Zdarzało się, że nawet księża podczas ogłoszeń parafialnych zachęcali do głosowania. Po jednym z takich apeli starsi ludzie przyszli głosować z dowodami osobistymi. Głosowanie to głosowanie! Udało się zaangażować naprawdę całe miejscowości – o projekcie „Pracownie Orange” opowiadają Karolina Kanar-Kossobudzka i Antonina Bojanowska.
Ignacy Dudkiewicz: – Powiedzcie szczerze, ilu głosów się spodziewałyście?
Karolina Kanar-Kossobudzka: – Marzyłam, żeby było pięćdziesiąt tysięcy. Wszyscy pukali się w głowę, mówiąc, że to bardzo ambitny cel. To, co się stało potem, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Bo ważnych głosów było ponad cztery miliony.
Czyli osiemdziesiąt razy więcej.
K.K-K.: – Tak. Oczywiście to nie oznacza, że zagłosowały cztery miliony osób. Codziennie można było oddać pięć głosów. Niemniej samych zarejestrowanych kont było 182 tysiące.
Antonina Bojanowska: – Głosowanie było zabezpieczone technicznie, a wszystkie głosy zostały zweryfikowane pod względem poprawności. Na daną miejscowość mogli zresztą głosować internauci z różnych regionów. Zależało nam na tym, bo przecież są osoby, które utożsamiają się z więcej niż jednym województwem i darzą sympatią różne miejscowości.
Skąd wziął się taki sukces? Macie pomysł?
K.K-K.: – Z kilku rzeczy. Po pierwsze, istnieje ogromna społeczna potrzeba tworzenia w małych miejscowościach takich placówek jak Pracownie Orange. Z perspektywy dużego miasta, wydaje nam się czasem oczywiste, że każdy ma łatwy dostęp do internetu i komputera. A w mniejszych ośrodkach to jest prawdziwe wyzwanie – poważny wydatek, na który często w budżecie domowym nie udaje się znaleźć pieniędzy. A każda taka Pracownia to miejsce do nauki, pracy, zabawy…
To czasem pierwsze miejsce w gminie z komputerem i internetem?
K.K-K.: – Różnie bywa. Ale często w placówkach, które aplikowały do nas – a więc w szkołach, domach kultury czy bibliotekach (choć one zyskały już mocne wsparcie w ramach Programu Rozwoju Bibliotek) – sprzęt jest przestarzały. Nasz program był dla wielu instytucji szansą na posiadanie nowoczesnych, dobrej klasy urządzeń. Dla maleńkich społeczności to naprawdę był „łakomy kąsek”.
A.B.: – Głosów było tak dużo, bo te małe społeczności się niezwykle zmobilizowały. W dużym mieście podobne głosowanie byłoby pewnie jednym z tysięcy wydarzeń i inicjatyw, jakie się dzieją. A w małej wsi czy w miasteczku wokół podobnego wyzwania mobilizuje się cała społeczność. To głosowanie było też szansą na to, aby mieszkańcy mogli już od samego początku zjednoczyć się wokół wspólnej idei i poczuć, że robią coś razem. Kandydujące grupy inicjatywne promowały też głosowanie wśród mieszkańców i aktywnie zachęcały do udziału. Czasami działały dość podstawowymi metodami, ale niezwykle ujmująco.
Opowiedzcie.
K.K-K.: – W Czeszowie, pomimo wakacji, szkoła była codziennie otwarta. Ustalono dyżury wolontariuszy – nauczycieli i uczniów – potrafiących obsługiwać komputer. Mieszkańcy, także seniorzy i seniorki, mogli przychodzić i z ich pomocą głosować. Niektórzy przychodzili codziennie.
A.B.: – W Szczekarkowie mieszkańcy z własnym mobilnym sprzętem chodzili od domu do domu, zakładając konta kolejnym osobom i zapraszali ich do głosowania. Jeszcze inna wieś, Dubiny, zrobiła stanowisko mobilne na festynie. No i wreszcie moja ulubiona historia, kiedy pani sołtyska zrobiła sobie zdjęcie na tle ogrodzenia swojego domu i dodała do niego napis: „Jakie jeszcze zdjęcie muszę sobie zrobić, żebyście zagłosowali na Pracownię Orange?”.
Rzeczywiście ujmujące.
K.K-K.: – Te historie wyciskały nam łzy z oczu przez trzy tygodnie głosowania. Podobnie jak historia dwóch miejscowości, które postanowiły w województwie lubelskim sobie wzajemnie pomagać i głosować na siebie nawzajem.
A.B.: – Naprawdę używano wszelkich metod: plakatów, memów, lokalnych mediów, zdarzało się, że nawet księża podczas ogłoszeń parafialnych zachęcali do głosowania. Po jednym z takich apeli, w Huszlwie, niektórzy starsi ludzie przyszli głosować w szkole z dowodami osobistymi. Głosowanie to głosowanie! Udało się zaangażować w to naprawdę całe miejscowości.
Wróćmy do idei. O co chodzi w Pracowniach Orange?
A.B.: – Z badań, które przeprowadziliśmy na starcie programu, wynika, że w małych miejscowościach i wsiach ludzie mniej korzystają z internetu niż w dużych miastach. Pomysł na Pracownie Orange wziął się właśnie z tej obserwacji. Chcieliśmy stworzyć miejsca, w których mieszkańcy małych ośrodków będą mogli korzystać z dobrego sprzętu. Zależało nam jednak, żeby nie tylko przywieźć komputery i założyć internet, ale także dać lokalnym społecznościom bodziec do rozwoju, żeby wykorzystywały te możliwość jak najlepiej.
To znaczy?
K.K-K.: – Pracownia to nie tylko multimedia. To także miejsce spotkań, rozwijania swoich pasji, pożytecznego działania na rzecz swojego otoczenia. Oprócz sprzętu w każdej pracowni potrzebny jest więc program bezpłatnych zajęć, kursów, warsztatów – jak najlepiej dostosowany do lokalnych potrzeb. Tylko takie zgłoszenia – z pomysłem na działalność na rzecz mieszkańców – przyjmowaliśmy. Od początku o to nam chodziło: dajemy sprzęt, możliwości techniczne, ale dajemy też wsparcie – szkolimy liderów (choćby z pozyskiwania funduszy), pomagamy im budować społeczność, tworzymy z nimi sieć, rozdajemy małe granty, a nawet wprowadzamy elementy grywalizacji.
Jak to wygląda?
K.K-K.: – Na platformie, na której liderzy mogą się ze sobą kontaktować, wymieniać pomysłami, wzajemnie inspirować i podejmować współpracę, mogą też brać udział w realizacji wyzwań. Za ich wykonanie otrzymują punkty, które później można wymienić na nagrody w postaci kolejnego sprzętu – aparatów, dyktafonów, laptopów, ale też zestawów książek, gier planszowych czy sprzętu sportowego. To wszystko dzieje się na miejscu. Staramy się możliwie mało narzucać im zza warszawskiego biurka.
Co wchodzi w skład Pracowni?
K.K-K.: – Każda Pracownia wyposażona jest w trzy komputery z dostępem do internetu, telewizory oraz konsolę do gier. To wszystko to taki wabik. Jak już ludzie przyjdą, można ich „zaatakować” zajęciami i propozycjami na inne formy spędzania czasu. W bieżącej edycji pakiet startowy zawiera również urządzenie wielofunkcyjne – drukarkę, skaner, ksero – bo tego niezwykle brakuje w małych miejscowościach. W ramach urządzania Pracowni zapewniamy też nowe meble oraz pieniądze na odświeżenie pomieszczenia.
Ile Pracowni otworzyliście?
A.B.: – W pierwszej edycji z 2012 roku powstało ich 50, w obecnej kolejne 27. Ale mamy chęć na więcej.
K.K-K.: – Zresztą otwarcie Pracowni to dopiero początek. Dokładnie śledzimy, co się dzieje w już otwartych placówkach. Właściwie codziennie dzwonimy, piszemy, kontaktujemy się przez portale społecznościowe. Znamy się też osobiście ze zjazdów liderów Pracowni. W listopadzie odbędzie się największy z dotychczasowych. Podczas takich zjazdów powstają świetne pomysły. To liderzy wymyślili na przykład stworzenie „Pomarańczowego szlaku” – systemu wzajemnego odwiedzania się dzięki malutkim grantom od nas. To służy i integracji, i inspiracji.
Kto mógł założyć Pracownię?
K.K-K.: – Wnioski przyjmowaliśmy od tak zwanych grup inicjatywnych. To mogły być instytucje kultury, szkoły, organizacje pozarządowe, ale też grupy nieformalne.
Którego typu grup jest najwięcej?
K.K-K.: – W pierwszej edycji najwięcej zgłaszało się domów kultury i świetlic wiejskich. W drugiej pojawiło się sporo organizacji pozarządowych, z czego jesteśmy szczególnie dumni, bo to znaczy, że nasz pomysł chwycił również w III sektorze.
A grup nieformalnych?
K.K-K.: – Jest ich trochę. Najczęściej podmiotem występującym w ich imieniu jest gmina. Niektóre z nich zresztą później założyły stowarzyszenia, inne zaś działają tak sprawnie, że niejedna organizacja mogłaby się od nich uczyć.
Grupa inicjatywna musiała liczyć przynajmniej pięć osób, w tym trzy pełnoletnie. Musiała znaleźć lokal oraz opiekuna – niekiedy jest to pracownik instytucji, czasem wolontariusz, a czasem Pracownią opiekują się różni ludzie na dyżurach. Tak jest w Łomnicy-Zdrój, gdzie lider pracowni, który nota bene został w międzyczasie wójtem, znalazł kilkanaście rodzin, które mają dyżury opieki nad Pracownią. W ten sposób cała wieś się w to angażuje.
A.B.: – Cieszy nas, że Pracownia jest także okazją dla rozwoju jej liderów. Są wśród nich tacy, którzy – zaczynając od Pracowni – nauczyli się przywództwa, potem diagnozowania potrzeb społecznych, realizowania strategii rozwoju placówki, aż w końcu zdecydowali się kandydować w wyborach samorządowych i teraz zarządzają gminami. Taką drogę przebyła najmłodsza pani wójt w województwie lubelskim, która ma 26 lat, a „wyrosła” właśnie z naszego programu.
I władze gminy tak chętnie przyklaskiwały inicjatywie grupy nieformalnej czy organizacji?
A.B.: – Te dwie rzeczy mnie najbardziej zaskoczyły – oczywiście pozytywnie. Po pierwsze zaangażowanie całych miejscowości w prowadzenie Pracowni. Po drugie właśnie to, że gmina potrafiła zaufać nieformalnej grupie społeczników, bez silnego osadzenia w instytucjach.
W tym dwójce nastolatków…
K.K-K.: – Otóż to! Niektórych z nich być może wójt pierwszy raz widział na oczy. A jednak odważył się dostrzec w nich partnerów, przekazać im lokal i udział w programie.
W tej edycji otworzycie 27 pracowni. A ile było zgłoszeń?
K.K-K.: – Przyszło 1018 wniosków, co także nas zaskoczyło. Po weryfikacji formalnej i ocenie merytorycznej, której dokonała komisja złożona z naszych partnerów (Towarzystwo Inicjatyw Twórczych Ę, Fundacja Szkoła Liderów, Fundacja Dobra Sieć, Fundacja Highlight/Inaczej i Laboratorium EE), pod głosowanie poddaliśmy pięćdziesiąt lokalizacji. Próg punktowy był bardzo wysoki – otrzymaliśmy mnóstwo świetnych wniosków.
Z tych pięćdziesięciu 23 wnioski musiały w głosowaniu przegrać… Spotkałyście się z frustracją?
K.K-K.: – Oczywiście. Emocji było bardzo dużo. Spodziewaliśmy się tego. Dzwonili do nas ludzie z różnych miejscowości, mówiąc że dzieci są zawiedzione, a oni nie wiedzą, jak im wytłumaczyć, dlaczego dana miejscowość przegrała tak niewielką liczbą głosów.
A.B.: – Jeszcze trudniej było wtedy, gdy po zakończeniu głosowania musieliśmy zweryfikować głosy i odrzucić te oddane niepoprawnie – co zmieniało ostateczny wynik. I choć była o tym mowa w regulaminie od samego początku, to niektórzy zdążyli się już ucieszyć, by potem przeżyć rozczarowanie. Ale nie mieliśmy wyjścia. To był konkurs.
Mimo to smutno…
A.B.: – Żal nam było zwłaszcza jednej lokalizacji, wsi Lulemino, w której jest 110 mieszkańców, a zgromadzili kilkadziesiąt tysięcy głosów. Z podziwem patrzyliśmy, w jaki sposób zmobilizowali tylu internautów do codziennego głosowania. Oczywiście, głosowało na nich też dużo ludzi z innych rejonów Polski, których ujęło, że tak mała mieścina ma szansę wygrać. Ale – mimo tak gigantycznej pracy – nie udało się…
Oprócz trudnych emocji, widzę też, ile wam to sprawia frajdy…
K.K-K.: – To prawda. Żyję tym programem, jestem bardzo blisko z liderami. Mamy dusze społeczników, nie pracujemy w wielkim biznesie, tylko przy wielkim biznesie. To duża różnica. Rozwój małych miejscowości i rozwój osób, które spotykamy, to największa nagroda. Spotykamy ludzi, którzy niczego się nie boją, wchodzą w nowości. W pierwszej edycji pojawili się fenomenalni ludzie. Nie mogę się doczekać, kiedy spotkamy liderów nowych Pracowni.
A.B.: – Zawsze się trochę wzruszam, kiedy słyszę wypowiedź czternastolatki, która mówi, że Pracownia to jej „drugi dom”. Albo, że dzięki Pracowni młody chłopak poprawił oceny z przyrody. Albo jeszcze, jak liderzy mówią, że Pracownia to „najlepsza przygoda ich życia”. To bardzo budujące.
K.K-K.: – W Ostrowie Lubelskim był pewien nastolatek, który właśnie w Pracowni oglądał filmiki instruktażowe dotyczące robienia filmów i zaczął – aparatem z Pracowni – kręcić swoje pierwsze próby. Teraz filmuje wszystkie imprezy w gminie. Obudził się w nim talent. Inna dziewczyna zaczęła dzięki Pracowni robić zdjęcia i chce iść na studia fotograficzne. To pokazuje, jak niewiele trzeba. Nie oszukujmy się: to tylko trzy komputery i trochę dodatkowego sprzętu. Ale przy okazji objawiają się liderzy, którym chce się chcieć.
Macie doświadczenie dwóch edycji. Co dalej?
K.K-K.: – Na pewno chcemy robić kolejną edycję – być może już za dwa lata. Póki co chcemy porządnie popracować z liderami nowych Pracowni. A przede wszystkim chcemy móc za jakiś czas opowiedzieć jeszcze więcej takich historii jak te z Ostrowa Lubelskiego czy Łomnicy-Zdrój. To byłby nasz największy sukces.
Karolina Kanar-Kossobudzka – pracuje w Fundacji Orange jako koordynatorka programu Pracownie Orange. Odpowiedzialna jest za prawidłowy przebieg programu oraz merytoryczne wsparcie dla Pracowni, w szczególności za pomocą nowych technologii. Od lat związana z działalnością społeczną, edukacją i zarządzaniem projektami. Prywatnie miłośniczka dalekich podróży.
Antonina Bojanowska – w Fundacji Orange jest koordynatorką ds. komunikacji. Ukończyła socjologię na UAM w Poznaniu. Z trzecim sektorem związana od 2008 roku, głównie w obszarze działań edukacyjnych.
Pracownia to nie tylko multimedia. To także miejsce spotkań, rozwijania swoich pasji, pożytecznego działania na rzecz otoczenia.