Organizacje pozarządowe też mają swoje święto, które przypada 27 lutego. Z tej okazji kilka kobiet opowiada nam o tym, w jaki sposób NGO pomogły i nadal pomagają im w różnych życiowych sytuacjach.
Uratowane życie
– Zabrzmi to wzniośle, ale Stowarzyszenie Mudita uratowało mi życie – mówi Anna Jezuita-Pacek.
Anna jest mamą trójki dzieci. Najstarszy, siedmioletni syn ma mózgowe porażenie dziecięce. Dwa lata temu, z powodu pandemii, został pozbawiony całej rehabilitacji i razem utknęli w domu. Miało to bardzo zły wpływ na samopoczucie Anny, zaczęły pojawiać się przytłaczające myśli, że na zawsze będzie zamknięta w czterech ścianach z wymagającym opieki dzieckiem. Zaczęła więc szukać wsparcia psychologicznego i w ten sposób poznała Stowarzyszenie Mudita.
Trafiła do jednej z właśnie tworzonych pilotażowych grup pomocy online. Tak zaczęła się jej przyjaźń z ośmioma kobietami, z którymi do dziś regularnie rozmawia, daje oraz przyjmuje wsparcie.
Anna korzystała też z wyjazdów wytchnieniowych organizowanych przez stowarzyszenie. Całe rodziny, wraz ze zdrowymi dziećmi – dzięki czemu łatwo również o integrację – wyjeżdżają w odludne miejsce, do harcówki w środku lasu, gdzie można poczuć się w pełni komfortowo. Nikt nie przejmuje się tym, że dzieci biegają i krzyczą, a przez sześć godzin dziennie dla każdego młodego człowieka jest wolontariuszka lub wolontariusz. Dzięki temu rodzice mogą zająć się tym, na co mają ochotę – pójściem na spacer, czytaniem książki, leżeniem w hamaku. Anna przyznaje, że w trakcie wyjazdu pierwszy raz od sześciu lat mogła spędzić trochę czasu tylko z mężem.
– Mudita daje nie tylko, jakże istotną, możliwość zadbania o siebie. Wszystko, co dostałam od stowarzyszenia pokazało mi, że mogę być kimś więcej niż tylko mamą dziecka z niepełnosprawnością. Mogę być Anią, ze swoimi potrzebami i marzeniami, jak również w pożyteczny sposób wykorzystać moje doświadczenie zawodowe.
Obecnie jestem też wolontariuszką w Mudicie, zajmuję się pomocą w administracji. Dzięki temu, przy okazji, zapełniam lukę w CV, bo przecież pobierając świadczenie pielęgnacyjne nie mogę jednocześnie legalnie pracować (likwidacja tego przepisu to jeden z głównych postulatów protestu osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin – dop. aut.). Uczestniczę w fajnych projektach, czuję się potrzebna. Ze zgorzkniałej osoby stałam się kimś pozytywnym, kto chce pomagać innym ludziom. To wielka zasługa Mudity – podkreśla Anna.
W końcu ktoś rozumie
– Nastoletni Azyl jest bardzo ważną inicjatywą, powinna być znacznie popularniejsza i szerzej znana – mówi Agata.
Na stronę Nastoletniego Azylu Agata trafiła w marcu zeszłego roku. Już wtedy zamieszczane tam treści dotyczące zdrowia psychicznego pomogły jej. Wróciła w kwietniu i od tej pory regularnie śledzi nowości. Jak sama przyznaje, gdy odkryła Azyl, poczuła, że w końcu ktoś ją rozumie. Chociaż była dwa razy w szpitalu, jest pod opieką psychiatry i terapeuty, bardzo brakuje jej tego zrozumienia wśród rodziny i najbliższego otoczenia. Wie, że to niełatwe, bo często sama siebie nie rozumie. Na przykład: potrafi zasnąć w szkole na korytarzu, a w domu, w nocy, gdy jest cicho, ma z tym duży problem. Jest w niej dużo skrajności, z którymi cały czas się zmaga.
Zawsze może jednak napisać do Weroniki z Nastoletniego Azylu. Pierwszy raz zdecydowała się na ten krok w sierpniu ubiegłego roku i bardzo dużo jej to dało. Zawsze spotyka się ze zrozumieniem, Azyl jest dla niej bezpiecznym miejscem, w którym czuje się komfortowo.
– Pierwszy raz na terapii byłam 24 lutego. Kiedy myślę, jak ciężki był ten rok, to mogę powiedzieć, że nie sądziłam, że tyle dożyję. W Azylu czuję się wysłuchana i zaopiekowana. Może gdybym trafiła wcześniej na tę inicjatywę, byłoby inaczej? Nie wiem. Za to chciałam podzielić się moją historią, żeby o Nastoletnim Azylu dowiedziało się więcej osób. Może w ten sposób uda mi się komuś pomóc. Tak, jak Azyl pomaga mnie – kończy Agata.
Wsparcie lokalne i osobiste
– To, co zaczęłyśmy cztery lata temu było pierwszą taką inicjatywą w Lublinie, wcześniej nie było tu tak dużych wydarzeń skierowanych do queerowej publiki – opowiada Weronika Rubin, współorganizatorka festiwalu Queerz Get Loud.
Wszystko zaczęło się od trzyosobowego kolektywu Grrrlz Get Loud, w skład którego wchodzą Weronika, Simona i Aśka. Weronika rzuciła pomysł, by zrobić coś dla społeczności LGBTQ+, więc wspólnie zaczęły się zastanawiać, jakimi kompetencjami dysponują. Weronika zajmuje się na co dzień filmami krótkometrażowymi, jest kuratorką międzynarodowego festiwalu filmowego „Let’s Start the Revolution”. Simona jest artystką i producentką wydarzeń, ma też doświadczenie organizacyjne i kuratoryjne. Aśka z kolei znakomicie radzi sobie z koordynacją, trzymaniem wszystkiego w ryzach, pilnowaniem najróżniejszych rzeczy, ma też duże doświadczenie warsztatowe. Dla całej trójki ważny jest też feminizm intersekcjonalny, czyli zwracający uwagę na najróżniejsze aspekty i wyzwania, z którymi muszą mierzyć się różne grupy społeczne. Pomysł więc był, ale jak wiadomo do realizacji potrzebne są pieniądze.
Tutaj na scenę wkroczył Fundusz dla Odmiany, którego celem jest zbieranie środków, a następnie – w myśl modelu partycypacyjnego – przy współdecydowaniu osób składających wnioski o granty, przekazywanie ich różnym inicjatywom na działanie.
Kolektywowi udało się dostać dotację, drugą zdobył z Funduszu Feministycznego. Dzięki temu powstał multidyscyplinarny festiwal Queerz Get Loud, opierający się na działaniach performatywnych i różnych aspektach sztuki, w tym drag show, warsztatach, pokazach filmów.
Przy pierwszej edycji, organizowanej podczas pandemicznych obostrzeń, dziewczyny współpracowały z Klubem Wyrko. Przybyło około 250 osób. Wśród gości byli m.in. Gąsiu, Bożna Wydrowska, Shady Lady, Johnny d’Arc, Ala Urwał oraz Konrad Kurowski. Później w organizację imprezy zaangażowało się więcej osób z Fundacji Camera Femina. Obecnie festiwal odbywa się w Galerii Sztuki Labirynt, gdzie możliwości są zdecydowanie większe. To się przydaje, bo kolejne edycje przyciągały już nawet 600 osób.
– To nie przypadek. Wyraźnie było widać, że jest duże zapotrzebowanie na takie treści. W Lublinie jest sporo queerowych dzieciaków. Zaczyna tworzyć się środowisko, pojawiają się kolejne inicjatywy, co bardzo nas cieszy. Tym bardziej, że pomysł wziął się też z tego, że nasze województwo nie słynie z tolerancji i zrozumienia, było to więc motywowane sprzeciwem wobec homofobii – mówi Weronika.
– Nie byłoby tego, gdyby nie Fundusz dla Odmiany i Fundusz Feministyczny. Bardzo podoba mi się, że obie te organizacje widzą i mocno stawiają na kontekst lokalny, a nie tylko wielkie ośrodki miejskie, jak Warszawa czy Wrocław. Współpraca zawsze była wzorowa, brałam też udział w programie Odmienianie krok po kroku. A do tego dostałam naprawdę ogromne wsparcie w bardzo osobistym i trudnym dla mnie momencie życia, o którym ciężko mi opowiadać.
Z Kubą z Funduszu do dziś się przyjaźnię. Zresztą cała ekipa organizacji to ludzie zaangażowani, którzy robią mega potrzebną robotę dla społeczności LGBTQ+ w całym kraju – dodaje.
Przeciw samotności
– My, seniorki i seniorzy, czujemy się jak rodzina, cieszymy się, że dzięki Stowarzyszeniu mali bracia Ubogich kogoś obchodzi nasze życie, codzienne radości i trudności – mówi pani Elżbieta.
Pani Elżbieta ma 82 lata, jest emerytowaną nauczycielką, prowadziła zajęcia zarówno w szkole średniej, jak i na Uniwersytecie Śląskim. Od pięciu lat jest podopieczną Stowarzyszenia, które w tym roku obchodzi jubileusz dwudziestolecia działań w Polsce.
Kluczowym elementem działalności Stowarzyszenia są regularne spotkania podopiecznych z wolontariuszkami i wolontariuszami. Nawiązują relacje i budują często długoletnie więzi. Kontakt utrzymują również telefonicznie lub nawet e-mailowo. A w letnie miesiące wolontariusze organizują dla swoich podopiecznych Wakacje jednego dnia. Seniorzy korzystają wtedy z wycieczek do parków, ogrodów, lasów, nad jeziora i rzeki. Pani Elżbieta również udaje się ze swoją wolontariuszką Kasią na krótkie wycieczki. Były wspólnie m.in. w Konstancinie.
Wolontariuszki i wolontariusze pamiętają też o urodzinach seniorek i seniorów, odwiedzają ich wtedy z tortem, rozmawiają przy kawie lub herbacie. Koszt wycieczek czy kawy i herbaty podczas spotkań wolontariusza z seniorem oraz drobnych upominków pokrywa Stowarzyszenie. Jest to możliwe wyłącznie dzięki wpłatom od darczyńców.
W ciągu roku są zawsze dwa duże spotkania, z okazji Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. Młodsi i starsi przychodzą wówczas odświętnie ubrani, spędzają wspólnie czas przy stole. Wszystko jest tak wspaniale zorganizowane, że pani Elżbieta napisała kiedyś list dziękczynny do Stowarzyszenia. Podkreśla, że w tych spotkaniach nie chodzi o nakarmienie starszych osób, ale przede wszystkim o obecność, wspólne kolędowanie, rozmowy i integrację, drobne upominki, np. w formie kwiatków doniczkowych.
Pani Elżbieta jest alergiczką, po wstrząsach anafilaktycznych, nie mogła się zaszczepić, więc musiała na siebie jeszcze bardziej uważać w czasie pandemii. Podkreśla, że Stowarzyszenie cały czas działało. Z okazji świąt dostarczano do domów pięknie zapakowane torby z jedzeniem, życzeniami i drobnymi prezentami.
Pani Elżbieta mówi, że niezwykle ważne jest to, z jak wielką uważnością i czułością podchodzą do podopiecznych osoby pracujące w Stowarzyszeniu. Życzenia świąteczne zawsze pisane są w sposób delikatny, bez używania zwrotów „miłego czasu przy rodzinnym stole” lub „pociechy z wnuków”, bo wiadomo, że seniorki i seniorzy mają różne sytuacje życiowe, część z nich mogłoby coś takiego zaboleć. Pani Elżbieta wciąż wspomina ostatnie spotkanie wigilijne i nie może się już doczekać spotkania wielkanocnego.
– Spotykałam się w życiu z różnymi formami pomocy, ale w Stowarzyszeniu mali bracia Ubogich robią wszystko w taki sposób, że naprawdę czuję, że im na mnie zależy, a nie jest to jakaś forma łaski.
Jestem też pod wielkim wrażeniem, że mimo trudnej sytuacji cały czas działają. To, że darczyńców jest coraz mniej jest zrozumiałe, wszak trzeba pomagać tym, którzy stracili swoje domy, jak osoby z Ukrainy, a także Turcji i Syrii. Wiem jednak, tak samo jak inne osoby, o które troszczy się Stowarzyszenie, że nie zostanę sama. To jest dla nas bardzo ważne, kontakt towarzyski w tym wszystkim zdecydowanie jest na pierwszym miejscu i daje nam wszystkim poczucie, że jesteśmy dla kogoś ważni – podsumowuje pani Elżbieta.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.