– Nie możesz myśleć tylko o sobie. Albo masz w środku naturalną chęć pomocy, albo tego nie rób – mówi 60-letnia Walentyna. Czytają chorym dzieciakom, potrzebującym robią koce na drutach, schorowanym seniorom instalują skype’a, organizują wideokonferencje, wożą audiobooki. I wciąż mają nową energię do działania.
W pawilonie Europejskiego Roku Wolontariatu stała korkowa tablica z wyraźnym hasłem „Moją pasją jest…”. Na przypiętych kartkach napisy: Fotografia. Narty. Tkactwo artystyczne. Żeglarstwo. Śpiew. Mój mąż. Moje wnuki. Na karteczkach znalazły się też: pomaganie innym, wolontariat.
– Zawsze pytamy ludzi o to, co lubią robić. Działania społeczne i wolontariat powinny w sposób naturalny wynikać z pasji – opowiada Beata Tokarz-Kamińska z Towarzystwa „ę”.
W pawilonie w dzień poświęcony działalności wolontaryjnej osób starszych sporo się wydarzyło. Seniorzy nawiązywali kontakty, prezentowali swoje organizacje i działania.
– Wściekłam się ostatnio, kiedy zrobiłam ankietę wśród seniorów. Większość pisała, że już się w życiu napracowała i teraz niech ktoś inny zrobi coś dla nich. Krew mi w żyłach zapulsowała, no bo co to za myślenie? Niech pani koniecznie napisze, że ja bym chciała wykreować na wolontariat modę! Modę! – mówi Elżbieta Iwanicka z Lublina. Kolejne kobiety 55+ pytam czy warto się w wolontariat angażować. Każda opowiada inną historię. I każda z opowieści broni się sama. Bez koloryzowania. Bez sztucznej wzniosłości.
Chwile
Bożena (59): – Mamy bożonarodzeniowy koncert. Dzieciaki ze szkoły muzycznej zaraz zaczną śpiewać kolędy. Dostajemy cynk, że u jednej naszej podopiecznej, bardzo mocno schorowanej, są już nasi ludzie. Łączymy się przez Internet. Widzę, jak ta kobieta zaniemówiła ze wzruszenia. Te jej oczy, a w tle choinka – w słuchawce chwila ciszy. – Przepraszam, ale nawet teraz, po czasie, ciarki mnie przechodzą. To są momenty, które uderzają w serce. Albo starszy pan na rehabilitacji po złamaniu nogi, z którym robimy origami…
Elżbieta (61): – Przychodzimy do pogotowia opiekuńczego. Mamy robić kartki na Dzień Babci. Podbiega do mnie jeden z małych i mówi: Ale ja nie lubię swojej babci. Konrad – mówię mu – może babcia czasem jest zdenerwowana, ale cię kocha i każdą babcię trzeba też kochać. Pomyślał chwilę i odparował: No dobrze, ale pani Elu, czy ja dla pani też mogę kartkę zrobić? Kilkoro innych dzieciaków podchwyciło. Czasem i po trzy kartki zrobiły. Dla dwóch babć i którejś z nas. No, to ja się teraz pani pytam: jak mogłybyśmy zrezygnować?
Walentyna (60): – Możesz siedzieć w czterech ścianach, użalać, że ci się życie skończyło i jęczeć: tu mnie boli, tam mnie boli. Bardzo proszę. Ale wychodząc do świata widzisz twarze innych – po udarze, po ciężkiej operacji. I już wiesz, że jesteś w świetnej formie. Że życie trwa. Że ciągle możesz coś z siebie dać.
Ula (55): – Sandra, młoda dziewczyna. Widzę druty w tych małych łapkach, paluszki spięte, Nigdy wcześniej tego nie robiła. Teraz śmiga skarpety najtrudniejszym ściegiem. Widzę, jak poucza nowe: "No, co ty, nie umiesz? Banalne to przecież!". Albo pani Michasia. Mówi, że ona to już nie, że ma ciężką zaćmę, gdzie ona do dziergania? No to zrobiłyśmy zmasowaną pacyfikację błędnego myślenia. Michasia zna takie ściegi, których nikt nie znał! Krysia? Sama zadzwoniła, że chciałaby się dołączyć, ale była pewna, że niepełnosprawność ją przekreśla. Dowozimy jej włóczkę. Albo na samym początku: wchodzi do „Anioła”, kawiarni naszej, starszy pan z pudełkiem włóczki: – To pamiątka po żonie, ale na taki cel to oddam.
Maria (68): – Moje koleżanki mają milion takich opowieści o momentach, które serce ściskają. Ja pani powiem tylko tak: jeśli chociaż jeden albo dwa procent z tych naszych dzieciaków kiedyś wróci do czytania, albo zakocha się w literaturze, to będę bardzo szczęśliwa.
Włóczka
Do Urszuli Zalewskiej z Gdyni wpada córka Zuzanna na niedzielny obiad. Właśnie przeczytała książkę o popularnym w Stanach Zjednoczonych ruchu „Warm up America”. Kobiety robią na drutach, a rzeczy przekazują potrzebującym.
– Mama, no ja Cię proszę, zrób taką akcję. Całe życie byłam dumna z tego, co mi wydziergałaś. Kto jak nie Ty?
Projekt „Manual Factory. Dzierganie z sercem” zna już dzisiaj cała Gdynia. Od spotkania kilku kobiet w lokalnej kawiarni „Anioł” minęło sporo czasu. Dziś dziergają też w miejskiej bibliotece. Jest już ich kilkadziesiąt. Od młodych dziewczyn po mocno starsze panie. Wydziergane chusty, koce, skarpety przekazują osobiście potrzebującym ze szpitali, biednym, dzieciakom z porażeniem mózgowym, z oddziałów onkologicznych, tym wskazanym przez Ośrodek Pomocy Społecznej. Nie zamierzają poprzestać. Zrobiły w Gdyni Międzynarodowy Dzień Dziergania w Przestrzeni Publicznej, teraz myślą o projekcie w zaniedbanej dzielnicy miasta.
Powroty
We Wrocławiu Walentyna Nowicka odwiedza koleżankę po wylewie. Widzi skrawek uśmiechu. Nieśmiałą radość. Siada i pisze projekt, który ma pobudzić do życia ciężko chorych i zwrócić im namiastkę życia kulturalnego.
Walentyna Nowicka nie zakładała, że jej pomysł „Wróć do nas” tak się rozrośnie. Z książkami, czy kulturalnymi publikacjami chciała docierać do osób po wylewie, udarze. Takich, których życie zostało przerwane z dnia na dzień. Szybko zaczęły się jednak zgłaszać osoby niedowidzące, niedosłyszące, z kłopotami ruchowymi. Żeby zdobyć wolontariuszy, biegała po instytucjach po całym Wrocławiu.
– Miałam szczęście. Zawsze natrafiałam gdzieś na dobre dusze – mówi. Projekt oficjalnie się zakończył, ale Walentyna dodaje: – Brniemy w to dalej.
Do dziś wożą im książki, audiobooki, zajmują rozmową o kulturze.
Książka
– Napisałam razem z przyjaciółką "Bigos w papilotach". Potem popełniłam książkę dla swoich córek: "Babskie Gadanie". Emerytura, co miałam zrobić, zrobiłam. Tylko co teraz? – wspomina Maria Biłas-Najmrodzka. Dzwoni do współautorki Bigosu, przyjaciółki Elżbiety Narbutt.
– Chcę zrobić Wędrujący Klub Czytający Dzieciom.
– Róbmy – słyszy.
Maria-Biłas Najmrodzka z grupą przyjaciółek czytała dzieciakom już 220 razy. Bywały w szpitalach, pogotowiu opiekuńczym, domach dziecka. Czytając, zaszczepiały miłość do książek, ale znalazł się też czas na rysowanie, konkursy, opowieści.
– Trochę mi ostatnio zdrowie siadło, na ucho lewe już prawie nie słyszę. Musiałam zwolnić, ale niech się pani nie martwi – moje dziewczyny, chociaż już nie w ramach konkursu, dalej robią swoje! – zapewnia.
Kurtyna
Elżbiets Iwanicka podczas wizyt w Pogotowiu Opiekuńczym w Lublinie przejmuje się losem dzieci, które oderwano od rodzin. Swoje obserwacje przedstawia w Wielopokoleniowym Klubie Wolontariusza. Kiełkuje pomysł „Kurtyny w górę”. Zakładają teatralną współpracę seniorów i dzieci.
„Kurtyna w górę” połączyła młodych i seniorów na dobre. Czego oni nie robią! Z dzieciakami z Pogotowia Opiekuńczego przygotowali teatralny spektakl. W ich Wielopokoleniowym Klubie Wolontariusza każdy potrafi coś innego. Jedna układa kwiaty, inna orgiami, kolejna robi korale. Panowie uczą dzieciaki starych zabaw.
– Cymbergaja pokochali – mówi Ela.
Przekrój wiekowy w ich klubie? Najmłodszy wolontariusz ma 57 lat, najwięcej jest tych po sześćdziesiątce i siedemdziesiątce. Swoje zdolności przekazują dzieciakom, ale nie tylko. Odwiedzają też osoby starsze i samotne. Chociaż już wiedzą, jak robić to dobrze. Są po treningu psychologa.
– Czasem zdarza się, że starsza pani, którą odwiedzamy chciałaby nas gościć kilka godzin. Potrzebuje się tak zwyczajnie wygadać. Nie zawsze tak można. Już wiemy, że czasem trzeba powiedzieć: Dzień dobry pani Zosiu, dzisiaj mam dla pani półtorej godzinki – opowiada Ela. – Ale są tacy, którzy bardzo się do siebie przywiązali. 76-letni Andrzej odwiedza o dziesięć lat starszego pana Stanisława już sześć lat. Przyprowadza na festyny, chodzi na spacery, zabiera na nasze spotkania.
Najbliższe plany Klubu? Projekt „Gramy razem”. Wspólnie z dzieciakami seniorzy napiszą scenariusz i zrobią instrumenty do widowiska. Mają już nawet profesjonalistę z lubelskiego teatru, który im pomoże.
Technologia
Bożena Szczepańska od lat udziela się w tczewskim Banku Czasu. Przez 15 lat prowadziła zespół tańca i pieśni dla młodzieży „Kolejarz”, potem przyszedł czas na zespół tańca seniorów „Wiecznie młodzi”. Od dawna fascynuje ją świat komputerów i komunikatorów. Poznaje Gosię Ciecholińską, 28-letnią animatorkę. W międzyczasie zauważa, że coraz więcej osób z "Wiecznie Młodych" przestaje przychodzić na zajęcia.
– Chodźmy do nich do domu, łączmy się przez Internet i dajmy im uczestniczyć, w tym, co robimy – myślą obie. Wygrywają w konkursie „Seniorzy w akcji”, który pozwala sfinansować im zakup niezbędnego sprzętu.
Dzięki Bożenie, wolontariusze po pięćdziesiątce zostali przeszkoleni do pomocy innym. Nauczyli się nie tylko metod aktywizacji, ale i posługiwania się nowymi technologiami. Odwiedzani seniorzy mogli wysyłać maile i rozmawiać za pośrednictwem Skype’a ze swoimi rówieśnikami. Animatorzy 55+ zorganizowali również domowe wideokonferencje, dzięki którym osoby pozostające w domu mogły uczestniczyć w życiu społecznym – podpatrywać zajęcia w klubie tanecznym, posłuchać koncertów, a nawet wziąć udział w Forum Inicjatyw Pozarządowych. Wizyty domowe u osób starszych wpisały się już na stałe w działania tczewskiego Banku Czasu. Z czasem seniorzy-animatorzy rozszerzyli swoje umiejętności o animację przestrzeni. Mają za sobą już kilka akcji happeningowych na Starym Mieście. W sumie, w obu edycjach projektu „Stuk-Puk Otwórz drzwi. Pomogę Ci” wzięło udział około 80 seniorów.
Wyzwanie
– Emerytura w Polsce to synonim bierności. Bo ja już się zmęczyłam. Niech ktoś teraz młody sobie popracuje dla innych – mówi Elżbieta.
W 2008 roku jedzie na Kongres Wolontariatu w Danii. Wraca zachwycona.
– Tak nie może być. Boże Święty, ja muszę zmienić ten nasz świat, pomyślałam wtedy. Najgorsze jest złamanie tego stereotypu pasywności. Czasem się nie udaje. Nie każdy się nadaje. Ale będę robić swoje.
Wspomina Grażynę:
– Robimy spacer fotograficzny z dzieciakami. Dajemy aparaty, niech sobie popstrykają. Słyszę od niej: ja chyba idę do domu, nie nadaję się. Przekonuję ją, żeby została jeszcze chwilę, bo inaczej na inną wolontariuszkę przypadnie dwójka dzieciaków. Mija chwila, Grażyna przylatuje i krzyczy: "Ela, Ela, zobacz, jakie on piękne zdjęcie zrobił! No tak mnie rozczulił, że ja chyba jeszcze chwilę posiedzę". Dzisiaj jest wolontariuszką number one.
Maria podkreśla, że jak człowiek chce się za wolontariat zabrać, to musi robić porządnie. Być zawsze przygotowanym. Nie można sobie odpuszczać. Albo się robi dobrze, albo wcale.
– Nie można się narzucać – zauważa Bożena. – Jeśli chcesz odwiedzać w domach starsze osoby, one muszą cię poznać, oswoić z twoją chęcią pomocy. Przecież to strach tak otworzyć i wpuścić kogoś do domu. Dobrze zapytać w miejskich instytucjach, kto tej pomocy chce i kto jej potrzebuje. Ula mówi, że problemy w większej grupie zawsze się pojawiają. Trzeba dbać o dobrą atmosferę i wzajemną życzliwość, uczyć zgodnej współpracy wolontariuszy.
– To nazewnictwo… – zastanawia się Walentyna. – "Wolontariat" – nie bardzo mi się podoba. Takie sobie jest. I może to właśnie niektórych czasem zniechęca?
Ja
Bo muszę wyjść z domu ubrana i umalowana. Zmarszczki? Zapominam. Że coś mnie boli? No pewnie, że boli, ale innych bardziej. To wzruszenie, że czasem aż za serce ściska. Ta satysfakcja, że ja jeszcze coś mogę. Dla innych. Korzyści? Moje rozmówczynie wymieniają długo, ale Walentyna podkreśla: To jednak musi być gdzieś w głębi. W człowieku musi tkwić zwyczajna, czysta chęć wyjścia z pomocą do ludzi. Jeśli myślisz o plusach, że sobie humor poprawisz albo czas ci szybciej przeleci, to zapomnij. Nie można mieć nastawienia, że to coś dla mnie samej. Ta satysfakcja po czasie przyjdzie. Wtedy zaczynasz czuć lekkość. Niepotrzebne jest "dziękuję". Mniwe wystarczy błysk w oku chorego.
Źródło: inf. własna ngo.pl