Sylwek Witczak: „Równać Szanse” wyciąga z młodzieży mnóstwo dobrych rzeczy [patronat ngo.pl]
Straż Pożarna często postrzegana jest przez pryzmat starszych strażaków gaszących pożary, tymczasem okazuje się, że młodzież stanowi solidny filar OSP. O roli młodych w strażackich strukturach, uczestnictwie w Programie „Równać Szanse” oraz o sukcesie, z jakim spotkała się gra „Strażopoly” opowiada Sylwester Witczak.
Rafał Jutrznia: – Powinienem przedstawić Cię jako strażaka, samorządowca czy przede wszystkim społecznika?
Sylwester Witczak: – Przede wszystkim społecznika. Jestem radnym w gminie Zduńska Wola, ale tego pewnie by nie było bez zamiłowania do bycia społecznikiem. Do patrzenia nie tylko na czubek własnego nosa, ale też na to, co jest ważne dla ogółu społeczeństwa, które mieszka blisko mnie – dla moich sąsiadów i współpracowników. Równie istotny wpływ na zostanie radnym miała miłość i pasja do straży. To był absolutny początek, który mocno mnie ukierunkował i tak naprawdę kierunkuje aż do dziś.
Skąd wzięła się ta pasja do OSP?
– Absolutnym początkiem jakichkolwiek działań w kierunku straży pożarnej był okres dzieciństwa. Mój najlepszy kolega zapisał się do straży i bardzo namawiał mnie do przyjścia na spotkanie. Tak to się zaczęło – zbieraliśmy kolegów z klasy i ze szkoły, żeby ze wsparciem ówczesnego prezesa naszej jednostki stworzyć młodzieżową drużynę pożarniczą. Zaczęliśmy startować w zawodach, a starsi strażacy wkładali mnóstwo energii, siły i ducha w wyszkolenie nas oraz zapewnienie nam potrzebnego sprzętu. Później, po osiągnięciu pełnoletności, pojawiły się wyjazdy do akcji pożarniczych, które jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że straż mnie kręci. Dosyć szybko zostaliśmy obdarowani dużym zaufaniem ze strony starszych strażaków. Widzieli, że warto inwestować w młodzież, dlatego razem z moim kolegą już w wieku szesnastu lat staliśmy się członkami zarządu naszej jednostki. W wieku dziewiętnastu lat byłem już prezesem jednostki OSP, która działa w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym. To było dla mnie dość trudny czas – w lutym zostałem prezesem, a w maju zdawałem maturę, jednocześnie musząc podchodzić do obowiązków bardzo odpowiedzialnie. Zdania na ten temat były oczywiście bardzo podzielone. Niektórzy nam sprzyjali i uwierzyli w to, że nie zawiedziemy. Dla innych to był szok, byli przekonani, że młodzi ludzie nie powinni zajmować takich stanowisk, nie wierzyli w to, że sobie z tym poradzimy. Udało nam się, oczywiście przy wsparciu tych, którzy w nas uwierzyli. Nie znałem jeszcze wtedy programu Równać Szanse, ale już w pewien sposób realizowałem w sobie cele, które ten program promuje – wiara we własne siły, skuteczne planowanie i zjednywanie sobie ludzi. Dlatego „Równać Szanse” jest dla mnie tak genialne, ponieważ wyciąga z młodzieży mnóstwo dobrych rzeczy.
Dziewiętnaście lat to zdecydowanie młody wiek, jak na prezesa jednostki straży pożarnej, zwłaszcza ze względu na to, że strażak często kojarzy się z dojrzałym mężczyzną. Jednak z jakiegoś powodu dość popularne są młodzieżowe drużyny pożarnicze. Co takiego oferuje młodym ludziom OSP?
– To zależy od tego na ile starsi strażacy są gotowi na przekazanie swojego pola działania młodym ludziom. Na ile są w stanie im zaufać oraz od tego, czy dane jednostki są w stanie zbudować przestrzeń dla młodych ludzi. Jeśli młodzi ludzie będą postrzegani jako ci, którzy mają przychodzić, czyścić sprzęt i zamiatać podłogi, to młodzieżówka będzie działała tam przez krótką chwilę. Każdy młody człowiek, zaczynając coś nowego, będzie wnosił pewną dozę pasji i zamiłowania, ale z czasem będzie ono stygło – tak zwany „słomiany zapał”, który będzie coraz bardziej wygaszany przez takie podejście. Natomiast wiele jednostek, szczególnie teraz, w których udaje się wygospodarować przestrzeń dla dzieci i młodzieży, podchodzi do tematu bardzo profesjonalnie. Poza tym, młodzież odmładza straż. Daje jej świeże spojrzenie na różne tematy, począwszy od kwestii organizacyjnych po zapewnienie przyszłości i wymiany osób, które jeżdżą do akcji. Są też takie jednostki - i trzeba o tym też mówić - które nie mają sprzętu lub możliwości do działań ratowniczo-gaśniczych, a które wdrażane są dopiero przy dużych działaniach specjalistycznych. To jednak nie zmienia postaci rzeczy, bo również tam może znaleźć się miejsce dla młodzieży. W ramach programu „Równać Szanse” miałem okazję współpracować z dużo mniejszą jednostką z naszej gminy, w której nie było samochodu ratowniczo-gaśniczego, a jedynie lekkie auto. Byli tam za to kapitalni, świetni ludzie, dla których straż stała się pasją i miejscem rozwoju. Młodzi mieli okazję ukończyć tam kurs pierwszej pomocy. Ten wiek to moment niesamowitej kreatywności – wystarczy dać młodzieży trochę pola do działania i zaufać. Jeśli chodzi o rolę młodzieży w strukturach OSP, to rzeczywiście – środowisko strażackie jest często bardziej zaawansowane wiekowo. Obecność młodzieży pozwala na to, że starsi nie muszą bać się o to, że ktoś kiedyś przyjdzie, zamknie strażnicę na kłódkę i powie: „no dobra, to już koniec”.
Czyli zaufanie i przestrzeń do rozwoju to klucz do zaangażowania młodzieży.
– Dołożyłbym do tego jeszcze ofertę. Oferta musi być dla młodych jasna, konkretna i precyzyjna. My przerabialiśmy już u siebie różne działania pod kątem dopasowywania oferty i zwykle się one sprawdzały. Ale dzisiaj ta oferta musi być już całkowicie przebudowana, ponieważ przestaje być aktualna. Trzeba dbać o to, aby nadal była w stanie zachęcać młodych.
I co jest dziś w stanie ich zachęcić?
– Dzisiaj mamy specyficzny czas, więc ciężko jest mi się odnieść bezpośrednio do czasów pandemii. Natomiast to, co działało do tej pory, to właśnie pierwsza pomoc. Młodzież jest dziś bardzo wrażliwa pod tym względem, byli bardzo chętni do zagłębienia się w tę tematykę i nauczenia się tego, jak uratować ludzkie życie w nagłych sytuacjach. Ciągnie ich przygoda, chęć poznawania nowych ludzi. Te kwestie oddziałują najmocniej. Oczywiście ważne są też tematy typowo strażackie, bo każdy kiedyś chciał zostać strażakiem. Chodzi więc przede wszystkim o to, żeby w tej ofercie zawrzeć naukę, doświadczenie i miejsce do poznania rówieśników.
I z tą ofertą przyszło „Równać Szanse”?
– Dokładnie tak. Przez realizację celów tego programu można przeżyć niesamowitą przygodę. Pierwszy projekt, który zrealizowaliśmy nazywał się „998. Czas na młodzież”. Był zbudowany z trzech bloków tematycznych: najpierw były zajęcia z psychologiem zawodowym, potem zajęcia z pierwszej pomocy, a następnie z pożarnictwa. Ktoś mógłby powiedzieć, że zajęcia z psychologiem-doradcą zawodowym nie wpisują się w założenia programu, jednak do tej pory osoby biorące udział w tym projekcie wspominają, że to był moment, w którym poznali swoje predyspozycje i ograniczenia, na co nie mieli okazji w szkole. Po wszystkich zajęciach uczestnicy przeprowadzili akcję ratowniczo-gaśniczą. Wyszło świetnie, zrobili to naprawdę profesjonalnie, a przy tym mieli mnóstwo dobrej zabawy. Następnie zrealizowaliśmy projekt ze Stowarzyszeniem Kobiet Aktywnych Wsi Zagajew z gminy Warta. Dzięki temu projektowi dwie osoby z naszej grupy pojechały na szkolenie Młodzieżowych Liderów Równać Szanse, a potem zrealizowały projekt samodzielnie, od A do Z. Ja się wtedy wycofałem ze względu na kandydowanie do rady gminy. Nie chciałem tych rzeczy ze sobą łączyć. Powiedziałem, że mogę im doradzać, ale to oni w większości będą musieli sobie radzić ze wszystkim, to oni będą musieli ten projekt przeprowadzić i stać na pierwszej linii. To się sprawdziło i zagrało naprawdę genialnie. Nagrywali filmiki dotyczące pierwszej pomocy, zajmowali się montażem i dowiadywali się wszystkiego sami. Większość z tych osób jest do tej pory w straży, są członkami zarządu i radzą sobie świetnie. Uważam, że ten projekt miał na nich bardzo duży wpływ.
Później była przerwa w projektach, bo wyszedłem z założenia, że nie będę zmuszał młodzieży do realizacji projektów. Pomyślałem, że wrócimy, gdy pojawi się grupa z pomysłem na fajny temat. Wtedy usiądziemy i napiszemy ten wniosek. To jest też coś, na co zwróciłem uwagę – polecam, aby nie pisać wniosków samemu. Młodzież powinna być włączona w cały ten proces – od rozmów po konsultacje. Nie da się zrobić tego inaczej, bo wtedy koordynator będzie się męczył i szukał. Po kilku latach pojawiła się nowa grupa młodzieży, która bardzo lubiła gry towarzyskie, w tym gry planszowe. W ramach integracji przegraliśmy w różne gry praktycznie całą noc. Podczas śniadania wspomniałem im o istnieniu programu „Równać Szanse”, z którego moglibyśmy dostać dofinansowanie, jeżeli napiszemy wniosek. Sęk w tym, że to oni musieliby mi powiedzieć, co chcieliby realizować. Doszliśmy do wniosku, że chcemy grać. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze w co, jak ta gra miałaby wyglądać, ale tak to się zaczęło. Dopiero potem spotkaliśmy się wszyscy na świetlicy, zamknąłem drzwi i powiedziałem, że wyjdziemy dopiero wtedy, gdy stworzymy coś, na podstawie czego będziemy mogli pisać projekt. Tak powstało Strażopoly.
Gdybyśmy mieli teraz zagrać w Strażopoly, to jakich zasad musiałbym się nauczyć?
– Strażopoly było dla nas nie tylko grą planszową. Stało się pewną ideą pracy z młodzieżą. Sama gra polega na tym, że poruszamy się na planszy pomiędzy tym, co w Straży Pożarnej obecne jest obecne zawsze, począwszy od akcji, a na różnych innych wydarzeniach kończąc. Postaciami kierujemy przez swoje karty gracza, zdobywamy wiedzę, umiejętności, sprzęt strażacki. Jeśli ktoś koncentruje się tylko na sprzęcie, a nie na ludziach – przegrywa. Udało się stworzyć coś, co pokazuje pewnego rodzaju równowagę i uczy patrzenia na wiele aspektów. Zaskoczeniem było to, że na początku nie każdy potrafił w to grać, łącznie z nami. Potem uczestnicy zrozumieli, dlaczego tak jest.
Pytania w grze oparte są na Ogólnopolskim Turnieju Wiedzy Pożarniczej, więc można się jednocześnie pobawić i zdobyć wiedzę. Cały czas jesteśmy w procedurze patentowej i zamierzamy tę grę wydać. Trwa to nieco dłużej, ponieważ rok pandemiczny bardzo nam przeszkodził. Złożyliśmy wniosek do urzędu o zastrzeżenie nazwy i logotypu graficznego. Co do nazewnictwa, jeden z dużych koncernów złożył swoje uwagi, więc chcielibyśmy udowodnić swoją rację przed Urzędem Patentowym, ale najzwyczajniej w świecie walka z dużą korporacją jest bardzo wyczerpująca finansowo.
Czyli prędzej czy później można się spodziewać, że będę mógł kupić tę grę?
– Obiecuję. Cała nasza grupa jest bardzo na to nastawiona. Gdy zaczęliśmy pracować nad grą i przyjechał do nas człowiek, który zajmuje się tym zawodowo – Sławek Wachowski, mający na swoim koncie kilkadziesiąt czy kilkaset tytułów, był zaskoczony tym, że naprawdę wiedzieliśmy, czego chcemy. Mieliśmy wymyślone wszystko, tylko nie potrafiliśmy stworzyć mechanizmu gry planszowej. Warsztaty w tym temacie poszły dosyć szybko i sprawnie. Oczywiście, grę trzeba jeszcze dopracować – grać, grać aż w końcu się ją ogra. Natomiast już teraz uważam, że jej poziom jest świetny. Możemy pograć w nią ze sobą, siedząc blisko siebie, ale mogą grać w nią też jednostki między sobą. Ta gra ma mnóstwo możliwości, dlatego też doszliśmy z grupą do wniosku, że to jest więcej niż tylko planszówką. Zrozumieliśmy, że stworzyliśmy coś zupełnie wykraczającego poza zakładany przez nas wymiar. Okazało się, że w środowisku strażackim istnieje duże zapotrzebowanie na tego typu działania. I tu pojawia się temat konkursu Floriana, organizowanego przez Związek Ochotniczych Straży Pożarnych. To można porównywać śmiało do gali rozdania Oscarów. Sami się śmiejemy, że Ci z Hollywood nie wiedzą jakim niesamowitym przeżyciem był dla nas ten konkurs. Dostaliśmy zaproszenie i pojechaliśmy, choć na początku nie wiedzieliśmy o tym, że dostaniemy statuetkę. Ale udało się – otrzymaliśmy Floriana w kategorii „Edukacja” i wtedy to w nas uderzyło. Do mojej młodzieży dotarło, że da się osiągnąć sukces. I to sukces większy, niż ten, na który liczyliśmy. Na bazie projektu pojawiło się jeszcze kilka innych małych sukcesów.
Bardzo mocno zapamiętałem proces tworzenia świetlicy, podczas którego wybieraliśmy kolor mebli. Z kolegami z zarządu podeszliśmy do tego w nieco inny sposób – powiedziałem młodzieży, żeby to oni wybrali meble i ich kolor. Pozostawiłem im tę odpowiedzialność. Byli w szoku, że ktoś pozwala im na taką samodzielność. Tak samo było z przelewami. Pamiętam jak Artur Łęga na szkoleniu koordynatorów opowiadał, że ktoś kiedyś dał kartę i powiedział uczestnikom projektu, żeby robili zakupy, za które będą potem odpowiedzialni. Ja z kolei dałem młodym jeden z tokenów do potwierdzania przelewów, co wiązało się z moim zaufaniem do nich oraz ich odpowiedzialnością za decyzje, które podejmują.
Swego czasu powiedziałeś – zacytuję – „bardzo istotną rzeczą w tym projekcie jest zmiana, która zaistniałą w młodzieży. Uwierzyli w siebie, uwierzyli w to, że zrobili coś, czego jeszcze nie było”. Do tych zmian dochodziło metodą prób i błędów, czy poprzez prowadzenie za rękę?
– Nie prowadziłem za rękę. Na młodych najbardziej oddziałuje popełnianie błędów. Jako koordynator wiesz, jaki błąd popełnią, ale powinieneś im na to pozwolić. Prowadzenie za rękę nigdy nie jest twórcze. O wiele lepiej jest wprowadzić kogoś w korytarz, w którym znajduje się wiele drzwi. Wiesz co się stanie, gdy któreś zostaną otwarte, ale pozwalasz tej osobie je wybrać. I tak było w tym projekcie – on oczywiście nie był idealny, nie wszystko wypaliło. Były trudne tematy i trudne decyzje, pojawiały się jakieś opóźnienia, które wynikały z popełnionych wcześniej błędów – na które zezwalałem właśnie po to, żeby każdy zrozumiał, że jeśli deklaruje się do wykonania pewnych zadań, to musi być do nich przygotowany. Mieliśmy taką sytuację w projekcie, kiedy ktoś podjął się czegoś, a następnie całkowicie to zawalił, jednocześnie wychodząc z projektu. Miał do tego prawo, ale ktoś później musiał za niego to robić w stresie.
A czego Ciebie nauczyło uczestnictwo w „Równać Szanse”?
– Działanie w projekcie nauczyło mnie pokory i cierpliwego czekania. Pod koniec projektu dołożyłem młodzieży kolejny temat do realizacji – tego było za dużo, więc z czasem nauczyłem się także tego, żeby dać młodzieży odpocząć. Przygoda z „Równać Szanse” nauczyła mnie też większego zaufania do młodzieży – które co prawda zawsze miałem, ale teraz jest ono jeszcze większe. To była także nauka tego, jak ograniczyć swoje zaangażowanie. To znaczy, oczywiście pokazać uczestnikom, że mi zależy. Przecież nie może być tak, że koordynatorowi nie będzie zależało, ale jednocześnie powinien on hamować swoje zapędy i oddać pole do działania młodym. Powinien także reagować na pojawiające się problemy – w najgorszym momencie doświadczyłem czegoś takiego, że młodzież, która była w równoległych klasach dogadywała się świetnie w straży, bardzo dobrze się komunikowali. Problem pojawił się, gdy mieli przekazać sobie informacje w szkole. To był dla mnie szok, ale trzeba było ten problem rozwiązać, więc przeprowadziliśmy dwa spotkania dotyczące samej komunikacji, ćwiczyliśmy porozumiewanie się.
Biorąc pod uwagę wszystkie doświadczenia, które masz w pracy z młodzieżą, jesteś w stanie wskazać coś, co uważasz za swój błąd? Coś, czego dzisiaj byś nie zrobił, bądź zrobił zupełnie inaczej?
– Jedną rzeczą, którą bym polecił każdemu, kto będzie realizował projekt – nie tylko w „Równać szanse” – to dbanie o informację zwrotną. Ja w swojej grupie miałem bardzo duży problem z udzieleniem takiej informacji, co negatywnie wpływało na współpracę między nami. Tak jak wcześniej wspomniałem, w pewnym momencie nadałem młodzieży za duże tempo, przez co uczestnicy trochę się wypalili. Nie wyczułem tego momentu, w którym zmieniają szkołę i potrzebują odrobiny odpoczynku. Jeśli miałbym uznać coś za swój błąd, to w pewnym momencie było wszystkiego za dużo. Kończyło się Strażopoly, a my zaczynaliśmy „Ochotniczą Szkołę Pierwszej Pomocy”. O ile pierwsza edycja była super, o tyle druga spotkała się z zainteresowaniem głównie w jednostkach, w których takich działań nie było. W mojej grupie był już pewien przesyt.
A patrząc na to z drugiej strony – co uznajesz za swój sukces?
– Trzymam u siebie w domu nasze grupowe zdjęcie z konkursu Floriana od czasu wygrania tej statuetki. Największym sukcesem są ludzie z tej fotografii. Mimo, że grupa trochę się rozjechała, każdy poszedł w innym kierunku, to filar tego zespołu jest w straży, która czerpie z nich bardzo dużo, a oni – mam nadzieję – czerpią coś ze straży. Teraz osoby z tego zdjęcia będą kształtować młodzież na bazie naszej idei, którą stworzyliśmy w ramach Strażopoly. Wchodzimy w zupełnie inny etap, w którym ja się wycofuję i będę ich wspierał zza kulis. Trzech chłopaków ze wsparciem dziewczyn będzie uruchamiało młodzieżową drużynę pożarniczą – konsultowali się już z innymi jednostkami OSP, również z tymi, od których możemy się czegoś nauczyć. Opracowują plan pracy z młodzieżą, opierając się przede wszystkim na moich błędach, które mieli znaleźć, spisać i nigdy ich nie powtarzać. Cóż, pewnie powtórzą. Pewnie będą popełniali swoje błędy. Spełnieniem mojego marzenia będzie to, jeśli ktoś z nich napisze swój własny projekt, który zrealizuje. Z resztą uważam, że jednostki straży pożarnej mogą funkcjonować w oparciu o model pracy „Równać Szanse” – trzeba tylko chcieć.
Czyli uczniowie przejmują rolę mistrza.
– Mistrzem bym siebie nie nazwał, ale widzę w nich niesamowicie duży potencjał. Są bogatsi o doświadczenia w działaniu. Realizowali projekty w ramach Programu „Równać Szanse”, realizowali zadania publiczne. Biorąc pod uwagę swoje błędy, ich rozwój i nasze wspólne sukcesy, nie mogę patrzeć na ich przyszłość inaczej niż optymistycznie.
Sylwester Witczak – społecznik, strażak OSP w Janiszewicach i prezes Zarządu Oddziału Gminnego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP, radny gminy Zduńska Wola. Koordynator projektów realizowanych w ramach Programu „Równać Szanse”, lider PAFW.
Źródło: Program "Równać Szanse"