Zaczynała jako szeregowa wolontariuszka. Kiedy zaproponowano jej rolę przedstawicielki polskiego środowiska LGBT, nie czuła się gotowa. Wszystkiego musiała nauczyć się od podstaw: zarządzania ludźmi i dokumentami. Za namową przyjaciół podjęła wyzwanie i do dziś przewodniczy Fundacji Wolontariat Równości, z którą organizuje co roku Paradę Równości.
Umówić się z Julią nie jest łatwo. Młoda, niezwykle aktywna, nie potrafi usiedzieć w miejscu. Kiedy w końcu dochodzi do spotkania, grzecznie przeprasza i na kilka chwil znika, żeby dokończyć pracę. Nasze spotkanie wielokrotnie jeszcze przerwie dzwonek telefonu.
– Zawsze imponował mi jej zapał i to, że jeśli coś robi, to na 100%. Wiele osób zrezygnowałoby już na starcie, ale ją działania, nawet walka z przeciwnościami, nakręcają, dają energię do dalszej pracy – tak o Julii opowiada jej wieloletni przyjaciel, Michał. – Z drugiej strony mam świadomość, że jako osoba publiczna jest stale poddawana ocenom, często niesprawiedliwym i że to ją boli. Lubię z nią rozmawiać, te rozmowy otwierają mnie na to, co dobre u innych, pozwalają na konfrontację z własnymi przekonaniami. Wady naszej przyjaźni? Przy tempie życia, jakie prowadzi, jeśli nie jesteś jej wolontariuszem albo współpracownikiem, masz szansę spotkać się najwyżej raz, dwa w miesiącu.
Ludzie nie wstydzą się wyrażać krzywdzących opinii
Siadamy i bez zbędnych wstępów Julia zaczyna:
– Dzisiaj mam trudny dzień, mam naprawdę dość i myślę sobie, że może jednak nie warto. Mam nadzieję, że mi przejdzie do jutra. Czuję, że zalewa nas fala hejtu. Jako Fundacja rośniemy, jest nas coraz więcej, coraz więcej osób o nas wie i nas zauważa, niestety zwiększa się też odsetek, który z wrogością komentuje nasz profil na Facebooku. Mam wrażenie, że wiele osób czuje się uprawnionych, aby nas zaatakować. Zauważyłaś, że my jako społeczeństwo idziemy w jakimś dziwnym kierunku? Dzisiaj ludzie nie wstydzą się wyrażać krzywdzących opinii i publikować ich pod własnym imieniem i nazwiskiem na Facebooku. Kiedy chodziłam do liceum, wstydem było się przyznać do uprzedzeń rasowych. A dziś? Dzisiaj ludzie noszą tę wrogość jak ordery, jak jakieś emblematy.
Szczęściara
Patrzę na siedzącą naprzeciwko mnie niebieskooką blondynkę z długimi włosami i nie mogę się oprzeć przekonaniu, że za fasadą łagodności i delikatności stoi ogromna siła woli i determinacja. Prezeska Fundacji Wolontariat Równości mówi o tym, że czuje się prawdziwą szczęściarą, bo dorastała w domu pełnym miłości i wsparcia. Wyoutowała się bardzo wcześnie i spotkała się z pełnym zrozumieniem i akceptacją. Śmieje się, że gdyby tego nie zrobiła, z całą pewnością wyoutowali by ją inni. Od zawsze pociągały ją trudne i kontrowersyjne tematy. Wychowana w domu pełnym kobiet – z mamą i siedmioma siostrami – po początkowej fascynacji ekologią i zmianami klimatu (wygrała kilka olimpiad) szybko zaangażowała się w działania charytatywne. Dojrzewanie to Koszalin, czasy Szlachetnej Paczki i pomoc dzieciom z rodzin dysfunkcyjnych.
Po przeprowadzce do stolicy, pierwsze kroki stawiała w Kongresie Kobiet, żeby po pewnym czasie nawiązać współpracę z Fundacją Feminotekai. Tu ukończyła kurs obsługi telefonu interwencyjnego. Do dziś pracuje na infolinii i zajmuje się pomocą kobietom doświadczającym przemocy domowej.
Od wolontariuszki do prezeski
Do Fundacji Wolontariat Równości dołączyła sześć lat temu.
– Dlaczego Wolontariat Równości? Nie wiem, chyba chodziło o to, że ta forma eventu do mnie przemawiała, po prostu to czułam i postanowiłam się zaangażować.
Na początku była szeregową wolontariuszką odpowiedzialną za bezpieczeństwo, współpracę z policją i logistykę. W momencie, kiedy poprzedni zarząd zdecydował się ustąpić, zaproponowano jej stanowisko prezeski.
– I ja się nie zgodziłam – śmieje się. – Przez kolejne 3 miesiące konsekwentnie odmawiałam, aż wreszcie wszyscy się spotkaliśmy. Wtedy Fundacja to było 15 osób, naprawdę nieduża grupa. I powiedzieli: "Julka, spróbuj, może warto, może jednak". No, to spróbowałam.
Od zawsze marzyła o karierze naukowej i bała się, że kiedy zostanie aktywistką, na zawsze zamknie za sobą jakieś drzwi, które chciałaby, żeby zostały otwarte. Miała 21 lat, studiowała i nie wiedziała, co będzie robić dalej, ani jak długo zostanie jeszcze w Warszawie. Kiedy zaproponowano jej rolę przedstawicielki społeczności LGBT, nie czuła się gotowa. Wszystkiego musiała nauczyć się od podstaw: księgowości, przygotowywania uchwał, zarządzania ludźmi i dokumentami. Za namową przyjaciół podjęła wyzwanie i do dziś przewodniczy Fundacji. Każdą kolejną Paradę Równości organizuje z równie dużym zapałem co tę pierwszą.
Mierzy się z tematami trudnymi i kontrowersyjnymi
– Julia to osoba o ogromnej wrażliwości, doskonale rozumie i czuje równościowe postulaty Parady. Jest silna i zdolna do tytanicznej pracy. Sprawnie deleguje zadania, zawsze przydzielając je właściwym osobom. To typ twardej liderki, nie każdy lubi ten model współpracy. Czasami bywa ciężko, jak wtedy kiedy hasłowo zleca zadania i biegnie dalej, do kolejnych obowiązków. Nie prowadzi za rękę, jest zwięzła i rzeczowa i nie pozwala sobie wchodzić na głowę – mówi Helena, współpracująca z Julią od 3 lat.
Julia Maciocha od zawsze mierzy się z tematami powszechnie uważanymi za trudne i kontrowersyjne. Z tą samą otwartością opowiada o swoich sukcesach, co o słabościach. Głęboko przekonana, że zmiany należy zaczynać od siebie, publicznie mówi o swojej orientacji i doświadczeniach związanych z depresją. Mimo nadal niesprzyjającej atmosfery w kraju wierzy, że można zrobić dużo dobrego na rzecz osób nieheteroseksualnych, że każde najdrobniejsze działanie na tym polu, każdy mały sukces może uruchomić efekt motyla. Deklaruje, że nigdy nie będzie zajmowała się uchodźcami i uchodźczyniami, bo działanie na rzecz jakiejś grupy wymaga choćby częściowej identyfikacji z nią, co w jej przypadku jest niemożliwe.
– Od dziecka chciałam coś zmienić. I mimo, że dzisiaj mam taki zjazd, że na chwilę przed Paradą mój stres sięga zenitu, to jednocześnie widzę, że coraz więcej osób się outuje w bezpiecznym środowisku i coraz więcej osób przyjmuje ten coming out dobrze. Nasze społeczeństwo bardzo powoli zaczyna się uruchamiać, zaczynamy zauważać i reagować na to, co się zdarza na ulicy. Każdy z nas zna przynajmniej 3 osoby LGBT. I jeśli mówisz, że nie znasz takich osób, to znaczy, że one boją się przed tobą wyoutować. I to jest smutne – mówi.
Jeśli zmienię życie chociaż jednej osoby, to odniosę sukces
Niezłomna w działaniu, nie rezygnuje nawet w mocno niesprzyjających okolicznościach. W zeszłym roku na miesiąc przed Paradą złamała nogę w czterech miejscach, a na dwa dni przed marszem ma obronę pracy magisterskiej. Wszystko kończy się dobrze.
Julia nie ma problemów z mówieniem o sukcesach, cieszy ją rekordowa frekwencja ubiegłorocznego marszu, kiedy ulicami Warszawy przesz ło ponad 50 tysięcy osób, a jednocześnie marzy o tym, że tegoroczna frekwencja przebije tę rekordową. Ma nadzieję, że prawicowe media nie będą zachęcać do ataków na Paradę, bo wtedy część osób powodowana strachem mogłaby zrezygnować z udziału w marszu.
Zapytana o trudne momenty zawodowe mówi, że było ich wiele. W dużej mierze były powodowane przez politykę tzw. "obcego". Najpierw atakowani byli uchodźcy, potem kobiety i ich prawa, wreszcie Unia Europejska i środowiska nieheteroseksualne. Do lutego, kiedy Jarosław Kaczyński rozpoczął oficjalnie swoją batalię przeciwko środowiskom LGBT, Fundacja nie była na celowniku. Mniejsze miasta i mniejsze marsze zawsze miały problemy, ale warszawska Parada przebiegała bez większych zakłóceń. Przed wyborami do europarlamentu działania równościowe stały się kartą przetargową w polityce. Hejt przeszedł do cyberprzestrzeni, gdzie ludzie czują się bezkarnie.
– Po każdej Paradzie przeprowadzamy ankietę ewaluacyjną. Nie zdarzyło się dotąd, żeby ktoś skierował pod naszym adresem jakieś zarzuty. Pewnie dlatego, że to wymaga więcej czasu, że trzeba przejść przez całą ankietę, a na Facebooku wystarczy napisać coś obrzydliwego, jeden klik i już. Zalewa fala hejtu – mówi.
I dodaje:
– Do wczoraj nie myślałam o tym, żeby wyjechać. Do wczoraj czułam, że to co robimy ma sens. W Polsce mam rodzinę i przyjaciół, urodziłam się tu i kocham ten kraj. Od kilkunastu lat pracuję na jego rzecz, zaczynałam w ognisku osiedlowym, gdzie udzielałam korepetycji, pomagałam dzieciom z rodzin dysfunkcyjnych, pracowałam z bezdomnymi. Chciałabym, żeby Parada przestała być przez niektórych postrzegana jako marsz dziwadeł, ale wpisała się w krajobraz Warszawy jako równościowa impreza miejska. Marzę, żeby moja mama mogła przyjść na mój ślub w tym kraju, żebym nie musiała wyjeżdżać gdzieś za granicę. Ale wiem, że jeśli nasza władza wyjdzie z propozycją jakieś ustawy, która może zagrażać mojej wolności, to wezmę paszport, spakuję podstawowe rzeczy i wyjadę. Póki jeszcze będę mogła, o ile jeszcze będę mogła. Czy czuję, że mogę zmienić świat? Pewnie nie, chociaż nadal naiwnie wierzę, że jeśli zmienię życie chociaż jednej osoby, to odniosę sukces.
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23