Kto winien jest kryzysu społeczeństwa obywatelskiego – pozbawione ducha organizacje pozarządowe na usługach państwa, bierne społeczeństwo czy nieprzyjazna administracja państwowa? Co jeśli kryzys ten widać jedynie w krzywym zwierciadle badań socjologicznych, którym umykają prawdziwie obywatelskie, lokalne działania? A może jest jeszcze inaczej – kryzys jest jedynie naszym pobożnym życzeniem, bo zakłada, iż społeczeństwo obywatelskie w Polsce w ogóle istnieje.
Warto mieć dobry pretekst
8 lutego 2010 sala konferencyjna Fundacji im. Stefana Batorego zapełniła się po brzegi. Jak okazuje się, nieraz już dyskutowana tematyka kondycji społeczeństwa obywatelskiego, wzbudza wciąż ogromne zainteresowanie i emocje wśród przedstawicieli trzeciego sektora i środowisk akademickich.
Bezpośrednim pretekstem do spotkania stał się artykuł Agnieszki Graff „Urzędasy, bez serc, bez ducha”, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej”, 6 stycznia 2010 r. Jednak krytyka społeczeństwa obywatelskiego prowadzona jest od dawna. W zaproszeniu na debatę czytamy:
Agnieszka Graff wyraziła zdziwienie tym, jak wielkie emocje wzbudził jej artykuł, dodała także:
– Nie pisałam paszkwilu, tylko smutny tekst, którego słowem kluczem jest „problem”. To miał być apel do organizacji, gdyż jasne dla mnie jest, że przeżywają one kryzys. Chciałam ukazać, jak pragnienie aktywności jest dzisiaj kanalizowane przez państwo. Okazało się, że redakcja Gazety Wyborczej pragnie awantury. Zmieniono tytuł mojego artykułu na bardziej prowokujący, usunięto elementy analityczne – tłumaczyła autorka.
W tekście przeczytać można było szereg zarzutów wobec działania organizacji pozarządowych, które zdaniem autorki zamiast zmieniać system, obsługują go i zamiast budować ruchy na rzecz systemowych zmian społecznych, zajmują się łataniem dziur, które zostawia po sobie wycofujące się z wielu sfer życia państwo. W czasie debaty A. Graff dodała, że jej krytyka wynika jedynie z troski o kondycję polskiej obywatelskości. Zamiast oddolnych ruchów społecznych, zachęcających obywateli do wspólnego działania, mamy wielkie organizacje, w których w najlepszym razie można być gościem lub beneficjentem działań. Rzadko trafia się zaproszenie, by stać się współtwórcą społecznej zmiany.
– Społeczna bierność jest faktem, ale ma to związek też z kondycją NGOs. Trzeci sektor to środowisko bardzo zamknięte, człowiek z ulicy to „przeszkadzacz”. Ludzie czują się zwolnieni z obowiązku, a nawet pragnienia angażowania się. System zatrudnia swoich przeciwników, jest to mechanizm samoreprodukującej się władzy. Protest wypycha się poza politykę. Aktywizacja, stymulacja, granty to jedynie „zarządzanie problemem” – komentowała A. Graff.
Podczas dyskusji z publicznością, padł głos, który bardzo spodobał się autorce kontrowersyjnego artykułu. Politolog Jan Grzymski powiedział:
– System grantowy interpretuje polityczną rzeczywistość wskazując organizacjom, czym mają się zajmować. Zakreśla też pole możliwych rezultatów. Zauważmy, że w raportach z projektów społeczeństwo obywatelskie kwitnie. Organizowane są konferencje, których nikt nie traktuje poważnie, wydawane są publikacje których nikt nie czyta. To czyste figuranctwo, a inaczej mówiąc „rozum sponsorowany”.
Dariusz Gawin z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, który kilkakrotnie w swoim wystąpieniu podkreślił, iż jest konserwatystą, z zaskoczeniem stwierdził, iż zgadza się właściwie w pełni z argumentami A. Graff.
– W którymś momencie w Europie odkryto znaczenie stymulowania obywatelskich zachowań, zwłaszcza w kontekście postępującej integracji europejskiej. Poszedł za tym strumień środków. Jaka jest jednak cena tej stymulacji? Groźna choroba – grantoza – toczy trzeci sektor. Organizacje są urządowione, zeuropeizowane, zbiurokratyzowane. To co miało być spontaniczne, stało się częścią zarządzania sieciowego – mówił D. Gawin
Nie rozdzierajmy szat
– Nie hamletyzujmy, nie rozdzierajmy szat. Spójrzmy na to, co się nie udało, dostrzeżmy także to, czego się nauczyliśmy. Nasze kłopoty wzięły się stąd, iż wsiedliśmy od razu na bardzo wysokiego konia. Trzeci sektor mówi tonem paternalistycznym – „zaktywizujemy biernych obywateli, pomożemy innym zrozumieć ich błędy”. Ta postawa budzi sprzeciw i nieufność. Społeczeństwo obywatelskie nie zbudowało autoidentyfikacji ani zrozumienia w opinii publicznej. Powszechnie uważa się je za niestabilne. Potoczne rozumienie istoty działania trzeciego sektora ustawia go w kontekście politycznym. Nazwa „organizacje pozarządowe” mówi sama za siebie. Gdy pytamy ludzi o abstrakcje i pojęcia polityczne – widzimy kryzys. Jednak wystarczy pojechać w teren, by zobaczyć, jak wiele jest prężnie działających na rzecz wspólnego dobra społeczności, skupionych wokół organizacji i samodzielnych liderów. Nadmiernie psychologizujemy i generalizujemy, a wszystko jest lokalne – mówiła A. Giza-Poleszczuk.
Profesor Andrzej Rychard z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN poparł tę tezę słowami:
– Przebyliśmy długą drogą od mitu o społeczeństwie obywatelskim do społeczeństwa obywatelskiego bez mitu. To, z czym mamy dziś do czynienia, to kryzys perspektywy poznawczej.
Cechami charakterystycznymi tej perspektywy jest redukowanie rozumienia działań obywatelskich do aktywności organizacji pozarządowych, która motywowana jest bardzo wysokimi wartościami. Ponadto upraszcza się wskaźniki badania obywatelskości – bada się albo organizacje jako formę, albo nastroje społeczne, w sposób psychologiczno-deklaratywny (pytania typu „czy należy innym ufać?”). Badania nie ukazują, nierzadko nieformalnego, charakteru lokalnej obywatelskości.
– Tak zwane „chałupnicze społeczeństwo obywatelskie” ma się całkiem dobrze. To prawda, system państwowy ma umiejętność absorbowania ruchów kontestatorskich, ale dzięki temu zmienia się jego jądro – podsumował A. Rychard.
Profesor Ireneusz Krzemiński z Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, dodał:
– Naturalne jest, że ruchy społeczne przeradzają się w zorganizowane komórki. Zachodzą przekształcenia strukturalne społeczeństwa, młodzi szukają alternatyw pracy. Nie widzę nic niemoralnego w działaniu NGO, póki realizują one swoje cele.
Znaleziono winnego: państwo
Podczas niezwykle ożywionej dyskusji z publicznością debaty usłyszeć można było opinie, iż podobne to tej dyskusje toczą się na całym świecie, a zjawisko zamykania się organizacji nie jest niczym nowym i związane jest z monopolizacja dostępu do publicznych zasobów.
– Na Zachodzie to samo stało się w latach 90. Przyjęto model państwa, w którym obywatele „zapraszani” są do udziału w życiu obywatelskim. Ważne jest jednak, że dziś w innych krajach europejskich, istnieją alternatywne do publicznych źródła finansowania. U nas granty prywatne stanowią bardzo mały procent dostępnych środków, co wpływa bezpośrednio na status trzeciego sektora.
A. Giza-Poleszczuk zwróciła uwagę, iż warunkiem dobrego funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego jest odpowiednia postawa instytucji publicznych.
– Musimy większą uwagę zwrócić na styk trzeciego sektora z administracją państwową, która wciąż ma bardzo duże problemy z otwarciem się na dialog społeczny – przekonywała.
Zdaniem Aleksandra Smolara, prezesa Fundacji im. Stefana Batorego, widoczna w Polsce słabość kapitału instytucjonalnego, jest znacznie gorsza i bardziej brzemienna w skutki niż słabość kapitału społecznego. Warto tu zaznaczyć, iż w dyskusji nie wziął udział żaden z przedstawicieli władzy publicznej.
W mało optymistycznym tonie debatę tę podsumował profesor Piotr Gliński z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN:
– Kryzys może być, jeśli kiedyś było dobrze. Nie ma dowodów na silne „chałupnicze społeczeństwo obywatelskie”. Pamiętajmy, że nie wszystkie sieci nieformalne są obywatelskie. Najważniejsze jest, że w Polsce nigdy nie było odgórnej stymulacji społecznej aktywności. Wpierw były działania oddolne i pomoc z Zachodu. Po akcesji elity polityczne zainteresowały się tematem, ale wciąż nie w stopniu zadowalającym.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)