OZRSS: rzecznik interesów spółdzielczości socjalnej [wywiad]
Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych (OZRSS) to organizacja, która od lat walczy o miejsce spółdzielczości socjalnej w polskim systemie gospodarczym. Obecnie jest liderem w projekcie SAMO-ES. O tym, jakie są największe wyzwania stojące przed spółdzielniami socjalnymi i jak Związek stara się im sprostać opowiadają Anna Bugalska i Cezary Miżejewski.
Jędrzej Dudkiewicz: – Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych powstał w 2007 roku, chociaż pierwsze przymiarki były już rok wcześniej. Jak to dokładnie przebiegało?
Cezary Miżejewski: – Dodajmy dla kontekstu, że spółdzielnie socjalne pojawiły się w systemie prawnym 1 czerwca 2004 roku. Przy okazji ustawy o promocji zatrudnienia dokonano zmian w Prawie spółdzielczym w postaci rozdziału o spółdzielniach socjalnych. Rok później udało się już przygotować osobną ustawę o spółdzielniach socjalnych. Przy czym to była końcówka kadencji parlamentu i rządu Marka Belki, więc dokument ten został przekazany nowemu rządowi i parlamentowi.
Ministrem Pracy został wówczas Krzysztof Michałkiewicz, z zupełnie odmiennej opcji politycznej. Jednak uznał spółdzielczość socjalną za ważną i zajął się dalej tą ustawą, doprowadzając do jej przyjęcia. Był to fajny moment, kiedy okazało się, że da się zrobić coś ponadpartyjnie.
Jednocześnie naturalną potrzebą było zorganizowanie się istniejących już spółdzielni socjalnych, których początkowo było dziesięć (z nich pięć istnieje do dziś). Wpierw powstał Krajowy Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych, ale z różnych względów to nie zadziałało i nie zostało zarejestrowane. Ostatecznie więc w 2007 roku udało się powołać Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych. On działał stopniowo, szukał pomysłów na działanie. Wtedy spółdzielczością zajmowali się ludzie po 50. roku życia, dopiero potem zaczęły pojawiać się młodsze osoby. Z czasem coraz bardziej się rozkręcaliśmy i obecnie w Związku jest ponad czterysta spółdzielni socjalnych z całej Polski. Co dwa lata robimy duże spotkania, by się lepiej poznać i porozmawiać o spółdzielczości, ekonomii społecznej.
Działamy więc, chociaż trochę osobno, bo powiedziałbym, że nie jesteśmy ulubieńcem różnych ogólnokrajowych struktur. A to usiłuje się nas sekować wśród spółdzielców, a to wśród organizacji pozarządowych.
Można powiedzieć, że jesteśmy niespotykanym połączeniem przedsiębiorstw i organizacji społecznych. A to budzi obawy i próby marginalizowania.
Powiesz coś więcej o tym, co i jak zmieniało się w działaniu OZRSS na przestrzeni lat?
C.M.: – Próbowaliśmy wielu rzeczy, przykładowo kooperacji z różnymi organizacjami, czy jednostkami samorządu. Jednym z eksperymentów było to, by spółdzielnie mieszkaniowe były swoistym mentorem dla spółdzielni socjalnych w Warszawie. To nie wypaliło, ale wiele nas nauczyło.
Dużo zmieniało się też w strukturze spółdzielczej. Na początku istnienia Związku były bardzo dużo spółdzielni remontowo-budowlanych, które potem zaczęły znikać. A na ich miejsce pojawiły się te związane z gastronomią, usługami społecznymi. Generalnie krajobraz spółdzielni socjalnych się zmienia, często w dość zaskakujący sposób.
Jakie są najważniejsze cele OZRSS, do czego dążycie i w jaki sposób?
C.M.: – Związek ma specyficzną strukturę, która wynika z ustawy o prawie spółdzielczym, czyli wspiera spółdzielnie socjalne, ale głównym celem jest prowadzenie ich lustracji. Chodzi o pomoc – raz na trzy lata każda spółdzielnia w Polsce powinna przejść lustrację. Krótko mówiąc, przyjeżdża dyplomowany, specjalnie certyfikowany lustrator, który robi przegląd w kontekście organizacyjnym, finansowym. Nie jest to jednak kontrola, tylko sposób na zwrócenie uwagi, że coś jest nie do końca dobrze robione, brakuje dokumentów, rozliczeń, etc.
Od czasu do czasu prowadziliśmy – i nadal prowadzimy, choć w ograniczonym zakresie – działalność szkoleniowo-edukacyjną. A także rzecznictwo, czyli reprezentowanie spółdzielni socjalnych i przenoszenie tego, co dzieje się na dole na wyższe poziomy.
Powiedzcie więcej o tym, jak wspieracie spółdzielnie socjalne, co oferujecie w ramach lustracji. Czy wprowadziliście coś nowego w ich działania na przestrzeni lat?
C.M.: – Wydaje mi się, że nie, chociaż mieliśmy w pewnym momencie cykl poprawiania wizerunku spółdzielni socjalnych. Nasza koleżanka, Joanna Szymańska, pokazywała, jak dobrze „sprzedać się” w social mediach.
Anna Bugalska: – Na pewno, tak jak wspomniał Cezary, robiliśmy i robimy dużo rzecznictwa, mamy spore oddziaływanie na warunki funkcjonowania spółdzielni socjalnych, a nie na same spółdzielnie. Bo takie porządne oddziaływanie edukacyjno-szkoleniowe na spółdzielnie zwyczajnie wymaga pieniędzy, a te nie zawsze mamy. W ramach rzecznictwa możemy zaangażować nasze zasoby ludzkie, więc jest to prostsze.
C.M.: – Podczas pandemii uruchomiliśmy szybko materiały informacyjne o uprawnieniach, trochę walczyliśmy, żeby spółdzielnie socjalne pojawiły się w tarczach covidowych. Bardzo ważna była też działalność interwencyjna, bo niektóre urzędy wymyślają dziwne konstrukcje logiczne. Niekiedy trzeba było zwracać się do ministerstwa, żeby zdobyć konkretne interpretacje prawne, dzięki którym spółdzielnie mogły otrzymać potem wsparcie finansowe. Przez pewien czas mieliśmy biuro interwencji, gdzie dwóch prawników odpowiadało na bieżące problemy.
A.B.: – Nie zawsze nasze wsparcie było i jest jednak potrzebne, bo po to są przecież Ośrodki Wsparcia Ekonomii Społecznej. Niestety jest też tak, że różne rzeczy da się robić, jeśli zdobędzie się środki na projekt. Przykładowo mieliśmy działanie Sieć Dobrych Połączeń, w ramach którego odbywały się spotkania sieciujące spółdzielni socjalnych z różnych branż. Tym bardziej cieszę się, że będziemy mogli do tego wrócić w ramach projektu SAMO-ES.
C.M.: – Były chociażby bardzo fajne spotkania spółdzielni socjalnych w obszarze turystyki, czy spółdzielni zajmującymi się usługami opiekuńczymi, w tym opieką nad dziećmi w żłobkach i przedszkolach. To było super rozwiązanie. Ale nie mieliśmy od pewnego momentu możliwości dalszego spotykania się. Mimo to wielu ludzi nawiązało ze sobą kontakt i wymieniali się informacjami, co jak działa w poszczególnych samorządach.
To, o czym teraz mówimy jest potwierdzeniem tego, że różnych rzeczy, często punktowo, próbowaliśmy i nadal próbujemy. Bardzo bym chciał, żeby powstała np. duża sieć spółdzielni turystycznych, wzajemnie się wspierających. Wspólnie ze Stowarzyszeniem na rzecz Spółdzielni Socjalnych wchodziliśmy w wątki ekologiczne – obieg zamknięty, śmieci, etc. Ale to zostało storpedowane przez ówczesne Ministerstwo Gospodarki.
A.B.: – Spółdzielczość i ekonomię społeczną próbuje się spychać do bardzo wąskiej branży. Musimy wyrąbywać trochę przestrzeni. Przez długi czas funkcjonowaliśmy tylko w obszarze reintegracyjnym. Ale to też udało się dlatego, że był wysoki poziom bezrobocia. Później poszliśmy w stronę usług społecznych, obecnie szukamy przestrzeni w zrównoważonym rozwoju. Ale naprawdę często musimy zataczać kółka pięć razy, by zostać w ogóle zauważonymi.
Przekonanie jest wciąż takie, że spółdzielnie socjalne mogą zajmować się tylko prostymi rzeczami, musimy więc udowadniać, że wcale nie jesteśmy gorszymi firmami, tylko mamy inną formułę.
To jest właśnie największe wyzwanie, z którym się mierzycie?
A.B.: – Chyba tak, wydaje mi się, że spółdzielczość socjalna, czy w ogóle przedsiębiorczość społeczna to trochę taki ni pies, ni wydra. Z jednej strony ani nie jest to organizacja pozarządowa, która powinna działach dla celów społecznych i najlepiej za darmo, ani przedsiębiorstwo. Dlatego wyzwaniem jest, jak nas wmontować w ten cały system, bo jesteśmy cały czas pomiędzy. Nie do końca akceptowani przez jednych, nie do końca dostrzegani przez drugich, czasami za to traktowani jako konkurencja.
Budowa wizerunku, zmiana świadomości tego, czym są spółdzielnie socjalne oraz pokazywanie, że naszą rolą właśnie jest to bycie pomiędzy – to wszystko jest trudne.
Z jednej strony opowiada się bajki o licznych przywilejach, których w istocie nie ma. Większość nielicznych uprawnień ma charakter fakultatywny. Z drugiej blokuje się wszystkie nowe propozycje pod pozorem „ogromnych wydatków budżetowych”. Uniemożliwia to proces rozwoju i poszukiwania nowych form działania.
C.M.: – Nie wiem, dlaczego ludzie mają potrzebę takich czystych fonii. My tworzymy coś, co i tak funkcjonuje. Zresztą może to nawet jest czystsza formuła, bo w istocie część organizacji pozarządowych jest przedsiębiorstwami społecznymi. Nie chodzi mi o to, że to są przekręty, tylko zamieszanie między sferą społeczną i gospodarczą istnieje.
Stworzyliśmy więc coś, co jest otwartą przestrzenią łączenia dwóch systemów – członkowskiego, społecznego wymiaru z jednej strony i gospodarczego z drugiej. Przy czym mnóstwo osób tego do końca nie rozumie.
Kiedyś ze strony Ministerstwa Finansów usłyszeliśmy: „po co wam to, przecież to jest relikt PRL? Można zrobić spółkę non profit”. A według mnie od tego, by było więcej pieniędzy ważniejsze jest demokratyczne zarządzanie.
Jakby ktoś mnie zapytał, co jest istotą przedsiębiorczości społecznej, to nie jest to kwestia całkowitego braku dystrybucji zysku, ale to, że ludzie, którzy pracują w takiej firmie społecznej są współwłaścicielami, a przynajmniej współuczestnikami tego procesu.
To po prostu demokracja uczestnicząca, która – żeby było jasne – nie jest prosta. Najwięcej spółdzielni socjalnych wywróciło się na tym, że ludzie nie mogli stworzyć zespołu i nie rozumieli się nawzajem. Nie umieli współpracować. A to podstawa.
A.B.: – I myślę, że to również jest bardzo dużym wyzwaniem. Spółdzielczość, konieczność kooperacji, współdecydowania, czyli to, co jest wpisane w DNA tych organizacji jest trudne. Ze statystyk wynika, że również stowarzyszeń jest coraz mniej, ludzie częściej wybierają fundacje.
Powstaje pytanie, czy spółdzielczość ma przyszłość? W takim sensie, że jako obywatele się coraz bardziej indywidualizujemy, każdy ma swoje wizje, które chce wdrażać, nie patrząc na otoczenie. Wyzwaniem jest zachęcanie ludzi do współpracy. Tym bardziej, że jest wiele form łatwiejszych do prowadzenia.
Wspomnieliście już trochę o sukcesach OZRSS, chcecie coś do tego dodać?
C.M.: – Nikt nie powie na poziomie krajowym, że nas nie zna – to na pewno jest sukces. Jesteśmy mocno zaangażowani w kwestię usług społecznych, OZRSS jest członkiem Polskiego Komitetu Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu i wypracowaliśmy rekomendacje o mieszkaniach ze wsparciem. I zostało one dopiero co przekazane przez Ministerstwo Funduszy Regionalnych wszystkim samorządom, jako dobre rozwiązanie. A to tylko jeden przykład tego, jak kompetencyjnie wbiliśmy się w różne rzeczy.
Podkreślamy też, co nie zawsze spotyka się z radością, że kluczowym elementem polskiego modelu powinno być partnerstwo publiczno-społeczne, czyli że sektor pozarządowy, spółdzielczy powinien być głównym partnerem sektora publicznego w realizacji różnych zadań.
Są dwie szkoły. Pierwsza – to, że wszystko jedno, kto robi, byle robił dobrze, co kończy się zwykle tym, że najtaniej. Druga – której jesteśmy wyznawcami – mówi, że ważne jest, kto robi i dlatego powinien być to partner lokalny, zakorzeniony w danym miejscu. To powinna być organizacja czy spółdzielnia socjalna z tego miasta, w którym prowadzone są działania – daje to gwarancję jakości, a także tego, że nie znikną nagle oraz będą dawać dobrą pracę swoim ludziom.
To wszystko przebija się bardzo powoli, bo kultura organizacyjna jest u nas schrzaniona i właśnie najczęściej jest tak, że najlepsze znaczy najtańsze. A chodzi o to, by przy tym wszystkim budować lokalną tkankę społeczną. Tyle, że wydatki na zlecanie zadań publicznych od lat wynoszą jeden procent budżetów samorządowych i to się wcale nie zwiększa.
Zostaliśmy zamknięci w rezerwacie, władze publiczne nie są zainteresowane tak naprawdę tym, żeby to poszerzać, szukać partnerów. Nam wydaje się, że organizacje właśnie dlatego nie rozwijają się, bo nikt nie chce zwiększyć dla nich przestrzeni.
Stąd wszystkie poszukiwania tego, jak ją poszerzać. Chociaż bywa to skomplikowane, bo jak w negocjacjach dotyczących zapisów ustawy o spółdzielniach socjalnych zaproponowałem, żeby przy zakupie towarów i usług do 130 tysięcy złotych można było wskazać bezpośrednio spółdzielnię, to dostałem z Sejmu 50-stronicową ekspertyzę o tym, jak narusza to traktaty unijne. A jednak udało się – okazało się możliwe – i działa.
A.B.: – W ostatnich latach właśnie dlatego zainwestowaliśmy mocno we współpracę z samorządami regionalnymi, by tworzyć te przestrzenie. Próbujemy też szeroko łączyć wątki ekonomii społecznej z usługami społecznymi i deinstytucjonalizacją. Chodzi o to, by pokazać, że nie są to różne rzeczy, tylko wręcz przeciwnie, mocno ze sobą powiązane ze względu na to, że organizacje pozarządowe i spółdzielnie socjalne mogą się włączać w programowanie rozwoju lokalnego, ale też być realizatorami wsparcia. Na tym polu też mamy trochę sukcesów edukacyjnych i sieciujących, udało się połączyć ludzi z różnych regionów, którzy wymieniają się informacjami. Niezależnie od tego, czy im w tym towarzyszymy, czy nie. Czasem zgłaszają się do nas z prośbą o jakieś interwencje, ale generalnie jest to wszystko oparte na bardzo dużym zaufaniu, wzajemnym szacunku. I to na pewno jest nasz duży sukces.
Cezary Miżejewski – prezes zarządu Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych.
Anna Bugalska – ekspertka zarządu OZRSS, koordynator merytoryczny projektu „SAMO-ES. Samoorganizacja przedsiębiorstw społecznych jako odpowiedź na wyzwania społeczne”.
O projekcie
Projekt „SAMO-ES. Samoorganizacja przedsiębiorstw społecznych jako odpowiedź na wyzwania społeczne” realizowany jest w partnerstwie, które tworzą Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych (lider), Fundacja Rozwoju Przedsiębiorczości Społecznej „Być Razem” z Cieszyna, Stowarzyszenie na rzecz Spółdzielni Socjalnych, Stowarzyszenie Klon/Jawor.
ℹ️ Odwiedź nas: www.samo-es.pl.
Projekt „SAMO-ES. Samoorganizacja przedsiębiorstw społecznych jako odpowiedź na wyzwania społeczne” jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach programu Fundusze Europejskie dla Rozwoju Społecznego 2021-2027.
Źródło: informacja własna ngo.pl