PrAwokacje Izdebskiego. Aktywizm w sieci. W obronie technologicznego realizmu
Pewnie spodziewacie się, że skoro już za dwa tygodnie wybory, to znowu coś o nich napiszę. Postanowiłem was jednak zaskoczyć i odnieść się do nich tylko w małym i nieoczywistym stopniu. Chciałbym bowiem – z okazji odbywającego się 7 maja europejskiego dnia e-aktywności obywatelskiej – zająć waszą uwagę zaangażowaniem w sieci.
W portalu organizacji pozarządowych ngo.pl regularnie czytać można blog Krzysztofa Izdebskiego – prawnika, aktywisty, członka zarządu Fundacji im. Stefana Batorego i członka Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. W PrAwokacjach Izdebskiego autor komentuje bieżące wydarzenia, ważne dla organizacji społecznych i praw człowieka.
Najpierw trochę danych od Głównego Urzędu Statystycznego. W 2024 r. regularnie, czyli co najmniej raz w tygodniu z internetu korzystało z 87,6 % osób w wieku 16–74 lata. Ale osób, które korzystały z internetu codziennie (lub prawie codziennie) było niewiele mniej bo 83,9 %. Można więc śmiało porzucić popularne onegdaj narracje o mitycznych internautach przedstawianych jako rzekomo odrębna grupa społeczna. To o nich jeszcze w 2008 r. Jarosław Kaczyński mówił w kontekście pomysłów na głosowanie przez internet, że oglądają filmiki, pornografię, pociągają z butelki z piwem i łatwo jest ich manipulować. Ale też wtedy z internetu, z różną regularnością, korzystało niewiele ponad 40% Polek i Polaków, a ograniczało się do w dużej mierze do surfowania za pośrednictwem komputerów stacjonarnych czy laptopów.
W 2025 roku, kiedy każdy ma taki komputer w telefonie, a firmy telekomunikacyjne prześcigają się w oferowaniu niskich opłat, z internetu korzystają w zasadzie wszyscy, wszędzie i z wielu powodów. Też na pewno takich, o których wspominał przed 17 latami prezes Prawa i Sprawiedliwości. Ale internet i łatwy dostęp do niego zrewolucjonizował w zasadzie każdy aspekt naszego życia. Od sprawdzenia rozkładu jazdy i śledzenia na żywo ruchu pociągów czy autobusów, przez cały segment rozrywki i kultury, aż po działalność społeczną i aktywizm. I może część z czytelników i czytelniczek rozczaruję, ale w dalszej części tego tekstu zamiast pisać o pornografii i filmikach, skupię się właśnie na tym, jak internet stworzył z nas e-aktywistów. Na dobre i na złe.
Kiedyś to było…
Jeszcze załapałem się na okres (dawno temu), że w pracy internet był rzadkością, a ja i pozostali pracownicy korzystali z niego tylko na jednym komputerze, który znajdował się w pokoju naczelnika w jednym z ministerstw (tak, moja pierwsza poważna praca nie była „poza rządem”).
Rano przychodziło się żeby zobaczyć jakie przyszły maile, drukowało się je, dekretowało, odpisywano na komputerach (wtedy już były dość powszechne, ale wykorzystywane jak maszyna do pisania) i z dyskiem pamięci z zapisaną odpowiedzią, szło się popołudniu znowu do pokoju szefa i odsyłało maila.
Nawet nie marzyłem wtedy o usługach e-administracji, czy o tym, że będę mógł skrzyknąć setki osób na demonstrację.
Technologiczny hurraoptymizm
Kilka lat później nawet nie setki, a tysiące, skrzykniętych przez internet osób wyszło na ulice by protestować przeciwko ACTA, czyli umowie międzynarodowej, która niosła poważne ryzyko ograniczenia wolności w sieci. Polecam zresztą opracowaną przez Europejskie Centrum Solidarności publikację „Obywatele ACTA”, w której bardzo ciekawie i kompleksowo opisano fenomen tych protestów.
Mniej więcej w tym samym okresie nastąpił boom tzw. technologii obywatelskich (ang. civic tech), które mogły się rozwijać m.in. dzięki równolegle prowadzonemu procesowi otwierania danych publicznych (ang. open data).
Wierzyliśmy wtedy – tu mogę mówić nie tylko za siebie, ale to było udziałem wielu osób na całym świecie – że technologie zmienią świat na lepsze.
Ułatwi, a wręcz zrewolucjonizuje się komunikacja z urzędami, politycy nie będą mogli tak łatwo kłamać i będą musieli być responsywni w stosunku do społecznych oczekiwań, a obywatele zyskają narzędzia umożliwiające im bezpośredni i łatwy wpływ na podejmowanie decyzji.
Manifest techrealizmu
Trochę się pomyliliśmy. Demokracja jest jednak bardziej skomplikowanym tworem, a technologie tylko jednym z wielu instrumentów, które mogą ją poprawiać, ale też i mogą ją popsuć. Nie ma co jednak popadać w radykalny technologiczny sceptycyzm. Kiedy widzimy rozlewającą się dezinformację czy segmenty rynku pracy, w których algorytmy określają, ile i za ile będą pracować dostawcy wielu dóbr i usług, łatwo o fatalizm. I umyka nam to co w technologiach i internecie dobre. Szybszy dostęp do informacji (różnorodnej i rzetelnej), budowanie realnych wspólnot, interakcje z urzędami, działalność charytatywna i rzecznicza. To znowuż tylko przykłady, ale takie, które radykalnie i na korzyść zmieniły to, w jaki sposób funkcjonuje państwo, sektor prywatny i społeczeństwo.
Grunt to po prostu nie popadać ani w nadmierną euforię ani w nadmierny niepokój i zdawać sobie sprawę, że same technologie nie wystarczą do tego by państwo działało lepiej, a demokracja się rozwijała.
Z drugiej strony, moc technologii nie jest na tyle sama w sobie silna, by tę demokrację nam odebrać. Ważne są inne czynniki, które budują lub burzą zaufanie do władzy. Jestem przeciwnikiem wprowadzania jak najszybciej głosowania przez internet, bo ani nie jest to odpowiedź na ewentualne problemy z frekwencją – najlepszym dowodem jest analogowa ogromna frekwencja w 2023, ani coś co zwiększy zaufanie do procesu wyborczego, a raczej wprost przeciwnie. Ale już możliwość składania podpisów poparcia pod kandydaturami czy elektronizacja sprawozdań finansowych komitetów – bardzo by pomogła.
Bądźmy więc e-aktywistami z zimną głową. Myślmy o tym, jak technologie mogą pomóc w naszej działalności, ale nie skupiajmy się tylko na tym aspekcie. Kibicujmy instytucjom publicznym w rozwijaniu e-usług, ale nie dajmy się zwieść nadzieją, że wszystkie problemy współczesnego państwa rozwiążą technologie. Bądźmy racjonalnymi aktywistami, którzy tam gdzie to jest naprawdę pomocne dodają sobie „e”. I starajmy jak najczęściej rozmawiać ze sobą na żywo.
Nie zajmuję więc was już moją pisaniną w internecie i zachęcam do porozmawiania z człowiekiem z krwi i kości.
Krzysztof Izdebski – członek zarządu Fundacji im. Stefana Batorego. Członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. Stypendysta Marshall Memorial, Marcin Król i Recharge Advocacy Rights in Europe. Jest prawnikiem, absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego i specjalizuje się w dostępie do informacji publicznej, ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego oraz wpływie technologii na demokrację. Posiada szerokie doświadczenie w budowaniu relacji pomiędzy administracją publiczną a obywatelami. Jest autorem publikacji z zakresu przejrzystości, technologii, administracji publicznej, korupcji oraz partycypacji społecznej.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.