Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Dostęp do informacji publicznych, otwartość danych publicznych, polityka antykorupcyjna i otwartość procesów decyzyjnych – od stosunku władz do tych czterech zagadnień zależy, jak bardzo można je określić rządami otwartymi. Polskie organizacje pozarządowe oceniły nasz rząd: mamy podstawy prawne, ale kiepsko z nich korzystamy w praktyce. O raporcie "W oczekiwaniu na otwarte rządy" rozmawiamy z jego autorami.
Magda Dobranowska-Wittels: – W najbliższą środę Koalicja na rzecz Otwartego Rządu organizuje konferencję, podczas której zaprezentowany zostanie Raport „Czekając na otwarte rządy”. Przypomnijmy kontekst powstania Koalicji – tworzą ją organizacje pozarządowe, które próbowały namówić polski rząd do przystąpienia do międzynarodowej inicjatywy Partnerstwo na rzecz Otwartych Rządów (Open Government Partnership – OGP).
Grażyna Czubek, Program Odpowiedzialne Państwo Fundacji im. Stefana Batorego: – I do stworzenia jednego wspólnego programu otwierania się naszego rządu.
Reklama
Polski rząd stoi na stanowisku, że najpierw przygotuje się do realizacji założeń OGP, a potem dopiero będzie się angażował oficjalnie?
G.Cz.: – Prawdę mówiąc, trudno powiedzieć. Polski rząd twierdzi, że chciałby przystąpić do Partnerstwa, ale tego nie robi. Wiemy tylko, że Komitet Stały Rady Ministrów rekomendował Radzie Ministrów przystąpienie do OGP. Wiemy też, że rząd polski, chociaż w oficjalny sposób nie wystąpił o przyjęcie do Partnerstwa, zapowiedział, że jest otwarty na cele partnerstwa, a wyrazem tego jest włączenie do strategii Sprawne Państwo 2020 różnych działań z tego obszaru. I to jest wszystko, co możemy powiedzieć.
Krzysztof Izdebski, Stowarzyszenie Sieć Obywatelska – Watchdog Polska: – No, oprócz tego, że minister Boni wprosił się na szczyt Partnerstwa, który odbył się na przełomie października i listopada w Londynie. Zasada jest taka, że w tych spotkaniach nie mają nic do powiedzenia przedstawiciele krajów, które nie uczestniczą w OGP. W zeszłym roku w Brazylii na przykład polskiego ambasadora nie wpuszczono na takie posiedzenie. Zresztą minister Boni konsekwentnie twierdził, że nie widzi potrzeby, aby w OGP być, bo polski rząd i tak realizuje założenia Partnerstwa. A jednak w tym roku uczestniczył w jednej z sesji i miał nawet wystąpienie.
Alek Tarkowski, Centrum Cyfrowe Projekt: Polska: – Bo polski rząd chce uczestniczyć w tych dyskusjach, nie będąc w OGP. Problem w tym, że bez obecności w tym partnerstwie ze światowej debaty jest automatycznie wykluczony polski trzeci sektor. OGP jest na pewno bardzo miękkim porozumieniem. Wiele osób ma zarzuty wobec standardów Partnerstwa, toczą się na ten temat dyskusje. Nawet na listach mailowych widać, że część organizacji krytycznie podchodzi do tej inicjatywy, ale jednak jest to jakiś punkt zaczepienia. My, jako polskie organizacje oczywiście też możemy jeździć na te spotkania, ale pozostaniemy wyłączeni z debaty, która obraca się wokół działań OGP. To mi się wydaje bardzo szkodliwe. W Partnerstwie oczywiście rozmawiają ze sobą rządy, ale równolegle toczy się proces pozarządowy, organizacje nie są tylko na doczepkę albo jako obserwatorzy. Niezwykle istotny jest niezależny mechanizm raportowania, czyli równoległy mechanizm sprawdzania realizacji zadań. Dużo do powiedzenia mają tu organizacje i eksperci pozarządowi.
Polskie organizacje nie mogą w tym uczestniczyć?
Łukasz Jachowicz, Centrum Cyfrowe Projekt: Polska: – W mechanizmie oceny nie. W samych dyskusjach trochę uczestniczymy, ale głównie dlatego, że nam na tym bardzo zależy, ale nie mamy przełożenia ani na działania OGP, ani na ocenę polskiego rządu. Głównie rozmawiamy o tym, w jaki sposób wprowadzać otwartość, nawet jeżeli nie jesteśmy członkami OGP.
Raport przez was przygotowany jest – jak rozumiem – pokazaniem, w jaki sposób w praktyce polskie władze się otwierają, zgodnie z głoszoną przez nich realizacją zasad otwartości.
G.Cz.: – Ponieważ rząd twierdzi, że realizuje różnego typu działania prootwartościowe i ma zamiar je realizować, i zapisał je w Strategii Sprawne Państwo 2020, to pomyśleliśmy, że jest to jedyny dokument, do którego możemy się odnieść i którego realizację możemy monitorować w przyszłości. A żeby zacząć monitoring, musimy przygotować raport otwarcia, czyli opisanie stanu obecnego, także w kontekście celów OGP i tego, co zapisano w Strategii.
Polska nie może być oceniana według standardów OGP, ale jednak kryteria przystąpienia spełniamy. A nawet dostaliśmy 15 na 16 punktów…
G.Cz.: – To prawda. Są cztery kryteria przystąpienia. Ale oceniany jest bardziej stan prawny, niż praktyka. Stąd ta nasza ocena wypada dosyć dobrze.
K.I.: – Można mieć zastrzeżenia do metodologii tego mierzenia, ale nie wydaje mi się, żeby z myślą o wszystkich krajach świata można było zrobić to w sposób bardziej obiektywny.
A. T.: – To mierzenie jest dosyć istotne. Każde państwo zobowiązuje się do jakiegoś zestawu działań, których się podejmie. Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, które są bardziej otwarte niż Polska mogą się zobowiązać do innego zestawu działań niż my czy Nepal. Nepal, czy jakiekolwiek inne małe demokratyczne państwo dostanie mnóstwo punktów za to, że w ogóle wprowadzi dostęp do informacji publicznej. U nas wprowadzono prawnie dostęp do informacji publicznej, dlatego naszym celem byłoby raczej otwieranie danych z automatu albo poprawienie procedur w taki sposób, żeby dostęp do informacji publicznej był faktem, a nie tylko zapisem prawnym. W Raporcie też podzieliliśmy naszą ocenę na dwa elementy. Po pierwsze, jak wygląda stan prawny. A po drugie, jak wygląda jego rzeczywista realizacja. I stan prawny oceniamy dużo lepiej niż praktykę.
Generalny wniosek jaki nasuwa się po lekturze Raportu jest taki, że przepisy odpowiednie mamy, ale są one albo rozproszone, albo nieegzekwowalne, albo wymagają doprecyzowania. I to dotyczy wszystkich czterech obszarów opisanych w Raporcie, czyli dostępu do informacji publicznych, otwartości danych publicznych, polityki antykorupcyjnej i otwartości procesów decyzyjnych. Porozmawiajmy teraz o konkretach. Zaczniemy od dostępu do informacji publicznej. Główny problem polega na tym, że nie ma wspólnego systemu dostępu do różnych informacji znajdujących się w zasobach instytucji publicznych…
K.I.: – To jest jeden z problemów. Generalnie nie ma myślenia o realizacji zasad przejrzystości w jakiś spójny sposób. Jest Ustawa o dostępie do informacji publicznych, ale nie dość, że z jej stosowaniem są liczne problemy, to dodatkowo sama ustawa powoduje rozproszenie przepisów, gdyż już w pierwszym artykule mówi, że nie narusza innych przepisów regulujących zasady dostępu do informacji publicznej.
Natomiast największy problem z dostępem do informacji publicznej polega na tym, że jest to traktowane jako zło konieczne, od którego trzeba uciekać. Niezależnie od tego, jakie instytucje weźmiemy pod uwagę, to we wszystkich badaniach wychodzi, że prawie 50% z nich w ogóle nie odpowiada na wniosek o udostępnienie informacji publicznej. To jest bardzo dużo. Za granicą takie sytuacje są wyjątkowe, natomiast w Polsce gros spraw dotyczy braku odpowiedzi, czy też dość swobodnej interpretacji przepisów. Smutne jest to, że nie chodzi tylko o poziom wiedzy prawnej, ale wręcz światopogląd: największym zainteresowaniem wśród urzędów cieszą się szkolenia pod tytułem „Jak odmówić udostępniania informacji publicznej”.
Samorządowcy domagają się ograniczenia dostępu do informacji publicznej, ponieważ to u nich generuje za duże koszty, za bardzo się męczą udostępniając informacje. Swego czasu poprosiliśmy urzędy o ewidencje tych wniosków. A potem byłem na spotkaniu, na którym wstał sekretarz Kalwarii Zebrzydowskiej i powiedział, że oni oczywiście odpowiadają, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że to jest kilkadziesiąt wniosków miesięcznie. A z tego, co nam przesłali wynika, że mieli 28 wniosków na cały rok. Wygląda więc na to, że samorządowcy sami się nakręcają, że to jest tak strasznie dużo pracy dodatkowej. Zresztą trochę na własne życzenie, ponieważ nie umieszczają informacji w Biuletynach Informacji Publicznej.
Same BIP-y też stanowią problem…
K.I.: – Tak, to prawda. Przy czym tutaj mamy bardzo różnorodne orzecznictwo sądów administracyjnych. Są sędziowie, którzy zapominają, że dostęp o informacji publicznej jest jednym z praw człowieka i patrzą na to z perspektywy konieczności ochrony państwa przed obywatelami. I w związku z tym ich orzeczenia są czasami bardzo dziwne. To pokazuje też, że ta ustawa może być dowolnie interpretowana, może nawet zbyt dowolnie, co działa w dwie strony. Z naszego punktu widzenia takie szerokie podejście to zawsze był plus, ale ono pozwala także na różne przejawy aktywizmu sędziowskiego, który zupełnie wypacza sens tej ustawy.
Koniec końców zawsze najbardziej problematyczne jest, gdy trzeba coś udostępnić. A to z kolei rzutuje na wszystkie inne aspekty: na przeciwdziałanie korupcji, już nie mówiąc o otwartości danych czy o wpływaniu na proces decyzyjny. Rząd bardzo dużo mówi o partycypacji, o konsultacjach. Ale jeśli wiedza obywateli i urzędników się nie wyrówna, to są to tylko frazesy, bo wyszarpywanie różnych danych jest dosyć męczące.
Na ile punktów zatem oceniłeś obecną otwartość rządu polskiego pod względem dostępu do informacji publicznej?
K.I.: – Praktyka to 2 punkty. Dobre praktyki występują, ale są rzadkie i wyspowe. Jeżeli zaś chodzi o prawo, to jest 2,5 punktu. Pewne regulacje istnieją, ale są niedoskonałe, na przykład są stosowane z dużą dowolnością, czy też istnieją poważne luki.
Dość ostro.
K.I.: – Ostro, ale przynajmniej łatwo się poprawić. Jeśli będzie wola.
Krzysztof powiedział już, że dostęp do informacji publicznej wiąże się też mocno z otwartością danych publicznych. Tutaj sporo problemów wynika zapewne stąd, że jest to dość trudna materia do ogarnięcia dla przeciętnego obywatela. Zresztą w Raporcie zwróciliście uwagę, że potrzebna jest edukacja techniczna związana z ujawnianiem tych danych, zarówno dla obywateli, jak i dla urzędników. Co jeszcze pana zdaniem jest ważne?
Ł.J.: – Otwartość danych jest czubkiem góry lodowej, łączy w sobie wszystkie problemy. Jeżeli nie ma dostępu do informacji publicznej, to automatycznie nie ma otwartych danych dotyczących danej tematyki. Tak samo otwartość danych dotyczących procesu legislacyjnego wiąże się z tym, czy proces legislacyjny przebiega w sposób przejrzysty i jawny. Jeżeli dostęp do informacji o procesie legislacyjnym jest utrudniony, to automatycznie nie mamy dostępu do otwartych danych z tym związanych. I do tych wszystkich problemów dokładamy jeszcze sprawy techniczne. Nawet jeżeli instytucje publiczne udostępniają jakieś dane, bardzo często robią to w sposób utrudniający ich automatyczne analizowanie, przetwarzanie przez programy. Trudno jest je chociażby wrzucić do arkusza kalkulacyjnego, ponieważ często to jest skan dokumentu, którego nie da się automatycznie przetworzyć, tylko trzeba usiąść i przepisać. Dobrym przykładem danych, które teoretycznie powinno się dać łatwo stworzyć w sposób przetwarzalny są chociażby oświadczenia majątkowe, które dzisiaj są wypełniane ręcznie. W związku z czym nie da się napisać automatu, który weźmie wszystkie oświadczenia z zeszłego roku, porówna je z oświadczeniami z tego roku i pokaże, która z tych osób się wzbogaciła o więcej niż teoretycznie zarabia.
Drugim potężnym problemem jest to, że w urzędach często nie ma elektronicznego obiegu dokumentów, jest obieg papierowy. W związku z czym urzędnik, nawet jeżeli by chciał nam dać dane w formacie, o który poprosimy, czyli przetwarzanym maszynowo, to często ich nie ma, ponieważ one są na jednym komputerze, na którym zostały stworzone, a potem już wszyscy pracują na kserówkach.
Część instytucji uważa też, że jeśli otworzą dostęp do swoich danych, to ktoś je wykorzysta komercyjnie, ktoś na tym zarobi. Nie biorą pod uwagę tego, że duże przedsiębiorstwa, które chcą na danych zarobić i tak do tych danych dotrą. A otwartość danych jest potrzebna albo dla małych przedsiębiorców, którzy dzięki temu mogą stworzyć nowe usługi, albo dla obywateli, którzy chcą sprawdzać, jak działa władza, opłacana z ich podatków. Bardzo dobrym przykładem danej publicznej, do której dostęp jest utrudniony ponieważ „ktoś na tym zarobi”, są rozkłady jazdy. Są serwisy tupu Transportoid, czy Jakdojade, gdzie możemy wklikać, że chcemy dojechać z centrum miasta na obrzeża o godzinie 18:00 i automatycznie wyświetlają nam się rozkłady jazdy środków transportu publicznego, którymi możemy najszybciej dostać się na miejsce. Krakowskie Miejskie Przedsiębiorstwo Transportowe odmówiło twórcy jednej z takich aplikacji dostępu do rozkładów jazdy i kiedy już zostało do tego zmuszone wyrokami sądu, za każdym razem wysyła dane nieaktualne: nie z dnia nadania przesyłki, tylko z dnia, kiedy został złożony wniosek. Trudno stwierdzić, czy to jest bardziej złośliwość, czy niezrozumienie prawa.
Same instytucje publiczne, aby poprawiać swe budżety, wykorzystują posiadane dane do celów komercyjnych.
A.T.: – Co dziwne nie działa tu w ogóle argument, który – wydaje się – dla administracji powinien być istotny: o zwiększeniu ich własnej efektywności i wygody działania. Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że ekspertyzy zamawiane na poziomie wojewódzkim nie mogą być przekazywane innym władzom regionalnym – bo tak źle zostały wynegocjowane umowy, przy braku ogólnych standardów.
Warto przy okazji sobie powiedzieć, że w raporcie rozróżniamy dane i informację publiczną, ale de facto chodzi za każdym razem o to samo. Hasło „dane publiczne”, używane często w OGP czy przez Unię Europejską, to dla mnie próba nowego ujęcia sprawy. Nacisk nie jest położony na dostęp do informacji jako konstytucyjne prawo, tylko na gospodarcze zalety wykorzystania zasobów publicznych. Ale warto podkreślić, że obowiązują tutaj dokładnie te same twarde prawa dostępu do informacji publicznych. Mówiąc o danych kładziemy też większy nacisk na techniczne, a nie prawne aspekty udostępniania – na tworzenie odpowiednich rozwiązań informatycznych i stosowanie standardów publikacji informacji.
Ł.J.: – Zgadza się, ale nawet w Ustawie o dostępie do informacji publicznej jest napisane, że mamy prawo wskazać, w jakiej formie daną informację publiczną chcemy uzyskać. Jeżeli zażyczę sobie to w formie arkusza kalkulacyjnego, to powinienem to dostać w arkuszu kalkulacyjnym. A arkusz kalkulacyjny już jest formatem plików, które jestem w stanie przetworzyć automatycznie. Najczęściej jednak dostaję skan pdf-u.
Kolejnym sporym problemem jest to, że urzędy czy jednostki publiczne bardzo rzadko publikują pełen zestaw swoich informacji. Nawet w Biuletynach Informacji Publicznej. Nie musimy od razu otwierać wszystkiego. Jeżeli ktoś poprosi o jakąś daną w trybie dostępu do informacji publicznej, to wystarczyłoby, aby ta informacja trafiła zarówno do tej osoby, jak i do BIP-u. Dzięki czemu z tej informacji będą mogli skorzystać wszyscy i nie będą ponoszone już żadne dodatkowe koszty związane z jej udostępnieniem. Tak się niestety nie dzieje. BIP-y są najczęściej słupami ogłoszeniowymi i informacją, kto właśnie rządzi w danym urzędzie. Już jakiś czas temu miało zostać przygotowane rozporządzenie o Centralnym Repozytorium Informacji Publicznej (CRIP). To ma być system informatyczny, w którym mają się znaleźć dane szczególnie istotne dla innowacyjności. Rozporządzenia niestety ciągle nie ma, nie ma też repozytorium. Nie wiemy, jak ono będzie wyglądać, nie wiemy czy będzie umożliwiało automatyczne przetwarzanie danych. Mam nadzieję, że Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji weźmie pod uwagę zarówno założenia stojące za Open Government Partnership, jak i swoje własne strategie. W wielu z nich, przygotowanych przez MAiC w ostatnich latach, są nawiązania do konieczności otwierania danych. Jest zatem pewna szansa, że to centralne repozytorium będzie taką bramą do otwartych danych.
Ile punktów zostało przyznanych rządowi za otwartość danych?
Ł.J.: – Oceny były niskie, ponieważ otwartość danych jest bardzo wyspowa. Jest tylko parę instytucji, które starają się otworzyć. Jeśli chodzi o prawne regulacje, przyznaliśmy 2 punkty, ponieważ są strategie oraz są porozrzucane akty prawne, z których teoretycznie możemy skorzystać, by sklecić sobie jakiś dostęp do otwartych danych. Nie ma kompleksowego uregulowania, które by załatwiało wszystkie problemy, które wskazaliśmy w raporcie. A jeżeli chodzi o praktykę, to wyszło nam 1,5 punktu, ponieważ z założenia dane powinny być otwarte dla wszystkich zainteresowanych, a przeszkód stawianych przez instytucję jest tak dużo, że tylko najbardziej wytrwali osiągają swój cel.
To teraz omówmy politykę antykorupcyjną.
G.Cz.: – W Deklaracji Partnerstwa na rzecz Otwartych Rządów mocno podkreśla się, że kraje, które przystępują do Partnerstwa zobowiązują się prowadzić efektywną politykę antykorupcyjną. I są wskazane pewne elementy tej polityki, na które Partnerstwo zwraca szczególną uwagę. To są mechanizmy i praktyki, które zapewniają przejrzystość w zarządzaniu finansami publicznymi, wzmacnianie rządów prawa, utrzymanie i stanowienie rozwiązań prawnych, które ujawniają dochody i majątek wysokich rangą funkcjonariuszy publicznych. Wzmacnianie środków prewencji korupcji oraz zobowiązanie do uchwalania i wdrażania przepisów chroniących osoby, które informują w instytucjach o nieprawidłowościach (tzw. sygnaliści – przyp. red.).
W strategii Sprawne Państwo 2020 są odniesienia do polityki antykorupcyjnej?
G.Cz.: – Są, ale bardzo ogólne. Zapisano jedynie, że ma być wprowadzony i wdrożony program antykorupcyjny, który ma służyć zmniejszeniu korupcji w Polsce przez wzmocnienie prewencji i edukacji oraz zwalczenie tego rodzaju przestępczości. Jest to efekt decyzji podjętej przez rząd w 2010 roku, że kolejny plan działań antykorupcyjnych nie będzie stanowił osobnego dokumentu strategicznego, a jedynie będzie programem rozwoju. Taki program (zwany Rządowym Programem Przeciwdziałania Korupcji) jest od 2010 roku przygotowywany w MSW – powstają kolejne jego wersje, ale ciągle nie został przyjęty przez rząd. Zatem nie ma żadnego oficjalnego dokumentu, do którego moglibyśmy sie odnieść. Postanowiliśmy przygotować własną ocenę tego, jak realizowana jest polityka antykorupcyjna, jej wybrane elementy.
I jak ta ocena wypada?
G.Cz.: – Jeśli chodzi o uwarunkowania prawne, to jest nie najgorzej. Z jednej strony Polska przystąpiła do konwencji międzynarodowych, których celem jest zwalczanie korupcji i wprowadza do swojego porządku prawnego pewne rozwiązania w nich zapisane. Z drugiej strony, istnieje kodeks karny, a w nim penalizacja wielu przestępstw korupcyjnych. Ponadto wprowadzono uregulowania prawne, które dotyczą konfliktu interesów. Jest też ustawa o służbie cywilnej, która ma zapewnić rzetelne bezstronne, neutralne politycznie administrowanie zadaniami państwa bez względu na zmieniające się rządy. I wiele innych zapisów prawnych.
Ale podobnie, jak w innych obszarach opisanych w Raporcie – praktyka nie wygląda tak dobrze...
G.Cz.: – Ustawa antykorupcyjna jest stara, z 1997 roku. Nie rozwiązuje całościowo problemu konfliktu interesów, zapisy dotyczące tego problemu są rozproszone w innych ustawach. Od dawna postulowane są zmiany m.in. dotyczące regulacji kwestii oświadczeń majątkowych. Osoby sprawujące funkcje publiczne są zobowiązane do ich składania. Jednym z problemów jest niewystarczająca kontrola – sprawdzanie ich zgodności z rzeczywistością. Istnieje wiele wzorów oświadczeń. Wracając do samej ustawy: podejmowane były próby napisania nowej wersji, przygotowano założenia do ustawy i projekt ustawy, ale prace nie wyszły poza poziom rządowy.
Jest również problem z ochroną sygnalistów – osób, które informują w instytucjach o nieprawidłowościach. Ich ochrona prawna nie jest uporządkowana, przepisy są rozproszone. Zasadnicze zapisy znalazły się w Kodeksie Pracy, z tym, że nie uwzględnia się specyfiki sygnalizowania. Ponadto ochrona dotyczy tylko osób, które są zatrudnione na umowę o pracę. Osoby zatrudnione na umowach cywilno-prawnych nie są chronione. Osoby powoływane na swoje stanowiska mogą być też natychmiast odwołane. W ograniczony sposób chroniona jest tożsamość sygnalisty. Postulujemy, żeby wprowadzić ustawę, która by regulowała ten problem.
Mimo tak wielu problemów, ciągle nie mamy dokumentów strategicznych dotyczących przeciwdziałania korupcji?
G.Cz.: – W 2002 r. został wprowadzony pierwszy program strategiczny na lata 2002-2004. Potem kolejny na lata 2004-2009. I od roku 2009 Polska nie ma żadnego dokumentu strategicznego, który wskazywałby priorytety rządu w przeciwdziałaniu korupcji i w walce z tą patologią. Co prawda od 2010 r. trwają prace w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych (dawniej i Administracji), ale nie wiadomo, kiedy zostaną zakończone. Do chwili obecnej przygotowano już cztery plany: 2012-15, 2013-16, 2014-19. Ten ostatni został upubliczniony i przekazany do konsultacji międzyresortowych, już po tym, jak zakończyliśmy prace nad Raportem.
Jeśli chodzi o nasze oceny, to ramy prawne oceniliśmy na 3 punkty. One oczywiście wymagają zmian, uzupełnień, ale pewna podstawa została przygotowana. Niestety, praktyka wygląda gorzej. I dlatego oceniliśmy ją na 2 punkty. W naszej ocenie braliśmy pod uwagę również to, czy i jak wprowadzane są mechanizmy prewencyjne w instytucjach publicznych.
W długofalowej perspektywie to może przynieść ograniczenie problemu korupcji. To są bardzo trudne działania, które nie od razu przynoszą sukces. Konwencja ONZ przeciw korupcji, którą Polska przyjęła, zaleca (art. 6) stworzenie niezależnej instytucji, zajmującej się zapobieganiem korupcji. W Polsce nie ma takiej instytucji. Na początku rządów PO – PSL powołano Pełnomocnik Rządu ds. Przygotowania Programu Przeciwdziałania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych. Oczekiwaliśmy, że przygotowany zostanie program prewencji korupcyjnej dla instytucji publicznych. Tak się nie stało. Pełnomocnik została odwołana w 2011 roku, a realizowane zadania zostały przekazane do Centralnego Biura Antykorupcyjnego. CBA nie można postrzegać jako instytucji, która realizuje zapis art. 6 Konwencji, bo jest to służba specjalna. Ma ono wpisaną ustawowo również działalność analityczną i powoli ją rozwija, nie zaspokaja jednak ogromnego zapotrzebowania w tym obszarze.
A co jest największym problemem, jeśli przyjrzymy się otwartości procesów decyzyjnych?
Grzegorz Makowski, Fundacja im. Stefana Batorego: – Zajmuję się tym tematem już od pewnego czasu, a im dłużej, tym bardziej mam wrażenie, że za dużo mamy rozwiązań prawnych, a za mało dobrych praktyk. Prawo i instytucje należałoby nieco wyczyścić i uporządkować. Należałoby sprawić, aby rozwiązania, które istnieją funkcjonowały prawidłowo.
Co postulujecie?
G.M.: – Są przepisy dotyczące wysłuchań publicznych, ale niewiele się robi, żeby ludzi zachęcić do udziału w tej formie. Poza tym ta instytucja nie powinna być uregulowana w ustawie lobbingowej, tak jak jest to teraz, ale w ustawie o prawie do petycji, nad projektem której pracuje obecnie Senat. Są też różne przepisy, niedawno z resztą poprawione, w Regulaminie Rady Ministrów, dotyczące konsultacji publicznych. Prawdopodobnie minie długi czas, zanim przyniosą one oczekiwany skutek, jeśli nie pójdą za nimi odpowiednie szkolenia dla urzędników i informacja do obywateli. Bez tego, w praktyce konsultacje wciąż pozostaną raczej luksusem niż standardem. W ramach Obywatelskiego Forum Legislacji postulujemy, żeby uregulować konsultacje publiczne w formie aktu ustawowego, a nie w Regulaminie Rady Ministrów, który się bardzo zmienia i lubi się zmieniać. Trzeba też popracować nad kulturą tworzenia i stosowania prawa. W strategii Sprawne Państwo są takie obietnice. Bardzo ogólnikowe, ale jednak są, że urzędników będzie się kształcić, że będą szkolenia. Dobrze by było, żeby zostały one skonkretyzowane i zrealizowane.
Jest sporo luk i niedociągnięć w tym bogactwie przepisów, które mamy. A powodują one praktyczne realne problemy.
Na przykład?
G.M.: – Przykład z pierwszej ręki. Właśnie zostałem wykluczony z jednego wysłuchania publicznego w Sejmie, bo ktoś sprawdził nasz wniosek i odkrył, że – występując w imieniu Fundacji – nie przedstawiłem pełnomocnictw. Rzeczywiście jest taki wymóg w regulaminie Sejmu, więc wszystko jest lege artis. Ale po kiego grzyba mam przedstawiać pełnomocnictwa, zgłaszając się na wysłuchanie publiczne? Jaki interes publiczny chroni taki wymóg? Po co taka bariera? Jednocześnie wiem, że na przykład Senat, który niedawno uregulował wysłuchanie publiczne w swoim regulaminie, takich wymogów nie postawił. Procedura jest bardzo prosta, przyjazna dla obywatela. W Sejmie natomiast namnożono różnego rodzaju obostrzeń, które nie wiadomo czemu służą, ale skutecznie potrafią zniechęcić do partycypacji.
Ile punktów przyznaliście za otwartość procesów decyzyjnych?
G.M.: – Za instytucje i prawo 3 punkty. Gorzej jest oczywiście z praktyką. Za praktykę 2. To jest bardzo zgrubna ocena, ale wyobrażam sobie, że jak wrócimy do tego za dwa lata, to będzie ona pewnym punktem odniesienia do dyskusji.
Wszystkie te uwagi znajdują się w Raporcie, który zaprezentujecie 18 grudnia 2013 r. Zaprosiliście polityków do rozmowy. Co dalej? Co chcecie osiągnąć?
K.I.: – Nasz pierwszy cel to, aby Polska przystąpiła do partnerstwa. Partnerstwo powstało we wrześniu 2011 r. Wtedy zaczęliśmy myśleć o tym, że dobrze by było, aby Polska do tego Partnerstwa przystąpiła. Nastroje nam już siadały wiele razy. Tym Raportem dajemy rządowi w pewnym sensie ostatnią szansę. Może jedną z ostatnich szans: jeżeli wy nie chcecie napisać tego programu, to my potraktujemy Strategię jako program i będziemy się do tego odnosić.
G.Cz.: – Pamiętajmy też, że organizacje, które stanowią Koalicję są zaangażowane w propagowanie i realizację celów, które są również celami Partnerstwa. Każdy z nas w tym obszarze, w którym działa, pracuje na rzecz otwierania się rządu. Mamy zamiar monitorować wykonanie strategii „Sprawne Państwo 2020”.
Ł.J.: – OGP ma dla państwa same korzyści i tylko jeden bat. Tym batem jest ocena, dokonywana co jakiś czas. Skoro rząd nie chce skorzystać z korzyści, to chociaż my jako organizacje pozarządowe będziemy przygotowywać ten bat. I będziemy oceniać.
Czy to znaczy, że za jakiś czas chcecie powtórzyć ten raport?
G.Cz.: – Musimy trochę poczekać. Dajemy czas Ministerstwu Administracji i Cyfryzacji na przygotowanie się do realizacji strategii. Trudno nam w tej chwili powiedzieć czy za półtora roku dokonamy oceny, czy za dwa. Perspektywa strategii jest dosyć długa, bo 2020 rok. Pewnie więc za dwa, trzy lata możemy się przymierzyć do powtórki.
K.I.: – Powstał bardzo fajny materiał na temat stanu otwartości w Polsce. Wcześniej były różne raporty, ale miały charakter wycinkowy. Natomiast tu jest całościowy pogląd: z jednej strony pokazuje, jakie jest prawo, a z drugiej, jak ono jest wykonywane. Można czytelnikom ngo.pl polecać lekturę tego Raportu, ponieważ daje wiedzę do wykorzystania. Także dla organizacji pozarządowych, też działających na rzecz otwartych rządów. Znajdą tu odpowiedzi na różne pytania, które chociażby można wykorzystać we wniosku o dotację.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.