NIW i wsparcie lokalnych inicjatyw. A może subwencja pozarządowa? [komentarz]
Trwają konsultacje nowego programu Narodowego Instytutu Wolności, który ma skierować środki do najmniejszych organizacji pozarządowych. To nie pierwsza próba w łonie NIW-u zaadresowania pomocy do tej części sektora. Czy centralny mechanizm wzmacniania lokalnych organizacji powinien opierać się na tego typu rozwiązaniach?
A może subwencja pozarządowa? Dla zorientowanych w systemie finansowania oświaty subwencja to klucz. Daje stabilne środki samorządom, które przekierowują je do szkół. Nawet jeśli tych środków nigdy nie starcza, to jest to gwarantowana baza, bez której system nie mógłby działać. Czy na podobnej bazie nie można by zbudować rozwoju społeczeństwa obywatelskiego?
Małe, lokalne organizacje postrzegane są jako kluczowy element budowania aktywności obywatelskiej. Jednocześnie na każdym kroku podkreśla się ich ograniczenia w dostępie do pieniędzy. Duzi i „z Warszawy” rzekomo nie mają tych ograniczeń, a często wręcz przyczyniają się do wykluczenia mniejszych – wysysając środki publiczne. Stąd programy faworyzujące inicjatywy z mniejszych miejscowości, inicjatywy, które do tej pory nie korzystały ze środków, inicjatywy małe, nieformalne etc. Takim jest również najnowszy program Narodowego Instytutu Wolności.
Lokalność w herbie NIW
Mantra „małe, lokalne, wcześniej pozbawione dostępu do środków” towarzyszyła Narodowemu Instytutowi Wolności od samego początku. Było to jedno z naczelnych zaklęć Piotra Glińskiego i Wojciecha Kaczmarczyka. Niestety, był to też sposób na dzielenie sektora – na wskazanie, że jest grupa społeczników, która (wcześniej) ze środków mogła korzystać i grupa, którą systematycznie od środków odcinano. NIW stawiał sobie za cel, żeby to zmienić i znalazło to odzwierciedlenie w założeniach i regulaminach konkursów.
W krytyce NIW-u nie pojawiały się chyba wątki podbijające wątpliwości związane ze strategią wspierania inicjatyw nowych i najmniejszych (być może ewentualni krytycy wychodzili z założenia, że kopanie się z koniem nie przyniosłoby rezultatów, ponadto takie głosy raczej nie wzbudziłyby poklasku). Co ciekawe, jak wykazał Piotr Frączak, za obowiązującą retoryką nie poszły fakty i „nie udało się (…) chyba spełnić podstawowego postulatu, który stał za powstaniem NIW-u, czyli znaczącego wzmocnienia organizacji lokalnych”
➡️ Przeczytaj: Jak to z NIW-em było? Wiele zmienić… by nic się nie zmieniło
NIW multiplikował programy, stwarzał wrażenie, że jest bogaty i dla wszystkich (do wątpliwej zasobności Instytutu jeszcze wrócę). Raz uruchomiony program trudno zamknąć. A każdy kolejny rozbudza apetyt na następne. Więc programów przybywa. Właśnie pojawia się najnowszy: „Moc Małych Społeczności”.
Najdłuższa z możliwych odległości
Jak wspomniałem wyżej, krytykowanie Narodowego Instytutu za stawianie na lokalność nie jest popularne – dość łatwo można zostać uznanym za przeciwnika (choć piętnujące jest już samo niebycie zwolennikiem) rozwoju oddolnych, lokalnych inicjatyw. Ale nie o to przecież w tym chodzi. Wątpliwości nie budzi, kogo wspieramy, ale kto wspiera. Czy powinien być to NIW?
Dlaczego nie? Jesteśmy przyzwyczajeni, że to zupełnie nieistotne, skąd pochodzą pieniądze i kto je rozdaje – ważne, żeby były.
Pomijając kontekst polityczny (mocno obecny w pierwszych latach działania Instytutu), poddaję w wątpliwość umiejętność docierania z pomocą instytucji centralnej do środowiska lokalnego. Już chociażby takie bliskie organizacjom pozarządowym pojęcia jak „subsydiarność” czy „decentralizacja” wskazują, że coś tu się nie skleja.
Rozumie to sam NIW, część środków przekazując w ramach regrantingu (choć tu nie do końca jest jasne, czy głównym powodem jest rzeczywista chęć przeniesienia procesu na poziom lokalny, czy to raczej sposób na wsparcie inicjatyw nieformalnych). Ale regranting to tylko część wsparcia kierowanego lokalnie. O pozostałym rozstrzygnie Warszawa. Dla mnie takie rozstrzygnięcia, nawet przy najlepszej jakości ekspertach, są wątpliwe – o lokalnych inicjatywach będzie się decydować z pozycji od tych inicjatyw maksymalnie oddalonej.
Programy NIW – nie ta skala
Przyznam, że nigdy nie potrafiłem zrozumieć sfokusowania na Instytucie w zestawieniu z wielkością środków, którymi dysponuje. NIW nie jest oczywiście ubogi i ma ważną rolę w finansowaniu działań organizacji pozarządowych, ale roli tej nie należy przeceniać.
Jakiś czas temu, przy komentowaniu kolejnego „lecia” powstania Narodowego Instytutu, wskazywałem (co nie trudne ani odkrywcze), że jego budżet był porównywalny z budżetem kierowanym do organizacji pozarządowych przez Wrocław i niemal dwukrotnie mniejszy niż środki przekazane NGO-som w Warszawie.
Budżet NIW wzrasta, ale i tak w 2025 roku NIW będzie dysponował (łącznie ze środkami na nowy program „Moc Małych Społeczności”) 300 milionami, a to kwota tylko nieco wyższa od tej, którą zebrano podczas tegorocznego finału WOŚP…
Nie piszę tego, żeby piętnować Instytut. Chcę jednak wskazać, że jeśli traktować NIW jako poważną instytucję, odpowiedzialną za rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, to środki, jakimi zarządza są małe. Tym bardziej w kontekście wspierania rozwoju lokalnych organizacji.
NIW i jego budżet jest dowodem, że organizacje pozarządowe nadal nie zajmują takiej roli w polityce rządu, na jaką zasługują i jaką postulują. Potrzebny jest nowy mechanizm.
Może niekoniecznie osadzony w NIW-ie.
Subwencja na wspieranie oddolnej inicjatywy obywatelskiej
Tyle uwag krytycznych, czas wrócić do tytułowej propozycji. Dlaczego subwencja? Po pierwsze, żeby przekierować decyzję na poziom lokalny.
Po drugie, żeby „z automatu” zagwarantować środki, które realnie odpowiadają potrzebom.
Jeśli rząd uznaje wsparcie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego za swój cel, to powinien zapewnić na jego realizację pieniądze. I powinny być to pieniądze, które pojawiają się wszędzie tam, gdzie pojawi się potrzeba.
Tak nie jest w przypadku pomocy obecnie kierowanej do organizacji lokalnych i najmniejszych (nie będzie tak również w przypadku „Mocy Małych Społeczności”). Dziś mamy do czynienia z konkursami, czyli nie dostają wszyscy potrzebujący, ale ci, którzy wygrają konkurs. Ponadto wielkość środków wskazuje raczej na pilotażowe i celowane wspieranie mniejszych i lokalnych. To tak, jakby w systemie oświaty pieniądze na edukację trafiały tylko do określonego procenta szkół, bo na finansowanie wszystkich nas nie stać.
Po trzecie – subwencja to środki w rękach samorządu. Nie boję się powierzenia tego zadania gminom i miastom. Realnie to tu dzieje się najwięcej (i dobrego, i złego) jeśli chodzi o współpracę organizacji pozarządowych i administracji, albo szerzej: jeśli chodzi o kształtowanie roli społeczeństwa obywatelskiego w państwie demokratycznym.
I po czwarte – subwencja to pomysł nawiązujący do idei wspierania organizacji pozarządowych w ich działalności. Nie – jak dziś – w realizacji zadań publicznych. Te sfery trzeba bardzo wyraźnie oddzielić. Jest to jeden z postulatów, który pojawia się w dyskusji o nowelizacji ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Mówi się tam o potrzebie wspierania oddolnej inicjatywy obywatelskiej (➡️ Ustawa o pożytku – proponowane zmiany. Rozwój aktywności obywatelskiej). Subwencja może być systemowym sposobem zasilania takich inicjatyw.
Zdaję sobie sprawę, że przedstawiona tu propozycja jest tak życzeniowa i oderwana od naszej (organizacji pozarządowych) realnej „pozycji negocjacyjnej”, że może wydawać się tylko śmieszna i bardziej wzbudzić rozdrażnienie niż realną dyskusję.
Wydaje mi się jednak, że wartością takiego przedstawienia jest pokazanie, w jakim miejscu jesteśmy. Celowo konfrontuję koncepcję subwencji z nowym programem Narodowego Instytutu Wolności, bo wydaje mi się istotne, żeby uświadomić sobie, ile jeszcze pracy nas czeka i na jakim etapie znajduje się dziś wspieranie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Polsce.
Rafał Kowalski, dziennikarz i redaktor portalu ngo.pl.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.