Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
„Mamy tradycję guerrillas, takiego działania, gdzie ludzie, bez centralnych struktur władzy, tworzą niezależne komórki zarządzania i tworzą pewien organiczny podział obowiązków”. O walce o prawa człowieka, obronie środowiska i organizowaniu ruchów obywatelskich protestów w krajach Ameryki Łacińskiej opowiadają Heizel Torrez i Pedro Cabezas.
Jakub Dymek: – Jesteście z Nikaragui i Salwadoru, a w całym regionie prowadzicie kampanie i działania społeczne przeciwko rabunkowej gospodarce wydobywczej. Gdy zna się kontekst protestów przeciwko „ekstraktywizmowi”, modelowi gospodarczemu opierającym się na wydobyciu i prywatyzacji zasobów naturalnych, to zrozumiałe, dlaczego kwestia kopalni i dominacji zagranicznych koncernów w krajach Ameryki Centralnej jest tak sporna i generuje wielkie napięcia. Ale z drugiej strony, nikt chyba nie wstaje po prostu rano z łóżka i stwierdza „dziś idę blokować budowę kopalni”, prawda? Powiedzcie, jak to było w waszym przypadku.
Pedro Cabezas: – Mieszkałem dłuższy czas w Kanadzie i w 2006 roku wraz z grupą lekarzy kanadyjskich pojechałem do mojej ojczyzny, w ramach prac jednej z organizacji humanitarnych. Okazało się, że w miejscowości, do której trafiliśmy, ludzie unikają naszego namiotu z lekarzami jak najgorszego nieszczęścia. Po prostu: nikt nie przychodził. Kiedy spróbowaliśmy się dowiedzieć, o co chodzi – usłyszeliśmy, że ludzie myślą, że to akcja sponsorowana przez jedną z firm górniczych. Kanada jest wielkim graczem na rynku górniczym w Salwadorze, a firmy angażują się różne działania (do czego jeszcze wrócimy), które mają zapewnić im przychylność lokalnej ludności.
Reklama
Gdy zostało wyjaśnione, że nie jesteśmy tam na zlecenie żadnej firmy, tylko reprezentujemy organizację humanitarną, następnego dnia już ustawiła się do nas kolejka. To mi uświadomiło, jak ważną sprawą społeczną jest w Salwadorze górnictwo, kopalnie odkrywkowe i model wydobycia, na jaki umówili się zagraniczni inwestorzy i państwo. Tym bardziej, że ludzie powiedzieli nam wprost: Fajnie, że jesteście tu z pomocą medyczną, ale my potrzebujemy czegoś innego: „jak chcecie coś zmienić, pomóżcie zrobić coś z tymi waszymi kopalniami”.
Heizel Torres: – W Nikaragui takim zwrotnym punktem dla wszystkich był chyba rok 2009 i kupno kopalni w mieście Libertad przez kanadyjski B2Gold. Bardzo wiele osób miało obawy związane z tą inwestycją, pojawiały się zarzuty co do jej przejrzystości i gwarancji dla środowiska, tym niemniej rząd skuszony rosnącymi cenami złota, nie zgłaszał obiekcji. Od czasu tej inwestycji zainteresowanie działalnością Kanadyjczyków tylko wzrosło, pojawiły się protesty.
Organizacja, dla której dziś pracuję, Centro Humboldt, przeprowadziła później badania i opublikowała raporty, które wskazują, że te obawy były uzasadnione – choćby skutki dla środowiska, zatrucie źródeł wody substancjami używanymi w przemyśle wydobywczym, udało się udokumentować i potwierdzić.
Przeciwko czemu protestują organizacje, takie jak wasze?
H.T.: – Lista jest długa: rządowe łapownictwo, uprzywilejowanie prawne zagranicznych inwestorów kosztem lokalnych społeczności, nadmierne rozdawanie koncesji na wydobycie na terenach chronionych. Mówimy o kosztach ekologicznych i społecznych wydobycia złota w naszych krajach: dewastacja krajobrazu, zanieczyszczenie wody, wywłaszczenia i wysiedlenia, degradacja gleby. Pozyskiwanie złota odbywa się przy użyciu cyjanków, co jest metodą bardzo opłacalną, ale jej ukryte koszta to właśnie zanieczyszczenie gleby i źródeł wody pitnej.
Inwestycje prowadzą do konfliktów społecznych między lokalnymi społecznościami, które sprzeciwiają się budowie kopalni i firmami lub władzą centralną, która działa jak pośrednik czy adwokat dla zagranicznych inwestorów.
I jak to wygląda – ludzie piszą petycje, wychodzą na ulice, blokują parlament?
P.C.: – Najważniejsze, że organizują się lokalnie. To jest podstawa naszego modelu działania.
A konkretnie?
P.C.: – Konkretnie, to żeby użyć mocnej, ale uzasadnionej analogii historycznej, to tak jak bojówki, guerrillas, w czasach walk partyzanckich, nie tak przecież odległych. Mamy tradycję takiego działania, gdzie ludzie, bez centralnych struktur władzy, tworzą niezależne komórki zarządzania i tworzą pewien organiczny podział obowiązków. Jak przyjdzie co do czego, to żebyśmy wiedzieli, kto pokieruje kobietami w naszej społeczności, a kto zbierze mężczyzn, jak reagować na nagłe wydarzenia, kogo oddelegować do czego. No i tak trochę jak te guerillas, ludzie organizują się jako autonomiczne małe „rządy”, które reprezentują politycznie daną społeczność i dają narzędzia do protestu.
Salwador. Demonstracja przeciwko kopalniom. Fot. Yevgeniya Yatsenko
Bez pośredników?
P.C.: – Oni przychodzą później. Ludzie na dole zawsze będą opierać się dłużej i bardziej wytrwale, bo dana sprawa dotyka ich bezpośrednio. Dlatego my do związków zawodowych, Kościoła, uniwersytetów i partii politycznych zwracamy się dopiero, gdy najpierw zorganizujemy się na miejscu.
O co chodzi z sojusznikami? Opowiedzcie na przykładzie Kościoła – to w Polsce żywo nas interesuje. Jak wygląda ten sojusz Kościoła i organizacji ekologicznych i społecznych?
H.T.: – Zależy od regionu, parafii i miejsca w hierarchii konkretnego księdza. Mamy lokalnego proboszcza w jednej z miejscowości, gdzie wydobywa B2Gold i on stał się największym rzecznikiem protestów, pomógł je nagłośnić i rozpropagować w sposób nieosiągalny dla pojedynczej organizacji.
Najogólniej rzecz biorąc, podział wynosi mniej więcej pół na pół. Połowa księży jest „prorządowa”, czyli oportunistyczna. Druga połowa reprezentuje przede wszystkim myślenie Kościoła w tej sprawie: opowiadając się za prawem do życia, poszanowaniem dla stworzenia i podpierając encykliką papieża Franciszka „Laudato Si”.
P.C.: – Jak mówi Heizel, encyklika była bardzo ważna. Ale to są bardzo różne historie. Mamy jednego biskupa w Salwadorze, który z wykształcenia jest chemikiem. I kiedy przyszli do niego ludzie z firmy górniczej, zaczęli mu opowiadać, jakie to wszystko bezpieczne i ekologiczne, on się natychmiast połapał, że ściemniają. Gdy zaś on zaczął ich dociskać, posługując się swoją fachową wiedzą, oni po prostu od niego wyszli, nie odpowiadając na pytania. Wtedy ten biskup stał się wielkim przeciwnikiem kolejnych kopalni.
Na spotkaniu z przedstawicielkami i przedstawicielami III sektora w Polsce wspominaliście o obecnych w waszych krajach strategiach pacyfikowania czy neutralizownia społeczeństwa obywatelskiego przez aktorów prywatnych i publicznych. W pamięć zapadły mi dwa hasła: „równoległe instytucje” i „pozorowane konsultacje”. Co one oznaczają?
T.C.: – Powstawanie instytucji równoległych obserwujemy, gdy jakaś korporacja powołuje fundacje, rady, organizacje pseudo-publiczne, których zadania dublują się z tymi już realizowanymi przez państwo, ale służą celom PR-u. Na przykład mamy w jakimś miasteczku trzech urzędników, którzy zajmują się projektami społecznymi i rozwojowymi, a nagle wchodzi firma i zatrudnia czternaście osób, które również przekonują ludzi, że właśnie realizują tu jakiś projekt lokalny, są tu, żeby im pomóc, wysłuchać ich problemów.
Czasem ma to bardzo jednoznaczny wymiar: firma zaczyna sponsorować lokalną drużynę piłkarską, dokłada się do stadionu czy organizuje coś dla dzieciaków. I ludzie bywają zachwyceni, zachłystują się tym. Ale po trzech miesiącach, gdy cel zostanie osiągnięty, a firma może przejść już do bardziej konfrontacyjnych działań, „filantropia” się kończy.
„Pozorowane konsultacje” mają miejsce tam, gdzie nie ma woli albo możliwości prawnej przeprowadzenia rzetelnych konsultacji społecznych. Rządy lokalne albo centralne w niektórych państwach przekonały się, że opinia publiczna potrafi być bardzo nieprzychylna inwestycjom w wydobycie, więc zarzuciły konsultacje. Albo robią właśnie taką fikcję: organizują konsultacje w momencie, gdy decyzja już zapadła i zgoda czy koncesja na wydobycie została już wydana, więc konsultacje nie mają żadnych liczących się skutków prawnych.
Można tylko dodać, że tam, gdzie nam się udało znaleźć jakiś prawny precedens czy inną drogę, która umożliwia organizację referendum lokalnego albo plebiscytu, robimy to, żeby tam, gdzie nieobecne jest państwo, dać polityczne narzędzie do ręki wyborców na poziomie społeczności lokalnej.
Parlament Salwadoru w momencie głosowania za zakazem wydobycia metali. Fot. Yevgeniya Yatsenko
Macie poczucie, że wasze doświadczenia przekładają się na doświadczenia ruchów społecznych i obywatelskich w innych częściach świata? Czy przeciwnie: kładziecie nacisk na lokalność i myślcie o waszej działalności jako pewnej odrębnej cegiełce w działaniach globalnych?
H.T.: –Ja mogę powiedzieć, z czego lokalnie jesteśmy dumni i czego się nauczyliśmy na podstawie potrzeb w Nikaragui. I to jest to, że wiedza jest niezbędnym elementem działania: udało nam się nie tylko zainteresować uniwersytety naszą perspektywą, ale wręcz zmienić optykę prowadzenia badań, aby uwzględniała ekologiczny i społeczny aspekt wydobycia. A z drugiej strony, ta akademicka, fachowa wiedza trafia z powrotem do lokalnych społeczności, które zyskują świadomość, uczą się i dzięki temu lepiej samoorganizują w kolejnych sytuacjach, gdy okazuje się to niezbędne. Jedni też dowiadują się od innych, jak wydobycie wpłynęło na życie miasta czy miasteczka, ta wiedza krąży.
P.C.: – Uważam, że – oprócz tego, co mówi Heizel – bardzo ważne jest, że udało się zglobalizować lokalny problem. Nie mówimy przecież wyłącznie o typowym problemie z górnictwem w Nikaragui, Hondurasie czy Salwadorze, ale o sprawie globalnej, która wiąże odrębne kraje, instytucje takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, międzynarodowe trybunały arbitrażowe i tak dalej... Aktywiści w Rumunii inspirują się nawzajem z działaczkami z Ameryki Środkowej. Polska jest też częścią tych procesów i to nas łączy.
Masz więc coś do przekazania na koniec, korzystając z tego, że jesteś w Warszawie?
P.C.: – Tak. To, co nas nie łączy, to że nie musimy walczyć z polskimi firmami u nas. I niech tak zostanie [śmiech].
Heizel Torrez-Velasquez jest działaczką organizacji Centro Humboldt, gdzie pracuje przy szacowaniu gospodarczych, społecznych i ekologicznych kosztów wydobycia metali. W organizacjach lokalnych, krajowych i w regionie Ameryki Centralnej działa od 2011 roku.
Pedro Cabezas jest koordynatorem projektu Górnictwo i Prawa Człowieka w CRIDPES, Stowarzyszeniu na rzecz Rozwoju Salwadoru. Jest absolwentem departamentu nauk politycznych na Uniwersytecie Toronto, w kampaniach społecznych na rzecz prawa pracy, poprawy ochrony zdrowia psychicznego i walki z ubóstwem w Kanadzie pracuje od piętnastu lat.
Heizel Torrez i Pedro Cabezas w październiku 2017 gościli w Polsce na zaproszenie Instytutu Globalnej Odpowiedzialności
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.