– Zostaliśmy potraktowani niesprawiedliwie – przekonywali przedstawiciele zaatakowanych w ostatnim czasie organizacji pozarządowych. Na swoją obronę przedstawili dane, informacje i argumenty. Niestety, niewielu dziennikarzy chciało ich słuchać.
– Nie jest żadną tajemnicą, że znamy się od dawna, cenimy się i współpracujemy. Ale nie z tego powodu się tu spotkaliśmy – powiedział, rozpoczynając spotkanie informacyjne zorganizowane wspólnie przez Fundację Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, Stowarzyszenie Biuro Obsługi Ruchu Inicjatyw Społecznych BORIS, Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej i Fundację Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, prezes tej ostatniej, Jakub Wygnański. – Powodu, dla którego się tu zebraliśmy, nie muszę chyba demaskować. Staliśmy się ostatnio przedmiotem zainteresowania mediów. Czujemy się potraktowani niesprawiedliwie i niezgodnie ze standardami rzetelnego dziennikarstwa – dodał.
Atak na NGO
Przypomnijmy. W niedzielę, 23 października, na Twitterze użytkownik o pseudonimie „antyleft” zaczął rozpowszechniać znalezione w Biuletynie Informacji Publicznej dane na temat tego, jakie organizacje w ostatnich latach korzystały z dotacji z pieniędzy stołecznego samorządu. Na jego szczególną uwagę zasłużyły organizacje, będące inicjatorami spotkania. Powołując się na rodzinne i przyjacielskie powiązania niektórych członków władz poszczególnych organizacji, „antyleft” sugerował, że w Warszawie funkcjonuje „układ zamknięty”, którego celem jest wspieranie inicjatyw „bliskich władzy”. Temat podchwycił w pierwszej kolejności portal „Niezależna.pl”, a następnie TVP w wieczornym wydaniu „Wiadomości”.
Obiektem szczególnie mocnych zarzutów i ataków stała się Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, której szefem Rady Fundatorów (od czasu śmierci profesora Jerzego Regulskiego) jest profesor Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. Zarzuca mu się, że zasiadając w Radzie Fundatorów fundacji, która korzysta z pieniędzy publicznych (również od ministerstw i agend rządowych), narusza standardy postępowania sędziego w stanie spoczynku.
Sam „antyleft” podkreślał jednak, że wszystko odbyło się w majestacie prawa, a przepisy nie zostały naruszone. Obecnie jego konto na Twitterze jest jednak nieaktywne.
Na co NGO dostają pieniądze?
Na sali nie było jednak zbyt wielu dziennikarzy, którzy chcieliby zweryfikować te zarzuty. Dostrzec można było jedynie dwie ekipy telewizyjne (TVP Info oraz Panoramy TVP2). Z tego powodu zaproszenie do zadawania pytań nie spotkało się z szerokim odzewem.
Spotkanie było jednak również okazją do wytłumaczenia przynajmniej części opinii publicznej tego, w jaki sposób działają organizacje. To tym bardziej potrzebne, że, jak stwierdził Wygnański, „w wielu materiałach pojawił się rodzaj niewiedzy na temat tego, jak świat pozarządowy jest urządzony, jak w Polsce dzieli się pieniądze, jakie są reguły tym kierujące”.
Dlatego spotkanie rozpoczęło się od przypomnienia, że – jak wynika z badań Stowarzyszenia Klon/Jawor – aż 55% NGO korzysta ze środków z budżetów samorządów lokalnych. Wsparcie to przekazywane jest w oparciu o procedurę otwartych konkursów ofert, opisaną i uregulowaną przepisami Ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. – Wbrew temu, co można było zobaczyć w mediach, nie polega to na tym, że finansuje się nie wiadomo jakie działania, a w szczególności prywatne portfele osób pracujących w sektorze – tłumaczył Wygnański. – Cały proces jest dobrze uregulowany, a organizacje pozarządowe wykonują zadania publiczne samorządów i to na to uzyskują finansowanie.
Atakowane NGO działają jawnie
Gospodarze spotkania przypomnieli również, że samorząd warszawski przekazuje rocznie około 130 milionów złotych na dotacje dla organizacji. Od 2008 roku, kiedy zaczęła w Warszawie działać Księga Dotacji, o pieniądze z ratusza wnioskowało ponad 35 tysięcy organizacji, spośród których około połowa uzyskała finansowanie. – To, że znaleźliśmy się w szacownej puli tych, którzy uzyskali jakieś wsparcie, nie powoduje, że jesteśmy szczególnie wyjątkowi, chociaż za takich zostaliśmy uznani – mówił Wygnański. – Nikt tu niczego nie demaskuje. Nasze działania są w pełni jawne. Żeby nas „zdemaskować”, wystarczy wpisać odpowiednie hasła w wyszukiwarkę internetową – dodawał. Podkreślał również fakt, że Księga Dotacji powstała dzięki pracy Marcina Wojdata, byłego pełnomocnika Prezydenta m.st. Warszawy ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi.
On także stał się celem ataków jako mąż Róży Rzeplińskiej, prezeski Stowarzyszenia 61, a prywatnie córki Andrzeja Rzeplińskiego, prezesa Trybunały Konstytucyjnego. Warto dodać, że Wojdat – wywodzący się ze środowiska pozarządowego i posiadający duże doświadczenie w zakresie współpracy NGO z administracją – wygrał otwarty konkurs na tę funkcję w roku 2006, kiedy komisarzem w Warszawie był Mirosław Kochalski, desygnowany na to stanowisko przez premiera Kazimierza Marcinkiewicza.
– Jeżeli ktoś naprawdę jest zainteresowany tym, co robimy, to bez problemu do nas może dotrzeć – dodawała Katarzyna Sadło z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. – Wszystko można znaleźć na naszej stronie, można się z nami skontaktować, zapytać. Myśleliśmy, że będą się do nas odzywać dziennikarze, którzy będą chcieli zweryfikować te bzdury, które się pojawiły w mediach. Ale to się nie dzieje. Od trzech dni trwa zadyma, od dwóch dni namawiamy, by przyjść i zadać nam te pytania, przedstawić zarzuty. I co? I te pytania nie padają. Dlaczego? Bo nasza odpowiedź odebrałaby atrakcyjność oskarżeniom.
To z PO, to z PiS
Organizatorzy spotkania ani przez chwilę nie udawali, że się wzajemnie nie znają. Wygnański podkreślał, że osobiście wciągał do działalności pozarządowej zarówno Zofię Komorowską, jak i Różę Rzeplińską, i nigdy nie miało dla niego znaczenia to, kim są ich rodzice. Wskazywał również na „powiązania” swojej Fundacji z premierem Glińskim. Niedawno „Stocznia” została zaatakowana przez „Super Expres” za korzystanie z pieniędzy z Ministerstwa Kultury w sytuacji, gdy w radzie Fundacji zasiada – pełniąc tę funkcję społecznie – Renata Koźlicka-Glińska, żona profesora Piotra Glińskiego.
– Na zmianę jesteśmy pupilami obecnej władzy i jej przeciwników. Od razu dodam, że tak, Piotra Glińskiego też znam od dwudziestu lat. To świat, w którym ludzie się znają i razem pracują. I nie jest to akt oskarżenia wobec nich. To przyznanie się do tego, że razem robimy rzeczy, które są dla nas ważne – tłumaczył Wygnański, dodając: – Kiedy myślę o tym, co powinni robić synowie i córki prominentnych polityków czy działaczy, to pytam: czy lepiej, żeby uwagę mediów przyciągali tym, jaki mają samochód, z kim się prowadzają, jak wyglądają? Czy lepiej, żeby uczestniczyli w publicznej służbie? Nasze osiągnięcia są wynikiem ciężkiej pracy, a nie zbieżności nazwisk.
Odnosząc się do medialnych zarzutów wobec FRDL, jej wiceprezes, Witold Monkiewicz, przedstawił wyliczenie dotyczące działalności Fundacji. Według niego w latach 2006-2007, kiedy w Polsce rządziło Prawo i Sprawiedliwość, Fundacja, w której Radzie Fundatorów już wtedy zasiadał Jerzy Stępień, otrzymała od agend rządowych i ministerstw wsparcie dla 50 projektów. Podczas ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego – dla 130 projektów. – Jeśli policzyć liczbę dotacji, które otrzymywaliśmy rocznie, to lepiej nam było przed PO – zauważył Monkiewicz. – Jeśli w grę miałby tu wchodzić nepotyzm, to wynikałoby, że FRDL ma rodziny we wszystkich partiach. Ale nie ma.
Zbigniew Wejcman z BORIS podkreślał natomiast, że pierwszą dotację z pieniędzy samorządowych stowarzyszenie, którego jest członkiem, otrzymało za rządów Lecha Kaczyńskiego.
„Układ zamknięty” czy „otwarty konkurs”?
Nie rozwiało to jednak wszelkich wątpliwości. Dziennikarka TVP Info zapytała Monkiewicza o „preferencyjne traktowanie FRDL przez samorząd warszawski”, a także o to, „jak wyglądały szkolenia urzędników” oraz „czy rzeczywiście byli szkoleni, bo i takie zarzuty się pojawiają”. Monkiewicz zapewnił, że wszystkie zapowiedziane szkolenia się odbywają, a opłaty za nie są zawsze pobierane po ich odbyciu.
– Od 1989 roku przeszkoliliśmy około 1,5 miliona samorządowców, urzędników i działaczy lokalnych. Mamy sieć ośrodków w całej Polsce. Miesięcznie szkolimy koło 8-10 tysięcy osób, codziennie odbywa się 20-30 szkoleń – wyliczał. – Samych urzędników przeszkoliliśmy przez ostatni rok około 70 tysięcy, z czego tylko 600 pochodziło z Warszawy. Z finansowego punktu widzenia, gdyby Warszawa wycofała się z korzystania z naszych szkoleń w całości, nawet byśmy tego nie zauważyli.
Uczestnicy spotkania podkreślali również, że dotacje, które prowadzone przez nich organizacje otrzymują z budżetu miasta, pochodzą z konkursów, które te NGO wygrały w ramach transparentnej procedury. Przypominali również, że nie wszystkie konkursy, w których startują, wygrywają. Przykładowo „Stocznia” dostaje dotacje w przypadku niecałych 50% składanych przez siebie ofert. Inaczej wygląda sytuacja FRDL, która startuje w konkursach na poziomie centralnym (otrzymując wsparcie w co trzecim przypadku), a w konkursach ogłaszanych przez stołeczny samorząd startowała raz – nie otrzymując wsparcia. Urzędnicy warszawscy korzystają jednak z oferowanych przez Fundację szkoleń na tych samych zasadach, co wszyscy inni uczestnicy.
Sektor solidarny
Podczas spotkania pojawiły się również liczne głosy wsparcia dla atakowanych organizacji ze strony innych NGO. Weronika Czyżewska-Waglowska poinformowała o przyjętym przez Ogólnopolską Federację Organizacji Pozarządowych stanowisku w tej sprawie. – Sprzeciwiamy się nierzetelnemu informowaniu opinii publicznej o działaniach organizacji pozarządowych i będziemy dalej je wspierać w budowaniu rzetelnego wizerunku trzeciego sektora – deklarowała.
Przeczytaj: List otwarty OFOP ws. ataków na organizacje pozarządowe
Wszystkie te gesty zostały pozytywnie przyjęte przez gospodarzy spotkania. – Bardzo dziękujemy. Wasza obecność jest dla nas ważna, poczuliśmy gest solidarności z waszej strony. To ważne, byśmy byli razem – mówił do zgromadzonych Wygnański.
Informacje na temat spotkania znalazły się w głównych wydaniach „Panoramy” i „Wiadomości”.