Pomaganie w szpitalu w Ghanie, uczenie dzieci z brazylijskich faweli, opieka nad słoniami na Borneo… Egzotyczne kraje i niezapomniana przygoda połączona z niesieniem pomocy potrzebującym – brzmi świetnie, prawda? Wolonturystyka, bo o niej mowa, to jeden z najszybciej rozwijających się trendów w turystyce. Jednak za pięknymi hasłami często kryje się nieetyczna rzeczywistość.
Skomercjalizowany altruizm: Czy wolontariat może być biznesem?
„Wolonturystyka” jest terminem używanym w krytycznej ocenie zjawiska, a większość operatorów wyjazdów tego typu go nie stosuje. Wolonturystyka to wolontariat zagraniczny dostępny dla każdego niemal od ręki i w dowolnym miejscu na świecie. Reklamowane ekscytującymi hasłami oferty przyciągają osoby marzące o przeżyciu przygody, podczas której mogą zmienić świat na lepsze. Najczęściej w krajach, które są równocześnie destynacją wielu wakacyjnych podróży.
Wolonturystyka przyciąga co roku miliony osób, wkładających w nią miliardy dolarów. Wiele wolontariatów zagranicznych jest skomercjalizowanych – wolontariusz staje się klientem, a potencjalni beneficjenci towarami.
Głównym celem organizatorów wolonturystycznych wyjazdów nie jest realne wsparcie potrzebujących, a generowanie zysków. Wszystko na teraz, już, zaraz. Bez żadnego przygotowania.
Firmy wymagają przede wszystkim chęci i pieniędzy, podczas gdy pod uwagę powinny być brane kwalifikacje i kompetencje. Dodatkowo, by zostać wolontariuszem w danym miejscu trzeba zapłacić niemałe kwoty. Na stronie Projects Abroad można znaleźć ofertę dla nastolatków w wieku 15-18 lat, na wyjazd do Ghany w celu pracy z dziećmi. Koszt dwutygodniowego wolontariatu to 7 tys. zł.
Pseudo-sierocińce i inne nadużycia
Jedną z popularniejszych form wolonturystyki stała się wspomniana opieka nad dziećmi. Chętnych do pracy było tak dużo, że zaczęto otwierać sierocińce nie dla dzieci, a dla wolonturystów. Choć w krajach będących dla nich popularnymi destynacjami liczba osieroconych dzieci malała, to sierocińców rosła. Dzieci zabierano, porywano albo kupowano. Udokumentowano przypadki w Nepalu, Kambodży, Ugandzie czy na Haiti, gdzie w wolonturystycznych ośrodkach znęcano się nad dziećmi i okaleczano je w celu wzbudzenia większego współczucia u potencjalnych darczyńców. Zbierane wirtualnie pieniądze zamiast na leki czy jedzenie dla najmłodszych trafiały między innymi na udogodnienia dla przyjezdnych – w Hope of Life, cztery godzin jazdy od Gwatemali, był to nawet basen. W 2018 roku Australia stała się pierwszym krajem, który uznał handel dziećmi i umieszczanie ich w takich pseudo-sierocińcach za współczesną formę niewolnictwa.
W przypadku prac fizycznych zdarzało się, że praca wolonturystów była poprawiana za ich plecami lub niszczona, bo wkrótce po nich miała przyjechać kolejna grupa entuzjastów mających wykonywać to samo zadanie. Działo się tak m.in. podczas budowania szkół w Kambodży.
Równie powszechne jest pracowanie w ramach wolontariatu ze zwierzętami. RPA przez wiele lat przyciągało ludzi do swoich sanktuariów lwów. Wolonturyści byli przekonani, że opuszczone przez matki lwiątka, którymi się opiekują, niedługo zostaną wypuszczone na wolność. W rzeczywistości odhodowane przez wolonturystów lwy były sprzedawane na zagrodowe polowania, czyli gwarantowane ustrzelenie wybranego wcześniej zwierzęcia.
Wolonturystyka może również zwiększać bezrobocie. Firmy często wybierają wolontariuszy pracujących za darmo zamiast zatrudniać osoby żądające wynagrodzenia. Zdarzały się przypadki zwalniania lokalnych nauczycieli angielskiego na rzecz nieodpłatnie pracujących wolontariuszy.
Wolonturystyka a neokolonializm
Wolonturyści to osoby ubierające peleryny białych zbawców. Podróżują do świata, którego nie znają i chcą rozwiązywać problemy, których nie rozumieją. Syndrom białego zbawcy to przekonanie, że jest się obdarzonym wiedzą i umiejętnościami, które można narzucać innym, uważanym za mniej rozwinięte społecznościom. Choć często towarzyszy temu dobra intencja, skutki bywają fatalne. Przykładem może być historia Renee Bach, która jako 19-latka założyła w Ugandzie organizację oferującą bezpłatne leczenie, mimo braku kwalifikacji medycznych. Jej działania doprowadziły do śmierci ponad setki dzieci.
Wolonturystyka stała się narzędziem współczesnego kolonializmu. Podobnie jak dawni kolonizatorzy, wolonturyści przybywają do obcych kultur, narzucając swoje sposoby myślenia i działania, uznając je za jedyne poprawne. Nawet chcąc czynić dobro, często powielają szkodliwe wzorce dominacji i wyzysku. Bycie dostatecznie uprzywilejowanym, żeby móc podróżować po świecie, nie upoważnia kogoś automatycznie do uznawania, że jego wizja na ten świat jest jedyną poprawną. Szczególnie jeśli nie stoi za nią rzetelna wiedza i szacunek do różnorodności.
Kluczowe jest oddawanie sprawczości w ręce lokalnych społeczności. Zamiast inwestować tysiące w swój przyjazd, warto te pieniądze przekazać sprawdzonym, mądrze działającym na miejscu osobom lub organizacjom. Dla wielu organizacji problemem jest nie brak rąk do pracy, a finansowania. Dwa tysiące dolarów mogą pokryć koszty tygodniowej podróży wolontariusza albo kilkumiesięczną pensję lokalnego nauczyciela.
Zanim pomożesz, zastanów się
Co więc wynika z tego wszystkiego? Trzy „nie”:
1. Nie wszystkie wolontariaty zagraniczne są wartościowe. Wolonturystyka, czyli ciemna strona wolontariatu zagranicznego, to połączenie pseudo-działalności społecznej z turystyką. To, że coś jest nazywane „wolontariatem” nie oznacza z góry, że jest dobre.
2. Nie wszystkie wolontariaty zagraniczne są bez sensu. Działanie może być etyczne, kiedy np. wykonuje się pracę, do której ma się odpowiednie kwalifikacje czy odpowiada się na realne potrzeby danej społeczności i nie przynosi jej szkód.
3. Nie trzeba jechać na koniec świata, żeby go zmieniać. A jeśli ktoś ma ogromną potrzebę wyjazdu za granicę w społeczniackich celach, to warto się zastanowić, skąd ta potrzeba się w ogóle bierze. Zależy nam na pomaganiu czy podróżowaniu? Rozważając chęć podjęcia wolontariatu zagranicznego, trzeba zadać sobie wiele pytań, a kluczowe są te, które pomagają zrozumieć nam, jakie są nasze motywacje do wyjazdu i czy są etyczne.
Jak odróżnić dobry wolontariat od złego?
Jak odróżnić „złą” wolonturystykę od „dobrego” wolontariatu zagranicznego? To trudne, ale nie niemożliwe. Pomaga w tym handbook „Zanim Pomożesz”, stworzony przez Fundację Go'n’Act. Jego autorzy piszą, że odpowiedzialności wolontariusza powinny być dopasowane do jego kompetencji. Niewykwalifikowany 16-letni licealista z Polski nie może przeprowadzać operacji w Ghanie, tak samo, jak nie może tego robić w Polsce.
Jeśli chodzi o długość trwania wolontariatu, to nie ma jednej recepty, bo nie każdy krótkoterminowy wolontariat jest zły, a długoterminowy dobry i na odwrót. Kluczem jest rozumienie celowości swojego działania. Ktoś może pojawić się w danym miejscu tylko na dwa tygodnie, ale podczas swojego pobytu przeprowadzi szereg szkoleń dla nauczycieli i tym samym osiągnie swój cel, odpowiadający na potrzeby lokalnej społeczności.
Niepokojące powinny być oferty, z których może skorzystać każdy, lub gdy ograniczenia dla zainteresowanych są minimalne. Często rekrutacje są zbyt łatwe, wręcz pozorne. Przy czym – podobnie, jak z czasem trwania wolontariatu – to, że na wolontariat będzie ciężko się dostać oczywiście nie oznacza, że z góry można uznać go za etyczny.
Wysokie opłaty za udział w programie i brak transparentności co do wykorzystania tych środków również powinny budzić wątpliwości. Ponoszone przez wolontariusza koszty muszą przekładać się na efektywne działania, korzystne dla lokalnych społeczności.
Oczywiście każdy przypadek czy oferta wymagają indywidualnej i krytycznej oceny. Jednak najważniejsze jest zrozumienie, że dobre chęci nie wystarczą, a brak refleksyjności może oznaczać brak skuteczności.
Źródło: informacja własna ngo.pl