Nieraz przeganiali ją z budowy, wyzywali od wariatek, straszyli kłopotami. Radzili, żeby zajęła się czymś pożytecznym. Skąd mieli wiedzieć, że dzięki takim jak ona, słyszą w mieście ćwierkanie ptaków?
Jedną ręką trzyma się metalowej drabinki, drugą otwiera wyłaz dachowy. – Ciężki, cholera… – narzeka. Próbuje raz jeszcze. – O, jest! Udało się! – krzyczy. Jedna noga, druga noga, po chwili jest już na dachu. Ogląda kominy. Administrator budynku przy ul. Dzielnej 1 poprosił ją o przygotowanie opinii ornitologicznej. Trzeba sprawdzić, czy w szczelinach bloku nie gniazdują ptaki. – Jeśli jest czysto, można ruszać z robotą. Jeśli są gniazda, trzeba będzie zaczekać aż sezon lęgowy się skończy – wyjaśnia Renata Markowska.
Do zadania podchodzi skrupulatnie, to już jej szósta wizyta na Dzielnej. Zaraz położy się na dachu. Będzie obserwować, czy któryś z ptaków nie wleci w jakąś szczelinę. Poleży tak z godzinę i pójdzie. Wróci wieczorem, żeby sprawdzić, czy w budynku nie ma jerzyków. Te wracają do gniazd o zmroku. – Jeśli pominęłabym jakieś gniazdo, miałabym kilka ptaków na sumieniu – mówi. – Niestety, nie każdy ma takie podejście – wzdycha. Słyszała, że są „fachowcy”, którym wystawienie opinii ornitologicznej zajmuje godzinę. – Przyjdą, popatrzą i po robocie – opowiada.
Przeraźliwy odgłos
Wszystko zaczęło się sześć lat temu. Markowska skończyła czytać artykuł o tym, jak remont elewacji zniszczył całą kolonię jerzyków w Szczecinie. – Straszna historia, do tego wstrząsające zdjęcia martwych ptaków. Łzy same cisnęły mi się do oczu – opowiada. Odłożyła gazetę, podeszła do okna. – Patrzę i oczom nie wierzę: jerzyk wlatuje w ścianę styropianu. Odbił się i spadł – opowiada. Do dziś pamięta tamten przeraźliwy odgłos. – Te ptaki tak mają: zakładają gniazda pod płaskimi dachami i wlatują do nich z ogromną prędkością – wyjaśnia.
Szybko zrozumiała, co się stało: robotnicy zakleili styropianem jego gniazdo. Strasznie się wtedy zdenerwowała. Wygrzebała starą lornetkę i wybiegła na podwórko. Była roztrzęsiona, nie wiedziała co robić. W końcu dorwała kierownika robót i wykrzyczała mu w twarz: Co wy żeście zrobili?! To była jej pierwsza ptasia interwencja.
Noga w Łapę
Markowska była wtedy w życiowym rozkroku. Jakiś czas temu zakończyła działalność w Fundacji Azylu pod Psim Aniołem. – Byłam wyczerpana. Pomaganie zwierzętom wykańcza psychicznie – mówi uczciwie. Postanowiła, że najwyższy czas zadbać o siebie. Ale jej e-mail i komórka nie pozwalały zapomnieć o zwierzakach. Ciągle ktoś pisał albo dzwonił. A Markowska nie potrafiła być obojętna. – W końcu doszłam do wniosku, że skoro i tak nie potrafię od tego uciec, lepiej będzie założyć organizację – opowiada. Razem z Mariolą Szymańską założyły Fundację „Noga w Łapę. Razem Idziemy Przez Świat”. Organizacja działa dwutorowo. Czworonogi to działka Marioli Szymańskiej, ptaki: Renaty Markowskiej.
Szara rzeczywistość
Oprócz niej w pomaganie ptakom angażuje się pięć osób. Mało, bo do obskoczenia jest cała Warszawa, plus okolice. Wystarczy że postawią gdzieś rusztowanie, trzeba jechać i sprawdzić, czy ptakom nie grozi niebezpieczeństwo. Oprócz ludzi, brakuje też pieniędzy. Prawie wszystkie przychody Fundacji idą na psy i koty. – Czworonogi wymagają sterylizacji, kastracji, szczepień. Je też trzeba ratować – wyjaśnia. Na Ptasi Patrol Interwencyjny nie starcza. Trzeba dokładać ze swoich: na dojazdy albo rachunki za telefon. Gdyby nie emerytura, nie mogłaby sobie na to pozwolić. – Aparat fotograficzny, którym fotografuję gniazda, ledwo zipie. Pewnie lada dzień odmówi posłuszeństwa. Endoskop, którym sprawdzamy, co jest w szczelinach, to w zasadzie zabawka. Przydałby się profesjonalny, ale taki sporo kosztuje – opowiada Renata Markowska.
Przerywa jej kląskanie słowika: to komórka. Dzwoni Grażyna, wolontariuszka z Białołęki. Znalazła leżącego ptaka, radzi się, jak mu pomóc. – Weź patyk, zamocz w wodzie i przyłóż do dzioba. Z boku przyłóż – instruuje Markowska. – Stań na trawie, wyciągnij ręce, otwórz dłonie. Może poleci? Tylko go nie podrzucaj!
Ciężkie chwile
Jasne, że miałaby ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Ale jak miałaby zasnąć wiedząc, że gdzieś ptakom dzieje się krzywda? Że jeśli na ratunek nie przyjedzie Ptasi Patrol, to na nikogo nie będą mogły liczyć?
Ratunek potrzebny jest wtedy, gdy inwestor bierze się za remont budynku bez opinii ornitologicznej. – Zdarza się. W prawie budowlanym są niby zapisy mówiące o tym, że wykonawca ma obowiązek zabezpieczyć elementy środowiska, ale te przepisy są zbyt ogólne – wyjaśnia. – Dla przeciętnego robotnika środowisko naturalne to morze albo góry, a nie jakieś tam jerzyki. Brakuje szczegółowych przepisów – zauważa. Najgorzej jest jednak wtedy, gdy inwestor nie chce współpracować z organizacją. Zaczyna się walka z czasem. Ile to razy trzeba było użerać się z jednym czy drugim? Nieraz wyzywali ją od wariatek. Mówili, żeby zajęła się czymś pożytecznym. Zdarzyło się, że na interwencję musiała jechać w asyście policji. Szarpali, wyrywali aparat, lornetkę. Mówili, żeby zjeżdżała. Ale jest twarda, to akurat jej nie rusza. Przykro jej tylko, kiedy słyszy, że przyszła wyciągnąć pieniądze. – Mówią mi: My już znamy takich jak pani… Albo pytają: Jak zapłacimy, to pani pójdzie?
Zamurowane żywcem
Kiedyś przyjechała na budowę, a tam – wbrew zaleceniom opinii ornitologicznej – ściana, w której znajdowały się gniazda ptaków, gładka jak lustro. – Myślałam, że mnie szlag trafi! – wspomina. Weszła na rusztowanie i rozkuła trzy metry elewacji. – Na szczęście tynk był świeży, ściana nie zdążyła wyschnąć, łatwo odchodziło – opowiada. Znalazła gniazdo: w środku dwa jaja i jedno pisklę. – Jeszcze żywe! – cieszy się. Kiedy ma już tego wszystkiego dosyć, spaceruje po Warszawie. Mija blok, gdzie udało się uratować jerzyki, mija kolejny, zaraz następny. Słyszy to ćwierkanie i myśli sobie, że po części to trochę jej zasługa.
Poznaj ludzi sektora pozarządowego, dowiedz się, kto jest kim w NGO. Odwiedź serwis ludziesektora.ngo.pl.
Źródło: Inf. własna [warszawa.ngo.pl]
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23