Jacek Siadkowski: Chcemy, żeby zaangażowanie pro bono stało się nową normą na rynku IT
Nowe technologie mogą pomóc w odpowiedzi na wiele skomplikowanych wyzwań, które przed nami stoją. Są także nieodłączną częścią naszego życia i to ważne, by zmieniały je na lepsze. Do grona innowatorów społecznych Ashoka Fellows dołączył Jacek Siadkowski, który z zespołem Tech To The Rescue buduje most między światem nowych technologii i działań społecznych, by mogły wzajemnie się wspierać.
Anna Slusareńka: – Chciałabym porozmawiać o kondycji organizacji pozarządowych w kwestii dostępu do nowych technologii. Badanie NGO.pl pokazuje, że ponad połowa organizacji w Polsce nie posiada żadnego komputera na własność. I chociaż mają strony internetowe, korzystają z maila, to nie używają bardziej skomplikowanych systemów, jak np. CRM. Jak myślisz, dlaczego tak jest? Jaka jest główna bariera w dostępie do technologii?
Jacek Siadkowski: – Myślę, że przyczyną tej odległości pomiędzy organizacjami pozarządowymi a zaawansowanymi technologiami jest zasobność portfela. Aby inwestować w technologię, przede wszystkim trzeba mieć wokół siebie ludzi, którzy tę technologię rozumieją. Potrzebne jest doświadczenie, wiedza o tym, jak wykorzystać możliwości, które daje dane rozwiązanie technologiczne i jak muszą zmienić się procesy w organizacji po jego wdrożeniu.
Obawiam się, że ten rozdźwięk pomiędzy branżą technologiczną a branżą społeczną będzie się z czasem powiększał, ponieważ zasoby technologiczne są coraz droższe.
To trend, który utrzymuje się od kilkudziesięciu lat. Jest duże rozwarstwienie między pensjami, które proponują branże cyfrowe, a tymi w organizacjach pozarządowych. Z kolei coraz większe zapotrzebowanie na talent powoduje, że ludzie, którzy mają kompetencje cyfrowe, przechodzą do branży technologicznej. Nawet jeżeli nie są programistami, to mogą pracować jako project managerowie czy specjaliści od komunikacji.
Aby ten problem rozwiązać, musimy się skupić na tym, żeby przyciągnąć ludzi technologicznych do branży społecznej. Sposobów jest wiele. Można to robić, budując wartościowe relacje z wolontariuszami, współpracując z firmami, zwiększając świadomość na temat działań społecznych na uniwersytetach technicznych.
Nasze wyzwanie polega na tym, żeby osoby, które czują się sprawnie w nowych technologiach, zachęcić do poświęcenia czasu na rzecz organizacji społecznych.
To wysokie zapotrzebowanie jest widoczne zwłaszcza po pandemii, która zmusiła organizacje do tego, by przerzucić się na narzędzia cyfrowe.
Pandemia przyspieszyła proces, który zachodzi już od jakiegoś czasu. Wraz z rozwojem świata i cyfryzacją społeczeństwa, coraz mniej rzeczy, w szczególności w kontekście działania organizacji na dużą skalę, będzie możliwych bez zaawansowanych narzędzi technologicznych. Organizacje, które będą chciały operować szerzej niż w jednej, małej społeczności, będą zmuszone do tego, żeby rozliczać się i kontaktować z beneficjentami przez internet, prowadzić jakiś rodzaj cyfrowych sposobów mierzenia wpływu. Im szybciej uda im się wdrożyć te rozwiązania, tym sprawniej będą działać. Technologia daje skalę. Dzięki niej zamiast docierać do pięćdziesięciu osób, możemy prawie równie skutecznie i łatwo docierać do kilkudziesięciu tysięcy.
Czy można powiedzieć, że zadanie Tech To The Rescue to budowania mostu nad tą przepaścią? Jak to działa?
Tech To The Rescue jest naszą odpowiedzią na ten problem. Widzimy, że ludzie w branży technologicznej kochają projekty społeczne. To są ludzie, którzy są kreatywni, twórczy i chcieliby mieć pozytywny wpływ na rzeczywistość, a nie zawsze mogą tę potrzebę realizować w pracy. Obserwujemy, że firmy technologiczne chcą działać, chcą robić dobre rzeczy, chcą wykorzystywać talent swoich pracowników do tego, żeby zmieniać swoje otoczenie na lepsze. A z drugiej strony organizacje potrzebują technologii i ludzi, którzy ją znają, żeby wdrażać nowe rozwiązania, które pomogą im zaoszczędzić czas i się rozwijać. Natomiast z różnych względów do tej pory te dwa światy ze sobą nie rozmawiały. Powodem mogło być to, że organizacje nie potrafiły jasno wyrazić swojej potrzeby technologicznej, a firmom trudno było uwzględnić działalność pro bono w modelu biznesowym albo znaleźć organizacje, które mogłyby zaoferować coś więcej niż taki standardowy wolontariat pracowniczy.
Tech To The Rescue stara się być łącznikiem. Z jednej strony budujemy społeczność firm, które chcą zaangażować się w projekty pro bono. Te firmy deklarują, że mogą zrobić przynajmniej jeden projekt rocznie bezpłatnie albo na zasadzie low bono, czyli znacznie poniżej kosztów firmy. A z drugiej strony gromadzimy organizacje, które są już na tyle zaawansowane technologicznie, że wiedzą, czego potrzebują. Jedni chcą zwiększyć efektywność działań marketingowych poprzez wdrożenie systemu CRM, inni zautomatyzować relacje z darczyńcami. My pomagamy im wyrazić tę potrzebę tak, by była ona zrozumiała dla firm, a później odbyć rozmowę z firmą zainteresowaną wsparciem. I gdy obie strony się dogadają, my się wycofujemy. Tu kończy się nasza rola łącznika, a organizacje i firmy pracują razem, ręka w rękę, mózg w mózg. Wymieniają się z jednej strony kompetencjami technologicznych, a z drugiej świetnym zrozumieniem potrzeb społecznych.
Ile firm tworzy sieć Tech To The Rescue i czym się zajmują?
Może zacznę od tego, z czego jestem dumny. Już w tym momencie jesteśmy największą na świecie siecią firm technologicznych, które chcą działać pro bono, a tworzy ją ponad 1200 podmiotów. W większości są to firmy software’owe zajmujące się oprogramowaniem. Mamy firmy malutkie, składające się z dwóch osób. Mamy też firmy, które są największymi pracodawcami na świecie, takie jak Google. Mamy firmy, które specjalizują się w bardzo prostych technologiach, jak budowanie stron na WordPressie. Mamy firmy, które specjalizują się w usługach z zakresu cyberbezpieczeństwa. Mamy też takie, które specjalizują się w budowie nowych aplikacji mobilnych. W tej chwili około 40% z nich to firmy z Polski, a pozostałe 60% to firmy zagraniczne z ponad 60 krajów na świecie.
Z drugiej strony w naszej sieci mamy obecnie około 800 organizacji pozarządowych, które zgłosiły się z jakąś potrzebą. One również są bardzo zróżnicowane zarówno pod względem geograficznym, jak i obszaru, w którym działają. Mamy organizacje malutkie, które dopiero zaczynają i potrzebują zbudować sobie pierwsze sygnały obecności w świecie. Mamy też organizacje bardzo duże, a nawet agendy ONZ, które również potrzebują technologii i sprawdzonych partnerów, by szybko wdrożyć rozwiązania, zwłaszcza w sytuacji kryzysowej.
Najwięcej jesteśmy w stanie zaproponować organizacjom, które mają już stabilny model działania w świecie offline i dzięki narzędziom technologicznym chcą kilkukrotnie zwiększyć jego skalę. Takie organizacje będą w stanie najefektywniej utrzymać wypracowane rozwiązania i mogą, zamiast prostej strony internetowej, zbudować system, który pozwoli im osiągnąć większy wpływ.
Wspomniałeś o reakcji na kryzys. Wiem, że dzięki działającej sieci Tech To The Rescue było w stanie wesprzeć działania pomocowe w związku z eskalacją wojny w Ukrainie.
Jedną z ról Tech To The Rescue jest wspieranie technologiami sytuacji, które są beznadziejne. Zależy nam na tym, żeby wzmacniać organizacje, niezależnie od tego, jaki problem rozwiązują, czy w jakim kraju działają, ale wierzymy, że technologia może być najbardziej potrzebna, gdy chodzi o ratowanie ludzkiego życia i poprawę sytuacji ludzi, którzy są w niebezpieczeństwie. Gdy na świecie dochodzi do nagłego kryzysu, takiego jak wojna w Ukrainie lub w Afganistanie czy powódź zagrażająca życiu milionów ludzi w Afryce, to bardzo szybko uruchamiają one reakcję globalnej społeczności.
W pierwszych tygodniach kryzysu wszyscy chcą jakoś pomóc. Dotyczy to też technologii. W tych pierwszych tygodniach okazuje się, że jest bardzo wielu programistów na świecie, którzy chcieliby bardzo szybko wdrożyć jakąś aplikację, która np. pomoże ludziom dotrzeć do bezpiecznego domu. Są w stanie w ciągu kilku dni taki system zbudować i pomóc ludziom dotrzeć z miejsca do miejsca. Jednak te rozwiązania, budowane przez indywidualnych wolontariuszy, mogą być po prostu niebezpieczne. Może dojść do wycieku danych osobowych, a źle działający system narazi użytkowników na więcej szkody niż pożytku.
Dlatego w takich sytuacjach kluczowa jest rola koordynatora, który jest w stanie zmapować działające inicjatywy i powiedzieć, jakie są potrzeby. Później koordynator dociera z potrzebami do firm, które mogą wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo budowanych rozwiązań. Taką rolę Tech To The Rescue odegrało w sytuacji eskalacji wojny w Ukrainie.
Chcemy pomagać nie tylko przez te kilka pierwszych tygodni, ale dostarczać technologie organizacjom, które w kryzysie działają długoterminowo. Średnio wojna na świecie trwa dziesięć lat, nie tylko kilka pierwszych miesięcy.
Poza interwencją kryzysową Tech To The Rescue buduje sieć wsparcia. Dzięki temu wszystkie organizacje, które długoterminowo walczą ze skutkami eskalacji wojny w Ukrainie, mają możliwość poproszenia o nowe rozwiązanie. Od lutego udało nam się uruchomić ponad 115 projektów. Mieliśmy produkty, które łączyły uchodźców z tymczasowym zakwaterowaniem. Pomogliśmy stworzyć system, który zbiera dowody zbrodni wojennych. Uruchomiliśmy kilka projektów, które optymalizowały wysyłkę środków medycznych z krajów Europy Zachodniej do Ukrainy. Można powiedzieć, że udało nam się stworzyć rozwiązanie w każdym obszarze pomocy humanitarnej.
Od kiedy działacie?
Tech To The Rescue to nie jest mój pomysł. On narodził się po prostu w branży technologicznej w marcu 2020 roku. Początek pandemii, szczególny czas, w którym wiele osób zastanawiało się, jak może się zaangażować, jak ich wiedza i kompetencje mogą być użyteczne i pomóc społeczeństwu przetrwać pandemię. Tak się składa, że branża technologiczna w Polsce jest kreatywna i fajna. Jeden z założycieli dużych firm, Tomek Serwatka, doszedł do wniosku, że chociaż nie zna się na epidemiologii, to ma w zespole utalentowanych ludzi, którzy chcą działać. Potrzebują jednak organizacji, która ma odpowiednią ekspertyzę w temacie i którą mogliby wesprzeć za darmo.
Szczęśliwie Tomek nie zachował tego pomysłu tylko dla siebie. Ogłosił akcję i zaprosił inne firmy, by się przyłączył. Okazuje się, że czasami wystarczy bardzo prosta technologia, by zacząć działać. Tomek wykorzystał arkusz Google do stworzenia listy firm, które chcą się zaangażować. Po kilku dniach w tym arkuszu było kilkadziesiąt firm. Po sześciu tygodniach tych firm było już 150 i stało się oczywiste, że to działanie ma potencjał, by zasypać dziurę pomiędzy działaniami społecznymi a nowymi technologiami. Wtedy wkroczyłem ja z zespołem. Od tamtej pory rozwijamy się w kierunku dużej, globalnej organizacji, która będzie pomagać nie tylko w kontekście kryzysu, ale też wspierać działania społeczne na co dzień, by zwiększać ich zasięg.
Kiedy dostrzegłeś, że technologia może mieć pozytywny wpływ na dobro ogółu? Dlaczego akurat Twój zespół zaczął rozwijać dalej Tech To The Rescue?
Zawsze działałem społecznie. Lubiłem brać odpowiedzialność za to, co się dzieje wokół mnie. W klasie maturalnej wziąłem udział w programie, który dziś nazywa się Zwolnieni z Teorii. W ramach tego programu stworzyliśmy w Warszawie Tłocznię — miejsce, w którym licealiści mogli spotykać się, wymieniać pomysłami i zaczynać nowe projekty społeczne. Pod dwóch latach pracy nad Tłocznią, zaczęliśmy zastanawiać się, czy jest możliwe przeniesienie jej do internetu. Wtedy Tłocznia mogłaby działać nie tylko w Warszawie, ale też w innych miastach w Polsce. Postanowiliśmy zbudować internetową społeczność. Szukając partnerów do współpracy, trafiliśmy do Fundacji Orange, która wtedy miała podobny pomysł. Chciała zbudować lokalne świetlice, w których mieszkańcy małych miejscowości w Polsce mogliby się spotykać, nauczyć się, jak korzystać z internetu, a przy okazji zrobić coś razem. Wspólnie z Fundacją Orange stworzyliśmy platformę internetową, która wykorzystując grywalizację, motywowała lokalnych liderów do aktywnego działania na rzecz swojej społeczności. Projekt się udał, a dzięki platformie internetowe powstało ponad sto Pracowni Orange.
Wtedy dotarło do mnie, że takie rozwiązanie może wzmocnić zaangażowanie w wielu organizacjach i być może bylibyśmy w stanie dużo szybciej rozwiązać różne problemy społeczne. Założyłem firmę Gerere, która dzięki aplikacji opartej na grywalizacji mobilizowała ludzi do budowania zdrowych nawyków i zaangażowania społecznego. Szacujemy, że przez osiem lat działalności firmy z produktów, które zbudowaliśmy dla różnych organizacji, w tym Sieci Obywatelskiej Watchdog, Fundacji Orange czy Fundacji Synapsis, skorzystało ponad 250 000 osób.
Jednak wciąż nierozwiązany pozostawał problem zasobów — niewiele organizacji w Polsce było w stanie zapłacić za zbudowanie aplikacji, by efektywniej wspierać swoich beneficjentów. Jednocześnie wiedziałem, że jest dużo firm gotowych na pracę pro bono, jeśli dzięki niej będzie możliwa pomoc na szeroką skalę.
W Tech To The Rescue realizuję moją wizję świata, w którym technologie pomagają rozwiązywać problemy społeczne.
Jakie problemy już udało się rozwiązać dzięki technologii?
Rok temu zgłosiła się do nas organizacja z Nikaragui. Nikaragua to jeden z tych krajów na świecie, których największy odsetek kobiet umiera na raka szyjki macicy. Problem wynika z kondycji systemu medycznego, ale też z niskiej świadomości dotyczącej zdrowia seksualnego. Działa tam organizacja The Living Project, która przez kilka lat jeździła busem po Nikaragui, edukowała kobiety i oferowała badania przesiewowe. Z ich pomocy skorzystało kilkanaście tysięcy kobiet. Szacuję, że około trzem tysiącom z nich te badania uratowały życie. Jednak w pandemii okazało się, że taką działalność nie tylko trudno skalować, ale może być wręcz niebezpieczna. Organizacja zaczęła się zastanawiać, jak może kontynuować swoją misję tak, by nie narażać odbiorców na niebezpieczeństwo. Przeniosła swoje działania do WhatsApp’a, gdzie założyła grupę dla kobiet, które mogły konsultować swoje potrzeby związane ze zdrowiem seksualnym. W ciągu kilku tygodni na grupie zebrała się społeczność ponad 100 000 kobiet, które, jak się okazało, znacznie chętniej rozmawiały o zdrowiu intymnym przez komunikator, niż podczas fizycznej rozmowy w lokalnej społeczności, gdzie nie czuły się zbyt komfortowo.
Niestety tak dużej grupy nie da się utrzymać. Organizacja postanowiła, że stworzy aplikację, jednak znalezienie darczyńcy, który sfinansowałby jej budowę, okazało się bardzo trudne. Nam ten projekt się bardzo spodobał, ponieważ wykorzystuje doświadczenie organizacji, która sprawdziła już swoje rozwiązanie i teraz ma pomysł na to, jak technologia może sprawić, by dotarło ono do szerszego grona osób. Już w dwa tygodnie udało się znaleźć firmę, która chciała podjąć się realizacji tego projektu. To była firma z Pakistanu, w której pracowniczki powiedziały, że same chciałyby móc skorzystać z podobnej aplikacji i to była dla nich dodatkowa motywacja do działania.
To świetny przykład, że nasza platforma może łączyć nie tylko świat technologii ze światem społecznym, ale również dwa różne światy kulturowe i geograficzne. Aplikacja jest już wyprodukowana i w wersji testowej działa w Nikaragui, a są plany, żeby była dostępna także w innych krajach.
W Polsce fajnym przykładem współpracy, także w dziedzinie medycyny, jest aplikacja Pacjenci Pacjentom. Polski system medyczny pacjentom, którzy właśnie się dowiedzieli, że są chorzy na przewlekłą, czasem śmiertelną chorobę, nie oferuje wiele więcej poza receptą i wizytą kontrolną u lekarza za kilka tygodni. Pacjenci, którzy mierzą się z diagnozą, potrzebują szczerze i otwarcie porozmawiać z kimś, kto przez tę historię już przechodził.
Pacjenci Pacjentom to aplikacja, która łączy osoby niedawno zdiagnozowane z chorobami śmiertelnymi lub przewlekłymi z osobami, które są już kilka lat po diagnozie, nauczyły się z nią funkcjonować i są w stanie doradzić, jak się w tej sytuacji odnaleźć.
Do dziś uruchomiliśmy ponad 230 takich projektów. Nie wszystkie z nich są oparte o aplikacje. Jednej z największych organizacji działających w Polsce w obszarze dobrostanu zwierząt hodowlanych pomagamy wdrożyć CRM, w innej organizacji, która działa w obszarze informacji, pomogliśmy przeprowadzić audyt cyberbezpieczeństwa i uodpornić ją na działalność hakerów. Niektórym organizacjom pomagamy wymyślić, co technologia może im dać. Czasem organizujemy coś, co nazywamy Sprint Impact. Niedawno odpaliliśmy taką inicjatywę w kontekście działań klimatycznych. Zgłaszały się do niej organizacje zajmujące się katastrofą klimatyczną, które mierzą się z określonym problemem, ale jeszcze nie wiedzą, jak technologia może im pomóc go rozwiązać. Łączymy je z firmami, z którymi przez dwa tygodnie pracują nad wypracowaniem odpowiedzi na konkretne wyzwanie.
To, co słyszę w twojej wypowiedzi, to obustronne zaufanie. Z jednej strony, że są osoby, które mają talent i wiedzę technologiczną, których nam brakuje, z drugiej, że organizacje mają swoją ekspertyzę i rozwiązania. Jakich jeszcze postaw i sposobów myślenia potrzebujemy, by te dwa światy wciąż się do siebie zbliżały?
Aby wspólnie działać, nie potrzebujemy nic więcej. Firma przyniesie kompetencje technologiczne, a organizacja pomoże zrozumieć wyzwanie, z którym się mierzymy. Wystarczy dobra komunikacja i poczucie wspólnej misji, by te dwa podmioty były w stanie razem stworzyć niesamowite rzeczy.
Jeśli jednak chcemy usprawnić tę współpracę, by przynosiła jeszcze lepsze rezultaty, to możemy popracować nad kilkoma rzeczami. Ważne jest to, by organizacje pozarządowe lepiej wiedziały, czego chcą. To niełatwe, bo wymaga, by w otoczeniu organizacji, blisko jej ciał decyzyjnych, zarządów i planowania byli ludzie, którzy rozumieją technologię. Chciałbym, by każda organizacja w przyszłości mogła mieć coś na wzór swojej strategii cyfrowej. Aby wykorzystać potencjał technologii, musi on iść ręka w rękę ze strategią działania organizacji.
Z kolei świadomość tego, jak działają organizacje i system, w którym funkcjonują, pomogłaby firmom technologiom skuteczniej z nimi współpracować. Firmy technologiczne muszą zrozumieć kulturę działania organizacji pozarządowych, pracę w modelu, w którym zysk nie jest na pierwszym miejscu. Dzięki temu produkty wspólnego działania będą trwalsze i długoterminowo dopasowane do tego, jak funkcjonuje organizacja.
Czy w tym kierunku także prowadzicie działania?
Naszym celem strategicznym jest sprawienie, żeby zaangażowanie pro bono stało się nową normą na rynku IT. Chcielibyśmy osiągnąć to, co udało się osiągnąć na rynku prawniczym. Tam większość dobrze funkcjonujących kancelarii angażuje się przynajmniej raz na jakiś czas w projekty pro bono. Widać to nawet w filmach i serialach. Na przykład w serialu „Suits” przynajmniej jeden odcinek w każdym sezonie jest poświęcony sprawie pro bono. Chcielibyśmy, żeby firmy IT także traktowały zaangażowanie pro bono jako rodzaj swojego obowiązku. Przed nami jeszcze długa droga. Musimy budować świadomość, jak takie projekty robić dobrze, jak budować relacje z organizacjami, jak profesjonalnie instalować procesy pro bono w firmie.
Pierwszy krok, który planujemy na przyszły rok, to stworzenie podręcznika dla firm, który pomoże im przeprowadzić taki proces od momentu decyzji o tym, że chcą zacząć robić projekty pro bono, aż do zbudowania strategii angażowania w ten sposób pracowników. Chcemy, by był on stałym elementem działań firmy, a nie tylko spontaniczną akcją na czas kryzysu. Ten proces będzie obejmował nie tylko zbiór dobrych praktyk i edukowanie firm na rynku IT, ale także pomoc w świadomym nawiązywaniu partnerstw z NGO, by realizowały spójne cele strategicznie i były długoterminowe.
Jacek Siadkowski – współzałożyciel i prezes Tech To The Rescue – fundacji, która łączy firmy technologiczne z organizacjami pozarządowymi. Zarządzał ponad osiemdziesięcioma projektami informatycznymi i latał na paralotni. Jego talent to łączenie i organizowanie ludzi. Od niedawna Ashoka Fellow i laureat Forbes 30under30.