Z reklamy w mediach społecznościowych patrzy na mnie zielony Che Guevara. Na czapce zamiast czerwonej gwiazdy ma jednak konopny listek; algorytm nie podsuwa mi więc propozycji przyłączenia się do antykapitalistycznej rewolty, lecz do legalnego zakupu medycznej marihuany przez jeden z portali znanych jako receptomaty. W końcu Che był lekarzem, idealnie nadaje się więc na ikonę „buntu i swobody”, cóż że nabywanych w aptece po wizycie w internetowej poradni maskującej się marketingowo jako partyzancka komórka konopnej rewolucji.
W zasadzie dzięki e-receptom Polska zalegalizowała marihuanę. Nie jest to sukces oficjalny, fetowany na kongresach zdrowotnych, co musi dziwić, wziąwszy pod uwagę innowacyjność tego rozwiązania. Konopna rewolucja odbyła się bowiem po cichu, przeprowadzona przez konserwatywny rząd, który uniknął zaniepokojenia swojego nieufnego wobec dobrodziejstw zioła elektoratu.
Podobnie niedoceniany jest fenomen powszechnego dostępu bez recepty leków na kaszel, niezwykle cenionych wśród nastolatków ze względu na „fazę” po przedawkowaniu. W kraju, w którym hodowle maku niskomorfinowego wymagają specjalnych pozwoleń, poręczne opakowanie w blistrach, a nawet ich zapas w plecaku nie rzuca się przecież tak w oczy jak przypalona łyżeczka, igły i strzykawki.
W Polsce seniorom przepisuje się na sen Nasen, czyli zolpidem, który może prowadzić do uzależnienia fizycznego i psychicznego, nazwany dla niepoznaki jak suplement diety, by niepotrzebnie nie martwić starszych osób, gdy poczują, że potrzebują samodzielnie zwiększyć dawkę, albo pomóc zasnąć rozbrykanemu wnukowi.
Kiedy więc Ministerstwo Zdrowia ogłasza, że rozwiązaniem będą limity na e-recepty i ograniczenia dotyczące przepisywania niektórych leków w trybie teleporady, naprawdę trudno wyłączyć tryb ironii.
Nie miejsce tu, by podpowiadać, ale naprawdę nie trudno wyobrazić sobie, jak zwinny biznes ominie te rysowane toporną kreską ograniczenia, które głównie utrudnią życie większości kierujących się etyką lekarzy.
Tymczasem problem z nadużywaniem leków narkotycznych i uzależniających w Polsce jest bardzo poważny, a do tego bynajmniej nie ogranicza się do nadużywania zdalnych form opieki. Tzw. receptomaty ujawniły po prostu lekceważenie wymiaru zdrowia publicznego w polityce lekowej. Stronę publiczną interesuje kontrola kosztów, do czego e-recepty są bardzo użytecznym narzędziem. Dzięki nim NFZ łatwiej przeprowadzi takie jak akcje, jak choćby słynna kontrola lekarzy, którzy „nielegalnie” wypisali mleko dla dzieci z bardzo ciężką alergią, refundowane przez NFZ tylko do 18. miesiąca życia, by wymierzyć im stosowne kary.
Dlaczego strona publiczna nie wykaże choć ułamka podobnej pieczołowitości w analizie nadużyć grożących masowym kryzysem uzależnień?
Czyżby dlatego, że recepty pełnopłatne na opioidy, czy wszechobecny dzięki odniesieniom w popkulturze alprazolam, nie uderzają bezpośrednio w budżet? Czy nikogo nie niepokoi, że jedna z nazw handlowych alprazolamu, xanax, używana jest, jak kiedyś adidas, jako ogólna nazwa popularnego produktu? Bomby z opóźnionym zapłonem w Polsce politycy zostawiają na następną kadencję. Chyba że media ujawnią skalę procederu (lekarze rekordziści wystawiali od trzystu do ponad tysiąca recept dziennie), a do tego na przedbiegu kampanii wyborczej umrą pacjentki zaopatrujące się przez Internet w psychotropy. Nawet wówczas – jak widać – proponuje się grubo ciosane rozwiązania, które nie uchronią licealistki jeżdżącej nieprzytomnie od pętli do pętli warszawskim tramwajem po spożyciu trzydziestu tabletek leku na kaszel, dostępnych bez recepty, jak paczka dropsów.
Maria Libura – kierowniczka Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, wiceprezeska Polskiego Towarzystwa Komunikacji Medycznej, członek Rady Ekspertów przy Rzeczniku Praw Pacjenta, przewodnicząca Zespołu Studiów Strategicznych Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, ekspertka Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego ds. zdrowia, współpracowniczka Nowej Konfederacji.
Źródło: informacja własna ngo.pl