Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Sukces portalu jest niezwykłej skali – to jeden z lepszych projektów, jakim „towarzyszyłem w narodzinach”. Organizacje zdają sobie sprawę, że nie mając dostępu do ngo.pl, tracą kontakt z sektorem pozarządowym, przestają wiedzieć, co się w nim dzieje – mówi Jacek Michałowski, prezes Fundacji EFC, wcześniej wieloletni dyrektor programowy Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
Ignacy Dudkiewicz: – Portal ngo.pl ma już 15 lat…
Jacek Michałowski: – Czas szybko leci.
Reklama
Na początku był Kuba Wygnański i jego Fundacja Bez Względu na Niepogodę, która prowadziła wtedy dwie bazy danych: Klon i Jawor. To był początek myślenia o potrzebie budowania systemu informacji o sektorze pozarządowym po to, żeby ludzie wiedzieli o sobie nawzajem, poczuli, z kim działają w jednym sektorze, mogli korzystać z już zgromadzonej wiedzy czy doświadczenia. I sukces portalu jest niezwykłej skali – to jeden z lepszych projektów, jakim „towarzyszyłem w narodzinach” z ramienia Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
Od początku był pan przekonany, że się uda?
J.M.: – Pomysły Kuby nad wyraz często były trafione i szły z duchem czasu. Owe piętnaście lat temu coraz jaśniejsze stawało się również, że Internet stanie się podstawowym źródłem informacji.
Skoro pomagał pan przy narodzinach portalu, to pewnie czuje pan trochę, że to również pana dziecko?
J.M.: – Bez wątpienia. Czułem się bardzo blisko z tym programem związany, bo byłem bardzo w niego zaangażowany. Portal ma wielu ojców i wiele matek, ale najważniejszymi postaciami u początków jego istnienia byli Kuba Wygnański i Ula Krasnodębska, będący prawdziwymi rodzicami ngo.pl.
Patrząc na portal sprzed piętnastu lat i obecnie, można mówić o zmianie…
J.M.: – W zasadzie epokowej.
Internet przejął wiele funkcji innych mediów: prasy, radia i telewizji. O ile piętnaście lat temu ludzie dawali sobie radę bez dostępu do sieci, o tyle obecnie trudno bez niego funkcjonować. W efekcie organizacje zdają sobie sprawę, że nie mając strony internetowej, dostępu do mediów społecznościowych czy do ngo.pl, tracą kontakt z sektorem pozarządowym, przestają wiedzieć, co się w nim dzieje.
Jak z perspektywy czasu widzi pan swoją i PAFW-u rolę w tworzeniu portalu?
J.M.: – Staraliśmy się, podobnie jak przy innych projektach, być dla niego towarzyszami rozwoju. Oczywiście, wsparcie finansowe miało duże znaczenie – od początku wspieraliśmy tego rodzaju społeczne „startupy”. Nie można jednak zapominać również o wkładzie finansowym i merytorycznym innych partnerów, przede wszystkim Fundacji Batorego. Ngo.pl nie jest przecież dzieckiem tylko i wyłącznie PAFW-u. Oczywiście, mieliśmy swoją rolę choćby w tym, że zasugerowaliśmy budowanie dużego portalu otwartego na działanie użytkowników, a nie – owszem, bardzo dobrej – ale statycznej strony internetowej.
Obecnie rzeczywiście wielką rolę w budowaniu portalu mają właśnie użytkownicy. Choćbyśmy pracowali bez ustanku, nie wytworzylibyśmy tylu materiałów…
J.M.: – Oczywiście. Budowanie społeczności i relacji wokół portalu jest ważne. Potencjalna siła organizacji pozarządowych i możliwość kreowania przez nie różnych zdarzeń w przestrzeni publicznej zwielokrotniła się dzięki Internetowi. Ale dobrze się dzieje, gdy te relacje przenoszą się również do świata poza siecią, przekładając się czy to na konkretną współpracę, czy na spotkania takie jak Ogólnopolskie Forum Inicjatyw Pozarządowych. Internet, coraz bardziej istotny i przydatny, nie zastąpi wszystkiego, nie zastąpi życia, a szczególnie życia pozarządowego. Prawdziwe wsparcie, budowanie społeczności, rozwijanie społeczeństwa obywatelskiego musi odbywać się głównie w „realu”.
Ngo.pl to unikalny w skali Europy produkt. Czemu udało się właśnie u nas?
J.M.: – Opowiem panu anegdotę. W 1992 roku wysłałem swój pierwszy mail. Adresatem był zastępca dyrektora biura badawczego amerykańskiego Kongresu – poważnej i nowoczesnej instytucji. Odpisał mi faksem. Spytałem, czemu. Powiedział, że u nich wciąż dopiero jedna sekretarka umie obsługiwać „te nowoczesne technologie”.
W Polsce weszliśmy w świat tych technologii z pewnym opóźnieniem, ale w efekcie pewne procesy zachodziły u nas jeszcze szybciej. Podobnie działo się w obszarze rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Oczywiście, ono istniało także w czasach komuny, wszak cały ruch „Solidarności” był tego emanacją, działały również inne niezależne i ważne środowiska. Po przemianach zaczęło się to odbywać jednak na nowych zasadach. I ten wybuch entuzjazmu przynosi również konkretne, czasem niespodziewane efekty. Drugim ważnym źródłem tej siły i entuzjazmu są fundusze unijne, które są jednak nie tylko wielkim skarbem, ale też wielkim wyzwaniem.
To znaczy?
J.M.: – Są skarbem, ponieważ możemy dzięki nim działać szybciej. Są jednak także problemem, gdyż w efekcie pewne rzeczy robimy na skróty, co, niestety, trochę demoralizuje trzeci sektor. Często, organizując na przykład szkolenia, powielamy już stworzone rzeczy, zamiast wypracować normę, wedle której wszystko, co jest wyprodukowane ze środków unijnych, jest później publikowane na zasadach wolnego dostępu. Wtedy być może nie tworzylibyśmy kolejnych podręczników na ten sam temat, zamiast tego pisząc dwa porządne.
Jednak ani konieczność „nadgonienia” w kwestii rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, ani przypływ funduszy unijnych, nie tłumaczy jeszcze, dlaczego odpowiednik ngo.pl nie powstał również w krajach byłego bloku wschodniego.
J.M.: – W żadnym innym spośród krajów demoludów nie było „Solidarności”, nie było tak mocno rozwijającego się jeszcze przed przemianami społeczeństwa obywatelskiego – niekiedy także w formie trzeciego sektora, na przykład Klubów Inteligencji Katolickiej. Mamy po prostu dłuższą historię wspólnotowego działania. Do tego jesteśmy największym z krajów, w których potencjalnie mogłoby się udać stworzenie podobnego produktu. Być może potrzebna była odpowiednio duża masa krytyczna zaangażowania, ludzi i ich gotowości do wsparcia tego projektu?
Nie można wreszcie zapominać o konkretnych osobach i środowiskach, które wsparły ten projekt.
Co wspomina pan najlepiej z czasów opieki nad portalem?
J.M.: – Spotkania mające charakter burzy mózgów. To bywało fascynujące, aż iskrzyło się z głów – tak działało to wspólne myślenie. Zawsze padało więcej pomysłów niż było możliwości ich realizacji. Mogliśmy przy tym czerpać garściami z doświadczeń Fundacji Batorego, jednocześnie tworząc nowe rozwiązania. Od początku nie chcieliśmy niczego zawłaszczać i robić wszystkiego swoimi rękoma. Wręcz przeciwnie – chcieliśmy wzmacniać organizacje pozarządowe, wzmacniać sektor poprzez przekazywanie własnych pomysłów partnerom lub wspieranie dobrych idei, które powstawały na zewnątrz Fundacji. Chcieliśmy być nie tyle instytucją grantodawczą, co programotwórczą.
Skoro pomysłów było więcej niż możliwości ich realizacji, to pewnie mieliście też państwo wpływ na wybór priorytetów?
J.M.: – Na pewno, choćby przez to, że mieliśmy pieniądze. Ale też nie wszystkie nasze pomysły udało się zrealizować – nie byliśmy przecież nieomylni. Chcieliśmy chociażby stworzyć program dla polskich think tanków. To nie wypaliło – nie były wtedy jeszcze gotowe na zrobienie czegoś razem. Zupełnie inaczej, niż choćby organizacje zajmujące się pomocą na Wschodzie, który usiadły do stołu i stworzyły plan wspólnych działań. Silnych think tanków teraz Polsce brakuje.
Czy przez te piętnaście lat zmieniła się w panach ocenie również pozycja organizacji względem administracji publicznej?
J.M.: – Bez wątpienia. Przez całe dwadzieścia pięć lat, ale przez ostatnie piętnaście szczególnie, organizacje pozarządowe stały się pełnoprawnym partnerem dla władzy. Jeszcze te kilkanaście lat temu wielu polityków uważało, że organizacje społeczne oczywiście mogą działać, ale głównie – nazwijmy to umownie – powinny się „dziećmi zajmować”. Zasada pomocniczości była wpisana w Konstytucję, ale bez konsekwencji praktycznych. W ostatnich latach zaczęła się jednak ona ziszczać. Mamy wciąż wiele do zrobienia, ale musimy zauważać te zmiany. Nie można już myśleć o Polsce bez myślenia również o organizacjach pozarządowych i ich roli w jej budowaniu.
Jacek Michałowski – prezes Edukacyjnej Fundacji im. prof. Romana Czerneckiego EFC. Wcześniej między innymi: współpracownik Komitetu Obrony Robotników, dyrektor Biura Studiów i Analiz Kancelarii Senatu RP, dyrektor generalny Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz szef Kancelarii Prezydenta RP. Wieloletni dyrektor programowy Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.