Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Po ponad 20 latach działalności w Polsce, Fundacja Pro Helvetia zamyka swe biuro w Warszawie. O polskich doświadczeniach szwajcarskiej fundacji rozmawiamy z Urszulą Kropiwiec – dyrektorką organizacji.
Fundacja Pro Helvetiazostała powołana, aby zapewnić szwajcarskim artystom jak najlepsze warunki do pracy twórczej, również w kontekście międzynarodowym. Jak państwo realizowali te zadania w Warszawie, w Polsce?
Reklama
Urszula Kropiwiec, dyrektorka Fundacji Pro Helvetia Warszawa: – Fundacja Pro Helvetia w Szwajcarii została powołana w 1938 roku, w bardzo szczególnym momencie, gdy okazało się, że – wobec zagrożenia, także kulturowego, ze strony Niemiec nazistowskich – należy chronić coś, czego istnienie do tej pory kwestionowano, czyli kulturę szwajcarską. Pojawiła się potrzeba odróżnienia jej od kultury niemieckiej. Promocja kultury szwajcarskiej za granicą to jest dosyć nowa funkcja Pro Helvetii. Pojawiła się w latach 80. XX wieku i to w sposób przypadkowy. Ktoś przekazał Konfederacji Szwajcarskiej lokal w Paryżu, w którym postanowiono utworzyć centrum szwajcarskie prowadzone przez Pro Helvetię. Ono zresztą do dzisiaj istnieje. Wcześniej nie było takiego pomysłu ani w Szwajcarii, ani w samej Pro Helvetii, aby promować szwajcarską kulturę za granicą.
Biura w Europie Środkowej, a wśród nich krakowskie biuro, zostały powołane na początku lat 90. ubiegłego wieku w ramach specjalnego programu pomocowego Konfederacji Szwajcarskiej dla krajów, które otworzyły się na Europę po upadku muru berlińskiego. Część środków z tego programu została przeznaczona na rozwój kultury niezależnej i Pro Helvetię powołano do zarządzania tymi środkami. Takie były początki fundacji w Europie Środkowej i w Polsce. Do końca 1999 roku prowadziła działalność wspierającą polską kulturę, wtedy nie było jeszcze mowy o promocji szwajcarskiej kultury. W 1999 roku Szwajcaria przesunęła środki pomocowe na Bałkany, gdzie akurat skończyła się wojna. Zapadła wtedy decyzja, że biura Pro Helvetii w Europie Środkowo-Wschodniej staną się „antenami” do promowania kontaktów kulturalnych pomiędzy Szwajcarią a Polską, Czechami, Słowacją i Węgrami.
Bardzo się trzeba było napracować, aby dochodziło do tych kontaktów?
U.K.: – Na początku rzeczywiście kontakty były sporadyczne, bardzo przypadkowe i najczęściej zapośredniczone. Szwajcarzy dowiadywali się wszystkiego o Europie Środkowo- Wschodniej w Berlinie albo w Paryżu. Sami bezpośrednich eksploracji tutaj nie prowadzili i mieli bardzo mało własnych kontaktów. Zresztą podobnie było z Polską. To jest uwarunkowane historycznie i geograficznie. W każdym razie, na początku wzajemne zainteresowanie było nikłe, co zawsze jest wynikiem niewiedzy. Zaczynając pracę w Pro Helvetii w 2000 roku, spotykałam się dosyć często z opiniami, że w Szwajcarii nie ma kultury, że to jest kraj biznesu albo że tam jest bardzo nudno i w związku z tym nie ma warunków do powstawania kultury. A Szwajcarzy uważali, że w Polsce nie ma nic, przysłowiowe białe niedźwiedzie.
Od tego czasu to postrzeganie chyba się zmieniło?
U.K.: – Tak, i to bardzo. Nie jest to, oczywiście, wyłącznie zasługą Pro Helvetii, ale szerszych zmian, jakie zaszły w tej części Europy. Kontakty polsko-szwajcarskie są częścią dużo większej całości. Mogłam jednak obserwować, jak w ciągu dziesięciu z górą lat zmieniło się nastawienie kuratorów, organizatorów czy artystów, jak rośnie wzajemne zainteresowanie i wiedza. Z roku na rok było coraz więcej osób i instytucji, które miały już jakieś doświadczenie ze Szwajcarią i z Polską, i były zainteresowane kontynuowaniem tych kontaktów. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej zmieniła się też sytuacja wielu instytucji, stały się liczącymi się graczami na europejskiej scenie kulturalnej. Wiedzą to również szwajcarscy partnerzy.
Państwo wspierali organizacje pozarządowe czy instytucje, jak to wyglądało?
U.K.: – Na początku Pro Helvetia wspierała naprawdę wszystkich. W 1991 roku było bardzo mało organizacji pozarządowych, więc Fundacja wspierała osoby prywatne. Wtedy była to chyba jedyna instytucja działająca w ten sposób. Partnerzy działali często dosyć nieprofesjonalnie, nie mieli na przykład konta bankowego, więc zabierali z biura Pro Helvetii pieniądze w gotówce. Z jednej strony więc Pro Helvetia wspierała wszelkie inicjatywy, pomysły, projekty, które się rodziły poza – wciąż jeszcze istniejącym, chociaż już oczywiście krytykowanym – oficjalnym systemem. Z drugiej strony, nie sposób było nie wchodzić w interakcje z instytucjami. Pro Helvetia miała na przykład 3-letni projekt wspierania Warsztatów Filmu Animowanego, organizowanych przez Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Albo 5-letni projekt wspierania Domu Kultury w Sanoku, miejskiej instytucji kultury. Innym dużym projektem Pro Helvetii w latach 90. był Teatr Bückleina, pierwszy niezależny teatr założony w Krakowie. Przestał on działać po kilku latach, ale z tego pomysłu zrodziły się potem różne inne instytucje. Ludzie, którzy byli z nim związani założyli np. klub Alchemia, jedno z ważniejszych miejsc na niezależnej krakowskiej scenie kulturalnej.
Czy były jakieś wytyczne, strategia, system?
U.K.: – Działania Fundacji na początku lat 90. były, moim zdaniem, bardzo intuicyjne, nie było jasnego planu. I to był wielki atut Pro Helvetii. Kierujący Fundacją mieli pełną swobodę, formalności zredukowano do minimum. Fundacja mogła reagować szybko, udzielać niedużych dotacji. Ale nawet małe pieniądze miały wtedy wielką wartość. Materialną, jak również symboliczną. Jeżeli ktoś, kto dopiero zaczynał działalność dostał jedną czy drugą dotację od, jakby nie było, zagranicznej instytucji, zachęcało go to do dalszego działania. Poza tym, uwiarygadniało w oczach innych partnerów.
Nie twierdzę, że wszystkie projekty Pro Helvetii były świetne, ale ta różnorodność i maksymalna elastyczność działań, w tamtych warunkach okazały się najlepszym systemem. Po prostu brak systemu.
W końcu jednak to się zmieniło…
U.K.: – Tak. Gdy skończyło się zlecenie Konfederacji, zmalały znacznie środki, którymi Pro Helvetia dysponowała, a także pojawiła się misja wspierania wymiany kulturalnej pomiędzy Szwajcarią a Polską.
Muszę jednak powiedzieć, że dzięki temu pierwszemu okresowi Pro Helvetia zgromadziła znaczny kapitał zaufania, który niezwykle ułatwiał nam pracę później. W międzyczasie bowiem wielu z tych, którzy stawiali pierwsze kroki w 1991 roku, stało się poważnymi partnerami. Na początku pracowaliśmy w ten sposób, że wysyłaliśmy na researche do Szwajcarii i do Polski kuratorów, organizatorów, artystów. Ta inwestycja zaczęła się zwracać po jakimś czasie. Nigdy nie musieliśmy zajmować się „twardą promocją”, w sensie przywożenia do Polski gotowych produkcji, wystaw, itd.
Czyli zawsze stawialiście na kontakty międzyludzkie?
U.K.: – Albo międzyinstytucjonalne. Pro Helvetia w Zurychu nie narzuca swoim zagranicznym przedstawicielstwom tego, co i jak promować. Zawsze mieliśmy ogromną swobodę dostosowywania naszego programu do kontekstu, w którym pracujemy i do zainteresowań, oczekiwań i możliwości partnerów. Mieliśmy więc możliwość kreowania programu wspólnie z polskimi partnerami. Przez parę dobrych lat na przykład zajmowaliśmy się tańcem współczesnym, dlatego że w tym momencie w Polsce ta dziedzina sztuki potrzebowała zastrzyku pomysłów, kontaktów, a także pieniędzy. Mogliśmy to zaoferować.
Nasze biuro jest małe, nie mamy i nigdy nie mieliśmy możliwości produkowania czegokolwiek, zawsze musieliśmy się z kimś sprzymierzyć. Nauczyliśmy się więc słuchać naszych partnerów i współpracować z nimi.
Dlaczego państwo zamykacie działalność w Polsce?
U.K.: – Pro Helvetia nie ma środków, aby mieć biura wszędzie. Ponieważ pojawił się pomysł otwarcia nowego biura w Rosji, Pro Helvetia doszła do wniosku, że może sobie pozwolić na zamknięcia biura warszawskiego. Uznała, że kontakty z tą częścią Europy są na tyle rozwinięte, że przetrwają zamknięcie biura. Czy to była słuszna decyzja – okaże się w przyszłości. Takie decyzje są zawsze ryzykowne, ale też trzeba mieć odwagę, żeby je podejmować.
A dlaczego Rosja?
U.K.: – Dlaczego nie? W Rosji Pro Helvetia jeszcze nie była, kulturowo jest to obszar fascynujący, ale też trudny. Tam nie da się działać bez biura. Mało jest artystów czy organizatorów szwajcarskich, którzy mają w Rosji kontakty i wiedzą, jak się tam poruszać. Nie jest jeszcze zresztą pewne, czy biuro Pro Helvetii w Rosji zostanie otwarte. W 2013 i 2014 roku Pro Helvetia realizuje tam dwuletni program koordynowany z Zurychu. Dopiero po ewaluacji tego programu zapadnie decyzja o otwarciu bądź nie biura.
Ale mimo to warszawskie biuro się zamyka?
U.K.: – Tak, to już zostało zdecydowane i jest nieodwołalne.
Chciałam jeszcze wrócić do współpracy z partnerami. Powiedziała pani, że jeżeli szuka się partnerów tutaj, to trzeba ich słuchać. Jak wobec tego wyglądała wasza współpraca z organizacjami i instytucjami? Czy i co się zmieniło? Z kim te kontakty były łatwiejsze, którzy z tych partnerów byli bardziej wymagający?
U.K.: – Mieliśmy możliwość bardzo bliskiej współpracy z partnerami. Nasze biuro było zawsze bardzo łatwo dostępne, zarówno w Krakowie, jak i po przeprowadzce do Warszawy. Myślę, że dlatego łatwiej nam było nawiązywać współpracę i częściej do tego dochodziło z organizacjami pozarządowymi. Bo też często NGO-sy potrzebowały takiej bliższej współpracy. Przypominam sobie, że różne młode organizacje przychodziły do nas po instrukcje, jak zorganizować projekt, jak go opisać albo gdzie się starać o pieniądze. Z czasem wielu partnerów bardzo się sprofesjonalizowało. Dzisiaj często trudno odróżnić organizację od instytucji.
Z instytucjami, z kolei, na początku bywało różnie. Wiemy, jak to wyglądało w latach 90.: pracowali tam wspaniali, ale też bardzo niekompetentni ludzie. Nikt nie wiedział, jak się zabrać choćby za wypełnianie wniosku. Ale tutaj też zaszły pozytywne zmiany. Pejzaż kulturalny w Polsce i w innych krajach regionu jest dynamiczny. Ludzie, którzy dziś są w NGO-sach, jutro trafiają do instytucji i nad odwrót. Teraz równie inspirująca i ciekawa może być współpraca z organizacją, jak i z dużą instytucją, dlatego że ma się do czynienia z interesującymi osobami.
A jest projekt, który pani jakoś szczególnie miło wspomina? Albo który był porażką totalną?
U.K.: – Porażek było tyle… Mój kolega z Paryża powiedział kiedyś, że praca w kulturze to są „les champs de ruines”, czyli pola ruin, pełne zaniechanych albo nieudanych projektów. Jednak od czasu do czasu coś się udaje. My nigdy nie byliśmy nastawieni na „eventy”, na wydarzenia. I nie mieliśmy nigdy funkcji reprezentacyjnej.
Nawet nie przypominam sobie jakichś szczególnych highlightów, chociaż oczywiście Pro Helvetia uczestniczyła w wielkich projektach. Ostatni to duża wystawa „Korespondencje”, zorganizowana przez Muzeum Sztuki w Łodzi wspólnie z Kunstmuseum w Bernie. Wymiana bardzo bogatych kolekcji obu muzeów.
Dobrze wspominam projekty długofalowe, w które inwestowaliśmy dużo czasu i energii. Na przykład wspomniany już taniec współczesny. Myślę, że dzięki temu projektowi do dzisiaj sceny tańca współczesnego w Polsce i w Europie Środkowej, i w Szwajcarii świetnie się znają i współpracują.
Ostatni nasz, 2-letni projekt to „Kooperacje”. Postawiliśmy w nim na współpracę pomiędzy instytucjami. To było spore wyzwanie, ponieważ w naszej działalności zawsze koncentrowaliśmy się na artystach i na instytucjach lokalnych, polskich, natomiast prawie nigdy nie działaliśmy w odwrotnym kierunku, więc nie mieliśmy równie szerokich kontaktów ze szwajcarskimi instytucjami. Ale udało się. Zrealizowaliśmy 15 kooperacji, nie wszystkie były świetne i udane, ale wszystkie się odbyły i to uważam za wielki sukces. Jestem przekonana, że jeszcze przez dwa, trzy lata te kontakty będą przynosić owoce.
Poda pani jakiś przykład takiej współpracy?
U.K.: – Na przykład projekt „On Hosting and Displacing: Artistic Residencies and Cultural Production in Remote Contexts”. Była to kooperacja pomiędzy dwoma miejscami rezydencyjnymi dla artystów. Nida Art Colony mieści się w Nidzie na Litwie, na Mierzei Kurońskiej. Drugie miejsce to ECAV (Ecole cantonale d’art de Valais) w Sierre, w górach w Szwajcarii. Oba te miejsca są związane ze szkołami artystycznymi. Projekt obejmował badania, rezydencje i projekty artystyczne, których tematem było to szczególne położenie w odosobnieniu. Inny projekt, może bardziej konwencjonalny, to „Against” – koprodukcja teatralna zrealizowana przez Teatr Polski w Bydgoszczy i Schlachthaus Theater w Bernie. To jest bardzo rzadka sytuacja, żeby teatr szwajcarski wchodził w koprodukcję z polskim teatrem. Było to, jak sądzę, interesujące doświadczenie dla obu partnerów. A sama produkcja też okazała się ciekawa. Została zaprezentowana na festiwalu Auawirleben w Bernie i na festiwalu Prapremier w Bydgoszczy.
Większość kooperacji nie miała na celu żadnej produkcji. Na przykład „Open Circle” polegał na współpracy trzech festiwali teatralnych – Krakowskich Reminiscencji Teatralnych, festiwalu Auawirleben z Berna i festiwalu Homo Novus z Rygi. Przy okazji tych festiwali zorganizowano warsztaty dla młodych twórców teatralnych.
Czy po zamknięciu biura w Warszawie polscy artyści, instytucje czy organizacje zainteresowane nawiązaniem współpracy z partnerami ze Szwajcarii będą mogli korzystać z waszego wsparcia?
U.K.: – Tak. Będą mogli korzystać ze wsparcia Pro Helvetii w Zurychu, która przyjmuje wnioski o dotacje z całego świata. Przez ostatnie dwa lata tak już działaliśmy. Myślę, że nie będzie z tym większych problemów w przyszłości.
13 i 14 grudnia 2013 roku organizujecie kilka wydarzeń związanych z zamykaniem warszawskiego biura. Proszę o nich opowiedzieć.
U.K.: – To jest program, który nazwaliśmy „Zmiana”. Z różnych powodów, ale głównie dlatego, że postanowiliśmy zorganizować trzy debaty na temat wspierania kultury w krajach, które przechodzą transformacje. Takie są doświadczenia Pro Helvetii z Polski.
Dwie debaty będą poświęcone innym krajom – Egiptowi i Rosji. Rosji – dlatego, że właśnie tam Pro Helvetia zaczyna swoją działalność, ale też dla nas w Polsce jest to ciekawy obszar. Panel rosyjski zatytułowaliśmy „Kultura i państwo”. A panel egipski – „Rewolucja i kultura”. Egipt jest kierunkiem działań Pro Helvetii od dawna, w Kairze działa najstarsze zagraniczne biuro Fundacji. Jako Pro Helvetia Warszawa sprzymierzyliśmy się z kolegami z Egiptu, gdy tam wybuchła rewolucja i nastąpiły zmiany, które, wydawało nam się, do pewnego stopnia przypominają to, co zaszło w Polsce i w Europie Środkowej po 1989 roku. Stąd w naszym programie na zamknięcie panel z udziałem egipskich uczestników, którzy opowiedzą o tym, co się dzieje w czasie rewolucji z kulturą niezależną, ale także tą oficjalną.
Oprócz tego pokazujemy produkcję tańca współczesnego „Tarab” grupy „7273”, która była w Polsce już wielokrotnie. „Tarab” wybraliśmy dlatego, że ta produkcja powstała w Egipcie w czasie rezydencji choreografów z „7273” w Kairze. Jest to ciekawa, bardzo udana, moim zdaniem, fuzja zachodniego tańca współczesnego i arabskiej kultury tanecznej.
Gdyby w Polsce pojawiła się instytucja, która chciałaby pomagać niezależnym artystom w innych krajach, przechodzącym różne zmiany, to co najważniejszego moglibyście przekazać im ze swoich doświadczeń?
U.K.: – Polska promuje swoją kulturę w krajach, które przechodzą transformację. Ma swój instytut w Moskwie, działa w Indiach, ma swoje placówki w Hiszpanii… We wszystkich tych krajach zachodzą różne, często bardzo burzliwe przemiany.
Z naszych doświadczeń wynika, że twarda promocja w sytuacji, kiedy środowiska kulturalne są w opałach, zmieniają się, ewoluują, borykają się z problemami, nie jest najlepszym pomysłem. Promocja musi być zawsze powiązana z kontekstem i musi się odbywać w dialogu. To brzmi może idealistycznie, ale w praktyce jest możliwe do zrealizowania.
Istotna jest też długofalowość działań. Krótkie, 2-letnie programy, złożone z wielu „eventów” przynoszą wątpliwe efekty. Moim zdaniem w kontakty kulturalne trzeba inwestować również czas. Kiedy patrzę z perspektywy 20 lat, to widzę, że małe projekty przyniosły zaskakujące owoce dopiero po jakimś czasie.
Pro Helvetii bardzo opłaciło się zaangażowanie w kulturę niezależną. Na początku było to oczywiście obarczone ryzykiem, trudno nam było dotrzeć do niektórych partnerów, wielu wyglądało na wariatów, nie mieli konta bankowego, działali nieprofesjonalnie itd. Ale to jest ryzyko warte podjęcia.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.