– W ANG sformułowania CSR unikamy jak ognia. Realizujemy działania, które można tak określić, ale staramy się nie definiować ich tym pojęciem – mówi Artur Nowak-Gocławski, prezes ANG Spółdzielni i wieloletni Partner Konkursu [eS], w rozmowie z Ewą Hevelke.
Ewa Hevelke: – Jak definiujesz CSR w biznesie?
Artur Nowak-Gocławski: – Kiedyś mieliśmy więcej zaufania do siły działania, „zasad odpowiedzialnego biznesu”. Teraz widzę, co mnie ogromni zasmuca, że te działania w dużej mierze są fasadowe i nastawione wyłącznie na efekt marketingowy. Mamy łatwość tworzenia iluzji i potrzebę kształtowania obrazu rzeczywistości, który jest możliwy do zaakceptowania. Biznes się tego nauczył i wykorzystuje, by komunikować się z interesariuszami, a w dalszej perspektywie – po prostu zwiększać sprzedaż i zysk, często bez oglądania się na konsekwencje.
Rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy widzą, że CSR zaczyna się kojarzyć wyłącznie z narzędziami mistyfikacji. Powtarza się w mediach, że firmy CSR to te oświecone instytucje, które doszły do wniosku, że rolą biznesu jest coś więcej niż zarabianie pieniędzy – tyle, że to często jest nieprawda. Zaangażowanie społeczne bywa wykorzystywane instrumentalnie: jako zasłona dymna stawiana przez ludzi, którzy uważają, że ich rolą jest zarabianie kasy, nawet na paskudnych, na różne sposoby szkodliwych produktach.
Działania CSR mają poprawiać wizerunek firmy. A w sektorze finansowym jest co poprawiać…
– Jeśli chodzi o najgorszą reputację, to nasza branża ściga się z farmacją, zbrojeniówką, kościołem i przemysłem spożywczym. Nie chcę się odżegnywać od CSR-u i powiedzieć „CSR umarł”, bo cenię i szanuję społeczność ludzi, w tym również w naszej organizacji, którzy realizują dobre i potrzebne działania zaangażowania społecznego w firmach, ciężko pracują i wierzą, że to ma sens. Trzeba jednak powiedzieć głośno i wyraźnie: traktowana poważnie społeczna odpowiedzialność w krótkim i średnim horyzoncie czasu zmniejsza pole manewru, zwiększa ryzyko i zmniejsza rentowność. Większość firm tego progu nie przeskoczy – mogą być „dobre” tak długo, jak długo to niewiele kosztuje. Gdy jednak np. ograniczenie sprzedawania niepotrzebnych rzeczy staruszkom oznacza ograniczenie wpływów o 20–30%, to okaże się, że odpowiedzialność społeczna jest luksusem, na który menedżerowie sobie nie pozwolą.
Jak w takim razie ANG wdraża społeczną odpowiedzialność biznesu?
– Wspieramy „standardowe działania CSR”, ale wybraliśmy w tym „odpowiedzialnym świecie” własną, wymagającą drogę. Z jednej strony, w relacjach ze współpracownikami. Świadomie założyliśmy spółdzielnię, dzieląc się współwłasnością firmy z naszymi ludźmi, zapraszając ich do zaangażowania w sprawy wspólne, do współstanowienia, do dialogu. Z drugiej strony, odpowiedzialność i etyka to przecież relacje z klientami. Staramy się je budować w oparciu o służbę i odpowiedzialną sprzedaż. To oznacza, że jesteśmy w stanie funkcjonować tylko na małym kawałku pola na jakim działa branża finansowa. Społeczna odpowiedzialność motywuje nas także do zaangażowania w wiele programów społecznych, które realizujemy np. w szkołach.
Jaki wizerunek buduje ANG?
– Organizacji zbuntowanej (uśmiech). Przede wszystkim jesteśmy spółdzielnią i mamy 800 ekspertów, którzy pomagają ludziom wybierać produkty, których faktycznie potrzebują i które rozumieją – za godziwą cenę i na które ich stać.
Żeby to było możliwe, staramy się demistyfikować rzeczywistość – staramy się nie ulegać czarom marketingu i weryfikujemy obiegowe opinie czy mody. Chodzi o to, by pomagając podjąć świadomą konsumencką decyzję, czyli pośrednicząc w sprzedaży produktu finansowego nakreślić jego prawdziwy i kompletny obraz korzyści, kosztów i ryzyka, możliwych konsekwencji takiego wyboru.
Chcemy, by było przy tym jasne dla wszystkich, że – mimo naszych niedoskonałości i prawa do błędów – do naszych zasad podchodzimy poważnie, że to nie są hasła na pokaz. Cztery lata temu wypowiedzieliśmy umowę jednemu z naszych największych partnerów sprzedaży w branży finansowej, ponieważ nasze systemy wartości rozjechały się.
Mamy swoje pryncypia: odpowiedzialność za klientów i współpracowników jest dla nas kluczowa. W prowadzonych w gronie naszych współpracowników rozmowach o ideach najczęściej pojawia się słowo „służba”. Nasza praca jest służebna wobec ludzi i to staramy się wykazywać zarówno w każdej pojedynczej relacji, jak i w naszych raportach rocznych. Ostatni zatytułowany jest właśnie „Na służbie”.
Jak to hasło rozumiesz?
– Biznes jest po to, żeby służyć ludziom. Jak lekarze czy prawnicy, doradcy i pośrednicy finansowi mają społeczną rolę do spełnienia. Jesteśmy dla kogoś: spełniamy oczekiwania, zapewniamy poczucie bezpieczeństwa, nie zwodzimy i nie krzywdzimy.
Branża finansowa nie ma sensu, jeśli wykorzystuje niegodziwie zaufanie i służy przede wszystkim sobie. Tworzy produkty, które służą przede wszystkim jej zyskom np. kryptowaluta Dascoin, czy obligacje GetBack. Dlatego to świetnie, że są inicjatywy typu Global Compact czy Karta Różnorodności, które budują partnerstwa na rzecz mierzenia się z wyzwaniami społecznymi. Ale to są to często peryferia działalności sektora. Śródmieściem pozostaje zaś odpowiedzialna sprzedaż i to jest najtrudniejsze do zmiany.
Proszę jednak zrozumieć, że nie lekceważę np. procedur odpowiedzialnych zakupów w firmach. Walka o to, by drukować na papierze z makulatury, używać biodegradowalnych kubków, talerzyków i widelców w firmie, by nie używać słomek, by z szacunkiem traktować wiek, pochodzenie, wiarę, kolor skóry pracowników i klientów, by nie dyskutować bez kobiet w debatach o ważnych i nieważnych sprawach ma wielkie społeczne znaczenie. Z drugiej strony, sama tylko afera GetBack pochłonie 3 mld zł – kilkanaście tysięcy osób, indywidualnych klientów, straci swoje oszczędności. A mówimy tu wyłącznie o twardych pieniądzach. Nie wspominamy o spustoszeniu w psychice tych osób oraz utracie zaufania do całego sektora. Jak wiele biznes musiałby zrobić w programach społecznych, by zrównoważyć te straty?
Co zatem robi ANG?
– Jesteśmy małą organizacją, która stara się pamiętać o potrzebie pokory, ale mamy też świadomość, że nasza postawa rzutuje na cały sektor. Dlatego staramy się eliminować nieodpowiedzialną sprzedaż, czyli misselling. Nie ma na nią zgody. Każdy ma prawo do popełniania błędów, a sektor finansowy to przecież obszar dużego ryzyka. Jednak jest różnica pomiędzy cynizmem prowadzącym do celowego narażania interesu klientów dla własnej korzyści, a błędem. I ma znaczenie, czy reagujemy na popełniony błąd i staramy się pomóc zniwelować jego skutki.
Sądzę, że wewnątrz jesteśmy porządną organizacją, która przyznaje się do błędów. Kiedy zadzwoniła do mnie klientka, krytykując pracę naszego doradcy, uporczywie namawiałem ją do napisania do nas skargi, właśnie po to, by sprawdzić, czy jesteśmy w stanie sobie z taką skargą poradzić. Mówiąc nieskromnie, ale szczerze: trudno znaleźć drugą organizację tak mocno zaangażowaną w budowanie kultury odpowiedzialności sektora finansowego. Przygotowujemy na przykład roczny zintegrowany raport odpowiedzialności. W ubiegłym roku we wszystkich branżach w Polsce przygotowano ok. 50 takich raportów. Tylko kilka banków zadało sobie ten trud. W naszym raporcie, obok informacji dotyczących nas samych, większość miejsca poświęcamy problemom w zakresie odpowiedzialności społecznej w podstawowej działalności sektora.
Jakie są to problemy?
– Po pierwsze, misselling w branży finansowej. To jest nasze największe wyzwanie. Po drugie, edukacja konsumentów i zmniejszanie dzięki temu asymetrii informacyjnej, jaka istnieje pomiędzy klientami i instytucjami finansowymi. Po trzecie wreszcie, potrzeba zaangażowania w sprawy wspólne.
Od 2013 roku prowadzimy program „Nienieodpowiedzialni”. W jego ramach prowadzimy portal i wydajemy gazetę, w której poruszamy wiele z wymienionych wcześniej kwestii. Ten program to także cykl konferencji, której najnowsza edycja miała miejsce 7 listopada 2018 roku. Ich tematyka została skonstruowana m.in. w oparciu o porządek 7 grzechów głównych. Rozmawialiśmy dotąd o pysze, chciwości i lenistwie, a w tym roku mówiliśmy o „nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu”, czyli zachłanności, konsumpcji, kłamstwie. Zaprosiliśmy księdza Adama Bonieckiego, a partnerem merytorycznym konferencji była Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej. Zorganizowaliśmy debatę oksfordzką na temat kłamstwa jako podstawy efektywnej sprzedaży. Zastanawialiśmy się także z czego wynika nadpobudliwość konsumencka, polegająca na tym, że klienci chcą dużo i najlepiej teraz. To była wieloaspektowa dyskusja. W konferencji wzięło udział 430 osób z sektora przedsiębiorstw, organizacji pozarządowych, uczelni i administracji publicznej. Debaty, które inicjujemy w czasie spotkań konferencyjnych, później prowadzimy w mediach: serią publikacji w gazecie i na portalu. Podtrzymujemy tym samym zainteresowanie wydarzeniem, ale możemy także śledzić w jakim stopniu tematyka dotknęła, zainspirowała uczestników.
Realizujecie projekty w partnerstwach?
– Wierzymy w to, że praca nad lepszym światem wymaga wspólnego działania. Rozpoczęliśmy współpracę z Open Eyes Economy Summit (OEES). Zostaliśmy partnerem tego wydarzenia i w tegorocznej listopadowej edycji OEES w Krakowie – wraz z prof. Jerzym Hausnerem – współprowadziliśmy debatę o missellingu. To pojęcie obecne w biznesie od długiego czasu, w Polsce zauważalne jest od niedawna. W ANG mówimy o nim od lat, ale – szczególnie w branży finansowej – byliśmy za sprawą dotykania tej kwestii traktowani jako dziwadło.
W tym roku wydaliśmy książkę „Rozmowy o odpowiedzialności”, która jest zbiorem rozmów z mądrymi ludźmi, którzy mają za sobą sporo życiowego doświadczenia, m.in. z Henrykiem Wujcem, Jackiem Hołówką, Magdaleną Fikus, Andrzejem Zollem, Aleksandrą Przegalińską. Podczas tegorocznych „Igrzysk Wolności”, organizowanych w listopadzie w Łodzi przez Fundację Liberté, mieliśmy okazję publicznie podyskutować z naszymi książkowymi rozmówcami o różnych aspektach i wzajemnej zależności pojęć takich jak odpowiedzialność oraz wolność.
W biznesie nauki humanistyczne, przede wszystkim filozofia, etyka, a w pewnym stopniu także socjologia i psychologia, to najbardziej zlekceważona gałąź wiedzy. Jako przedsiębiorcy, zbyt dużą uwagę przywiązujemy do liczb, efektywności, prawa, marketingu. Gdy otworzy się dowolne czasopismo biznesowe, można przeczytać o milionerach, jak biznes wzrósł, jak produkty się sprzedały. Nie pisze się tam za to o tym, czy te produkty tych firm nie szkodzą, czy można je określić jako etyczne. Nie pisze się o tym czy działalność tych przedsiębiorców przyczynia się do lepszego świata. Do takiego krytycznego spojrzenia potrzeba czegoś więcej niż czystej ekonomii czy prawa – potrzebujemy zajęć z literatury (uśmiech).
Jak w tym kontekście widzisz przedsiębiorczość społeczną?
– Praktycznie każda przedsiębiorczość powinna być społeczna. My jesteśmy przedsiębiorstwem społecznym: zbudowaliśmy firmę, która służy wspólnym celom i wartościom, które przekładają się na nasze podejście do klientów i udziałowców-spółdzielców.
Zaangażowaliśmy się w Konkurs [eS] na Przedsiębiorstwo Społeczne Roku, bo doszliśmy do wniosku, że skoro dużą zmianę robi się małymi krokami, to może właśnie te małe przedsiębiorstwa będą inspiracją dla wielkiego biznesu i stopniowo zarażą go swoją filozofią. Z perspektywy czasu dalej wierzę w siłę przedsiębiorców społecznych, ale dostrzegam również, że to „zarażanie” jest niewystarczająco skuteczne, a duże korporacje są taką zmianę bardzo uodpornione. Niestety, choć potencjał sektora ekonomii społecznej rośnie, to ubolewam, że ten rozwój jest niewystarczający i następuje w wielkich bólach. Bardzo cieszy mnie każdy sukces małej firmy społecznej, ale prawda jest taka, że na rewolucję w korporacyjnych świecie biznesu na skutek działalności przedsiębiorców społecznych musimy jeszcze poczekać.
Marzy ci się rewolucja?
– Marzy mi się rewolucja. A realnie liczę na głęboką, przemyślaną zmianę. Jeśli biznes nie skoryguje zaburzonych proporcji społeczno-gospodarczych, to ktoś zrobi to za niego. Ta rewolucja i tak się dokona, ale my będziemy przedmiotem polityki faktów dokonanych, bez prawa głosu. By zamiast takiego nieprzewidywalnego trzęsienia ziemi dokonać przebudowy systemu, potrzebne jest budowanie szerokich partnerstw między NGO-sami, biznesem, światem akademickim. Kształt dzisiejszego świata jest zbyt skomplikowany, byśmy pojęli go i zmienili we właściwy sposób samodzielnie, bez koordynacji, bez dialogu, każdy we własnym zakresie.
Popatrzmy na edukację: biznes realizuje szereg projektów, które mają na celu podniesienie wiedzy Polaków o zasadach ekonomii, ale one nie dają rezultatów. Każdy działa sam, gdzieś na swoim podwórku i realnej zmiany nie da się dostrzec. Badania pokazują, że nasze społeczeństwo wciąż ma wielkie braki w zakresie wiedzy ekonomicznej i finansowej. Sami prowadzimy dwa programy „Finanse na wesoło” i „Odpowiedzialna przedsiębiorczość” w szkołach. Ja udzielam się także w programie „Prezesi Wolontariusze” Akademii Rozwoju Filantropii, w ramach którego spotykam się z uczniami. Dzieciaki są zachwycone, nauczyciele też, bo przynosimy wiedzę, która nie jest dla nich łatwo dostępna. Jednak takie pojedyncze zajęcia oraz lokalne z natury działania nie zmienią postawy całej populacji dzieci. Potrzebujemy narodowego programu edukacji ekonomicznej – konsekwentnego i systemowego podejścia, które umożliwiłoby niezbędną zmianę. Do tego jednak potrzebna byłaby szeroka koalicja wielu partnerów o różnych interesach, których zjednoczyłaby niezgoda wobec obecnego stanu rzeczy i wynikającego z niewiedzy społecznego wykluczenia.
Niezgoda, która buduje.
– ANG jest firmą, której o coś chodzi. Zawsze to powtarzaliśmy: na coś się nie zgadzamy, przeciwko czemuś się buntujemy. Będziemy głośno poruszać kwestie, które w środowisku biznesowym i sektorze finansowym czasem chętnie by przemilczano, bo taka jest niechciana przez nas natura biznesu. Z takiej właśnie „zbuntowanej” naszej postawy czerpiemy siłę. I cieszymy się tym, że choć czasem spotykamy się z dowodami braku sympatii za nasze czepialstwo (uśmiech), to w naszej branży wzbudzamy pewien szacunek.
Na jednym ze spotkań dialogowych, które przeprowadzamy z interesariuszami, żeby zbadać kondycję naszej relacji, jedna z osób oceniających naszą firmę powiedziała: „Co do ANG mam jedną pewność: jeśli coś was dotknie – w sensie wartości, to zareagujecie na pewno”. Takie powinny być firmy i taki CSR. Musi być w środku organizacji, a nie na jej opakowaniu. Musi być prawdą. Wtedy to ma sens.