Cyberprzemoc w Polsce: Kobiety bez ochrony, media społecznościowe bez odpowiedzialności [wywiad]
Gdy kobiety są uciszane, uciekają z debaty publicznej, która zamiast być inkluzywna i różnorodna, staje się mono debatą, debatą bez kobiet. Tracimy na tym wszyscy – mówi Sylwia Spurek, która wspólnie z European Fem Institute przygotowała raport „Cyberprzemoc wobec kobiet w Polsce”. Z Sylwią Spurek rozmawiamy z okazji obchodzonego dziś Międzynarodowego Dnia bez Przemocy.
Jędrzej Dudkiewicz: – 18-letnia dziewczyna z Augustowa przez wiele miesięcy była dręczona w sieci przez stalkera. Nie mogła doprosić się żadnej pomocy od policji, nawet gdy pojawił się pod jej domem i zaczął ją fizycznie zaczepiać. Dopiero po nagłośnieniu sprawy przez aktywistki i część mediów chłopak został aresztowany. Dziwi to panią?
Sylwia Spurek: – Nie, to, że tego typu sytuacje są lekceważone przez organy władzy nie jest zaskoczeniem. Od lat mamy problem z wrażliwością organów państwa na przemoc wynikającą z różnych form dyskryminacji i na przemoc wobec kobiet. Jednocześnie, absolutnie nie tłumacząc bierności policji, która powinna była zareagować, z własnego doświadczenia wiem, że służby nie mają ułatwionego zadania, bo administracje portali i dostawcy usług kompletnie nie chcą współpracować. Często więc jest tak, że nawet w przypadku chęci ścigania i ukarania sprawcy cyberprzemocy, mają związane ręce.
To jest kwestia i systemowa i kulturowa.
Policja musi dostać twarde prawo, a my wszyscy musimy zacząć głośno mówić, że operatorzy mediów społecznościowych nie mogą być traktowani jak państwo w państwie.
Sytuacja, o której pan wspomniał, jest nie do zaakceptowania i bardzo chciałabym, żeby wszystkie osoby doświadczające takich zachowań mogły liczyć na bardzo szybką pomoc. Także dlatego, że – jak w tym przypadku – szybko może to przenieść się do świata rzeczywistego. Czekam w tej sprawie na działania ze strony Ministra Sprawiedliwości, który musi zainicjować zmiany prawne i w ramach swoich kompetencji wprowadzić szkolenia dla prokuratorów i sędziów, tak aby żadna forma przemocy nie była nigdy ignorowana.
Z wysyłanych przez niego wiadomości wynikało, że czuje się bezkarny, bo pisał, że policja i tak nie będzie w stanie go namierzyć. Czy to prawda, to temat na inną dyskusję, ściganie cyberprzemocy na pewno jest skomplikowane. Nie wynika to też z tego, że media społecznościowe nie tylko nie chcą współpracować, ale wręcz ich algorytmy wspierają i nakręcają skrajne emocje, co przekłada się na zaangażowanie i zysk?
– Po pierwsze, to efekt tego, że wciąż bardzo rzadko nazywamy takie rzeczy po imieniu, czyli przemocą. I tutaj kluczowa jest świadomość i wrażliwość organów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości.
Dopóki nie zmieni się narracja wokół tego problemu, policja, prokuratura i sądy będą podchodzić do niego lekceważąco, a tym samym ich działania wobec mediów społecznościowych będą niewystarczające.
Po drugie, z naszego raportu „Cyberprzemoc wobec kobiet w Polsce” wyraźnie przebija bezsilność internautek wobec portali. Nawet jeżeli nieakceptowalne komentarze są zgłaszane, najczęstszą odpowiedzią administratora jest, że nie są one sprzeczne z regulaminem społeczności. Dwa lata temu, w ramach kampanii „16 dni przeciw przemocy wobec kobiet” wspólnie z moim think-tankiem European Fem Institute, nakręciliśmy spot, w którym wykorzystaliśmy autentyczne komentarze adresowane do mnie w social mediach. Były to m.in. „że też ciebie mamusia nie wyskrobała, o ile ten świat byłby piękniejszy”, „ktoś cię chyba w końcu powinien przelecieć, bo od braku bolca głupiejesz”, czy „wstrętna szmata”. To komentarze, które zgłosiliśmy do administratora. Uznano, że nie naruszają regulaminu społeczności i nie zostały usunięte…
To nie jest tylko pani doświadczenie, tak samo, jak historia z Augustowa nie jest jedynym takim przypadkiem.
– Tylko 29% treści, które zgłosiły ankietowane w naszym badaniu kobiety, zostało usunięte przez administrację mediów społecznościowych. A przecież kobiety często reagują w sytuacjach drastycznie przekraczających wszelkie granice. W związku z tym, że spotykają się z lekceważeniem, później już nie chcą tego robić.
Nie reagują także dlatego, że widzą, co dzieje się z tymi, które włączają się w dyskusje i stają w czyjejś obronie. Te, które bronią atakowanej, także, mówiąc kolokwialnie dostają po głowie, co rodzi strach innych przed podzieleniem tego losu.
Warto zresztą wspomnieć, że wiele zgłoszeń nie spotkało się z jakąkolwiek reakcją czy odpowiedzią administratora, co stoi w sprzeczności ze standardami działania portali.
Wszystko to nie jest kwestia indywidualnych problemów, tylko jakości demokracji, bo w ten sposób, nie chroniąc kobiet, pozwalamy na wypychanie ich z debaty publicznej, w której są od tak niedawna i w której nadal stanowią mniejszość.
Od niedawna bada się też samą cyberprzemoc. W przypadku Polski, przed pani raportem, były tylko dwa takie przypadki, w tym jeden nie koncentrujący się wyłącznie na naszym kraju. Jak obecnie wyglądają statystyki i jak się one zmieniały na przestrzeni ostatnich lat?
– To też nie dziwi, bo cyberprzemoc to coś nowego. I bardzo niepokojącego, bo wraz z rozwojem technologii, który powinien być pozytywną rzeczą, rozwijają się też nowe formy przemocy, szczególnie wobec kobiet. Do tej pory faktycznie mało kto to badał, chociaż z danych ONZ opublikowanych już kilka lat temu wynika, że aż 73% kobiet doświadczyło jakiejś formy cyberprzemocy.
Nasz raport, zrobiony po długiej przerwie po badaniu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, pokazuje, że dwie trzecie internautek dostrzega, że inne kobiety doświadczają cyberprzemocy, a 39% z nich same się z tym spotkały. Najbardziej dojmujące są konsekwencje, o których opowiadają, jakie cyberprzemoc rodzi zarówno w ich życiu prywatnym, zawodowym, jak i społecznym, aktywistycznym. To kwestia pogorszenia samopoczucia, ale też stanów depresyjnych, to problemy ze skupieniem się i zaangażowaniem w pracy, co niekiedy skutkuje wręcz jej utratą, czy obniżeniem zarobków. Te konsekwencje utrzymują się nawet przez kilka lat. A do tego kobiety ograniczają lub całkowicie rezygnują ze swoich aktywności internetowych, co jest już kwestią jakości demokracji, bo po prostu tracą możliwość udziału w debacie publicznej, korzystania z wolności słowa. I to wszystko dzieje się w mediach społecznościowych, które miały być nową przestrzenią debaty publicznej.
Powstaje pytanie, czy te platformy są miejscem ważnej dla demokracji deliberacji, czy też może stają się miejscem, gdzie dominuje dezinformacja i przemoc.
Do tej pory mówiliśmy, że przemoc w rodzinie uniemożliwia kobiecie realizowanie jej podstawowych praw człowieka, bo kiedy jej doświadcza, nawet nie myśli o partycypacji, kandydowaniu, zaangażowaniu w sprawy lokalne. Tutaj mamy do czynienia z innym etapem, bo kiedy kobieta zaczyna działać, zabiera głos, korzysta ze swoich praw i wolności, to wypycha się ją z debaty poprzez cyberprzemoc.
To kolejna bariera mająca „chronić” status quo. Czy nie jest też tak, że o ile w realnym świecie – jakkolwiek wolno się to zmienia – gdy ktoś obrazi kobietę publicznie, szybciej spotka się z reakcją? W związku z czym cyberprzemoc jest w pewnym sensie „prostsza”, bo jest iluzją braku kontaktu z prawdziwą osobą?
– Z jednej strony trochę tak, z drugiej to zbytnie uproszczenie. Nie jest tak, że wraz z rozwojem technologii nagle pojawił się problem wyśmiewania, obrażania i grożenia kobietom. Przemoc wobec kobiet nie pojawiła się wraz z Internetem. I nadal nie ma miejsca, przestrzeni, w których byłyby one bezpieczne. Nie są bezpieczne w domu, mimo że od kilkudziesięciu lat walczymy z tym problemem systemowo, nie są bezpieczne w miejscu pracy, nie są bezpieczne w miejscach publicznych i nie są też bezpieczne w Internecie.
Oczywiście wszyscy jesteśmy narażeni na cyberprzemoc, mężczyźni również, ale źródła tej przemocy są zupełnie inne w przypadku kobiet. Już ponad 30 lat temu CEDAW, Komitet ds. Likwidacji Dyskryminacji Kobiet ONZ, stwierdził, że przemoc wobec kobiet jest najbardziej drastyczną formą dyskryminacji, a jej źródłem są nierówne stosunki władzy między kobietami i mężczyznami na przestrzeni wieków, które doprowadziły do dominacji mężczyzn nad kobietami. Powtórzone zostało to kolejnych dokumentach międzynarodowych, w tym w Konwencji Stambulskiej, którą Polska ratyfikowała w 2015 roku, a Unia Europejska w 2023.
Jeżeli będziemy zapominać o źródłach przemocy wobec kobiet, nie będziemy w stanie tworzyć skutecznych rozwiązań prawnych mających jej przeciwdziałać. Kiedy w 2000 roku w Nowym Jorku obserwowałam procesy zbrodniarzy wojennych z byłej Jugosławii, sądzonych za gwałty na dziewczynkach i kobietach, sędzia powiedziała – prawo nie może być neutralne, bo wtedy staje się ślepe. I tak jest z przemocą wobec kobiet.
Cyberprzemoc jest nową twarzą starego problemu – kobiety doświadczają przemocy, bo są kobietami.
Jest zatem coś unikalnego w cyberprzemocy?
– Specyficzna sytuacja polegająca na ogromnej dostępności ofiar. Potencjalni sprawcy cyberprzemocy mają dostęp do potencjalnych ofiar na wyciągnięcie ręki. Nie chodzi tylko, że ktoś może się czuć w Internecie bezkarnie, ale właśnie o to, że może dowolnie wybierać, kogo, kiedy, gdzie chce zaatakować. A do tego ma wiele różnych możliwości skrzywdzenia drugiej osoby.
Na marginesie, kluczowy jest też język, jakiego używamy, oceniając takie zachowania. Uważam, że musimy przestać mówić o hejcie, o hejterach, bo te słowa zostały już znormalizowane i nie budzą emocji. Takie zachowania są przemocą, a osoby krzywdzące innych – sprawcami przemocy, przemocowcami.
Raport pokazuje też, że cyberprzemoc w ogromnym stopniu dotyczy przede wszystkim młodych kobiet. Z czego to wynika, poza tym, że po prostu znacznie częściej żyją one w Internecie niż starsze kobiety?
– Pewnie o wiele łatwiej jest zaatakować młodą dziewczynę, która jest dopiero na początku swojej drogi. Starsze kobiety nie tylko statystycznie są mniej aktywne w Internecie, ale też mają doświadczenie, wiedzę, pozycję zawodową i społeczną. A to przekłada się na to, że są mniej „dostępne” i że nieco łatwiej jest im zignorować atak.
Młodsze kobiety, zderzając się z cyberprzemocą ograniczają swoją aktywność, zmieniają ustawienia konta na bardziej prywatne, zaczynają inaczej niż dotychczas zachowywać się w Internecie. To podobne strategie „ochrony”, jak te stosowane przez kobiety czujące zagrożenie w domu, czy na ulicy.
W przypadku obu grup cel przemocy jest wspólny – chodzi o przywołanie do porządku i uciszanie kobiet. A komentarze to ataki dotyczące np. życia seksualnego, wyglądu, życia rodzinnego. Grozi się przemocą seksualną, goleniem głów, wysyła niechciane zdjęcia intymne. Doświadczają tego też starsze kobiety, które niekiedy dodatkowo są negatywnie oceniane ze względu na to, że „mają czelność” nie mieć rodziny, czy dzieci.
Mężczyźni podobnych rzeczy doświadczają niezwykle rzadko, a jeżeli już się to zdarza, to zwykle dlatego, że ktoś chce ich sprowadzi do roli kobiety, czyli dla sprawcy kogoś gorszego.
Uważam, że cyberprzemoc wobec kobiet jest instrumentem przywołania kobiet do porządku, wynika z seksizmu i mizoginizmu. Cyberprzemoc wobec mężczyzn jest elementem walki i rywalizacji.
A czy ma znaczenie, jakie poglądy prezentują kobiety? Agresja jest większa, gdy angażują się np. w sprawy katastrofy klimatycznej, czy praw społeczności LGBTQ+?
– Z raportu wiemy, że kobiety o lewicowych i liberalnych poglądach częściej w ogóle dostrzegają cyberprzemoc, co pewnie wiąże się z ich większą świadomością problemu. Niestety nie dotarliśmy do danych, które mogłyby wprost pokazać, czy poglądy polityczne mają znaczenie w kontekście cyberprzemocy. Z badania Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka sprzed lat wynikało jednak, że ataki „powoduje” aktywność na rzecz praw kobiet, osób LGBTQ+, osób migranckich.
W moim przypadku ciekawostką jest to, że najwięcej przemocy w Internecie doświadczam nie wtedy, kiedy mówię o prawach kobiet, tylko o prawach zwierząt tzw. hodowlanych. Spotkałam się z mniejszą agresją, gdy powtarzałam za Aborcyjnym Dream Teamem, że aborcja jest ok, gdy za Miłość Nie Wyklucza mówiłam o równości małżeńskiej, niż przy okazji hasła „Twój talerz to nie jest twoja sprawa”.
Gdy mówię, że ludzie nie mają prawa zabijać i eksploatować zwierząt na jedzenie, budzą się najgorsze demony.
Mam poczucie, że w przypadku cyberprzemocy weganizm jest trochę nowym feminizmem. Potwierdzają to zresztą podobne doświadczenia innych aktywistek działających na rzecz praw zwierząt.
Jest w pani raporcie cokolwiek pozytywnego, coś zmienia się na lepsze?
– Solidarność kobiet. Wcześniej wspominałam, że część kobiet z lęku przed tym, co może je spotkać, nie reaguje na cyberprzemoc. Na szczęście jest coraz więcej tych, które włączają się w dyskusję, zgłaszają komentarze do administracji portali, a także piszą prywatnie do zaatakowanej osoby, by wesprzeć ją ciepłymi słowami.
Jednocześnie ta solidarność może wynikać też z tego, że platformy nie reagują na cyberprzemoc. Można mieć wrażenie, że się nią napędzają i na niej zarabiają. Ankietowane bardzo mocno wskazywały, że konieczne jest nałożenie na administrację portali odpowiedzialności za publikowane treści. Bo to uderza w całe życie kobiet. Sprawia nie tylko, że wycofują się z debaty publicznej. Przecież wiele z nich prowadzi biznesy w Internecie i promuje tam swoje produkty czy usługi.
Gdy kobiety są uciszane, uciekają z debaty publicznej, która zamiast być inkluzywna i różnorodna, staje się mono debatą, debatą bez kobiet, czy osób LGBTIQ+. Tracimy na tym wszyscy.
Jak rozumiem, nie tylko społecznie?
– To prawda. Jeżeli kogoś nie przekonuje, że przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet jest zwyczajnie słuszne, to warto podkreślić, że to się opłaca. Europejski Instytut na rzecz Równości Płci policzył, że koszty przemocy wobec kobiet ze względu na płeć, które ponoszą kraje Unii Europejskiej, to 290 miliardów euro. Wszystko przez to, że nie tworzymy skutecznych mechanizmów, które chroniłyby kobiety. Kiedy państwo nie tworzy dobrego prawa, kiedy organy państwa są ślepe – państwo, społeczeństwo i gospodarka płacą tego koszty i to dosłownie.
Czy pomóc w tym może europejska dyrektywa antyprzemocowa?
– Byłam jej sprawozdawczynią, jedyną z Polski i niestety już na etapie tworzenia projektu dyrektywy widziałam, że nad mediami społecznościowymi, nad wybranymi biznesami rozciągnięty był i jest parasol ochronny. Finalnie przepisy nie nakładają na nie praktycznie żadnych twardych obowiązków w kontekście przeciwdziałania cyberprzemocy. Dyrektywa zawiera cztery artykuły z nią związane, które mówią o kryminalizacji określonych zachowań, jak cyberstalking, cybernękanie, seksistowska mowa nienawiści czy przesyłanie niechcianych materiałów intymnych. Ale nawet jeżeli każdy kraj wprowadzi w związku z tym do swojego porządku prawnego odpowiednie przepisy, to jeżeli administracje portali wciąż będą mogły lekceważyć wymiar sprawiedliwości, w gruncie rzeczy zmieni się niewiele, a sprawcy nadal będą bezkarni.
Warto podkreślić, że nie musimy wyłącznie implementować do naszego prawa tego, co znalazło się w dyrektywie – to absolutne minimum, które możemy jednak rozwinąć. Tym bardziej, że cały czas pojawiają się kolejne zagrożenia, związane z postępem AI, materiałami deep fake, etc. W tym sensie dyrektywa już w momencie przegłosowania była niezbyt aktualna. Nie mówiąc o tym, że wiele krajów – nie tylko Polska i Węgry – nie zgodziła się na wiele bardziej progresywnych zapisów. To pokazuje, że to nie tylko ci najbardziej konserwatywni politycy myślą o kobietach wyłącznie w związku z tradycyjnymi rolami.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, sam dokument jest jednak przełomem, bo to pierwszy unijny akt prawny dotyczący przeciwdziałania przemocy wobec kobiet i stwarza np. nowemu rządowi w Polsce przestrzeń do rozszerzającej transpozycji tej dyrektywy. Wystarczy czytać badania i słuchać ekspertek, a prawo w końcu może skutecznie chronić kobiety przed tą formą przemocy.
Tyle, że może być sukcesem tylko na papierze…
– Rzeczywiście, są przecież – ratyfikowane przez Polskę – inne międzynarodowe dokumenty, jak Konwencja w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet, czy Konwencja stambulska. Znajdują się w nich odpowiednie mechanizmy, które gdyby je wdrożyć, mogłyby skutecznie działać i znacząco ograniczać przemoc wobec kobiet.
Czekam na działania Ministerstwa Edukacji dotyczące wprowadzenia do szkół edukacji antydyskryminacyjnej. Czas w końcu się za to zabrać, bo jeżeli walczymy o praworządność, to istotnym elementem tego powinno być też zadbanie o skuteczność tego typu przepisów. To są kwestie absolutnie fundamentalne dla praworządności, demokracji, praw człowieka. Jest mi bardzo przykro, że tak wiele osób z, nazwijmy to, bańki liberalnej tego nie rozumie. Bo hamulcowi to nie tylko ludzie o skrajnie prawicowych poglądach, walczący o utrzymanie status quo nieprzystającego do XXI wieku, ale też ci, którzy problem lekceważą i milczą.
To powtarzający się wzór, w końcu Martin Luther King też mówił, że ma mniejszy problem z Ku Klux Klanem, po którym wiadomo, czego można się spodziewać, za to większy z tzw. zdroworozsądkowym centrum, które mówi, że „to jeszcze nie czas na zmiany”.
– Albo „w ten sposób szkodzisz sprawie”, „przesadzasz”, „trzeba cierpliwie poczekać” itd. Absolutnie zgadzam się z Kingiem, że ten kto biernie akceptuje zło, jest za nie tak samo odpowiedzialny jak ten, co je popełnia. Myślę, że to ma znaczenie również w przypadku cyberprzemocy i w ogóle przemocy wobec kobiet.
Kiedy ludzie nie reagują, to tak, jakby milcząco przemoc akceptowali, jakby byli po stronie sprawcy. Bardzo bym chciała, żebyśmy wreszcie zaczęli to rozumieć i reagować na przemoc, bez względu na to, z którego „plemienia” sprawca przemocy pochodzi.
Sylwia Spurek – doktorka nauk prawnych, radczyni prawna, była Zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich i posłanka do Parlamentu Europejskiego, a od września 2024 r. stypendystka Woodrow Wilson International Center w Waszyngtonie, gdzie prowadzi badania dotyczące cyberprzemocy wobec kobiet. Feministka i weganka.
Źródło: informacja własna ngo.pl