PiS się nie skończył, ale coś się zepsuło. Czy to przywództwo Jarosława Kaczyńskiego? [komentarz Flieger]
Jarosław Kaczyński jest nagi, jak nigdy dotąd. Pytanie, kto w jego partii to widzi. A jest to pytanie fundamentalne dla bezpieczeństwa idei państwa i wspólnoty, którą niszczy, jak żaden polityk po 1989 roku.
„Boć to może najtrudniej ustalić, gdzie granica przebiega między panowaniem prawdziwym, takim, któremu wszystko się poddaje, panowaniem świat stwarzającym albo świat niszczącym; gdzie jest ta granica między panowaniem żywym, wielkim, choćby straszliwym, a pozorem panowania, czczą pantomimą władania, sobie samemu statystowaniem, roli tylko odgrywaniem, świata niewidzeniem, niesłyszeniem, w siebie jeno wpatrzeniem” – „Cesarz” jest czymś więcej niż reportażem o Hajle Sellasje. Portretując dyktatora Etiopii, Ryszard Kapuściński uchwycił przecież uniwersalne mechanizmy władzy.
Trudno stwierdzić, czy środowe wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, słusznie na poziomie decorum porównywane do orędzia gen. Wojciecha Jaruzelskiego wprowadzającego 13 grudnia 1981 roku stan wojenny, było bardziej przerażające czy żałosne. Zresztą jedno nie wyklucza drugiego. Żałosne jako historyczna rekonstrukcja. Przerażające jako akt wypowiedzenia wojny domowej. „Emerytowany zbawca narodu” (w ten sposób w 1994 roku Jarosław Kaczyński odpowiadał na pytanie Teresy Torańskiej o to, kim chce być) statystuje sam sobie, świata nie widzi, nie słyszy, w siebie jest wpatrzony. Czy to już o ten jeden most za daleko?
Już oficjalnie: Polska jest państwem wyznaniowym. A nie chcą tego nawet wyborcy PiS
22 października Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej zajął się wnioskiem posłów PiS Bartłomieja Wróblewskiego i Piotra Uścińskiego, którzy domagali się zbadania konstytucyjności przepisu dopuszczającego aborcję z powodu ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu (to przesłanka embriopatologiczna, mylnie – i celowo – określana przez polityków partii rządzącej, prawicowych publicystów i hierarchów kościelnych jako „eugeniczna”).
Sędziowie – za wyjątkiem Leona Kieresa i Piotra Pszczółkowskiego, którzy złożyli zdanie odrębne – wydali wyrok, na mocy którego Polki nie będą mogły przerwać ciąży z wyżej wymienionego powodu. W ten sposób Jarosław Kaczyński – bo po latach postępującej destrukcji niezależności sądownictwa i prokuratury, nikt nie da się nabrać na to, że Julia Przyłębska, znana szerzej jako „odkrycie towarzyskie” prezesa PiS jest samodzielna – zerwał tzw. kompromis, który obowiązywał od 27 lat (a „tak zwany", bo w praktyce nie zawsze działał – kobietom odmawiano skorzystania z ich podstawowych praw lub bardzo to utrudniano: „Przeszliśmy przez piekło” – mówiła w TVN rodzina, którą życie postawiło w granicznej sytuacji, bo taką jest wiadomość o wadach letalnych płodu).
Polska oficjalnie stała się własnością fundamentalistów katolickich z Ordo Iuris. Kobietom odebrano podmiotowość. Uderzono zwłaszcza w te najuboższe i porzucane w ciąży przez partnerów. Przyzwolono na łamanie praw człowieka.
Stworzono niebezpieczny precedens do uznawania woli fanatyków za powszechnie obowiązującą normę. Czego jutro na życzenie Kai Godek zabroni Trybunał Julii Przyłębskiej i Jarosława Kaczyńskiego?
Przy czym zaznaczam, że nie określam fanatyzmem poglądów innych niż moje, a próbę narzucenia ich społeczeństwu, któremu nie pozostawia się wyboru. Wybór – to słowo klucz. Kobieta świadoma wad letalnych płodów, która decyduje się na poród, powinna być otoczona troską, opieką i szacunkiem (i znów: praktyka mocno odbiega od pięknych haseł o ochronie życia, o czym tyle mogą powiedzieć rodzice dzieci z niepełnosprawnościami). Podobnie jak ta kobieta, która podejmuje inną – własną – decyzję. Tak często powtarza się w ostatnich dniach, że nie można nikogo zmuszać do heroizmu. Polska wszystkich pomieści.
Przeciwko wyrokowi protestują również katoliczki. Statusu quo, który od lat stanowi przedmiot debaty publicznej, bronili np. Lech i Maria Kaczyńscy, narażając się wcale nie szarej, bo oficjalnej eminencji polskiej prawicy Tadeuszowi Rydzykowi, który w 2007 roku nazwał za to pierwszą damę „czarownicą”. Za utrzymaniem tzw. kompromisu jest zresztą 61 proc. wyborców PiS (badanie IBRIS dla „Rzeczpospolitej” z grudnia 2019 roku). Dla porównania dodajmy, że w sondażu IPSOS dla Oko.press z marca 2019 roku 53 proc. badanych opowiedziało się za prawem do aborcji w pierwszych 12 tygodniach ciąży, bez względu na okoliczności. Z kolei z sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej” z 29 października wynika, że 70,7 proc. Polek i Polaków negatywnie oceniło wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Ludzie są wkurzeni. A przecież do tej pory to PiS była partią, która opanowała sztukę gospodarowania gniewem.
Pamiętaj chemiku młody…
Dlaczego więc Jarosław Kaczyński zdecydował się na ruch, którego nie rozumie nawet elektorat jego partii? Bo nie jest strategiem, za jakiego go latami uważano. Wciąż prowadzi „wojnę na górze”, która zaczęła się w latach 90., nawet jeśli inni gracze odeszli już od planszy. W polityce kieruje się głównie emocjami i resentymentem, niekiedy intuicją, a ta bywa zawodna, choć owszem, był w przeszłości bardzo dobrym diagnostą, co dało mu przecież władzę.
Kulisy eksperymentu, który doprowadził do katastrofy reaktora, bo tym jest ostry spór w zmagającym się z pandemią państwie, opisał Radosław Gruca w Oko.press – w skrócie: prezes PiS nie chciał dać się zajść od prawej flanki, w tym celu postanowił spacyfikować ziobrystów i Konfederację (której wyborcy wcale nie podchodzą ze spodziewanym entuzjazmem do rozstrzygnięcia TK). Być może myląc się przy tym w obliczeniach lub nie mając żadnego innego pomysłu. Podpalił więc Polskę.
Tak wrażliwy społecznie temat Jarosław Kaczyński wywołał w dobie pandemii, łamiąc podstawowe zasady umowy społecznej, która obejmuje – ciężko wywalczone – prawo do niczym nieskrępowanego protestu. Nie baczył też na priorytety na liście bieżących zadań rządu. Ale przecież samozwańczy naczelnik państwa nie cofnie się, co zresztą sam ogłosił.
Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego z dnia 27 października było najbardziej antypaństwowym w historii współczesnej Polski. A przejawem najwyższej bezczelności było wygłoszenie go z symbolem Polski Walczącej w klapie marynarki.
Prezes PiS straszył zniszczeniem kraju przez wyrażających sprzeciw wobec wyroku TK (przypominam: 70 proc. Polek i Polaków ocenia go krytycznie), nie-katolików wykluczył ze społeczności (a wręcz postawił ich poza nawiasem cywilizacji i wartości), de facto wypowiedział wojnę domową.
Jarosław Kaczyński objawił się w nim nie tylko jako piroman, ale również anarchista: bo wezwał do formowania się bojówek.
Kiedy powstają bojówki, to jest kapitulacja państwa, a co dopiero wtedy, kiedy jego wicepremier ds. bezpieczeństwa (sic!) wprost nawołuje do ich tworzenia, podważając tym samym autorytet służb mundurowych. Jak to wygląda poza granicami kraju?
Coraz bardziej przypominając Władysława Gomułkę, kieruje się jego zasadą: „Raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”. Nie twierdzę, że rząd PiS upadnie jutro, za tydzień lub w grudniu. Nie jestem nawet przekonana, czy przegrałby wybory, gdyby do nich doszło szybciej niż w 2023 roku. Hasło o tym, że „PiS się skończył” jest naiwne. Nie ogłaszam „końca cesarstwa”. Jeden sondaż to za mało. Ale za to Jarosław Kaczyński jest nagi, jak nigdy dotąd.
Pytanie, kto w jego partii to widzi. A jest to pytanie fundamentalne dla bezpieczeństwa idei państwa i wspólnoty, którą niszczy, jak żaden polityk po 1989 roku.
Patrioci i państwowcy dziś powinni nad tym przemówieniem łamać ręce i bić na trwogę. Pragmatycy mieć świadomość, że prezes Kaczyński będzie wpędzał partię w coraz większe kłopoty. Podróż rozpędzonym samochodem wprost na ścianę – bo tym było parcie prezesa do wyborów prezydenckich 10 maja – było jedynie preludium do tego, co oglądamy teraz.
W przywołanym tekście Radosława Grucy, dziennikarz rozmawia z pragnącymi pozostać anonimowymi politykami. „Zachowuje się jakby był z Marsa! Kompletnie nie rozumie emocji społeczeństwa” – mówi mu o Kaczyńskim jeden z posłów Solidarnej Polski. „Bóg się od nas odwrócił, najpierw opuścił wodza” – słyszy od kolejnego. Podobne sygnały wysyłają politycy, z którymi rozmawiał Marcin Markowski w „Wirtualnej Polsce”: coś szwankuje. Na razie nie mówią tego pod nazwiskami. Albo to więc kontrolowany przekaz, albo jednak strach, który w obliczu kolejnych problemów może w końcu ustąpić.
„Dygnitarze i faworyci miotają się po korytarzach pałacu bezradni i wystraszeni” (to znów Kapuściński)? Za wcześnie, by stwierdzić, że na pokładzie panuje panika. Ale może to już ten moment, w którym przywództwo Kaczyńskiego przestaje być w jego własnym obozie doktrynalnie niekrytykowalne i nieomylne? I czy jest to szansa dla opozycji? Wszak na dworze upadającego cesarza Kapuściński widział frakcję stołowych, którzy chcieli się dogadać. Ale to political fiction, na którego wody, ceniąc najwyżej fakty, nie chcę wypływać.
Estera Flieger – redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, współpracuje z Oko.press, gdzie pisze o polityce historycznej oraz magazynem „Dziennika Gazety Prawnej”, publikowała w „The Guardian”, „Newsweeku Historii”, „Kulturze Liberalnej”, "Rzeczpospolitej" i serwisie Notes From Poland.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.