„Jak budować dobro wspólne w społecznościach lokalnych?” – to pytanie, z jakim zmierzyli się uczestnicy konferencji podsumowującej pilotażowy program „Lokalne Partnerstwa” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. O nowej metodzie animacji społeczności lokalnych i trudnościach pojawiających się na drodze do osiągania dobra wspólnego, debatowali przedstawiciele samorządu lokalnego, organizacji pozarządowych, mediów i środowisk akademickich.
Głębokie przeorywanie codzienności
Czym jest dobro wspólne? Oto jakie opinie usłyszeć można było podczas dyskusji panelowy: jest to dążenie do doskonałości, uczenie się, budowanie miejsca do wspólnego bycia; coś tak oczywistego, że aż nie umiemy uwierzyć w to, że faktycznie można je osiągnąć; coś do czego jesteśmy fizjologicznie stworzeni, nasz sposób na przetrwanie; trwała wartość, o którą się dba.
Dlaczego więc tak rzadko o nim mówimy i tak ciężko jest nam do niego dążyć? Profesor Anna Giza-Poleszczuk z Instytutu Socjologii UW, uważa że winę za to ponosi agenda publiczna, która jest niezwykle negatywna. Nie mówimy o potrzebach, a o problemach. Jednak negatywne zjawiska są wynikiem długotrwałych i skomplikowanych procesów. Przeciwdziałanie im wydaje się więc nierzadko przekraczać nasze możliwości. Skupienie na problemach jest demotywujące. Do tego dochodzi polska tendencja do dekadencji i narzekania. Jak się okazuje, mamy najbardziej negatywny autostereotyp w Europie! Zdaniem A. Gizy-Poleszczuk im częściej powtarzamy Polakom, że nie ufają sobie, tym bardziej nie będą sobie ufać. Rozwinęliśmy fetysz sondaży, z których niestety często wyłania się negatywny obraz polskiego społeczeństwa. Sondaże takie stają się wiec samospełniającą się przepowiednią.
– Jesteśmy lepsi niż nam się wydaje! Lepsi niż o nas się pisze. Onieśmielają nas etykiety, ale nieprawdą jest, że aby dbać do dobro wspólne musimy się poświęcać i cierpieć – mówi A. Giza-Poleszczuk.
Gra, w której każdy wygrywa
Jak już było wspomniane sposób, w jaki w Polsce mówi się i pisze o społeczeństwie, zwłaszcza obywatelskim, nacechowany jest negatywnie. Wciąż słyszymy, że jesteśmy ubodzy, że instytucje publiczne są nieprzyjazne i działają źle, a trzeci sektor w gruncie rzeczy nie istnieje.
Jednak prawdziwe bariery dla skutecznego działania obywatelskiego tkwią zupełnie gdzie indziej. Agata Komendant, badaczka społeczna i marketingowa, znawczyni „teorii gier”, omówiła te bariery i przedstawiła założenia teoretyczne nowej metody aktywizacji społeczności lokalnych.
Faktycznymi hamulcami rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, zdaniem A. Komendant, jest przede wszystkim brak wiedzy i słaba diagnoza lokalnych potrzeb społecznych. Globalne wyniki ankietowe, którymi karmieni jesteśmy przez polityków i media, są wiedzą daleką i abstrakcyjną. Kolejną kwestią jest koncentracja na problemach – negatywna komunikacja. Zamiast budować działamy „przeciw”. Ponadto widoczna jest tendencja do działań indywidualnych i nieumiejętność, bądź niechęć, do nawiązywania efektywnych partnerstw.
Dla rozwiązywania społecznych trudności stosowane są różne metody – w tym najczęściej metoda represyjna, w której szukamy winnych, a następnie piętnujemy ich, bądź dążymy do eliminacji. Nierzadko również widoczne jest podejście idealistyczne, w którym zakłada się, że działania altruistyczne leżą w ludzkiej naturze i są niejako obowiązkiem moralnym.
Nie deficyt, lecz zasób
Nowa metoda, wdrażana przez program Lokalne Partnerstwa, założenia ma zdecydowanie bardziej pragmatyczne: ludzie działają, gdy mają z tego korzyść oraz gdy mają możliwości do działania. Dobro wspólne jest korzyścią dla całego społeczeństwa. Trzeba jednak przezwyciężyć tendencje do bycia „pasażerem na gapę” (cieszenie się z korzyści bez aktywnego uczestnictwa) i hamujący wszelkie inicjatywy brak zaufania.
W jakich wspólnotach problemy te można przezwyciężyć? Przede wszystkim w takich, które potrafią koordynować działania i w których panuje wzajemne zaufanie. Konieczny jest wolny dostęp do wiedzy oraz „wspólna wiedza” – świadomość, że informacje o stanie rzeczy docierają do wszystkich członków wspólnoty. Ponadto istotna jest rola instytucji, które wspierać muszą działania wspólnotowe, określając dla nich jasne normy i ewentualne sankcje. Partnerskie działania na rzecz dobra wspólnego budują kapitał społeczny. Silny kapitał społeczny jest zaś motorem do dalszych starań o dobro wspólne. Tak więc istnieje między tymi dwoma pojęciami ścisła zależność.
A. Komendant proponuje, aby wykorzystywać tę metodę animacji w planowaniu wszelkich projektów społecznych. Po pierwsze, gdy zidentyfikujemy kwestie problematyczne, należy zastawić się, czym pochwalić będziemy się mogli, gdy problemy pokonamy – jakie osiągniemy dobro wspólne? Chodzi tu o przejście od myślenia o deficycie do myślenia o zasobie. Następnie musimy określić nasze drogi do osiągnięcia celu i wykonać szczegółową diagnozę lokalną.
Gdy wykonamy już tę pracę nadchodzi moment by szukać partnerów. Najlepiej zabrać się do tego, zadając sobie dwa pytania: kto najbardziej na zmianie skorzysta oraz ma największą moc sprawczą? Dzięki zawiązaniu partnerstwa umacniamy lokalny kapitał społeczny i zyskujemy możliwość pogłębienia diagnozy, na którą złożą się różne spojrzenia. Co najważniejsze zyskujemy też znacznie większe możliwości działania.
Należy pamiętać, iż myślenie o korzyściach jest znacznie lepszą motywacją do działania niż utyskiwanie nad problemem. Co więcej, promocja działań budowana na pozytywnym przekazie jest o wiele bardziej skuteczna. Opinię tę podtrzymał Paweł Prochenko z Fundacji Komunikacji Społecznej, który przedstawił podstawowe zasady, jakimi kierować się należy przy tworzeniu narzędzi marketingu społecznego. Jego celem jest właśnie dobro wspólne, osiągane poprzez zmianę postaw. Kampanie nie powinny piętnować żadnych grup społecznych i utrwalać podziałów. Nie powinny także realizować partykularnych celów jakiś grup. Aby osiągnąć sukces marketingowy, warto jest eksponować przede wszystkim korzyści z pożądanego zachowania.
Zdefiniować dobro wspólne
Paweł Łukasiak, prezes Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce opowiedział, że przy realizacji projektu „Lokalne Partnerstwa” zastosowano nowatorskie podeście, już na poziomie aplikacji konkursowych. Zmieniono procedury i po raz pierwszy pytano nie tylko o diagnozę problemu, ale także o to, jak w jego kontekście definiowane jest dobro wspólne, które realizatorzy projektu chcą osiągnąć.
– Nie chodziło nam o to, by licytować się, kto ma największy i „najlepszy” problem, a o to by dowiedzieć się jak chce go rozwiązać. Odrzuciliśmy paradygmat winy. Nierzadko wnioskodawcy szukają partnerów wśród tych, których obarczają winą za zły stan rzeczy. To źle rokuje. Zależało nam na tym, aby sam proces budowania projektów i nawiązywania partnerstw miał wydźwięk pozytywny – mówi P. Łukasiak.
– Aplikacja wniosku prowadziła nas tak, że od razu konieczne było określenie tego, jak rozumiemy dobro wspólne. Zgodziliśmy się, że jest to coś potrzebnego każdemu mieszkańcowi Żywca, o co wszyscy będą dbać. Oczywiste stało się, że musimy zająć się kwestiami ekologii. Zanieczyszczenie powietrza w naszym mieście jest problemem powszechnie znanym, jednak ciężko jest ludziom dostrzec jego źródło czy możliwości poprawy stanu rzeczy. Mieszkańcy zgadzają się na uczestniczenie w zmowie milczenia, bojąc się reakcji sąsiadów i władz – nie znają mechanizmów działania. Dzięki kampanii „Żywiec bez czadu” udało się nam wywołać szeroką dyskusję w mieście. Nierzadko słyszałam opinie: „Wreszcie ktoś coś robi!”. Myślę, że odnieśliśmy wielki sukces. Uwierzyłam, że w Żywcu można zbudować partnerstwa. To dla mnie wielka motywacja do dalszego działania.
Partnerskie media
Podczas dyskusji panelowych poruszono także problemem komunikacji organizacji pozarządowych z mediami. Strona pozarządowa wskazywała na trudności z przebiciem się z pozytywnymi informacjami do mediów, zwłaszcza centralnych. A to media centralne właśnie odpowiedzialne są za obraz naszego kraju, jaki rysuje się w głowie przeciętnego Polaka. Bezpośrednie doświadczenie bliskie jest sprawom lokalnym, wiedzę o szerszych kwestiach społecznych czerpiemy z mediów. A skoro media zalewają nas negatywną retoryką – taki też jest nasz obraz własny, jako społeczeństwa.
Przedstawiciele mediów tłumaczyli jednak, że ich rolą jest odpowiadanie na potrzeby klientów, a ci znacznie bardziej interesują sensacją i dramatem, niż staraniami o osiągnięcie dobra wspólnego. Zadaniem mediów nie jest zbawianie świata. Muszą kierować się zasadami rządzącymi rynkiem komercyjnym.
Jerzy Karwelis, dyrektor marketingu Axel Springer Polska zapytał uczestników panelu o to, czy wiedzą, jak dziennikarze definiują „dobro wspólne”. Jak się okazało nie udało im się odgadnąć, że odpowiedź sprowadzi się do jednego słowa: Polska. – Jeśli oczekujcie od mediów promocji dobra wspólnego, musicie im to zakomunikować i zareklamować. Dla dziennikarzy dobro wspólne to idea tak samo nieuchwytna i daleka, jak dla reszty Polaków. Zanim media staną się partnerem działań społecznych, wpierw muszą mieć szansę je zrozumieć, a więc być ich odbiorcą.
Praktyka pokazuje na szczęście, że nierzadko dziennikarze są niezastąpionym wsparciem dla realizacji projektów społecznych, budujących dobro wspólne – jak na przykład stało się w przypadku żywieckiego projektu ekologicznego: – Naszym równoprawnym partnerem w projekcie stał się Dziennik Zachodni. W gazecie pojawiło się aż 14 artykułów relacjonujących postępy akcji. Gdyby nie to wsparcie wydźwięk naszej kampanii byłby nieporównywalne słabszy – mówiła G. Gibas.