Zielony rasizm, czyli dlaczego człowiek nienawidzi topól [felieton Orchowskiej]
Przyroda widziana jest jako pozbawiona sprawczości, skazana na pomoc ludzi i ingerencję ludzką. Tymczasem, na zieleń i rośliny można również spojrzeć jak na sprawcze podmioty, których relacja z człowiekiem jest nierozerwalna. Jeżeli chcemy przeciwdziałać kryzysowi klimatycznemu, powinniśmy przewartościować nasze dotychczasowe przyzwyczajenia i zaakceptować naturę jako równorzędnego partnera.
Początek grudnia, warszawska Praga-Południe, ulica Grochowska. Pod topór idą trzy wysokie drzewa. Rosły na terenie miejskim. Kilka dni później, ta sama dzielnica, Saska Kępa. Wycięte zostają kolejne drzewa, tym razem przez miejscową spółdzielnię. „To tylko topole”, „Trzeba wyciąć te drzewne chwasty” – komentują internauci. Skąd się wzięły te przyrodnicze uprzedzenia? – zastanawiam się. Nie potrafię zrozumieć, jak można nie lubić tych majestatycznych drzew, pięknie szumiących na wietrze. Może faktycznie są tak niebezpieczne, jak twierdzą komentujący? Postanowiłam to zweryfikować.
Topole tak, ale pod warunkiem...
O to, czy są jakieś drzewa, które należałoby wykluczyć z miast, pytam Jana Mencwela, autora „Betonozy”. „Nie sadziłbym już więcej topoli. Te drzewa szybko rosną. Ale niestety po około pięćdziesięciu latach niektóre z nich stają się kruche i łamliwe. Dlatego się teraz się je wycina. To boli, bo tnie się duże drzewa” – odpowiada. Drewno topól ma relatywnie niewielką gęstość, jest miękkie i łatwo łupliwe. W dodatku, topole cechują się płytkim systemem korzeniowym, co sprawia, że mogą przyczynić się do uszkodzenia miejskiej infrastruktury, na przykład płyt chodnikowych. Czy jednak argumenty o łamliwości topól są wystarczające, by uzasadnić wycinki tych drzew? Mencwel krótko odpowiada: „Ja bym ich nie wycinał. Da się je pielęgnować i przycinać. Do tego topole wspaniale szumią na wietrze. Wielkie drzewa z mnóstwem małych listków”.
Historia topól w Polsce wiąże się ściśle z odbudową miast po drugiej wojnie światowej. Wtedy też na masową skalę zaczęto sadzić je wzdłuż ulic, w parkach i na miejskich osiedlach. Jak pisze biolożka i botanistka Małgorzata Godlewska, w tamtym okresie działanie to było rozsądne. Topole rosną błyskawicznie, zatem mogą relatywnie szybko zazielenić miasta i przyczynić się do poprawy warunków życia w nim. Dodatkowo, mogą być stosowane jako tzw. „przedplon”, to znaczy stanowić osłonę dla innych, bardziej wrażliwych gatunków drzew. Choć popularność topól zmalała pod koniec ubiegłego stulecia, trwale wpisały się one w zielony krajobraz polskich miast. Wiele z posadzonych w okresie powojennym drzew szumi na ulicach miejskich do dziś.
I tutaj właśnie zaczyna się problem. „Po wojnie sadzono mieszanki topól, które bardzo pyliły i były trudne w utrzymaniu” – mówi Łukasz Porębski, leśnik, Radny Dzielnicy Żoliborz. To właśnie ten puch budzi niechęć, kiedy na przełomie maja i czerwca pokrywa ulice miast niczym śnieg, nierzadko wpadając do mieszkań. Przypisuje mu się – niekoniecznie zasadnie - właściwości alergiczne (puch topoli to nie pyłki, ale nasiona tego drzewa; o wiele bardziej uciążliwe są pylące w tym okresie brzozy, wierzby i dęby). Jednocześnie te mieszanki topól wymagają odpowiedniego pielęgnowania, a jeśli go nie otrzymują – mogą ulec wyłamaniu. Niewłaściwie utrzymywane, faktycznie mogą zacząć stwarzać zagrożenie dla ludzi i infrastruktury miejskiej.
Kluczem jest zatem rozważny dobór gatunku oraz właściwa pielęgnacja topól. Jeżeli te warunki zostaną spełnione, drzewa te mogą stanowić bardzo cenny zasób miejski.
Jak tłumaczy Porębski, topole są jednym z gatunków pionierskich – mogą znieść nawet najgorsze warunki. A takie właśnie panują na ulicach i placach miejskich – pełnych zanieczyszczeń, narażonych na susze i tworzenie się wysp ciepła. Patrząc z tej perspektywy okazuje się, że topól nie tylko nie powinno się wycinać, lecz wręcz przeciwnie – jest uzasadnione by je sadzić. Jest bowiem duża szansa, że wyrosną i przez następne kilkadziesiąt lat będą dobrze sobie radzić w mieście. „Ale trzeba do tego podchodzić z głową i z zaangażowaniem, również w trakcie wzrostu drzew. W kraju działa logika «posadź i zapomnij». Tymczasem drzewa – a tym bardziej topole, które szybko rosną – należy pielęgnować już w okresie wzrostu” podsumowuje Porębski.
Przyroda naszym partnerem
Za tym, by nie nazywać topól „chwastami”, przemawia jeszcze jeden argument. Jak tłumaczył mi Marek Józefiak, rzecznik Greenpeace, to określenie wpisuje się w antropocentryczną narrację, która przekłada na naturę wartości ludzkie.
Taki „zielony rasizm” sprowadza życie drzew do ich użyteczności, traktując je jak zasób, który ma przynieść jak najwyższy zysk dla człowieka.
Przyroda widziana jest jako pozbawiona sprawczości, skazana na pomoc ludzi i ingerencję ludzką. Tymczasem, na zieleń i rośliny można również spojrzeć jak na sprawcze podmioty, których relacja z człowiekiem jest nierozerwalna. Jeżeli chcemy przeciwdziałać kryzysowi klimatycznemu, powinniśmy przewartościować nasze dotychczasowe przyzwyczajenia i zaakceptować naturę jako równorzędnego partnera.
Podczas przygotowania felietonu skorzystałam z tekstu Małgorzaty Godlewskiej pt. „Topola – wróg czy przyjaciel?” opublikowanego na portalu Instytutu Spraw Obywatelskich.
Justyna Orchowska – socjolożka, aktywistka miejska. Pracuje w Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych EUROREG na Uniwersytecie Warszawskim. Członkini Stowarzyszenia „Miasto jest Nasze”. Autorka książki: "Białe plamy. Mieszkańcy Warszawy o usługach publicznych" (Scholar, 2022).
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.