– Dla nas jest to włożenie nogi w drzwi i pokazanie, że są w Warszawie organizacje pozarządowe, które tak się profesjonalizują, że ich budżety są porównywalne z normalnymi instytucjami. I takie podmioty potrzebują zupełnie innego wsparcia niż to klasyczne, krótkoprojektowe - o tym, czym jest społeczna instytucja kultury, jak doszło do ogłoszenia konkursu na jej prowadzenie i czy będzie powtórka rozmawiamy z Grzegorzem Laszukiem i Aliną Gałązką z Komuny Warszawa.
Wygraliście konkurs na prowadzenie społecznej instytucji kultury. Co to jest?
Alina Gałązka, Grzegorz Laszuk, Komuna Warszawa: – Cofnijmy się o 10 lat. W roku 2009 w Krakowie odbył się Kongres Kultury, który zorganizował Minister Kultury, Bogdan Zdrojewski. Z tej okazji zostały przygotowane dokumenty diagnozujące sytuację w polskiej kulturze i jednocześnie rekomendujące, co się powinno zdarzyć.
Jeden z tych dokumentów przygotowywał prof. Jerzy Hausner, który się zna na organizacjach pozarządowych, ponieważ współuczestniczył w tworzeniu Ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Na Kongres Kultury przygotował diagnozę od strony ekonomicznej: co się dzieje z pieniędzmi publicznymi przeznaczonymi na kulturę. Stwierdził m.in., że w Polsce dominuje system przeznaczania pieniędzy publicznych wyłącznie na instytucje, w samorządach i w Ministerstwie. Jego postulat był taki, żeby rozluźnić ten system i częściowo przesunąć pieniądze na działania organizacji pozarządowych. Nie tylko w formule ustawy o działalności pożytku publicznego, ale też na działania stałe. Prof. Hausner nazwał to niepubliczną instytucją kultury.
Ta idea została podchwycona przez aktywistów warszawskich, którzy wzięli to na tapetę. Wszędzie, gdzie mogli mówili, że należy powołać niepubliczną instytucję kultury. Temat krążył po konferencjach, spotkaniach, dokumentach. Już w 10 lat po… Udało się. Żartujemy oczywiście.
A serio: prof. Hausner wrócił do tego pomysłu w rekomendacjach, które z kolei zamówił u niego samorząd warszawski z inicjatywy Zespołu sterującego PRK – Programem Rozwoju Kultury, dokumentem strategicznym określającym politykę kulturalna Miasta. Alina była zresztą przez wiele lat jego członkinią. Rekomendacje te dotyczyły wydatkowania pieniędzy publicznych i zarządzania kulturą. Można je znaleźć na stronach Urzędu Miasta. Urząd kilka z nich zrealizował, m.in. wprowadził 3-letnie planowanie konkursów dotacyjnych na zadania publiczne i uporządkował cele konkursów dotacyjnych.
Wobec tego, jako Komuna Warszawa (Stowarzyszenie Komuna Otwock), złożyliśmy w trybie oferty z inicjatywy własnej organizacji wniosek do Miasta o ogłoszenie konkursu ma prowadzenie niepublicznej instytucji kultury. Miasto myślało, myślało i w końcu się na to zgodziło.
Staraliśmy się też przekonać inne organizacje pozarządowe, że to nie jest konkurs tylko dla nas, mówiąc potocznie: że to nie jest konkurs ustawiony.
Tylko?
– Dla nas jest to włożenie nogi w drzwi i pokazanie, że takie podmioty w Warszawie są i potrzebują zupełnie innego wsparcia niż to klasyczne, krótkoprojektowe. Że pieniądze na działania od kwietnia do grudnia to za mało – a do tego to się sprowadza w większości przypadków. Są oczywiście dotacje wieloletnie, ale też mają poważne ograniczenia. Chodziło nam, aby ta nazwa „niepubliczna”, czy „społeczna” jak to w końcu nazwano, instytucja kultury wybrzmiała.
Z taką argumentacją zgodziły się komisje dialogu społecznego działające przy Biurze Kultury i poparła to w głosowaniu nad budżetem Rada Warszawy, przyznając dodatkowe środki. To był dość długi proces.
A skończył się tuż przed wyborami…
– To prawda, nie było to bez znaczenia. Ale – umówmy się, temat nie jest tak nośny, by ten argument przeważył. Na szczęście w temat włączyły się inne osoby, czyli także inni przedstawiciele komisji dialogu społecznego rozmawiali z radnymi i przekonywali ich do tego. Też chcieli, by powstał precedens „niepublicznej instytucji kultury”, której budżet zasługuje na to miano. Bo pierwotnie Biuro Kultury, chociaż zaakceptowało ten pomysł, to przeznaczyło na ten konkurs bardzo mało środków.
A czym w ogóle jest społeczna instytucja kultury?
– Prawnie taka definicja nie istnieje. Bardzo chcielibyśmy, aby dopisać taką instytucję do ustawy o działalności kulturalnej. Ale z rekomendacji prof. Hausnera i opartych na tym warunkach konkursu wynika, że społeczna instytucja kultury ma: stałe miejsce, stabilny zespół, którego funkcjonowanie jest oparte na ustalonych zasadach wewnętrznych i przede wszystkim: rozpoznawalny, oryginalny, długofalowy program, określony profil. Aby to się udawało niezbędne jest dłuższe, stabilne finansowanie na co najmniej średnią skalę.
Co było największym wyzwaniem w tym procesie przekonywania?
– Wydaje się, że problem był głównie mentalny, ponieważ ustawowo, prawnie nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby takie konkursy ogłaszać. To mogą być nawet dotacje 5-letnie. Największe problemy mieliśmy z tym, aby przekonać Biuro, radnych i organizacje, które nas bacznie obserwują, że w pewnym momencie organizacje pozarządowe, zresztą nie tylko w kulturze, tak się profesjonalizują i zatrudniają już tyle ludzi, że ich budżety są porównywalne z normalnymi instytucjami – czy to w polityce społecznej, czy kulturze. Wskakują na inny, wyższy poziom. I tam odbijają się od muru. Można to nazwać szklanym sufitem. To skomplikowane zagadnienie, wielowątkowe. W każdym razie bardzo trudno jest się przebić do szerszego obiegu kultury, jeśli się jest organizacją pozarządową. Dlatego cieszymy się, że udaje się nam to trochę skruszyć. I rzeczywiście przyznana w konkursie dotacja z perspektywy NGO jest bardzo duża, aczkolwiek i tak nie pokrywa wszystkich kosztów działalności.
A ile wynosi dotacja?
– To jest 1 100 tys. rocznie. To np. umożliwi nam zatrudnienie pracowników po raz pierwszy w naszej 30-letniej historii. Do tej pory pracowaliśmy głównie wolontarystycznie. Mówimy o zarządzie i o osobach kierujących organizacją. Opłacani byli tylko twórcy, wykonawcy, artyści oraz te działania, których nie udało się uzyskać od nikogo za darmo.
Jak prowadziliście rozmowy z organizacjami? Spotkaliście się z nimi specjalnie?
– Alina jest przewodniczącą Komisji Dialogu Społecznego ds. kultury, więc jest na każdym spotkaniu organizacji kulturalnych. Na jednym z nich poinformowała organizacje, już na samym początku, że zamierzamy złożyć taki wniosek. Potem, że będą dodatkowe środki na ten konkurs przeznaczone przez Radę Warszawy i organizacje wiedziały, że to nie jest konkurs zamknięty. Zresztą oferty złożyło chyba 7 organizacji, a wygrały 2, więc to nie jest tak, że to było tylko dla nas. Druga organizacja to Teatr Konsekwentny, który prowadzi Teatr WARSawy. Nie miała nic wspólnego ze staraniami o ten konkurs, nie jest zaangażowana w działania komisji dialogu społecznego. Po prostu komisja oceniająca uznała, że napisali dobry wniosek. I o to chodzi. Jako BKDS ds. kultury Alina będzie walczyła o to, żeby taki konkurs był ogłoszony w następnych latach, ponieważ uważamy, że jeśli ta formuła się sprawdzi w naszym wypadku, to należy to kontynuować. Jest to możliwe, ponieważ w 2019 r. kończą się projekty wieloletnie, więc zwolnią się pieniądze na działania wieloletnie. Można to zrobić, o ile będzie wola polityczna. Na szczęście Prezydent Rafał Trzaskowski zapisał w swoim programie wyborczym wsparcie dla takich instytucji. Liczę na to.
Obecnie to jest pilotaż?
– Tak można to nazwać. Będziemy robić ewaluację na koniec: czy osiągamy cel, jakim jest wspieranie rozwoju kultury i czy robimy to efektywnie, rozwojowo. Musielibyśmy bardzo napsocić, by wyszło, że stałe finansowanie i zgoda grantodawcy na to, że ponosisz koszty administracyjne i remontowe, źle wpływa na realizację celów i rozwój. Obiektywnie te środki nie są aż tak ogromne, by nam odwaliło. Ciągle musisz się gimnastykować, by budżet się zapiął.
Na jakim teraz jesteście etapie?
– Reorganizacji. W lutym rozstrzygnęliśmy pierwszy nabór na rezydencje artystyczne dla osób do 30 roku życia. Przyszło 156 ofert. Tyle, ile przychodzi do Biura Kultury na jeden konkurs. Widać, że to jest strzał w dziesiątkę i że ludzie potrzebują takiego wsparcia, jakie oferujemy kolektywom i osobom, które są samodzielnymi artystami. Wybraliśmy trzy osoby: ze sztuk wizualnych, z tańca i z teatru.
Co im dajecie?
– Dwumiesięczny pobyt u nas w wakacje, z małym stypendium i ze środkami na zrobienie małej pracy pokazowej. Te prace będą prezentowane różnym kuratorom, dyrektorom festiwali. Jedna z nich zostanie wybrana do rozwinięcia w pełnowymiarowy spektakl, który - jeśli się uda - wejdzie do repertuaru, czyli będzie grany.
– Rezydenci, oprócz tego, że mogą zrobić swoją rzecz, mają także bon edukacyjny, który mogą wykorzystać na zajęcia z wybranymi osobami: z choreografem, z reżyserem świateł itd. Tych osób jest kilkadziesiąt i są to naprawdę znane nazwiska w środowisku. Mają do wyboru sześć tematów, z których trzy są obowiązkowe. Jeden z nich to np. praca z produkcją, czyli jak przekuwać swoje pomysły na konkret. Albo budżet, czyli jak mniej więcej oszacować koszt swojego przedsięwzięcia. Np. jak chcę mieć projekcję na kamienicę, to znaczy, że muszę mieć rzutnik za 50 tysięcy.
I zgodę właściciela kamienicy…
– Tak, takie różne rzeczy. Artyści często o tym nie myślą. Można będzie także popracować z dramaturgiem, czyli nauczyć się, jak pomysł przekuć na język, który jest zrozumiały dla widza. Zależy nam na tym, aby rezydenci dostali praktyczną wiedzę. Nad programem na poziomie ogólnym czuwa Tomasz Plata, który jest prodziekanem w Akademii Teatralnej, mam więc wrażenie, że on doskonale wie, co Akademia Teatralna daje studentom i nasza oferta jest uzupełnianie wobec tego. A merytorycznie spina ta uznana reżyserka, Weronika Szczawińska. Co roku będzie to inna osoba.
Rezydencje letnie to jest oczywiście tylko jedna z części tego projektu. Są jeszcze rezydencje dla artystów powyżej 30 roku życia i spektakle mistrzowskie. Całe spektrum. Do tego sieciowanie i współpraca międzynarodowa. Podsumowując: ambicją Komuny Warszawa jest nie tylko dobre przeprowadzenie tego pilotażu i pokazanie, że organizacje mogą, potrafią i uzupełniają działania instytucji. Chodzi też o to, by społeczne instytucje kultury się troszkę upowszechniły.
A dla was, jako Komuny Warszawa co znaczy realizacja tego projektu, oprócz tego, że możecie się zatrudnić?
– Na razie odczuwamy lekkie przerażenie, bo jednocześnie nasza kamienica jest remontowana. A wszystko ma być prowadzone na Lubelskiej. Chcielibyśmy przekonać Dzielnicę Praga Południe, żeby włączyła się w budowanie międzynarodowego ośrodka rezydencyjnego i hubu kultury. Bardzo chcielibyśmy to rozwijać, ten projekt to może być nasz pierwszy krok. Mamy też ogromny sentyment do Lubelskiej.
Dlaczego?
– Lubelska 30/32 ma ogromny potencjał: to już teraz jest bardzo interesujące miejsce, mnóstwo wspaniałych ludzi i organizacji. Dostaliśmy w 2018 roku Wdechę od Co Jest Grane za gorące miejsce! Kamienica jest bardzo dobrze skomunikowana, to jest prawie w centrum miasta. Czasem wokół trochę straszno. Ale obecnie w sąsiedztwie budują TBS-y, więc wprowadzą się tam nowi ludzie, co trochę ograniczy i uspokoi te szemrane dojścia, które mija się wieczorem z duszą na ramieniu.
Co o Waszych planach myśli Urząd?
– Budynek należy do Dzielnicy, to ona przeprowadza tam teraz remont za 30 mln złotych. Dzielnica wie, że ma skarb. W tym między innymi budynku realizuje swój program „Artystyczna Skaryszewska”. Ale szczerze: nie wiemy, co zrobi Dzielnica. Dzielnica może po remoncie puścić to wolno, w przetargach, wynajmując lokale bez ładu i składu. Byle był jakiś związek z kulturą, nawet jeśli jest on umowny lub komercyjny. Ale może też - o co bardzo zabiegamy z sąsiadami - wypracować wizję rozwoju tego miejsca i tak układać te wynajmy i profilować konkursy na wynajem i działalność, aby to się jakoś wszystko synergizowało.
Dlaczego to ważne? Przecież robicie swoje.
– Odpowiemy dookoła. Mamy teraz taki projekt Centrum Lubelska 30/32. Realizują go cztery organizacje. Np. partnerem w projekcie jest Stowarzyszenie Pedagogów Teatru, które prowadzi – oni nie lubią tego określenia, ale tak jest najłatwiej to wytłumaczyć w potocznym odbiorze – edukację kulturalną, czyli tłumaczą, czym jest i może być teatr – w sposób bierny i czynny, czyli przez uczestnictwo w spektaklach, ale też przez warsztaty i małe pokazy. Uczą młodzież – z bardzo różnych środowisk, rodziców, nauczycieli. Odwalają kawał świetnej roboty. W projekcie są też z nami Studium Teatralne i Sztuka Nowa.
Dzięki wspólnemu projektowi zaczęliśmy razem funkcjonować. Mamy wspólną klatkę schodową, kłócimy się, kto ma ją sprzątnąć i ustalamy zasady. Uczymy się wspólnoty w praktyce. Naszą dewizą jest „Łączy nas adres. I teatr”. Naprawdę łączy! Wyszliśmy poza prostą pomoc sąsiedzką. Np. zaczęliśmy np. wymieniać się publicznością. Salami i sprzętem. Nasze działania są tak różne, a jednak się uzupełniają. Wszystko dlatego, że robimy coś razem. To jest mikro skala czterech organizacji.
Chodzi nam o to, że gdyby dołączyły do nas inne organizacje o podobnym profilu albo jakoś wzmacniającym te działania, to miałoby to wystrzałowy potencjał. Mielibyśmy razem super moce, możliwości, energie, nie bylibyśmy zamknięci w swoich lokalach, tak jak to się zdarza. Dlatego namawiamy Dzielnicę, żeby - korzystając z tego, że jest remont i zwolnią się przestrzenie – stworzyli tam w mądry sposób miejsce o znaczeniu ponadwarszawskim, europejskim. Chcielibyśmy, żeby Miasto, Dzielnica zobaczyli w najemcach partnerów i razem z nami współdziałali, żeby to miejsce stało się warszawską „perłą w koronie”. Miejscem dla mieszkańców i artystów.
Taki jest plan czy marzenie?
– Na razie takie jest marzenie.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23