POD LUPĄ: Dlaczego (nie) pracuję w organizacji? Bohdan Pękacki: Tam i z powrotem. O wycieczkach między biznesem a organizacją społeczną
Rzeczy oczywiste dla wielu z nas, działających w organizacjach społecznych, dla mnie oczywiste nie były, mówiąc wprost – chwilę mi to wszystko zajęło, a bez tej niedawnej krótkiej wycieczki powrotnej do świata korporacyjnego, wciąż bym nie miał pewności.
Gdy po siedmiu latach w Greenpeace wracałem do biznesu, myślałem, że będzie to trudne. A okazało się niemożliwe – dziś z powrotem jestem w organizacji społecznej i oddycham z ulgą.
Nie zrozumcie mnie źle: przed przejściem do sektora społecznego, spędziłem w Agorze bardzo przyzwoite siedem lat. To był czas nauki (w dużej mierze na własnych błędach), rozwoju zawodowego i nie ma co ukrywać – finansowego, a także po prostu zupełnie przyjemna robota, najpierw w dziennikarstwie, potem w zarządzaniu ludźmi i projektami. Moje cele były kwantyfikowalne, a praca miała nawet komponent misyjny, jak to w mediach Agory. Po latach po odejściu wciąż świetnie się czułem na tzw. urodzinach internetu, imprezie branżowej organizowanej przez jedną z agencji digitalowych.
Potem jednak spakowałem rzeczy z biurka i poszedłem pracować do organizacji ekologicznej.
To historia prosta jak „rzucił pracę w korpo i pojechał w Bieszczady”, tylko że ja akurat pojechałem nad Biebrzę i to dosłownie na weekend, a w Greenpeace Polska znalazłem przystań na siedem kolejnych lat.
Czemu tak? Dziś dorabiam sobie do tego jakieś historie o tym, że chciałem działać i zmieniać świat, ale prawda jest taka, że nie pamiętam prawie niczego z tamtej decyzji, poza faktem, że kilka tygodni wcześniej obejrzałem dokument „Tęczowi Wojownicy z Wyspy Waiheke” o początkach Greenpeace i pomyślałem, że fajnie by było kiedyś pracować w takiej organizacji, a przede wszystkim z takimi ludźmi. Pamiętam też, że Riena Achterberga, jednego z bohaterów filmu, spotkałem pierwszego dnia nowej pracy, jak przed biurem na warszawskiej Ochocie malował krzesła. „Jestem zaszczycony”, powiedziałem. „Ja tu tylko gotuję”, odpowiedział.
Budynek ten sam, ale...
Po kolejnych siedmiu latach przyszedł czas pożegnań, a Agora zaprosiła mnie do współpracy – ten sam budynek z tą samą kultową stołówką, ludzie trochę nowi, a trochę tacy, jak kiedyś, podobnie jak zasady biznesu. Tylko ja, okazało się, że już nie umiem. Zabrakło kompetencji.
Nie umiałem już pracować w wielkiej, rozbudowanej i wszerz i w górę strukturze, w której sieć indywidualnych i zespołowych celów i interesów jest tak skomplikowana, że aż nieodróżnialna (zapewne wyłącznie dla mnie) od chaosu.
Nie umiałem zmotywować się do robienia fajnych projektów, bez ironii piszę: prawdziwych perełek marketingowo-kontentowych, których przełożenia na rzeczywistość nie widziałem bądź nie rozumiałem. Spotkałem w Agorze (tych starych i tych nowych) wspaniałych i niezwykle kompetentnych ludzi, których energia szła w pracę na EBIDTA (earnings before interest, taxes, depreciation and amortization, czyli zysk operacyjny przed potrąceniem odsetek, podatków i amortyzacji, kluczowa sprawa dla spółek giełdowych) – nie potrafiłem się w to wpisać.
Na przystani
Ale może to tylko takie gadanie? Greenpeace też jest rozbudowaną międzynarodową strukturą, w której różne cele mieszają się ze sobą, a czasem rywalizują, a fundraising stanowi istotną częścią jego działalności. I tu i tu efekt końcowy jest sumą setek ludzkich historii, spotkań, rozmów, czasem kłótni. I w Greenpeace i w Agorze siłą są ludzie, ich pasja, talenty, motywacje. Może nie ma żadnej różnicy? Dużo nad tym myślałem.
I tak ściągając kolejne warstwy z tych społeczno-biznesowych układów, dotarłem do miejsca, gdzie różnica, między biznesem a organizacją społeczną wygląda mi na wyraźną i jednoznaczną. I tu i tu dużo mówi się i pisze o wartościach – myślę, że obu wypadkach często są to rozmowy i dokumenty szczere, płynące z serca i autentycznej potrzeby.
Różnica jest taka, że w organizacji społecznej, jaką jest Greenpeace, a także wiele innych, w tym moja obecna przystań – Fundacja ClientEarth Prawnicy dla Ziemi, gdy już to obskrobać z całej nadbudowy, zostają wyłącznie wartości. One są celem samym w sobie.
W biznesie tylko drogą – podkreślam: często szczerą i uczciwą – do celu, tego nieszczęsnego EBIDTA. Pozostałe różnice są tego tylko pochodną, podobnie zresztą jak nasze zawodowe decyzje (łącznie z tą, że w organizacji po prostu zarabiamy mniej, niż większość z nas mogłaby na rynku biznesowym).
Jeśli czytelnicy i czytelniczki są rozczarowani trywialnością konkluzji (że w organizacji to wartości, a w korpo tylko kasa), to jestem w stanie to zrozumieć, choć mam nadzieję, że wyczuli Państwo jednak pewne odcienie i subtelności w tym obrazie. Powyższy tekst jest bardzo skrótową opowieścią o moim piętnastoletnim zawodowym doświadczeniu, gdy majtałem się między dwoma sektorami, próbując ważyć argumenty. Rzeczy oczywiste dla wielu z nas, działających w organizacjach społecznych, dla mnie oczywiste nie były, mówiąc wprost – chwilę mi to wszystko zajęło, a bez tej niedawnej krótkiej wycieczki powrotnej do świata korporacyjnego, wciąż bym nie miał pewności.
A pewnie wciąż nie mam.
Bohdan Pękacki – zaczynał jako dziennikarz i menadżer w mediach. Od 2012 związany z ruchem ekologicznym, wcześniej w Greenpeace Polska, między innymi jako dyrektor fundacji, obecnie w ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. Członek Rady Akcji Demokracji, ojciec bliźniaków, aktywista rowerowy i osoba dużo pisząca. Ma profil twitterowy: https://twitter.com/pekacki.
POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych i przyglądamy mu się z różnych stron. We wrześniu tematem tym jest praca.
Poznaj wcześniejsze odsłony cyklu "POD LUPĄ":
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.