– Nie można uważać, że ekonomia społeczna w kontekście polityk publicznych jest niepotrzebna i wręcz zbędna czy szkodliwa. Czy rzeczywiście państwo szkodzi, a rynek pomaga? A może publiczne bez społecznego da sobie jakoś radę, choć stanie się technokratycznym tworem, zaś społeczne bez publicznego – w obecnym zglobalizowanym i niespecjalnie przyjaznym rynku – już niekoniecznie? – pyta Cezary Miżejewski.
Grupa ta, w oparciu o zapisy wstępnego zarysu Projektu Długofalowej Polityki Rozwoju Ekonomii Społecznej, w istocie określiła podstawowe wyznaczniki do dyskusji o ekonomii społecznej w Polsce. To ważne pytania i ważne stwierdzenia, pisane dość ostro, czasem w pierwszej osobie, co podkreśla gorący i dość osobisty stosunek autorów do prezentowanych problemów. Myślę, że to dobrze, bo w istocie problem nie jest błahy, ani też teoretyczny.
Sposób, w jaki zaprojektujemy wizję przyszłości ekonomii społecznej, warunkować będzie działania prawne i finansowe (w tym strumienie środków europejskich) w następnym okresie programowania.
Zaprezentowane w dokumencie scenariusze rozwoju, w dużej części można uznać za niezwykle trafione. Wskazano mianowicie trzy niesprzeczne scenariusze, przewidujące oparcie się na:
-
działaniach zakorzenionych w społeczności lokalnej i nastawieniu na kwestie społeczne/aktywność lokalną/lokalny rynek wewnętrzny
-
własnych usługach i produktach, odpowiadających potrzebom nabywców/odbiorców i możliwościom usługodawców/wytwórców
-
partnerstwie i solidarności/zaufaniu, jako sposobie zdobywania przewag rynkowych.
Krótko mówiąc: musimy przekonać samorząd i władze lokalne, musimy stworzyć wysokiej jakości produkt lub usługę oraz musimy ze sobą kooperować, aby zwiększyć siłę oddziaływania. Nic dodać nic ująć.
Jednak z drugiej strony, pojawił się huraganowy atak na dokumenty rządowe, w których poruszana jest kwestia ekonomii społecznej. Główny zarzut dotyczy sensu jej „powoływania”. Z jednej strony wskazuje się na pozytywne włączanie oddolnych, spontanicznych inicjatyw w realizowanie publicznych celów. Czym innym jest zaś budowanie instytucji, które wypełniałyby funkcje publiczne.
Uznano, że – jak czytamy w stanowisku Izby - „jeżeli polityką państwa jest powołanie mniej lub bardziej doraźnych instytucji dla rozwiązania problemów, to niech to wykona w ramach własnych struktur lub też zleci – zleci powtarzam – komuś innemu. Ale to nie jest żadna ekonomia społeczna, tylko zwykła polityka państwa”.
Zarzut wobec administracyjnej wizji ekonomii społecznej jest dość chybiony, z uwagi na dotychczasowe zapisy rządowych dokumentów strategicznych. Zapisy – wprowadzone nota bene dzięki ludziom z Zespołu ds. rozwiązań systemowych w zakresie ekonomii społecznej. I tak na przykład w Krajowej Strategii Rozwoju Regionalnego, przyjętej 13 lipca 2010 r., zapisano m.in.:
„(…) ważnym kierunkiem działań w tym celu jest rozwój zasobów ludzkich i kapitału społecznego na obszarach o najniższym poziomie i dynamice rozwoju społeczno-gospodarczego. Polityka regionalna będzie integrować działania rożnych podmiotów, koncentrować je i adresować terytorialnie, szczególnie w zakresie następujących działań:
-
aktywizacja zawodowa osób pozostających bez pracy (aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu) – poradnictwo, pośrednictwo pracy, szkolenia i przekwalifikowania, prace interwencyjne i inne formy tworzenia miejsc pracy, rozwój ekonomii społecznej, formy wczesnej interwencji (w tym outplacement), staże i praktyki zawodowe;
-
rozwój lokalny (w tym kulturalny) oraz rozwój kapitału społecznego – wsparcie lokalnych inicjatyw społecznych;
-
przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu, w tym ograniczanie zjawiska ubóstwa, w szczególności wśród dzieci i osób starszych, realizacja programów integracji społecznej, rozwój działań ekonomii społecznej, w tym przedsiębiorstw ekonomii społecznej, które spełniają funkcje w zakresie integracji społecznej, poprawy bądź uzupełniania usług publicznych oraz rozwoju wspólnot lokalnych”.
Trudno zarzucić tym propozycjom administracyjne narzucanie woli. Wydaje się zatem, że nie chodzi tu o nieporozumienie, ani brak świadomości istniejących zapisów, ale poważną dyskusję o wizji ekonomii społecznej. Czy ekonomia społeczna powinna rozwijać się w oparciu o sojusz z władzą publiczną, czy też powinna stanowić autonomiczny, swobodnie rozwijający się sektor, który sam decydowałby o włączaniu się w działania publiczne?
Rynkowo, oddolnie, skutecznie?
W toczącej się dyskusji widać wyraźnie dwa stanowiska, które warunkują różne zastosowanie instrumentów prawnych, finansowych i edukacyjnych. Z jednej strony, jak czytamy w stanowisku Izby: „W sytuacji, gdy w Polsce jeszcze nie istnieje gospodarka społeczna rozumiana jako wystarczająca liczba podmiotów ekonomii społecznej, która może stanowić znaczącą siłę gospodarczą (także w realizacji polityk publicznych), interwencja państwa w budujące się struktury może raczej zaszkodzić, niż pomóc”. A zatem, niech państwo nie interweniuje, nie przeszkadza, bo tłumi jedynie kreatywność i oddolne inicjatywy. Albo lepiej niech da środki finansowe, a my sami zdecydujemy co robić.
Niestety, stanowisko to z jednej strony jest sprzeczne z wcześniejszymi scenariuszami, z drugiej zaś, abstrahuje od rzeczywistości ekonomicznej. Mnie akurat obecny system gospodarczy nie odpowiada. Jednak nie można go nie zauważać. Dzisiaj stanowisko Izby przypomina cytat z Matrixa: „łyżka nie istnieje”. Są tylko oddolne inicjatywy i złe biurokratyczne państwo.
A gdzie się podział wspaniały rynek ze swoim prawem podaży i popytu? Czyżby z otwartymi ramionami przyjął ekonomię społeczną? Czyżby to rynek był sojusznikiem oddolnych lokalnych inicjatyw? Czyżby produkty oferowane przez byłych bezrobotnych, czy osoby niepełnosprawne były z gruntu tak konkurencyjne, że sukces jest pewny? A lokalne usługi i produkty „dopasowane do potrzeb społeczności”, będą przyjmowane chętniej przed tańszym chłamem wielkich korporacji? Czy naprawdę niechęć do władzy publicznej ma nas sprowadzić na manowce?
Czy polityka publiczna jest niepotrzebna?
Autorzy nieco sobie zaprzeczają. Z jednej strony – gromiąc polityki publiczne, zaś z drugiej – wskazując scenariusz, w którym działania zakorzenione w społeczności lokalnej wymagają rozwoju: usług na rynku lokalnym, klauzul społecznych, interwencji publicznych, współpracy z samorządem, działalności gospodarczej nastawionej na rozwiązywanie problemów (realizację celów społecznych) oraz potencjału społeczności lokalnej.
A więc jednak potrzebna jest polityka publiczna. Potrzebna jest też współpraca i wsparcie ze strony samorządu. Czyli może jednak kooperacja jest niezbędna? To raczej nie ulega wątpliwości. Ale czy to oznacza, że mamy złą politykę publiczną na poziomie krajowym i dobrą na poziomie lokalnym? Wydaje się, że jedno bez drugiego nie istnieje. Prezentowane tu klauzule społeczne, nie są działaniem lokalnym, tylko wynikiem działań ogólnokrajowych. Ich wypromowanie też nie odbędzie się wyłącznie na poziomie lokalnym, ale krajowym i regionalnym. To samo dotyczy kreowania funduszy pożyczkowych i podobnych instrumentów oraz, co najważniejsze, kontekstu ekonomii społecznej w różnych politykach publicznych: edukacyjnej, socjalnej, zdrowotnej, komunalnej, ekologicznej i rozwoju wsi.
Ekonomia społeczna ważna jest nie tylko z powodu pozytywnych wartości, które ze sobą niesie w postaci aktywności, przedsiębiorczości, innowacyjności i budowy prawdziwego obywatelstwa i kooperatywnego działania, co dziś jest tak rzadkie. Ekonomia społeczna jest ważna również w wymiarze funkcjonalnym, poprzez zadania, które realizuje w różnych społecznych obszarach. I nic dziwnego, że myślenie o tych kwestiach, jak byśmy na to nie patrzyli, jest zadaniem władzy publicznej, jako przedstawicieli społeczeństwa.
Dlatego nie można uważać, że ekonomia społeczna w kontekście polityk publicznych jest niepotrzebna i wręcz zbędna czy szkodliwa. Czy rzeczywiście państwo szkodzi, a rynek pomaga? A może publiczne bez społecznego da sobie jakoś radę, choć stanie się technokratycznym tworem, zaś społeczne bez publicznego – w obecnym zglobalizowanym i niespecjalnie przyjaznym rynku – już niekoniecznie?
Partnerstwo publiczno-społeczne
Wówczas dość precyzyjnie wskazano na potrzebę realnego partnerstwa sektora społecznego i publicznego dla przeciwstawienia się egoistycznemu rynkowi, dla którego kwestie społeczne są jedynie zbędnym balastem czy obciążeniem.
Postawiono tam jednocześnie – o czym nie zapominam – bardzo ważną kwestię partnerskich relacji, co warto podkreślić i co powinno być osią dyskusji.
Czy polityka publiczna może być społeczna?
Polityki publiczne wypełniają funkcjonowanie państwa treścią, która zależna jest od jakości działań instytucji, zasobów do realizacji polityki, ale także od wyniku ideowych wyborów, czy też, co bardzo ważne, od rzetelnej wiedzy. Nie jest jednak oczywiste, że polityka publiczna ma być produktem wyłącznie administracyjnym. Co więcej, nie powinna nim być, z uwagi choćby na kadencyjność władz. A to prowadzi – zwłaszcza w Polsce – do odrzucenia dorobku poprzedników, niezależnie od jego jakości. Brak uspołecznienia powoduje zatem, że nikt nie chce się do tych polityk przyznać, ani o nie walczyć. Napiszemy nową, od początku. Cóż z tego, że brak ciągłości jest najgorszym wektorem polityki publicznej. Nic się nie da zrobić zaczynając co cztery lata od początku.
Polityka publiczna musi mieć zatem wymiar społeczny, co oznacza nie tylko urzędowe skonsultowanie, nie tylko powoływanie dziesiątek komitetów. Przywoływany wielokrotnie przykład „Paktu dla kultury” jest tego dobitnym przykładem. Aby jednak mieć realny wpływ, nie należy ograniczać się do stanowisk i apeli, ale należy realnie włączyć się w pracę, choćby Zespołu ds. rozwiązań systemowych ekonomii społecznej. Tam ciągle brakuje chętnych do pracy, a brak ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, skutkuje brakiem przełożenia na zapisy różnych dokumentów. Właśnie tam – choć oczywiście to nie tylko jedyne miejsce – można zobaczyć las, a nie tylko drzewa, czyli pojedynczo konsultowane dokumenty. Tam można walczyć o kształt wizji przyszłości.
Trzeba pamiętać, że polityka publiczna będzie o tyle społeczna, o ile my wykonamy wystarczająco dużo wysiłku. Urzędnicy muszą przygotować polityki publiczne, my zaś nic nie musimy, ale możemy mieć wpływ. I nie wystarczy wysyłać pism. Trzeba walczyć o swoje racje. Można też oczywiście się obrazić i twierdzić, że państwo szkodzi, konstatując potem na konferencjach: „a nie mówiłem?”. Branie współodpowiedzialności jest trudniejsze niż recenzowanie, ale znacznie bardziej skuteczne. Jeśli nie chcemy być przedmiotem, ale podmiotem musimy zmobilizować swoją aktywność. Oczywiście praca w zespole nie jest rzeczą prostą z uwagi, na fakt, iż jego działania wspiera projekt CRZL, co od razu pozwala przypuszczać, że jest to – delikatnie mówiąc – droga wyboista.
Co wynika z dyskusji?
Oczywiście ciśnie się na usta pytanie – po co właściwie ta dyskusja? Czy ci w Warszawie nie mają co robić tylko się spierać, kiedy tu – w lokalnych środowiskach – jest tak trudno? Warto odpowiedzieć na to pytanie.
Niewiele jeszcze osób zwróciło uwagę na nowy system przygotowania polityki rozwoju. Oparty jest on – w dużym skrócie – na strategiach, które wyznaczają priorytety działania, wskaźniki oraz ramy finansowe. Krótko mówiąc, to co nie znajdzie się w dziewięciu strategiach horyzontalnych na poziomie kraju oraz szesnastu strategiach rozwoju województw, nie będzie finansowane ze środków europejskich, a i co do środków budżetowych jest to niepewne. Dlatego tak ważne są zapisy dotyczące ekonomii społecznej. Dlatego tak ważna jest ta dyskusja. Ze strategii wyprowadzone będą programy operacyjne, programy rozwoju i programy wojewódzkie. Te dokumenty, o charakterze operacyjnym będą przesądzały o strumieniach środków finansowych z dokładnym wieloletnim planem wydatków (!!!), będą określały kierunki interwencji władz publicznych i kooperacji z partnerami społecznymi.
Dlatego tak ważny jest udział w pracach nad strategiami oraz programami. W tej chwili we wszystkich województwach rozpoczęły się prace nad programami wojewódzkimi w zakresie ekonomii społecznej (tzw. wieloletnie regionalne plany na rzecz ES). Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wydało specjalne wytyczne, które również bardzo mocno akcentują partycypację sektora ekonomii społecznej w ich tworzeniu. To właśnie tu może kształtować się polityka publiczna, która powinna oddziaływać na środowiska lokalne. Na poziomie województwa spojone zostaną działania infrastruktury wsparcia, przepływów finansowych, środków pożyczkowych, działań edukacyjnych. Dlatego tak ważne jest uczestniczenie w tym procesie i współkształtowanie polityki publicznej. Inaczej nie zbudujemy całościowego oddziaływania na lokalnych decydentów, urzędników i partnerów.
Myślę, że dość już pokazywania ciągle tych samych „dobrych praktyk”, które można policzyć na palcach obu rąk, i które wciąż stanowią niszę, a nie główny nurt działań. Systemowość tworzy się bardzo trudno. To nie są projekty z PO FIO czy PO KL, które realizuje się kilkanaście miesięcy, rozlicza i zapomina. To znacznie dłuższy proces, w którym musimy jeszcze zastanowić się, jak przekonać niedowiarków, w tym część samorządowców, że ekonomia społeczna im się po prostu opłaca, i że nie jest to działalność charytatywna i socjalna, jak wielu się zdaje. Wymaga to jednak włączenia ekonomii społecznej w lokalne polityki publiczne. Czy to trudne do zrozumienia? Nie, ale niezwykle trudne w realizacji.
Możemy to zlekceważyć, wówczas dołączymy w 2014 r. do dużego grona zdziwionych zaistniałą sytuacją. Nie wiem, czemu wszyscy mają wizję kraju, w którym wszyscy wszystko rozumieją, a administracja publiczna jest kompetentna i otwarta. Tak powinno być, ale to chyba zgubny wpływ reklam politycznych.
Jednak zmiana społeczna, która będzie przenosić się na nasze możliwości, szanse i naszą przyszłość wymaga od nas aktywności. Wymaga również myślenia, jak tę aktywność spożytkować. Możemy zmierzyć się z rynkiem jak wielu przed nami, możemy pokazać, że jesteśmy lepsi. Możemy też domagać się od państwa realnych działań, również w zakresie ekonomii społecznej. Nie poprzestańmy jednak na papierowych deklaracjach. Tu zgodzę się z autorami stanowiska Izby. Tylko oddolna samoorganizacja tworzy nową jakość, z którą możemy politykę publiczną współkształtować. W innym przypadku pozostanie nam bezsilność anonimowych sfrustrowanych komentarzy pod tym i innymi tekstami.
Cezary Miżejewski
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl