Ostra zima: nie tylko bezdomni stoją po darmową zupę
Jest coraz gorzej - alarmują organizacje pomagające ubogim. Do jadłodajni na ciepłą zupę zgłaszają się już nie tylko bezdomni. Przychodzi coraz więcej bezrobotnych, którzy właśnie stracili pracę, stołują się tam też tacy, którzy pracują za głodowe stawki.
W Warszawie działa dziewięć jadłodajni, które wydają codziennie ok. 3 tys. posiłków - najczęściej są to ciepłe zawiesiste zupy z kawałkami parówek albo kiełbasy. Na darmowe obiady przychodzą głównie bezdomni, ale organizacje, które prowadzą garkuchnie, alarmują, że jest coraz więcej świeżych bezrobotnych, emerytów, rencistów, a nawet takich, którzy mają pracę, ale zarabiają za mało, by się utrzymać.
Starszy mężczyzna z kolejki mówi mi, że jeszcze do niedawna pracował na budowie. - Nielegalnie, ale szef mamił, że zatrudni na umowę - opowiada. - Przestał płacić. Zwodził, że kryzys, że wyrówna za tydzień. W sumie winny jest mi 5 tys. zł. Nie miałem z czego płacić za kwaterę i tak wylądowałem na ulicy.
Podobne historie opowiadali też inni z kolejki, w tym 30-letni mężczyzna, spawacz, który też niedawno stracił pracę.
Problem powtarza się w innych jadłodajniach. - Jest coraz gorzej - stwierdza Bolesław Sameryt z Praskiego Centrum Pomocy Bliźniemu, które z własnych środków prowadzi jadłodajnię przy Kijowskiej. Codziennie stołuje się tu blisko setka osób. - W tym ok. dziesięciu to osoby, które nie są bezdomne. Przychodzą ze słoikami. Wiem z ich opowieści, że przynajmniej niektórzy pracują, ale płacą wysokie komorne. Na jedzenie nie wystarcza.
Sameryt mówi, że wcześniej tak nie było. U niego stołowali się tylko bezdomni. - W zeszłym roku zaczęło się to zmieniać - twierdzi.
W jego jadłodajni codziennie wydawanych jest ok. 120 posiłków. Ocenia, że ok. 10 proc. trafia do osób, które mają swój dom.
W biurze polityki społecznej ratusza mówią, że wiedzą o zjawisku, ale według urzędników nie jest to spowodowane kryzysem. Andrzej Rosiński, naczelnik wydziału pomocy społecznej w tym biurze, przywołuje podobne przypadki z 2004 roku, kiedy o kryzysie jeszcze nikt nie słyszał. - Kiedyś zapytałem w jadłodajni przy Kijowskiej chłopaka, dlaczego tu je. Odpowiedział, że czekał na pociąg na pobliskim dworcu, to postanowił przyjść na darmową zupę. Większość z nas nigdy ot, tak nie przyszłaby na zupę do jadłodajni dla bezdomnych, ale są tacy, którym to nie przeszkadza - ocenia naczelnik. Dodaje: - Świadomie odeszliśmy od skierowań do jadłodajni, by nie było sytuacji, że ktoś niedojada. Każdy ma prawo do porcji ciepłego posiłku.
Jednak w organizacjach, które pomagają najuboższym, przekonują, że zjawisko jest nowe, najwyżej kilkuletnie. Adriana Porowska z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej pamięta, że pod koniec działalności baru św. Marty na pl. Defilad w listopadzie 2009 r. w kolejce po zupę ustawiali się emeryci ze słoikami. - Osób bezdomnych jest coraz więcej. Ludzie tracą pracę, przestają płacić za mieszkanie, lądują na ulicy. Z darmowych jadłodajni korzystają ci, którym po opłatach nie wystarcza na jedzenie.
Beata Jaroszyńska: - Nie wierzę, że można tak wpaść do jadłodajni dla bezdomnych jak do baru na obiad. Biznesmen nie przyjdzie. A jeżeli ktoś przychodzi, to znaczy, że jest głodny.
W ratuszu zapewniają, że w Warszawie jest wiele działań profilaktycznych przeciw bezdomności, też u dłużników mieszkaniowych. Ale jednocześnie Andrzej Rosiński potwierdza, że w tym roku osób bezdomnych jest o ok. 200-300 więcej niż w poprzednim. Nie ma danych, czym to może być spowodowane. Nie wiadomo, ilu z nich to przyjezdni, a ilu to warszawiacy.
Źródło: Gazeta Stołeczna