Miejska partyzantka. Z wózkiem i synem Brunkiem pod pachą podróżuje po Warszawie. Zna swoje prawa. Wie, jak skutecznie się o nie upominać.
Nazywam się Sylwia Chutnik i jestem bezrobotna
Na początek się wkurzyła. Jest tak: idzie do Urzędu Pracy. Rejestruje się. Nie liczy na zasiłek, ani na to, że ktoś pomoże jej znaleźć pracę. Potrzebuje ubezpieczenia, będzie mamą. Jest bez pracy, co nie znaczy, że bez zajęcia. Absolwentka kulturoznawstwa na UW - podobno takim się nie nudzi, zawsze sobie coś wynajdą. Ma kilka prac dorywczych: pisze teksty, kręci dredy i robi piercing w domu. Chodzi na warsztaty: jak korzystać z funduszy unijnych i pisać projekty animujące kulturę. Szkolenia prowadzi Pan. Pan ma garnitur i mówi, że dobrze zna takich malkontentów, co do Urzędu Pracy chodzą i czekają na "nie wiadomo co" i że nic takim się nie chce. A w ogóle to mogliby na przykład stowarzyszenie założyć: - Nie wytrzymałam. Wkurzyłam się. Jak to nic im się nie chce i tylko czekają?…A ja założę właśnie swoją fundację. Na złość krawaciarzowi, że tak powiedział!. Będę pracowała tak, jak do tej pory. Niezależnie, z przekonaniem. Sama sobie będę szefem, a co?! - śmieje się Sylwia Chutnik.
Jest aktywistką społeczną. Działa na rzecz kobiet w Emancypunx (już nie istnieje) i w Porozumieniu Kobiet 8 Marca. Organizuje imprezy, koncerty, manifestacje, zbiera podpisy pod protestami, petycjami, projektami ustaw. - Julia Kubisa, jak jej powiedziałam, że postanowione, że zakładam to od razu wiedziałam, że zrobimy to razem, że ona też chce. W ogóle to mam koleżanki sprawdzone w bojach. Razem zakładałyśmy grupy anarchistyczno-feministyczne, organizowałyśmy pierwsze manify i pikiety. To one pomogły mi przebrnąć przez papierowe trudności. Dzwoniłam też do Stowarzyszenia Klon/Jawor i pani spokojnym głosem przez ponad godzinę tłumaczyła mi: gdzie tam się, co i w jakie rubryczki wpisuje. Pierwsze formalności były najgorsze - wspomina aktywistka.
Bo potem to już tylko notariuszka (skrzyżowanie Grójeckiej i Wawelskiej; bardzo miła) drukuje akt. Małą czcionką - bo kosztuje od strony, a Sylwia akurat jest bez kasy. Biegiem na Barską bo trzeba mieć wpis do KRS. Ostatni dzień, że wpisują za free. Później trzeba płacić. Jakoś się udaje. Przychodzi list: Fundacja jest zarejestrowana i wszystko ok.
Po prostu MaMa
– Najdłużej to nam w sumie zajęło wymyślenie nazwy. To było najtrudniejsze. Bo od początku wiedziałyśmy, że chcemy na rzecz kobiet, że dla mam, że czerpiemy ze swoich doświadczeń… Nie chciałyśmy się tak długo nazywać, że na przykład: "Porozumienie na Rzecz Przeciwdziałania Dyskryminacji Matek". To nie byłybyśmy my – wyjaśnia prezeska fundacji. Dziewczyny mówią zgodnie: MaMa. I tak zostaje, bo "mama" to ciepło i od razu wiadomo o co chodzi. W dodatku dobrze brzmi: – Jak biorę fakturę, to się w sklepie pytają: MaMA w sensie, że jak normalna "mama"? I dziwią się, że taka niepoważna nazwa dla fundacji – cieszy się Chutnik.
Przez pierwsze tygodnie gorąca linia z Joanną Piotrowską vel Pio z Feminoteki, która już zakładanie miała za sobą; pomaga Sylwii przetrać. Teraz jest panią od pomysłów i administracji. Wie co to KP, jak rozliczyć PIT, sama przygotowuje umowy. Papiery jej niestraszne: – Jakoś już to oswoiłam. Biuro mam w domu. Całe półki segregatorów. Obklejam je sobie fajnie, żeby nie wyzierał z nich smutek biurokracji. Sporo ich mam. Dla wygody własnej i rodziny, no i żeby było więcej miejsca na segregatory zmieniłam właśnie mieszkanie – przyznaje się mama.
Biuro w ogóle nie!
Dziewczyny z MaMy stałej siedziby nie mają. Najpierw bo nie było kasy, a teraz bo już całkiem nie chcą. Spotykają się w domach i kawiarniach kids friendly: – Noszę przy sobie taką nalepkę i jak miejsce jest przyjazne dla matek i dzieci, to zawsze przylepiam. Żeby było później wiadomo – mówi Chutnik i dodaje: – W ogóle my z dziewczynami (Anną Pietruszką-Dróżdż, Julią Kubisą i Patrycją Dołowy) dużo rozmawiamy: o MaMie, o naszych działaniach; po prostu o maminym życiu. Dlatego projekty biorą się z naszych doświadczeń i obserwacji. To, co robimy, to takie zachęcanie innych mam do wspólnego poszukiwania odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
– Dużo z Sylwią rozmawiałyśmy o macierzyństwie. Ten temat zawsze mnie interesował. Ona już miała Brunka. Zaczęłyśmy gadać o barierach, o nieprzystosowaniu miasta, ale też o tym, co to znaczy być matką – o sile, którą można czerpać z więzi z dzieckiem – tłumaczy Julia Kubisa.
Sylwia pracuje w domu. Nie musi zamieniać kapci na buty. Jak się ludzie pytają ile dziennie poświęca na pracę w fundacji to się uśmiecha i mówi: – Teraz pół etatu, kiedyś półtora z nawiązką. Ludzie lubią jak się mówi etatami. W ogóle to się czasami czuje jak podejrzana. Niektórzy pewnie myślą: jasne, siedzi w domu i pracuje… A ja tak wolę. Bałam się biura. Nie chciałam być animatorką zza biurka. Jakoś ngosy, które poszły w stronę instytucjonalizacji źle mi się kojarzą – stwierdza szefowa MaMy.
Julia Kubisa dodaje: – Jak mamy jakieś środki, to wolimy je przeznaczyć na kolejne akcje i warsztaty, a nie na czynsz. Gdybyśmy miały taką możliwość kącik na papiery na pewno by nam się przydał.
Artykuł 47 Kodeksu Drogowego
2006 rok. Sylwia jest aktywną mamą. Miejską partyzantką. Z wózkiem i synkiem Brunkiem pod pachą pokonuje schody, wysokie krawężniki, pakuje się do autobusu: – Bycie młodym rodzicem w Warszawie to szkoła survivalu! W ogóle pierwsza akcja, którą rozkęciłyśmy w MaMie miała sprowokować do dyskusji o mieście kompletnie nie pomyślanym dla poruszających się z wózkiem – denerwuje się Chutnik.
Podczas happeningu "O mamma mia! Tu wózkiem nie wjadę" Sylwia dziarsko taszczy po schodach spacerówkę. Na końcu trasy czekają koleżanki z fundacji, mamy, które przyszły wziąć udział w akcji i dziennikarze. – To niesamowite. Dziennikarzy było więcej niż uczestników akcji. W mediach po tym wydarzeniu przetoczyła się wielka dyskusja. Pomyślałam, hm… mamy dobrą prasę, zanim zaczęłyśmy porządnie działać. Coś w tym musi być… – relacjonuje Sylwia.
Pomysł dziewczyn jest prosty: młodych mam, które mają problemy z poruszaniem się po mieście jest dużo -trzeba je zmobilizować i pokazać, że zmiana jest możliwa. Nie chodzi o wyciągnięcie rozwrzeszczanych kobiet na ulicę. Chodzi o inną rewolucję rewolucję w myśleniu o sobie.
MaMy podczas happeningu rozdają vlepki z hasłem akcji "tu wózkiem nie wjadę". Chcą oznaczyć miejsca nieprzyjazne rodzicom: bez podjazdów na wózek. Przyklejenie vlepki, to pierwszy krok do zmiany myślenia o sytuacji mamy w mieście, potem, kto wie; może taka mama ośmieli się powiedzieć w osiedlowym sklepie: fajnie by było, jakbyście tu zrobili podjazd dla wózków… I zaczyna się. Telefon za telefonem; dziewczyny nie nadążają z odpisywaniem na maile.
– O Sylwii dużo słyszałam w środowisku, w którym sama działam. Zostałam mamą i poczułam, że to o co walczą dziewczyny w MaMie jest też moją sprawą. Włączyłam się w działania fundacji najpierw poprzez współpracę z moją grupą Działaj.pl. Okazało się, że mam z dziewczynami podobne poglądy, że się świetnie dogadujemy i uzupełniamy. Zostałam z MaMa na dobre. Teraz razem z Anną Pietruszką – Dróżdż koordynuję kolejną edycję "O, Mamma Mia!"– opowiada Patrycja Dołowy.
Matki z całej Polski zaczynają opowiadać założycielkom fundacji nie tylko o problemach z komunikacją miejską, ale też o innych – jeszcze poważniejszych. Wiele z nich mówi o tym, jak z powodu macierzyństwa padły ofiarą łamania praw pracowniczych. W odpowiedzi powstaje projekt "Opowieści grozy". Kilkanaście mam opisuje swoje doświadczenia. Na zakończenie akcji dziewczyny organizują konferencję prasową, zapowiadają, że 31 października wręczą "Opowieści grozy" w wielkiej dyni wiceminister pracy Joannie Kuzik-Rostkowskiej. Media robią wokół sprawy szum. Dwa dni później pani minister zaprasza je do siebie.
Działania fundacji nabierają rozpędu, jedna, druga trzecia akcja. Niedzielne seanse w kinie Muranów, dla rodziców, żeby mogli obejrzeć ambitny repertuar, żeby dzieci mogły wspólnie spędzić czas w kąciku zabaw. Kolejna interwencja dotycząca utrudnień komunikacyjnych. Rozbudowa strony internetowej. Projekt Warszawa Kobiet ocalający od zapomnienia historie kobiet, które miały wpływ na kształt miasta. Warsztaty artystyczne i takie, które pomagają mamą nabrać wiary w siebie – zacząć od nowa na przykład podejmując nową pracę. Porady prawne on-line.
I sobie myślę wtedy: Sylwio Chutnik! Podążaj tą drogą
Pierwsze dwa lata w fundacji są intensywne. Dużo się dzieje, coraz więcej. Dziewczyny piszą pierwsze wnioski do Ministerstwa. Nie dostają dotacji, próbują drugi raz. Nic. Postanawiają: trudno, nie będziemy pisały projektów pod wnioski. Zrobimy to po swojemu. – Mając świadomość ekonomiczno-feministyczną frustrowałyśmy się, że nie mamy szans utrzymać się z działań na rzecz innych kobiet. Niepewność finansowa jest najgorsza. Myślę, że ten problem dotyka większość ludzi działających w ngosach – że to twoja praca, a nie wypada. Skoro jesteś non – profit, to teraz masz! Ktoś namawiał nas, żeby aplikować o kasę do Unii Europejskiej – że super, 200 tysięcy. Powiedziałyśmy uczciwie: nie dzięki to nie dla nas. Poczułyśmy się wolne. Od tej pory żadnych wniosków pisanych w pośpiechu, sprawozdań o objętości prac naukowych – tłumaczy założycielka fundacji.
Na stronie MaMy dziewczyny podają swoje prywatne telefony. Dzięki temu mamy mogą do nich zawsze zadzwonić: – Nie wiedziałam jeszcze, czy będziemy skuteczne, ale pomyślałam sobie: Sylwio Chutnik, podążaj tą drogą! – wyznaje działaczka. Fundacja ogłasza konkursy: fotograficzny dla ciężarówek – "Pępek Świata" i na najlepszą bajkę -"Mamine opowieści". Któregoś dnia pojawia się problem dłużników alimentacyjnych. Dziewczyny myślą – jak się za ten problem zabrać? Co zrobić, żeby zwrócić na ten temat uwagę opinii publicznej?
Robią teledysk. Do udziału w akcji zapraszają Martę Dzido, prawdziwe mamy i elektropunkowy skład "Mass Kotki". Sylwia nuci: "Kombinował jak najęty, żeby płacić niskie alimenty": – Mam nadzieję, że uda nam się z tym przebić do telewizji. To by było coś. Nie chcemy powielać stereotypu. Po co drukować ulotki i plakaty? Można o tym mówić inaczej. Nasz spot będzie dostępny też na bezpłatnych stronach internetowych – deklaruje.
W tym samym czasie powstaje książka, antologia tekstów pod wspólnym hasłem: co to znaczy być mamą? W antologii znajdą się teksty: mamy adoptowanego dziecka, samotnej mamy, mamy dziecka z obcokrajowcem. Chutnik przyznaje, że czasami wolałaby zajmować się rzeczami radosnymi, robić warsztaty dla dzieci i mam: – Ale świat się jakoś tak układa, że czujemy powinność gadania o takich sprawach jak dyskryminacja… chciałabym, żeby wreszcie zaczęto mamy w Polsce traktować poważnie i żeby mamy poczuły, że tworzą bardzo zróżnicowaną – ale jednak – grupę społeczną. Do tego dążymy w naszych działaniach.
Sylwia Chutnik jest zapracowaną osobą. Najbardziej lubi leżeć i czytać. Uważa, że to najlepsza rzecz na świecie: – Na szczęście Bóg dał nam laptopy! Mogę leżeć i pracować jednocześnie – śmieje się.
Sylwia Chutnik (ur. 1979 w Warszawie) absolwentka gender studies kulturoznawczyni, działaczka społeczna i pisarka. Zadebiutowała książką "Kieszonkowy Atlas Kobiet". Laureatka Paszportu Polityki w kategorii Literatura za rok 2008. Kieruje Fundacją MaMa, zajmującą się prawami matek, należy do Porozumienia Kobiet 8 Marca. Przewodniczka miejska – po Warszawie oprowadza po autorskich trasach śladami wybitnych kobiet. Mama 6-letniego Brunka.
Źródło: inf. własna