Czy jest tam po co jechać? Czy będziemy tam mieli jak żyć?
We Lwowie jest już po północy, pani Julia z siedmioletnią Niną siedzą na dworcu, są tu już osiem godzin. Do pociągów do Polski trudno się zmieścić, już nie widzą już na to szansy. Ludzie biegają w kółko, nikt nic nie wie – jakie będą pociągi, kiedy będą, czy kursują jakieś autobusy, czy będą jeszcze bilety, ile będą kosztowały. Nina płacze, Julia bardzo się boi. Co chwila dzwoni rodzina, wszyscy szukają jakiejś opcji.
Prosto z Lwowa korespondencja naszej dziennikarki Małgorzaty Łojkowskiej.
Wreszcie udaje się, transport jest, samochód będzie jechał rano. Starsza córka zabiera je z dworca. Samochód pojedzie do Turka, na południowy zachód. Co będzie dalej? Nie wiadomo. Może będzie łatwiej stamtąd dostać się do Polski? Może na Słowację?
Rodzina na ławce obok nie rezygnuje, chcą wysłać dziecko do Polski pociągiem. W Polsce jest ciotka – z pociągu odbierze, zaopiekuje się. Lena ma chorych rodziców, nie może zostawić ich bez opieki. Mały chłopiec jest wyraźnie zagubiony, co chwilę rozwiązują mu się sznurówki, nie umie ich zawiązać i wybucha płaczem. Mama próbuje przepakować walizkę, wyjąć niepotrzebne rzeczy. Cały peron usłany jest walizkami i plecakami – żeby zmieścić się do wagonów, ludzie zostawiają rzeczy na peronie.
– Którą zabawkę chcesz zabrać synku, tę, czy tę? – mama pokazuje chłopcu batmana i transformersa.
We Lwowie jest już godzina policyjna – obowiązuje od 22 do 6 rano. Poza rejonem dworca w ciągu dnia życie toczy się dosyć normalnie. Część sklepów jest zamknięta, w niektórych zabito okna. Co najmniej kilka razy na dobę wyją syreny przeciwlotnicze, mieszkańcy chowają się w piwnicach. Na razie jest tu spokojnie, ale nikt nie wie, jak długo.
– Nie wierzę, że Rosjanie będą nas chcieli – żartuje policjant, który zatrzymuje nas do kontroli. – Tu wszyscy nienawidzą Rosji. Zaraz jednak poważniej: – Nie chcę nawet myśleć o tym.
Na poboczu ulicy rodzina z małymi dziewczynkami próbuje spać w samochodzie. Chcieli przespać się w hotelu, nie było jednak miejsca – we wszystkich jest już pełno, mieszkają w nich ludzie z całej Ukrainy. Część przygarnęli mieszkańcy, dodatkowe miejsca znalazły się także w lokalnym akademiku.
Spać, to za wiele powiedziane – w starym kombiaku mieści się dwójka dzieci, dwójka dorosłych, olbrzymi pies i trzy koty. Przyjechali z Awdijiwki – miejscowości, w której była już wojna. Przez osiem lat obok miejscowości była linia frontu. W Awdijiwce stary dom po rodzicach, wyremontowali go – położyli drewniane podłogi, posadzili sad. Zapraszali przyjaciół na wino w ogrodzie. Do strzałów na froncie przyzwyczaili się. Nie wyjechali stamtąd nawet w 2017 roku, kiedy cała Awdijiwka znalazła się pod silnym ostrzałem.
– To, co wydarzyło się teraz, to było za dużo nawet dla mnie – tłumaczy Kola. – Baliśmy się, że nie będziemy już mogli wyjechać, jeżeli wojna będzie w całym kraju.
Do Tetyany dzwoni znajoma, pyta o warunki na przejściu. Mieszka w Kijowie, ma pod opieką dwoje dzieci, w tym miesięczne niemowlę. Nie wie, czy jechać. Ma w baku trochę paliwa, ale czy starczy? Co będzie, jeżeli zabraknie?
Rozdzwaniają się znajomi. Jadą do Lwowa z całej Ukrainy, od kilku dni. Biletów nie ma, paliwa na wielu stacjach nie ma, nie wiadomo, którędy jechać, kiedy cały kraj może być zaraz strefą walki.
Kilkadziesiąt kilometrów za Lwowem zaczynają się korki. Kolejki na przejściach granicznych rosną z chwili na chwilę, już teraz ludzie czekają po kilkadziesiąt godzin. A co będzie za chwilę, jak dojadą ludzie z Kijowa, z Donbasu?
Według ONZ Ukrainę opuściło już do tej pory 300 tysięcy osób, do Polski wjechało ponad 200 tysięcy. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa sms-ami informuje uchodźców, że granicę mogą przekroczyć nawet bez dokumentu tożsamości. Uchodźcy zwolnieni są z kwarantanny.
Kierowcy wyłączają silniki, żeby nie marnować paliwa. Niektórzy już go nie mają – ci pchają samochody do granicy. Wiele osób – zwłaszcza tych z autobusów po kilkanaście kilometrów do granicy idzie pieszo. Palą się ogniska. Ludzie szukają śpiworów, koców. Noc jest zimna.
Aleksiej stoi koło auta, ma 18 lat, nigdzie nie wyjeżdża, odwozi tylko swoją dziewczynę na granicę. Co chwila ją przytula, dotyka jej ręki. Zostaje we Lwowie – mężczyźni od 18 do 60 roku życia mają zakaz wyjazdu z kraju. Jest już wolontariuszem, od piątku pomaga ludziom, którzy przyjeżdżają do miasta. Razem z kolegami przygotowuje koktajle Mołotowa – uczą się z internetu, testują za Lwowem. Opowiada mi, jak Lwów przygotowuje się do obrony. Jest dumny z ukraińskiej armii.
Starsza pani z samochodu nie jest rozmowna, dużo patrzy w przestrzeń.
– Czy jest tam po co jechać, powiedz mi – pyta w końcu. – Czy będziemy tam mieli jak żyć?
od redakcji: Serdecznie dziękujemy pani Katarzynie Łozie za zgodę na skorzystanie z ilustracji autorstwa Vasyla Łozy, zamieszczonej na prowadzonym przez Nią profilu https://www.facebook.com/lwow.info/.
Źródło: informacja własna ngo.pl