Agnieszka Jędrzejczyk. Aktywizm na celowniku władzy [wywiad]
O tym, w jaki sposób próbuje się uciszać aktywistki i aktywistów, z czym muszą się mierzyć i jakie konsekwencje kolejne sprawy sądowe mają dla nich i całego społeczeństwa, rozmawiamy z Agnieszką Jędrzejczyk, koordynatorką projektu „Na celowniku”.
SLAPP (Strategic Lawsuit Against Public Participation) to nękanie procedurami prawnymi aktywistek i aktywistów zabierających głos w interesie publicznym po to, by zrezygnowali z działania. Osoba dotknięta SLAPP-em musi poświęcić wiele czasu, energii i pieniędzy na sprawę w sądzie, co sprawia, że ma o wiele mniejszą możliwość zajmowania się swoją podstawową działalnością. Archiwum Osiatyńskiego i OKO.press prowadzą wspólnie cykl „Na celowniku”, w którym przyglądają się tego typu sprawom, relacjonują rozprawy oraz rozmawiają z aktywistkami i aktywistami.
Jędrzej Dudkiewicz: – Czym wyróżnia się SLAPP?
Agnieszka Jędrzejczyk: – Istotna jest dysproporcja sił i to, że strona rozpoczynająca procedurę prawną, nie dąży do wyjaśnienia sprawy, ale do „przeczołgania” drugiej strony. Panuje tu bardzo duża nierównowaga sił, bowiem strona pozywająca dysponuje zasobami – zarówno czasowymi, jak i pieniężnymi – których nie mają aktywistki i aktywiści. Dla nich jest to więc bardzo ciężkie doświadczenie. Najbardziej klasyczną formą SLAPP są pozwy cywilne o wysokie kwoty. Ale w Polsce mamy też do czynienia z nękaniem np. poprzez stawianie zarzutów z kodeksu wykroczeń. Ponieważ inicjatorem SLAPP jest państwo – a państwo ma więcej narzędzi niż tylko pozew cywilny. Ma prokuraturę i policję.
W projekcie przyglądamy się zagadnieniu od strony prawnej, dokumentujemy je, relacjonujemy rozprawy. Dla mnie jednak najciekawszym elementem są rozmowy z ludźmi dotkniętymi SLAPP-em. Dowiaduję się wtedy o rzeczach, o których nie miałam pojęcia i poznaję zupełnie inną perspektywę.
To znaczy?
– Po pierwsze, ludzie ci mówią: nie jesteśmy ofiarami. Jesteśmy obiektami, celami działania władzy. To ważne, bo pokazuje siłę, podmiotowość i aktywizm.
Po drugie, osoby te mają bardzo dużo spraw, niekiedy tyle, że nawet nie są w stanie wszystkich spamiętać. To jest dość wstrząsające, bo moi rozmówcy nie mieli żadnych takich spraw przed 2016 r. Zwykle są to postępowania wykroczeniowe, ale jest to piekielnie uciążliwe i dezorganizujące życie, bo za każdym razem trzeba iść na policję, do prokuratury, w końcu do sądu.
Po trzecie, kiedy słucham tych opowieści, widzę, jak od 2017/2018 wzrasta stopniowo nacisk i narzędzia, których używa państwo wobec aktywistów. Zaczyna się od legitymowania, później pojawiają się wyroki nakazowe, sprawy w sądzie, potem sprawy karne. Czasem tylko są roszczenia, które grożą dotkliwymi sankcjami finansowymi. Ale to po prostu znaczy, że nacisk nie działa. Aktywiści i aktywistki wierzą w to, co robią i nie ustępują.
Najbardziej dotyczy to będących na świeczniku liderek i liderów opinii. Atak na nich ma zniechęcać innych od podejmowania aktywności. W ich przypadku charakterystyczne jest to, że atak następuje nagle. To znaczy ktoś rozpoczął aktywność, demonstrował, zabierał głos i nic się nie działo. Chwilę potem jest punkt przełomowy i człowiek znajduje się na celowniku.
Jakieś przykłady?
– Chociażby Elżbieta Podleśna, która działa od 2016 roku, rok później była jedną z Kobiet na Moście (11 listopada 2017 na trasie marszu niepodległości stanęło czternaście kobiet z transparentem „Faszyzm stop” – dop. JD) i nie miała w związku z tym sprawy. W 2018 roku, kiedy dogorywały protesty w sprawie niezależności sądownictwa, bardzo zgnębiona wyjeżdżała z Warszawy i po drodze przy jednym z biur poselski PiS napisała „PZPR”. Kilka godzin później na portalu tvp.info pojawiła się informacja, że to zorganizowana akcja zbezczeszczenia, a sprawcy będą ścigani za propagowanie komunizmu. I od tego momentu jest na celowniku, wyciągnięto jakieś jej stare sprawy, doszły kolejne, w tym słynna Tęczowa Maryjka w Płocku.
Albo prokuratorka Katarzyna Kwiatkowska ze Stowarzyszenia Lex Super Omnia. Mówi tak: działałam, pisałam raporty, zabierałam głos – i nic. Kiedy przejęłam funkcję przewodniczącej LSO, zaczął się atak. Została z Warszawy przeniesiona do Lidzbarka Warmińskiego, a do tego ma pozew o kilkaset tysięcy złotych.
Bart Staszewski trafił na celownik, kiedy kwestia praw społeczności LGBT+ stała się częścią kampanii prezydenckiej. A przecież był aktywny już wcześniej.
Tak jakby ktoś – nie mam oczywiście na to dowodów – uznał, że teraz trzeba zająć się tą osobą. Ale niektórzy aktywiści zapamiętali słowa policjanta, który ich przesłuchiwał: „Mamy na Pana/Panią zlecenie”.
SLAPP dotyka też jednak mniej znane osoby.
– To prawda, zwłaszcza młodych ludzi. Przykładowo wzięli udział w strajkach kobiet i stają się obiektem nacisku nie dlatego, że są kimś znanym, tylko należą do grupy, która znalazła się na celowniku. Jak poseł Kaczyński mówił, że protestujący narażają się na odpowiedzialność karną, bo stwarzają zagrożenie epidemiczne, to nie rzucał słów na wiatr. Zdarzało się, że gdzieś w Polsce młoda kobieta miała postępowanie prokuratorskie, mimo że wszyscy widzieli, iż demonstracja odbyła się w maseczkach, ludzie się pilnowali. Także taką sprawę ma nie tylko Marta Lempart i inne liderki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, ale dziewczyny gdzieś w Polsce. W ich przypadku sprawa na ogół jest na etapie prokuratorskiego postępowania – może nic z tego nie będzie, ale licho wie…
Oskarżyć można o cokolwiek…
– Młode aktywistki i aktywiści opowiadają o kolejnych „falach innowacji” w tym zakresie. Zaczyna się od legitymowania. No to odmawiają poddania się temu. To są zatrzymywani. Składają na to zażalenia. Dostają wyroki nakazowe – i na to się nie zgadzają. Wpierw próbuje się im przyczepić organizację nielegalnego zgromadzenia. Na to oni, że jest spontaniczne i mają konstytucyjne prawo do zgromadzeń. To wtedy pojawia się zarzut roznoszenia zarazy, ale też – co charakterystyczne dla ludzi działających w związku z klimatem – naruszenie ustawy o ochronie środowiska, do czego podstawą jest używanie nagłośnienia. Mimo że na zgromadzeniu jest to jak najbardziej legalne. Tego lata policja zaczęła ścigać za używanie brzydkiego wyrazu, czyli tego, co kryje się pod ośmioma gwiazdkami (w czasie protestów na przełomie 2020 i 2021 r.). Policja stosuje również przepis o umieszczaniu ogłoszeń w miejscu do tego nieprzeznaczonym, w związku z malowaniem sprejem lub nawet kredą po chodniku. Jeden z aktywistów opowiadał mi historię, że nie miał czym malować, więc w ramach solidarności ze znajomymi wyjął dezodorant i zaczął nim „pisać”. Został zatrzymany, wylegitymowany i pojawił się właśnie ten zarzut. Na to on, że to przecież dezodorant. A policjant, po którym widać było, że bardzo chce się wykazać, stwierdził, że w takim razie dostanie zarzut nieuzasadnionego wezwania policji, mimo że on sam podszedł do aktywisty.
Absurd.
– Ludzie mi mówią, że niekiedy w takich momentach przez chwilę widzą drugą stronę policjantów. Sfrustrowanych tym, że muszą ścigać dzieciaki malujące kredą, ale też upokarzanych swobodą młodych ludzi, ich odwagą i dobrą znajomością przepisów. Z drugiej strony – i o tym nie wolno zapominać – policja jest coraz bardziej brutalna, reaguje na całkowicie pokojowe zachowania w sposób zdecydowanie za ostry, co jest zwyczajnie niebezpieczne.
Warto też wspomnieć, że osoby, które dostarczają materiałów do oskarżenia, na przykład urzędnicy odpowiadający za np. za stan elewacji, to normalni ludzie, którzy mogą nie wiedzieć, w czym biorą udział. Bo kto normalny zna granicę, od której „zniszczenie mienia” staje się zarzutem karnym, a przestaje zwykłym wykroczeniem? A ta granica to ok. 500 zł. Widziałam jednak, że kiedy się o tym dowiadywali, źle się czuli z tym, że oszacowali szkodę w postaci napisu na chodniku na ponad 500 zł.
Jest jeszcze jedna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę.
Mianowicie?
– Kiedy ktoś zostaje dotknięty SLAPP-em, pojawia się też hejt. Na taką skalę, że trudno uznać, iż jest to spontaniczne. Czasem jest materiał w mediach prawicowych lub telewizji publicznej, a potem wylewa się rzeka brutalnych komentarzy.
Przeciwko kobietom najczęściej dotyczy wyglądu, przeciwko mężczyznom kompetencji. Tutaj osoby starsze są nieco bardziej odporne, bo też zwykle nie spędzają aż tyle czasu w sieci. O wiele gorzej wygląda to na poziomie lokalnym, gdzie aktywistki lub aktywiści mogą początkowo myśleć, że komentarze na lokalnych portalach wynikają z tego, że ludzie ich nie lubią. Dopiero kiedy uświadomimy sobie, że to jest stały, systemowy element nękania, a nie indywidualny eksces, to jest nieco łatwiej – co nie zmienia tego, że trudne do przetrawienia. W Polsce zresztą łatwo jest wywołać hejt, nie zawsze trzeba robić drogie kampanie.
Wszystko to razem ma potężne konsekwencje. Dla samych osób w postaci stresu, czasu, pieniędzy i niemożności działania. Ale też dla społeczeństwa, które słyszy komunikat – żyjcie swoim życiem, nie interesujcie się, bo w razie co znajdziemy na was cokolwiek. Trochę w myśl powiedzenia: dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf.
– Przy konsekwencjach trzeba wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach. Pierwsza to potworny lęk bliskich: rodziców, partnerki, partnera, dzieci. Aktywistki i aktywiści zdają sobie sprawę, że atak na nich ich starsza mama może przypłacić zdrowiem, a nawet życiem. Zaczynają się rozmowy o tym, czy możesz iść do sklepu, czy będziesz bezpieczny, bo twoja twarz była pokazana w TVP. Druga kwestia to, że nie można być samemu. Ludzie szukają kontaktów, ale one zmieniają się. Normalną konsekwencją SLAPP jest to, że kończą się zwykłe znajomości. Bo normalni ludzie – jak powiedział Bart Staszewski – mają psa, wycieczki, wakacje, imprezy, a ty nie możesz nigdzie pojechać, bo sąd może wezwać na kolejną rozprawę. I nagle znajomi mówią (to przeżyła Laura Kwoczała) – zajmujesz się tylko polityką, nie chcesz gadać o niczym innym.
Ale jest coś za coś – traci się tych znajomych, ale często zyskuje wsparcie osób, które mogą mieszkać zupełnie gdzieś indziej, ale też przez to przeszły, więc wiedzą, jak ważne jest to, by trzymać się razem. Często też los aktywistki czy aktywisty powoduje, że jego bliscy, przedtem mniej zainteresowani działalnością publiczną, stają zdecydowanie po stronie dziecka/partnera/wnuka.
A do czego to wszystko może doprowadzić?
– Ciemna, ponura ścieżka jest taka – co już kilka razy słyszałam – że ludzie się wycofują. Ktoś przestał przychodzić, działać, udał się na emigrację wewnętrzną. Bo ma rodzinę, biznes, więc jest dość naturalne, że rezygnuje z dodatkowego wysiłku, którym jest aktywizm. Jednocześnie rezygnacja może wiązać się z dużym kosztem, bo człowiek czuje wtedy, że nie zdał egzaminu.
Jaśniejsza ścieżka jest taka, że osoby, które przechodzą przez SLAPP, są wzmocnione. Nacisk jest więc coraz silniejszy, ale silniejsza jest też odpowiedź organizmu. Te osoby proszą, by nie nazywać ich bohaterkami i bohaterami. Uważają, że to, co robią jest normalne. Ale trochę trudno pomijać to słowo: heroizm. Taki zwykły, codzienny. Oni płacą ogromne koszty, ale są gotowi robić to dalej. Uczą się, jak sobie z tym radzić (wiedzą np., jak istotna jest pomoc psychologiczna, bo jak zostajesz oblany gnojem, to musisz się umyć). Ale jednocześnie ich zdolność do działania, tworzenia więzi, rozpoznawania ludzi w podobnej sytuacji, dawania i otrzymywania wsparcia, jest większa. Rosną kompetencje społeczne.
Ujęła mnie historia Julii Landowskiej z Gdańska: rok temu była studentką medycyny i ceniła każdą chwilę z przyjaciółmi, bo przecież medycyna to bardzo ciężkie studia. Teraz ma za sobą doświadczenie protestów kobiet, sprawę wykroczeniową, która się toczy – ale teraz jest też działaczką organizacji pozarządowej, którą wraz z koleżankami założyła. A medycynę dalej studiuje.
Ludzie się właśnie tak zmieniają. Jakiś czas temu mieli jakieś poglądy polityczne, gdzieś działali, ale na spokojnie, a obecnie mogą być głęboko osobami głęboko zaangażowanymi. Na różnych poziomach – od pozytywistycznej roboty i lokalnej pomocy ludziom, po politykę.
Czyli paradoksalnie to, co robi władza może jej się odbić czkawką.
– Zwłaszcza młodzi ludzie przechodzą kurs edukacji obywatelskiej i to taki, że wszystkie nauczycielki i nauczyciele WOS powinni być dumni. Bo osiemnastoletnia kobieta, która zostaje wezwana przed maturą w charakterze świadka i może mieć postawiony zarzut, wie, że może odmówić zeznań. Albo że na wyrok nakazowy można złożyć natychmiastowe zażalenie i wie, jak to zrobić. Albo młody mężczyzna zatrzymany przez policję umie wyrecytować cały przepis, z którego wynika, że może używać głośniczka na demonstracji.
Kto by miał taką praktyczną, obywatelską wiedzę prawną jeszcze kilka lat temu? Kto umiałby ją zastosować? Do tego dochodzi jeszcze sieć wsparcia – zawsze jest ktoś, kto pomoże. Ta sieć jest w całej Polsce i jest zupełnie niewidoczna, a to są tysiące ludzi, którzy po nocach wykonują pracę, by pomóc w przygotowaniu pism sądowych, przygotowaniu na rozprawy.
Mamy do czynienia z przyspieszoną akcją budowania społeczeństwa obywatelskiego. Jest to jednak bolesne oraz okupione stresem i lękiem. Do tego bardzo długotrwałym, bo żadna z tych spraw się jeszcze nie skończyła. Aktywistki i aktywiści wiedzą, że będą latami żyć w tym doświadczeniu.
Agnieszka Jędrzejczyk – przez lata dziennikarka i redaktorka zajmująca się sprawami społecznymi, do niedawna – urzędniczka zajmująca się komunikacją publiczną w Biurze RPO. Teraz w OKO.press.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.