– Chodzi o przejęcie środków od organizacji i dopuszczenie do funduszy przede wszystkim tych NGO, które będą przychylne rządowi – mówi Witold Klaus, prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, o sytuacji organizacji pracujących na rzecz cudzoziemców w Polsce.
Ignacy Dudkiewicz: – Od dwóch lat rząd wstrzymuje możliwość ubiegania się przez organizacje społeczne o unijne fundusze na integrację cudzoziemców w Polsce. Zbadaliście, jak to wpływa na ich sytuację. I co wam wyszło?
Witold Klaus, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej: – Wnioski nie są zaskakujące, ale pokazują rozmiar szkód, które wyrządziła polityka Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Szkód dla samych migrantów, którzy zostali odcięci od pomocy i pozostawieni sami sobie. Ale też długofalowych szkód dla organizacji, których potencjał został zniszczony. Niektóre, również takie, które od wielu lat działają w tej sferze, musiały zawiesić, ograniczyć albo zamknąć działania, pozwalniać ludzi i odmawiać cudzoziemcom pomocy.
Da się te szkody naprawić?
W.K.: – Części już nie. Niektórzy ludzie poznajdowali inną pracę, ustabilizowali się gdzie indziej. A mówimy o znakomitych fachowcach z dużym doświadczeniem. Przygotowanie nowych osób na ich miejsce kosztuje – czas i pieniądze. Wieloletnia praca organizacji została zmarnowana.
Coś, co wymaga budowania przez wiele lat, udało się zniszczyć w krótkim czasie…
W.K.: – Od dwóch lat proces ten postępuje. Wcześniej, kiedy organizacje mogły otrzymywać wsparcie unijne, powstawały nowe inicjatywy, umacniano działania, a NGO się profesjonalizowały.
A potrzeby rosną.
W.K.: – Bo rośnie liczba cudzoziemców w Polsce – w ciągu ostatnich dwóch lat się podwoiła! I będzie rosła dalej. Mówimy głównie o Ukraińcach, ale powoli przyjeżdża także coraz większa liczba osób z państw azjatyckich. Na naszym rynku brakuje pracowników, a zasób ludzi z Ukrainy też się powoli wyczerpuje. I choć pracodawcy zgłaszają swoje potrzeby, to działań integracyjnych skierowanych do cudzoziemców jest coraz mniej – a przecież te procesy powinny iść w parze.
Dlaczego w twojej ocenie rząd idzie tą drogą?
W.K.: – Bo prowadzi zupełnie inną politykę wobec cudzoziemców niż poprzednie rządy. Odwołał na przykład Politykę Migracyjną Polski, czyli dokument przyjęty w 2012 roku. Podobno pracuje nad nową, ale nie wiadomo, w jaką stronę będzie zmierzała i co się w niej znajdzie. Informacje, które do nas dochodzą, są jednoznaczne – bezpieczeństwo jest bezwzględnym priorytetem, a każdy cudzoziemiec jest traktowany jako potencjalne zagrożenie. To całkowicie błędne podejście do kwestii migracji!
To jednak jedynie przecieki…
W.K.: – Tak, bo obecnie tkwimy w stanie zawieszenia – poprzedni dokument przestał obowiązywać, a nowego nie ma. Zresztą, w wypowiedziach różnych ministrów nie sposób się doszukać spójnej wizji. Z jednej strony mówimy twarde „nie” uchodźcom, z podejrzliwością patrzymy na wszystkich cudzoziemców, ale z drugiej, inne ministerstwo mówi: potrzebujemy migrantów na rynku pracy. Wygląda to tak, jakby rząd nie bardzo wiedział, czego chce dla kraju. Wie jednak wystarczająco wiele, by przez dwa lata nie prowadzić działań integracyjnych. Chociaż teraz wreszcie mają ruszyć…
Nareszcie!
W.K.: – Tyle tylko, że pieniądze dostaną wojewodowie. Nie wiadomo, jakie działania mają realizować, bo zostały one zakreślone bardzo ogólnie. Dotąd znakomitą część działań integracyjnych prowadziły organizacje społeczne. Nie ma komu ich zastąpić. Nie jest tak, że za rogiem czeka grupa wyspecjalizowanych urzędników, którzy przejmą to od NGO. A najbardziej paradoksalne w tym stanie zawieszenia i braku wizji jest to, że nie brakuje pieniędzy. One są do wzięcia z Unii – co więcej, są znaczone, więc nie mogą być wydane na nic innego.
Oddając je wojewodom, rząd chce przejąć nad nimi kontrolę polityczną?
W.K.: – Tak myślę. Wojewodowie zostali poproszeni o złożenie wniosków w zamkniętym konkursie. Do współpracy mogli, ale nie musieli, zaprosić organizacje. Część to zrobiła, wybierając bardzo różne NGO – niektóre z nich mają doświadczenie w pracy z cudzoziemcami, inne nie. Nie uwzględniono wielu świetnych, bardzo profesjonalnych organizacji. W mojej ocenie chodzi o przejęcie środków od organizacji i dopuszczenie do funduszy przede wszystkim tych NGO, które będą przychylne rządowi.
Jak to zakręcenie kurka przekłada się na sytuację konkretnych cudzoziemców w Polsce?
W.K.: – Na pewno powoduje wiele niedogodności dla dużej grupy osób. Jeżeli w szkole, w której uczą się dzieci cudzoziemcy, nie ma zatrudnionych asystentów, to ich edukacja postępuje znacznie wolniej, a dziecko gorzej się czuje. Jeżeli cudzoziemiec nie ma dostępu do bezpłatnych porad prawnych, to być może odnajdzie się samodzielnie na rynku pracy, ale na pewno nie przyjdzie mu to łatwo.
Gdyby jednak chodziło tylko o niedogodności, problem byłby mniejszy. Ale te małe sprawy mogą przekładać się na duże dramaty, gdy ktoś na przykład nie zrozumie przepisów, „zawali” terminy składania dokumentów i w konsekwencji może zostać deportowany. Albo będzie pracował nielegalnie, bo nie będzie świadomy swoich praw czy obowiązków. I stanie się tak tylko dlatego, że ktoś mu odpowiednio wcześnie nie pomógł. A nie pomógł mu, bo rząd zdecydował, że nie warto tego robić. W procesie integracji nawet drobne sprawy mogą zaważyć na ludzkich losach.
Zresztą, integracja to proces dwustronny…
W.K.: – Oczywiście. Integracja ma dwie sfery – cudzoziemcy muszą się włączyć w społeczeństwo, ale społeczeństwo musi być też chętne, żeby ich wesprzeć i przyjąć. Organizacje społeczne musiały jednak wstrzymać także działania skierowane do Polek i Polaków. Efektem także tego zaniechania, zwielokrotnionym negatywnymi wypowiedziami rządzących, jest wzrost liczby przestępstw motywowanych uprzedzeniami. Co chwila słyszymy o kolejnych osobach o innym kolorze skóry, które zostały pobite na polskich ulicach. Wcześniej to też się zdarzało, ale spraw było mniej, przyzwolenie na takie czyny było mniejsze, a pokrzywdzeni mieli gdzie szukać wsparcia. To wszystko się zmieniło.
To tym bardziej niepokojące, że organizacje musiały ograniczyć również swoje działania monitorujące stan przestrzegania praw cudzoziemców w Polsce.
W.K.: – Trudno się dziwić, że działania badawcze, monitorujące i rzecznicze zostały przerwane. Kiedy brakuje środków, a przychodzą do ciebie klienci, którzy czekają na pomoc, to wszystkie swoje zasoby przeznaczasz na bezpośrednie wsparcie osób w potrzebie. Na inne działania – też przecież ważne i potrzebne – nie masz już czasu i sił.
Jak sobie radzicie w takiej sytuacji?
W.K.: – Bardzo różnie. Tak, jak mówiłem, część organizacji ograniczyło zakres świadczonych usług, zwolniło pracowników albo zmniejszyło zakres ich obowiązków, a co za tym idzie, także wynagrodzenia. Część zawiesiła działalność, część się zamknęła. Inne zaczęły w większym zakresie korzystać ze wsparcia wolontariuszy, którzy nie zastąpią jednak profesjonalnych pracowników. Kolejne organizacje jeszcze sobie radzą, choć ich środki się właśnie kończą. I pewnie będą padać kolejne NGO, które nie dadzą rady pracować w takich warunkach. Bo nie chodzi tylko o brak pieniędzy, ale także o bardzo negatywne postawy społeczne wobec cudzoziemców oraz osób, które im pomagają. Trudno się pracuje w atmosferze otaczającej cię niechęci wobec tego, co robisz. To sprzyja wypaleniu i refleksji: „Czy naprawdę muszę aż tak się męczyć? Czy nie lepiej robić rzeczy, które nie wymagają takiego poświecenia?”. Ale staramy się dawać radę.
A czujecie też wsparcie od innej części społeczeństwa?
W.K.: – My, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, tak. To przekłada się na większe przychody z 1%, darowizny, które wpływają na nasze konto. Ale czy to szerokie zjawisko, nie wiem. Organizacje są na różnym poziomie rozwoju i w związku z tym mają nierówne szanse na zmobilizowanie takiego wsparcia.
Ale masz rację. W ludziach nadzieja.
Witold Klaus – doktor nauk prawnych, prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, pracownik Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk oraz Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.
Dotąd znakomitą część działań integracyjnych dla cudzoziemców prowadziły organizacje. Nie ma komu ich zastąpić.