To nie jest historia o klęsce żywiołowej, tylko o łączeniu kropek [wywiad]
Od powodzi, która nawiedziła Dolny Śląsk, upłynął prawie rok, a codzienne życie wielu mieszkańców to nadal walka z jej konsekwencjami. Zuza Komornicka z Funduszu Lokalnego Masywu Śnieżnika opowiada o aktualnych, często niewidocznych potrzebach powodzian – od wsparcia psychologicznego, przez innowacyjne mobilne usługi, po doradztwo w kwestiach formalnych. A także o tym, jak w obliczu wyzwań skutecznie łączyć ludzi i zasoby oraz jakie wnioski płyną z tego doświadczenia dla organizacji społecznych.
Dziesięć miesięcy po powodzi: Sytuacja wciąż trudna
Magda Dobranowska-Wittels, ngo.pl: – Mija 10 miesięcy od kiedy powódź zalała miejscowości na Dolnym Śląsku. Nie zapomnieliśmy może o tym, co się wówczas działo, ale już chyba nie do końca wszyscy uświadamiają sobie, że ten czas nie wystarczył, aby naprawić wszystkie szkody. Czy mogłabyś powiedzieć, jaka jest w tej chwili sytuacja na terenie, na którym działacie?
Zuza Komornicka, Fundusz Lokalny Masywu Śnieżnika: – Nasza organizacja zawsze działała na terenie czterech gmin: Stronie Śląskie, Lądek Zdrój, Bystrzyca Kłodzka i Międzylesie. Na tym obszarze działamy od 1997 roku, kiedy tuż po powodzi tysiąclecia moja mama Dorota założyła Fundusz Lokalny Masywu Śnieżnika. Rok temu, kiedy ponownie nawiedziła nas powódź, przechodząc przez niemalże cały nasz region, rozszerzyliśmy zasięg geograficzny działań pomocowych. Obecnie obejmujemy pięć gmin, bo także gminę wiejsko-miejską Kłodzko, a w wybranych obszarach również Kłodzko. Fundusz skupia się szczególnie na miejscach, gdzie nie ma żadnych organizacji społecznych i gdzie pomoc nie dociera skutecznie. Wzięliśmy sobie na cel właśnie takie miejsca i tam wspieramy głównie seniorów, osoby z niepełnosprawnościami, rodziny wielodzietne, samotne mamy.
Gdybym miała podsumować te dziesięć miesięcy, to bym powiedziała, że to nie jest historia tylko o klęsce żywiołowej, o powodzi, o dramacie ludzkim, braku poczucia bezpieczeństwa i godności, ale to jest też historia o empatii, odpowiedzialności i współpracy.
Teraz w lipcu 2025 o powodzi mało kto mówi. Na początku w media dużo było o sytuacji na Dolnym Śląsku, dlatego pomoc płynęła z całej Polski, ale po kilku miesiącach to przycichło. Ludzie teraz nie mają pojęcia, co tutaj się dzieje. Ostatnio odwiedziłam seniorki, które mieszkają w takich warunkach, że aż mnie poraziło, chociaż na co dzień jeżdżę z wizytami w różne miejsca. Zobaczyłam „sypialnię” jednej z tych pań: kanapa w pomieszczeniu ze skutymi tynkami, surowe cegły, wszędzie wiszą kable, w powietrzu zapach wilgoci. Przerażający widok i odczucia, które dają do myślenia. Na szczęście są jeszcze osoby i organizacje, które o nas myślą. Pamiętają.
Odbudowa: powoli, ale z determinacją
A jak wygląda infrastruktura wiejska i miejska? Czy udało się naprawić, udrożnić ulice, zerwane drogi, uruchomić zalane instytucje, przychodnie lekarskie? Czy to wszystko wróciło do funkcjonowania?
– Gigantyczną pracę wykonało wojsko i OSP, które na samym początku zrobiły porządki, włącznie z burzeniem domów, które nie nadawały się do użytku. Drogi są przejezdne, choć w wielu miejscach trwają remonty i naprawy. Umacniane są brzegi rzek, trwa ich sprzątanie, ale ten proces potrwa jeszcze bardzo długo, może nawet kilka lat. Na tamie w Stroniu wciąż jest dziura w wale, ale generalnie większość instytucji działa normalnie. Z zewnątrz wygląda, że powoli wszystko się odradza, trwają przetargi na odbudowę, prace postępują, jednak bardzo wolno. Zgłaszają się też darczyńcy, który chcą pomóc w tej odbudowie, wiemy, że np. Fundacja PKO BP finansuje odbudowę części domu kultury w Lądku, gdzie odbywały się warsztaty dla seniorów, dla dzieci.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że sytuacja wygląda całkiem nieźle, ale gminy mają problem z przyciąganiem turystów – starają się, ale wychodzi to różnie. Z nieoficjalnych danych wiem, że aktywność turystyczna w niektórych miejscach spadła nawet o 30 procent.
Instytucje, które są zaradne, mają pomysł na siebie i potrafią prosić o pomoc radzą sobie dobrze. My natomiast docieramy do tych, które nie wiedzą skąd pozyskać dodatkowe finansowanie, jak się zabrać do wielu spraw.
Przede wszystkim jednak docieramy do ludzi, którzy stoją w miejscu, u których czas się zatrzymał we wrześniu 2024 roku. W wielu domach nadal trwa niewyobrażalny dramat, którego powódź jest tylko kolejnym elementem.
Wiemy to tylko i wyłącznie dzięki wyrobionym kontaktom z Kołami Gospodyń Wiejskich, z Ochotniczymi Strażami Pożarnymi i innymi zaprzyjaźnionymi organizacjami. Ciągle pytamy też Ośrodki Pomocy Społecznej, grantobiorców Działaj Lokalnie. Oni sygnalizują o problemach i potrzebie pomocy. Mój messenger prywatny i Funduszu Lokalnego Masywu Śnieżnika już nie jest rozgrzany do czerwoności, ale dosłownie codziennie dostajemy kolejne informacja o potrzebujących.
Pilne potrzeby: od remontów po wsparcie psychologiczne
Skoro już wiemy, że sytuacja nie jest najlepsza, jak możemy pomóc? Jakie są teraz potrzeby, oprócz nadal tych remontowych?
– Doradztwo i wsparcie remontowe są wyjątkowo potrzebne, szczególnie jeśli chodzi o ekipy budowlane i fachowców. Podam świetny przykład. Artur Nowak-Gocławski z ANG Odpowiedzialne Finanse wysłał do nas na 1,5 miesiąca i opłacił dwójkę elektryków spod Warszawy, Mirka i Krzysztofa. My wskazujmy miejscówki, a oni tylko sygnalizują, co jest potrzebne i praca jest zawsze wykonana perfekcyjnie. Takich fachowców właśnie nam potrzeba, zorganizowanych, uczciwych i chętnych do działania.
Kolejnym dużym wyzwaniem jest wsparcie psychologiczne: dla powodzian, ale też dla wolontariuszy. Czytałam ostatnio książkę, w której trafiłam na dane, że 30 procent osób, które działają w kryzysach humanitarnych zmaga się z zespołem stresu pourazowego. Jest to w 100 procentach prawdziwe. Nawet jeżeli gdzieś tam głęboko chowasz to w sobie, to prędzej czy później to cię dopadnie. W FLMS finansujemy obecnie terapię dla kilku wolontariuszek, one tego po prostu potrzebują.
Dla przykładu: jak masz pomóc dziewczynie, której mąż popełnił samobójstwo w Wielki Piątek? Do takiego domu także trafiliśmy pewnego dnia. Nikt nas nie nauczył, jak sobie radzić z takimi sytuacjami, jak się zachować, co powiedzieć, bo przecież nie „wszystko będzie dobrze”. Teraz myślimy, aby naszych wolontariuszy zabrać na warsztaty ukierunkowane na to, jak sobie radzić w takich sytuacjach. Wcześniej nie było na to czasu, choć minęło dziesięć miesięcy. Jeśli ktoś zna odpowiednie osoby, to bardzo serdecznie zapraszam do kontaktu. To jest moje małe marzenie: warsztaty z interwencji kryzysowej, psychologiczne i z obrony cywilnej.
Innowacyjne rozwiązania: Dentobus, BabcioBus i edukacja
Moim marzeniem jest także powtórzenie akcji z Dentobusem. To był strzał w dziesiątkę. Inspiracja wyszła od The European Community Foundation Initiative, czyli ECFI, od mojego znajomego Kamila Szostka. Dentobus to mobilny gabinet dentystyczny, który przez pięć dni, co trzydzieści minut, przyjmował pacjentów z terenów powodziowych, głównie seniorów i dzieci. Udało się pomóc 94 pacjentom, a nawet wyrwać 20 zębów. Pod koniec lipca mają wrócić na drugą rundę.
Chciałabym zrobić coś podobnego, ale z innymi usługami. Na przykład potrzebny byłby fryzobus, chociaż nie wiem, czy to najlepsza nazwa. Chodzi o to, żeby przyjechał fryzjer oferując usługi dla osób, które mają trudną sytuację finansową lub nie są mobile i nie mają, jak dojechać do miasta. Inny pomysł i potrzeba to wetobus: weterynarz, który przyjedzie i zajmie się zwierzakami. Nie mówię o sterylizacji, ale takich najbardziej podstawowych zabiegach.
W ogóle takie mobilne usługi bardzo by się przydały na zalanych wsiach. Właściciel firmy budowanej, który z nami współpracuje – Michał Nowak zaproponował nawet, żeby zorganizować BabcioBus, który w każdy piątek o dwunastej zabierałby seniorów i seniorki z wiosek i dowoził ich do sklepów. Od pomysłu nie minęło dużo czasu i pojawił się siedmioosobowy van.
To nawet nie jest kwestia powodzi, tylko w ogóle pomysł na rozwiązanie problemów transportowych. To się świetnie sprawdza w lokalizacjach, gdzie doskwiera wykluczenie komunikacyjne, gdzie osoba nie ma żadnego środka lokomocji ani rodziny. Teoretycznie są autobusy, ale jak seniorka ma dźwigać zakupy na cały tydzień i iść z przystanku do domu np. cztery km?
Widzimy też potrzeby edukacyjne. Wzięliśmy pod swoje skrzydła na przykład piątkę seniorek, które nie są tak zaradne jak inni, młodsi, pracujący, a które są przerażone formalnościami. Szczególnie tymi związanymi z zasiłkiem powodziowym. Ludzie często nie wiedzą, że niezależnie czy to jest 200 tysięcy czy sto złotych, muszą się z tego rozliczyć. A większość osób 60+ nie ma pojęcia, jak to robić.
Od pewnego starszego pana z Trzebieszowic usłyszałam na przykład: „wyremontowałem sobie pokój, ale nie mam faktury, bo facet, co mi to robił nie ma możliwości ich wystawiania”. Jak on się rozliczy z OPS-em? „OPS będzie musiał przyjść i uwierzyć mi na słowo, przecież jest zrobione” – usłyszałam. I tak myśli mnóstwo ludzi.
Widzimy więc potrzebę, by edukować, jak wydatkować otrzymane pieniądze, jak opisywać faktury, co można kupić, a czego nie można. Sami tego nie wiedzieliśmy na początku. Unikałam tego tematu, bo chciałam się skupić na pozyskiwaniu darczyńców, na informowaniu o potrzebach i działaniach, ale chcę też przeciwdziałać temu, co się wydarzy w październiku, gdy przyjdzie do rozliczeń.
Wiem, że to jest rola przypisana OPS-om. To pracownicy socjalni powinni prowadzić kampanię informacyjną i wyjaśniać. I jest kilka takich OPS-ów, które świetnie funkcjonują. Ale są też inne, które mają z tym trudności. W głównej mierze to pewnie kwestia zasobów, ale z OPS-em bystrzyckim i gminą Bystrzyca udało nam się stworzyć materiały edukacyjne, które błyskawicznie rozeszły się w sieci.
Obok wymienionych potrzeb ważne jest także wspieranie inicjatyw, które odbywają się w regionie. Niedawno byłam na Międzynarodowym Festiwalu Tańca im. Olgi Sawickiej w Lądku, przepiękna inicjatywa, robiona z pompą, przyjeżdża tam mnóstwo artystów z Polski i ze świata. To, że przyjeżdżają do nas ludzie z zewnątrz, pokazuje, że to, co robimy ma sens. Zachęca do większego zaangażowania.
Łączenie kropek: klucz do efektywnej pomocy
W twoich opowieściach bardzo często pojawia się wątek łączenia ludzi, wykorzystywania kontaktów, czasem bardzo nieoczywistych. Mówiłaś także o ludziach, instytucjach, którzy o Was nie zapomnieli. Kto z Wami nadal jest?
– Na pewno Artur Nowak-Gocławski z zespołem ANG Odpowiedzialne Finanse jest dla mnie jest absolutnym liderem, jeżeli chodzi o mądre pomaganie. Jestem naszym mentorem i przyjacielem. Zresztą zgłosiliśmy ich – razem z Fundacją PKO BP – do nagrody Dobroczyńca Roku. Obydwie organizacje zostały laureatem w kategorii pomaganie na rzecz powodzian. Bardzo dużo zawdzięczamy także Fundacji PKO, na czele której stoi niezastąpiony prezes Maciej Kuziemski. Fundacja PKO przekazała nam 3 750 000 zł – za te pieniądze pomogliśmy bardzo wielu osobom.
Dzięki Fundacji Biedronki mogliśmy przekazać powodzianom 1 800 kart podarunkowych o wartości 1000 zł każda, a teraz remontujemy domy pieciu seniorkom. Z darowizny od Fundacji Orlen dla Pomorza możemy finansować materiały budowlane i wyposażenie domów dla mieszkańców gminy Stronie Śląskie i Lądek-Zdrój.
Czy biznesmeni mogą być przyjaciółmi organizacji pozarządowych?
– Zdecydowanie tak, musi towarzyszyć temu
empatia, konkretne pomysły i gotowość do szybkiego działania – to wartości, które potrafią połączyć świat biznesu i organizacji społecznych. Strony z takim nastawieniem na pewno się dogadają.
Co prawda w powodzi musieliśmy się od siebie dużo nauczyć na początku, ale udało się.
Pytałaś o łączenie ludzi… To jest kolejny klucz do sukcesu, ale trzeba wiedzieć, gdzie ich szukać. Trzeba utrzymywać własne kontakty, śledzić lokalne grupy dyskusyjne, obserwować inicjatywy, które działają w mediach społecznościowych.
Ja na przykład w pewnym momencie zauważałam, że pojawiają się informacje o ekipie z poprawczaka z Raciborza, która przyjeżdża i pomaga. Nawiązałam z nimi kontakt i wysłaliśmy ich do kilku miejsc. Wiemy, że robili niesamowite rzeczy. Połączyli oni moce ze słynnym elektrykiem Arturem z Poznania, który potrzebował rąk do pracy, a więc wziął tych chłopaków pod swoje skrzydła. On przyspieszył z pracami, a oni nabyli konkretne, praktyczne umiejętności.
Podobnie było z Zespołem Szkół Ponadpodstawowych w Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie mamy superskuteczną w działaniu dyrektorkę Dorotę Łakucewicz. Dorota twardo stąpa po ziemi i jak trzeba założyć kalosze i działać w błocie na rzecz powodzian to jest niezniszczalna pod tym względem. Zapytałam, czy może nam podesłać kilku uczniów, którzy chcą pomóc i jednocześnie czegoś się nauczyć. Z wielką chęcią pomagali Arturowi. To są niby proste rzeczy, ale trzeba wiedzieć, kto dysponuje jakimi zasobami i mieć pomysł, jak je połączyć.
W dużym uproszczeniu to jest właśnie nasza misja: łączenie kropek.
Ale to też jest taki collective impact, czyli łączenie różnych zasobów, sektorów, siadanie do stołu z przedstawicielami różnych instytucji, domów kultury, OSP, KGW, czy władz lokalnych i mediów, żeby wspólnie rozmawiać, jak możemy rozwiązać dany problem, grając do jednej bramki.
To dotyczy przecież nas wszystkich, niezależnie czy to jest powódź, czy to są problemy społeczne, niski poziom edukacji, czy docieranie do osób wykluczonych. Każdy z nas, wykorzystuje swoje zasoby, pomysły, pokazuje swoją perspektywę. To nam daje większe szanse na to, że uda nam się rozwiązać problem, z którym na co dzień się mierzymy.
Lekcje z kryzysu: asertywność i mądre pomaganie
Taka współpraca, o której mówisz nie przychodzi nam w sposób naturalny. Czy wy się tego dopiero uczycie? Czy to już macie wypracowane?
– Pracowaliśmy na to przez wiele lat. Ludzie nam ufają i jesteśmy wiarygodni. Dzięki temu o wiele chętniej chcą do nas dołączać, ale to też wymagało z naszej strony odwagi, żeby mówić ludziom wprost i zapraszać ich na różne wydarzenia.
W połowie czerwca robiliśmy galę Społecznik Roku, na którą zaprosiliśmy przedstawicieli różnych instytucji i środowisk. W tym roku był rekord, przyszło ponad 150 osób. To był moment, kiedy chcieliśmy wszystkim podziękować: począwszy od władz lokalnych, domów kultury, które w sytuacjach kryzysowych zamieniły się w huby pomocowe, OSP, KGW i samym społecznikom i społeczniczkom.
Może to mało skromne, ale myślę, że ludzie nas po prostu lubią. Może dlatego, że robimy wiele rzeczy bez zbędnych komplikacji, szukamy rozwiązań, a nie przeszkód i problemów. Dzielimy się dobrą energią. To pokazuje, że taką mamy kulturę działania, która przyciąga innych. Do naszego magazynu od czasu do czasu wpadają osoby z ciastem: „Na Facebooku widziałem co robicie, dlatego przyniosłam wam ciasto, bo chciałam się z wami czymś podzielić”.
Nie jest to może zbyt dyplomatyczne, ale
powódź pokazała, że planowanie powodziowe i kryzysowe w Polsce jest często mitem, a wygrywa właśnie zaufanie, szybkość, sieć lokalna, zwinność i improwizacja, w której my się specjalizujemy, a to przyciąga ludzi.
Tabelki w excelu, procedury są potrzebne, jak się rozliczamy z darczyńcami, ale w sytuacjach kryzysowych to się nie do końca sprawdza. Nie każdy działacz społeczny potrafi się odnaleźć w chaosie, a tutaj był chaos. To jest wyzwanie, które trzeba lubić. Tego można się jednak nauczyć, jak – łącząc różne kropki – działać sprawnie i skutecznie, odnajdując się czasem w „odjechanych” sytuacjach.
Powódź nauczyła nas, mnie na pewno, asertywności w przyjmowaniu, ale też odmawianiu pomocy. To była chyba największa trudność do przeskoczenia. Na początku pamiętam, jak masowo przypływała do nas pomoc. I po raz kolejny jechał do nas tir z wodą z Gdańska. Musiałam powiedzieć „Nie, my tego naprawdę na ten moment nie potrzebujemy, nie możemy tego przyjąć”. Jedna z koleżanek z innego magazynu pytała mnie, jak mogłam im odmówić. Przecież to są ludzie, którzy chcą nam pomagać. Tak, ale w tym momencie mam tyle wody, że nie mogę nic przyjąć na magazyn, a potrzebuję tysiąca łopat, taczek, agregatów, pomp, osuszaczy, rękawic, itd. To była dla mnie najcenniejsza nauka.
Wyzwania i ludzkie historie: poza statystykami
Na spotkaniu zorganizowanym przez Forum Darczyńców, na którym zresztą byłyśmy razem, a podczas którego Kuba Wygnański prezentował swój raport z badań rok po powodzi, powiedział on coś takiego, że miejscowości, które są poszkodowane w powodzi, czy w jakiejkolwiek innej katastrofie czy kryzysie muszą umieć prosić o pomoc. Taką pomoc, która jest im potrzebna, a nie taką, która nam się wydaje, że może być im potrzebna. Myślę, że to, co mówisz o asertywności to jest część tego.
– Tak.
W kryzysie dobra wola to za mało. Ważna jest umiejętność mądrego pomagania i rozróżnianie realnych potrzeb od naszych wyobrażeń o nich.
Podam kolejny przykład. Jest kryzys i jest zryw pomagania. Dostaję informację, że ktoś ma dla nas 50 materacy, które jest w stanie natychmiast wysłać. Muszę wtedy zrobić pit stop i powiedzieć „Super, że chcecie nam pomóc, ale wróćmy do tej rozmowy za dwa tygodnie, bo nie mam miejsca w magazynie. A poza tym powodzianie mają cały czas błoto w domu. Oni nie mają, gdzie położyć tych materacy”. To jest sztuka – odmawiać.
Ale też jest sztuką prosić o pomoc i to dotyczy wielu powodzian. Ja wierzę, że człowiek z natury jest dobry i jak widzę potrzebę i słyszę zapytanie „czy może otrzymać pomoc?”, to automatycznie staję na głowie, aby go wesprzeć. To jednak mój punkt widzenia, bo mój partner Krzyś, często sprowadza mnie na ziemię. Mówi „Skąd wiesz, że ta osoba nie ściemnia? Skąd wiesz, że po pięciu miesiącach po powodzi nie ma domu zawalonego darami po sufit”? To jest dla mnie moment autorefleksji, bo niestety zdarzało się, że trafialiśmy na bardzo roszczeniowe osoby, które nie zawsze mówiły prawdę. Na szczęście mieliśmy w różnych częściach regionu osoby, które pomagały nam weryfikować sytuację i danych powodzian.
Takich historii było sporo, ale mamy też mnóstwo historii osób, które faktycznie wymagają wsparcia, troski albo chociażby zwykłej rozmowy. Kiedyś jeździliśmy po tych wioskach i rozdawaliśmy karty do Biedronki. Pamiętam jeszcze, była wtedy zima, tyle śniegu, nie ma się gdzie zatrzymać. Wychodzisz, drżysz, zimno. Chodzisz po tych domach i trafiasz do seniorów, którzy chcą porozmawiać, zapraszają na herbatkę, a ty wiesz, że masz jeszcze kilkadziesiąt takich domów na liście.
To jest wyzwanie, ale też misja: nie chcę zostawić tej seniorki, bo być może jestem dzisiaj albo w tym tygodniu jedyną osobą, do której ona będzie mogła się odezwać.
Trudna jest taka sytuacja…
– Bardzo trudna, zwłaszcza, jak trafiasz do domu ze skutymi tynkami, gdzie prace jeszcze nie ruszyły lub do domu samotnej, schorowanej osoby, która jest niemobilna i nie wie, jak korzystać z internetu, aby poszukać ekipy budowlanej. Albo napotykasz na swojej drodze takiego Mariusza z Ołdrzychowic, który przyszedł do naszego magazynu tuż po powodzi. Ze zmęczenia prawie zasnął na stojąco. Był nieprzytomny. Jego rodzice zostali całkowicie zalani, nic nie mają. Opowiadał ze szczegółami, jak fala zmiotła wszystkie meble, pamiątki z domu rodzinnego. Pytam, jak możemy Ci pomóc? Potrzebuję młotka. To była abstrakcja. Zaopiekowaliśmy się nim: daliśmy mu batoniki energetyczne, najbardziej potrzebne sprzęty, łopaty, taczki. Dzień później przyjechał do nas do magazynu ze słoikiem miodu, ze swojej pasieki, bo chciał podziękować. Był to jeden z ostatnich słoików, który przetrwał, całą pasiekę zabrała woda. Takie historie sprawiają, że czujesz, że twoja praca ma sens.
Żeby była jasność, my nie oczekujemy podziękowań, jednak oczekujemy zrozumienia, minimalnego poziomu kultury. Życzliwość nic nie kosztuje, a pomaga.
Kolejna sytuacja, która wydarzyła się w powodzi. Przyjechał do nas Hiszpan z Uniwersytetu w Barcelonie, który prowadził badania, jak fundusze lokalne radzą sobie w sytuacjach kryzysowych. Zapytał mnie, jaki jest wzór na to, komu pomagamy. To pytanie do dzisiaj we mnie siedzi. Dostajemy listę potrzeb i staramy się bezpośrednio do każdego dotrzeć. Pojawiają się jednak osoby, które z automatu przechodzą na tryb roszczeniowy, dlaczego tak późno, nie ten model sprzętu, nie ten kolor, nie ta marka – powód zawsze się znajdzie.
Mieliśmy taki przypadek, gdy Dentobus stał pod domem kultury w Lądku. Przyszła seniorka i pyta, co to. Tłumaczę jej, a ona na to, dlaczego nikt jej nie powiedział. Mówię, że to jest na razie program pilotażowy, że tu trafiamy do osób, które są najbardziej poszkodowane. Spotkało się to z jej agresywną postawą i zarzutami, że robimy to tylko dla siebie i znajomych, choć inicjatywa jest darmowa i realizowana w miejscu publicznym. I co ja mam z tym zrobić? Czy znajdę swój wewnętrzny zen i postaram się ją zrozumieć, że ona ma trudną sytuację lub jest bardzo samotna? Może to osoba, która miała gorszy dzień, może naprawdę potrzebuje pomocy po powodzi? Jeszcze tego samego dnia, dzięki wolontariuszom, udało się to zweryfikować. Okazało się, że nie była zalana, ma dwie córki, które pracują, więc najprawdopodobniej ma możliwość, żeby zorganizować wizytę kontrolną u dentysty. Niestety takie sytuacje też się zdarzają.
Przyszłość organizacji: odporność i multidyscyplinarność
W czasie tegorocznych wakacji strach sieje niż genueński, który przechodzi nad Polską. Pojawiają się alarmy i ostrzeżenia przed silnymi opadami. Czegoś nauczyliśmy się z doświadczeń zeszłego roku? Jesteśmy przygotowani na takie nagłe powodzie?
– Powódź na pewno była i jest nadal dla nas bardzo cenną lekcją. Pokazuje, jak możemy budować odporność społeczną opartą na zaufaniu i wiarygodności. To jest klucz do tego, żebyśmy mogli skutecznie i mądrze działać.
Pytanie, jaką naukę z tego wyciągnęły władze lokalne, biznes, ten działający lokalnie, ale też ogólnokrajowo, instytucje kultury. Mam wrażenie, że nie każdy był na tej lekcji. Mogę oczywiście podać przykłady, gdy dzięki współpracy i otwartości wielu organizacji mieliśmy poczucie, że gramy do jednej bramki.
Fundacja Orlen dla Powodzian zorganizowała warsztaty dla lokalnych organizacji społecznych. Powiedzieli, że mają do zagospodarowania 500 tys. złotych, a my mamy ustalić, jak to dzielimy. Wspólnie usiedliśmy do stołu i naprawdę bardzo mądrze to zrobiliśmy. Gdy zobaczyli, że potrafimy się dogadać, że potrafimy wspólnie ustalić plan działania, dali nam do podziału drugie tyle.
Powódź nauczyła nas współpracy lokalnej. Nauczyliśmy się też wzajemnej odpowiedzialności. Ale to jest pytanie do każdej innej instytucji. Nie mówię o organizacjach społecznych, bo te – uważam – sprawdziły się tutaj kapitalnie. Pytanie, co z tego wyciągnęły władze lokalne i inne instytucje. Niektóre wykorzystały powódź jako idealny moment, żeby się odrodzić, przyspieszyć odbudowę, wiedziały, jak prosić o pomoc, a inne obwiniają władze lokalne, o to, że nic nie robią.
Dla przykładu: kilka dni temu okazało się, że jest szkoła w jednej z wiosek, która nic nie dostała, „bo gmina nam nie pomogła”. Dalszych prób pozyskania pomocy już nie było. Mówię, że przecież od pierwszych dni powodzi pomagaliśmy takim instytucjom, jak wy. Dlaczego do nas nie przyszliście? Gmina nam nie pomogła i w ogóle nie wiedzieliśmy. We mnie się wtedy gotuje, bo widzisz niezaradność ludzi, którzy powinni w tym aspekcie świecić przykładem. Jeżeli prowadzę placówkę oświatową, czy instytucję kultury, sama powinnam być na tyle odpowiedzialna, żeby wykorzystać ten moment na odbudowę, nawiązać współpracę, a jednocześnie budować swoją wiarygodność, myśląc o odbiorcach, na rzecz których działam.
Aby skutecznie przygotować się na przyszłe kryzysy, organizacje muszą wyciągnąć ważną lekcję: poza odwagą w działaniu i proszeniu o pomoc, kluczowa jest znajomość lokalnych zasobów.
My przecież w życiu nie potrzebowaliśmy magazynu. Po co nam on w codziennych działaniach? Powódź sprawiła, że poprosiliśmy o pomoc naszą burmistrzynię Renatę Surmę. Udostępniła nam magazyn, do którego mogliśmy ściągać dobra od różnych darczyńców. Takie żelazne magazyny powinny być wszędzie, zwłaszcza w regionach zagrożonych powodzią czy innymi klęskami żywiołowymi. A w nich zasoby agregatów, osuszaczy, innych potrzebnych sprzętów.
Konieczna jest także inwentaryzacja lokalnych zasobów, czyli na przykład wiem, kto w moim regionie ma wózek widłowy, koparkę albo traktor, gdy trzeba będzie wyciągać jakieś auto z rowu lub rzeki. To powinno być gdzieś spisane, że ludzie mają takie zasoby i wyrażają chęć pomocy w czasie kryzysu. Takich list nie ma, bo jest to kontakt osobisty. Gdy zmienia się władza lokalna, zmienią się sołtysi czy sołtyski, to taka baza informacji nie jest przekazywana, a to bardzo przyspiesza działania pomocowe w sytuacjach kryzysowych.
A jak powódź wpłynęła na Waszą sytuację, Funduszu Lokalnego Masywu Śnieżnika?
– Na pewno umocniliśmy swoją markę jako lokalnego lidera, chociaż i tak byliśmy dość rozpoznawalni. Co jednak ważniejsze – poznaliśmy mnóstwo ludzi, którzy ułatwiają nam dotarcie do zapomnianych miejsc. Zaczęliśmy także rozszerzać aktywność w kierunku niwelowania skutków sytuacji kryzysowych. Nasza zwyczajowa aktywność nie ustaje, skupia się na edukacji, programach stypendialnych, na Działaj Lokalnie, ale nagle przychodzi powódź i trzeba działać. W międzyczasie spłonął dom sąsiada niedaleko nas – trzeba działać i rozpocząć akcję pomocową. To też jest sytuacja kryzysowa. Napisała do nas szkoła, że jest chłopak, któremu umarła mama, a on mieszka w zapleśniałej ruderze, będzie musiał jechać do domu dziecka i zabrać siostrę. Znowu działamy. To także jest sytuacja kryzysowa.
Staliśmy się przez to multidyscyplinarni, co chyba trzeba zaliczyć na plus.
Teraz mówi się o świecie VUCA, świecie zmiennym, niepewnym, złożonym i dwuznacznym, gdzie mamy klęski żywiołowe, gdzie mamy błyskawiczny rozwój sztucznej inteligencji, zmiany geopolityczne, wojny, przerwy w łańcuchach dostaw.
Lokalne organizacje, jak chociażby fundusze lokalne, muszą się bardzo szybko adaptować do tych warunków. One są na tyle elastyczne, że potrafią szybko reagować, łączyć lokalne zasoby i wykorzystywać potencjał zaufania, który zdobyły, aby mądrze i skutecznie pomagać.
Takim przykładem jest Federacja Funduszy Lokalnych w Polsce, której organizacje członkowskie błyskawicznie aktywowały swoje moce i pomagały nam na różne sposoby już od pierwszych dni po przejściu fali powodziowej.
Dzisiaj rano robiłam prasówkę i na waszym portalu trafiłam na informację o dziesięciu inspirujących przykładach marketingowych. I jestem tam wymieniona. Nie tylko poczułam radość, ale to mi też dało do myślenia. Czasem mam wątpliwości, czy nie przeginam z tą powodzią, przecież ile można o tym truć. Ale z drugiej strony, jeżeli ta komunikacja jest transparentna, pokazujesz konkretne przykłady, to są efekty. Ludzie widzą, co robisz i udaje się pozyskiwać nowych darczyńców, wolontariuszy.
CZYTAJ TAKŻE: Marketing z misją: 10 inspirujących przykładów >
Jestem bardzo wdzięczna Pawłowi Łukasiakowi z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce, że na samym początku powodzi zachęcał fundacje korporacyjne i inne instytucje „Nie róbcie swoich zrzutek, wpłacajcie na Masyw Śnieżnika i im pomagajcie, bo oni znają lokalne potrzeby”. To był dla nas impuls, który pomógł nam o wiele skuteczniej działać. Tak samo zadziałało Forum Darczyńców, które łączyło nas z innymi i dzięki temu mogliśmy wystartować z kopyta. To jest właśnie łączenie kropek.
Zuza Komornicka – certyfikowana trenerka, wykładowczyni, inspiratorka, ekspertka ds. promocji. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, The City University of New York, Akademii Mistrzów Treningu. Od ponad 18 lat pracuje dla ludzi i z ludźmi. Zajmuje się doradztwem, opracowywaniem strategii marketingowych dla środowiska biznesowego, startupowego i organizacji społecznych oraz szkoleniami dot. komunikacji, budowaniu relacji z otoczeniem, promocji, kreatywności czy design thinking. Wykłada na studiach MBA na Politechnice Krakowskiej oraz na UJ. Na swoim koncie ma zrealizowanych ponad 2200 godzin szkoleniowych oraz wiele innowacyjnych kampanii i autorskich projektów.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.