W oczekiwaniu na ogłoszenie naboru na przedstawicieli strony społecznej w komisjach oceniających kampanie społeczne w publicznych mediach, podsumowujemy pracę zespołu działającego w Polskim Radiu. O sukcesach i wyzwaniach opowiadają Rafał Górski, Michał Rżysko i Agnieszka Ziętek.
Magda Dobranowska-Wittels, ngo.pl: –
Obie komisje zajmujące się dopuszczaniem kampanii społecznych do emisji w publicznej telewizji i radio działają na podstawie dość ogólnych zapisów Rozporządzenia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Bardziej szczegółowe są Zasady wypracowane przez organizacje i przedstawicieli mediów podczas wspólnych warsztatów prowadzonych ponad dwa lata temu w Fundacji Stocznia. Ale najwięcej praktycznych informacji dla organizacji, które chcą się ubiegać o bezpłatny czas antenowy na kampanię społeczną, znajdują w dokumentach wypracowanych już właściwie wewnątrz tych komisji. Kto pracował nad regulaminem, który służył komisji w publicznym radio? Czy on się sprawdził w praktyce?
Michał Rżysko, Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich: – Regulamin został nam przedstawiony. Dokument nie był zły, ale wszystkie nasze sugestie dotyczące zmian, których nie było dużo, trafiały na opór. Tłumaczono nam, że tak się nie da zrobić, bo mamy Rozporządzenie KRRiT, bo Polskie Radio ma coraz niższe wpływy z abonamentu i że jak coś chcemy zmienić, to będzie gorzej. Moim zdaniem, ten regulamin nie był idealny, ale w sumie działał, ponieważ mieliśmy do czego się odnieść.
Rafał Górski, Instytut Spraw Obywatelskich INSPRO: – Przede wszystkim, żeby spoty były puszczane nie tylko na antenie Programu 1 Polskiego Radia. Każda antena Polskiego Radia ma swoich specyficznych słuchaczy. Dla części kampanii społecznych dużo lepsza byłaby emisja na przykład w Trójce albo w Czwórce. Ale okazało się, że z różnych względów wewnętrznych Polskiego Radia, mogła to być tylko Jedynka.
M.R.: – Tłumaczono nam, że inne anteny mają swoją politykę kampanii społecznych, więc narobilibyśmy tylko szkody. Nie jestem przekonany, czy rzeczywiście trzeba by tę zmianę forsować za wszelką cenę. Choćby dlatego, że na przykład we wspomnianej Trójce organizacje mogą emitować kampanie zbierające pieniądze, podczas gdy nasz regulamin absolutnie to wyklucza. Organizacje w żaden sposób nie mogły namawiać słuchaczy do wpłacania pieniędzy. Wyjątkiem były sytuacje katastrof, których na szczęście nie mieliśmy w czasie naszej kadencji.
Proponowaliśmy też drobne zmiany, które ułatwiłyby i uprościły sposób aplikacji, chociaż on i tak nie jest skomplikowany. Na przykład wprowadzenie edytowalnych formularzy. Polskie Radio udostępniło organizacjom do pobrania skany, które trzeba wydrukować i wypełnić długopisem. Ma to swoje plusy i minusy. Wprowadzenie alternatywnie dokumentów wordowskich czy pdf-ów z możliwością ich wypełnienia elektronicznie, byłoby pewnym ułatwieniem. Także dla Polskiego Radia, ponieważ mniej byłoby pracy z „obrobieniem” tych wszystkich dokumentów. Tego się nie udało zrobić. Tłumaczono nam, że obecne formularze są zaakceptowane przez Zarząd i przez Krajową Radę itd. Takie piętrzenie trudności i pokazywanie, że to jest wszystko bardzo skomplikowane.
Agnieszka Ziętek, Uniwersytet Marii Curie- Skłodowskiej, Stowarzyszenie Dobrych Praktyk Społecznych „Zmiana”: – To prawda, kiedy rozpoczynaliśmy pracę w komisji otrzymaliśmy „wytyczne” w postaci reguł wypracowanych przez Radę Działalności Pożytku Publicznego oraz Rozporządzenie KRRiTV. To one miały stanowić główny punkt odniesienia podejmowanych przez nas decyzji. Mieliśmy możliwość dokonywania niewielkich modyfikacji w przyjętych zasadach, w trakcie prac zwiększyliśmy na przykład liczbę spotów w poszczególnych typach kampanii – małej, średniej lub dużej, ale rzeczywiście były to zmiany raczej „kosmetyczne”.
Jednym z celów, dla którego w ogóle wprowadzono te regulacje, było to, aby organizacje miały jasną informację, w jaki sposób można się ubiegać o bezpłatny czas antenowy. Skoro mówi Pan, że Trójka ma własne zasady, na podstawie których udostępnia czas organizacjom, to znaczy, że to nie do końca zadziałało. Czy informacja o tym, w jaki sposób „dostać” się do Trójki jest powszechnie organizacjom znana, dostępna?
R.G.: – Nie jest dostępna i to jest, moim zdaniem, mankament. Wypowiadam się jako członek komisji, ale też jako prezes organizacji, która „ćwiczyła” na sobie procedurę ubiegania się o czas i w Telewizji, i w Radiu. Ani ja, ani INSPRO nic nie wiemy o tym, jak to się odbywa w Trójce.
Nie chciałbym, aby nasza rozmowa była typowym polskim narzekactwem. Uważam, że uregulowanie kwestii kampanii społecznych w mediach publicznych było bardzo dobrym krokiem. Jest mnóstwo tego plusów. Chociażby właśnie taka jasność, że w radiowej Jedynce, na określonych zasadach, można te kampanie umieszczać. I każdy może się zapoznać z tymi zasadami, są dostępne na stronie. I nie muszę znać Iksińskiego, i pić z nim codziennie kawy, żeby w polskim publicznym radiu, na które płacę abonament, puszczać spoty organizacji, które uważam za słuszne.
M.R.: – Pozytywne było też to, że formaty kampanii były dość duże. Na początku można było ubiegać się o 80 spotów, ale później, gdy okazało się, że nie ma zbyt wielu chętnych, że nie wyczerpujemy nawet połowy limitu 9 minut na dobę, to strona radiowa komisji była otwarta na modyfikacje. I wprowadziliśmy kampanię 120-spotową. Nie darliśmy także szat, jeśli spoty przekraczały 30 sekund. Pierwotnie było także ograniczenie, że organizacja może mieć jedną kampanię w roku. Gdy okazało się, że nie ma kolejki chętnych, to strona radiowa przystała na dwie kampanie w roku. Nie było problemu z wprowadzeniem takiej zmiany. Dużo rzeczy udawało się ustalić w rozmowie i to było bardzo pozytywne.
A skąd było wiadome, że nie przekraczacie tych dziewięciu minut?
M.R.: – Dostawaliśmy bardzo rzetelne sprawozdania. Co jakiś czas nas informowano, ile minut zostało wykorzystanych. Ale można było te informacje wyciągnąć też dla każdej organizacji, która przeszła procedurę. Listę emisji, co do sekundy. Organizacje mogły się z tego dowiedzieć, jaka była siła kampanii.
Te listy są gdzieś publicznie dostępne? Każdy może się zwrócić o taką informację? Czy tylko te organizacje, które miały kampanie?
M.R.: – Organizacje dostawały listę emisji. Natomiast, czy ktoś inny może otrzymać taką informacje – tego nie wiem. Regulamin tego nie zabrania. Trzeba by to przećwiczyć. Polskie Radio i nasza komisja sprawozdawały się do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Tam była pełna lista wszystkich organizacji, które korzystały z promocji w Radiu. Przy czym Polskie Radio podawało dane dotyczące nie tylko spotów reklamowych, ale też audycji publicystycznych, w których można było opowiedzieć o swojej działalności.
A dlaczego, państwa zdaniem, tak mało było spotów zgłaszanych przez organizacje? Czy zadecydowała za mała wiedza organizacji, czy procedura za trudna, czy brak umiejętności?
M.R.: – Nie postawię jasnej diagnozy. Procedura była prosta. Świadczą o tym zgłoszenia bardzo małych, lokalnych organizacji. Było na przykład stowarzyszenie z Cieszyna. Zebrali się, nagrali pierwszy spot, chyba na dyktafonie w komórce i przesłali. Technicznie był bardzo niedoskonały, ale emisję dostali. Na pewno poważną barierą jest zakaz prowadzenia działalności fundraisingowej. Duża organizacja, która wychodzi do mediów, robi to też po to, żeby zebrać pieniądze na cele, które chcą realizować. Jeśli chodzi o dostęp do informacji, pewnie można by zrobić więcej. Chociaż na stronach Polskiego Radia stosunkowo łatwo znaleźć informacje o komisji, o tym, że można wyemitować spoty i jak to zrobić. Były też teksty na ngo.pl.
R.G.: – Można zrobić więcej. Dziwię się, że ani Telewizja, ani Radio publiczne nie nadają komunikatów, w których by informowały o możliwości wyemitowania kampanii społecznych. Dlaczego to nie jest robione? Przecież jest przestrzeń.
Z mojego doświadczenia, jako przedstawiciela organizacji, która ubiegała się o czas antenowy i w Radiu, i w Telewizji, mogę powiedzieć, że radiowa procedura jest o wiele łatwiejsza. W Telewizji trzeba mieć określoną liczbę kaset betacam i są różne trudne wymagania techniczne. Rozumiałbym to, gdybyśmy funkcjonowali w rzeczywistości 10 – 20 lat temu. Ale dzisiaj, w dobie Internetu, są to przeszkody trudne do przyjęcia. Organizacja musi dysponować znacznymi środkami, żeby w ogóle zgłosić kampanię do Telewizji. Moim zdaniem publiczne Radio uprościło, co się da. I jest to duży plus.
M.R.: – Produkcja radiowa jest nieporównywalnie tańsza.
R.G.: – To też prawda. Natomiast wracając do pytania, z czym się wiąże tak mała liczba zgłaszanych kampanii. Były dyskusje na ten temat podczas prac komisji. Częściowo zgadzam się z poglądem, że to jest wynik ogólnej słabości organizacji. Organizacje w Polsce „produkują” różne rzeczy, ale sporym wyzwaniem dla nich jest sprzedaż tych produktów. Mało która organizacja dąży do tego, aby swoją działalnością zainteresować szersze grono osób. O ile produkcja telewizyjna faktycznie może być dużym wyzwaniem finansowo-techniczno-organizacyjnym, o tyle produkcja radiowa wyniesie około tysiąca złotych. I to już taka lepsza. A jest przecież pewien procent organizacji, których budżety zamykają się powyżej 50 tys. zł rocznie, czy nawet 100 tys. zł.
Inna smutna refleksja, którą miałem, gdy przysłuchiwałem się nadsyłanym spotom, jest taka, że w większości były one związane z dziećmi i ze zwierzętami. Z całym szacunkiem dla tych organizacji, nie chcę umniejszać wagi tych tematów. Ale kampanii, które na przykład mówiłyby o patrzeniu władzy na ręce albo o kontrolowaniu kwestii partycypacji, przejrzystości itd., to w całej historii naszej pracy w komisji może były dwa, trzy przypadki.
Moim zdaniem nikła aktywność organizacji w mediach nie wynika tylko z tego, że mają słabą infrastrukturę, żeby przygotować takie kampanie. Problem polega też na tym, że organizacje są albo usługowe, albo mają mało wspólnego z rzeczywistą, systemową zmianą społeczną. Kampanii, w których akcent byłby położony na zmianę społeczną było mało. Być może ta dysproporcja jest wyzwaniem.
A.Z.: – Faktycznie, liczba zgłaszanych do emisji spotów była niewielka, a zatem przyznany organizacjom bezpłatny czas antenowy nie był w pełni wykorzystywany i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co jest przyczyną takiej sytuacji. Nie wiem dokładnie, jak prezentują się ostateczne wyniki, jednak po około roku działalności naszego Zespołu wykorzystanie czasu antenowego wahało się w okolicach 30 – 40%. Z jednej strony, jest to dość zaskakujące, wydawać by się mogło bowiem, że wymagania, które należy spełnić, żeby z niego skorzystać i wyemitować kampanię społeczną, nie są wygórowane. Z drugiej jednak, wielokrotnie spotykałam się z sytuacją, kiedy organizacje w ogóle nie wiedziały, że taka możliwość istnieje i były tym faktem zaskoczone. Sporadycznie, ale jednak, pojawiały się również przypuszczenia, że organizacji, która nie ma odpowiednich „układów” w mediach zapewne „trudno się przebić”, że czas antenowy przyznawany jest „po znajomości”, że aby z niego skorzystać trzeba mieć jakieś koneksje. Ta sytuacja jednoznacznie wskazuje na potrzebę przeprowadzenia szerokiej kampanii informacyjnej dotyczącej omawianych tu kwestii.
Z rozmowy z członkami komisji działającej przy Telewizji wiem, że czasami musieli toczyć długie spory na temat tego, czy problem podnoszony w danej kampanii społecznej jest rzeczywiście problemem społecznym, któremu warto poświęcać czas antenowy. Czy u Was też takie dyskusje się toczyły?
M.R.: – Oczywiście, że były dyskusje, ale dotyczyły czegoś innego. Domyślam się, że w Telewizji było znacznie więcej chętnych do czasu antenowego. My mieliśmy ten komfort, że tak naprawdę, jeżeli kampania spełniała kryteria formalne, to mogła wejść na antenę. I najczęściej tak się działo. Pewne emocje budziły pojedyncze kampanie, co do których mieliśmy wątpliwość, czy nie ocierają się o działalność komercyjną. Wszystko było do sprawdzenia w Internecie. Jeżeli organizacja faktycznie działała na rzecz jakiejś mniejszej czy większej zmiany w dowolnym obszarze pożytku publicznego, to dostawała akceptację komisji.
A jak sami czuliście swoją rolę? Tylko jako opiniodawczą, czy jednak mieliście wpływ na podejmowane decyzje? Czy też może czuliście się jako strona społeczno-monitorująca?
R.G.: – Nie ma problemów, gdy wszyscy mamy takie samo zdanie. Na szczęście – ze względu na polepszenie funkcjonowania komisji w Polskim Radiu – były chyba tylko dwa przypadki, w których się nie zgadzaliśmy. Raz w poprzek, czyli po obu stronach sporu byli zarówno przedstawiciele Radia, jak i organizacji. A drugi przypadek był w kontrze: z jednej strony osoby z organizacji, a z drugiej osoby z Radia. Pamiętam te sytuacje także dlatego, ponieważ obie dotyczyły spotów, które zgłaszała moja organizacja i które nie zostały wyemitowane.
Przyjęliśmy w komisji taką procedurę, że jeżeli jest procedowany spot organizacji, której członek jest na sali, to on nie bierze udziału w tym momencie spotkania.
Nasz pierwszy spot związany był z gazem łupkowym. Wyszedłem, gdy toczyła się dyskusja o nim, więc do końca nie wiem, jak ona wyglądała. W każdym razie nie dostał akceptacji. Natomiast drugi odbił się szerokim echem wśród opinii publicznej. A został wstrzymany ze względu na dyskusyjną, jak się okazało później w trakcie rozmów komisji, kwestię obsceniczności.
Chodzi o kampanię „Dość olewania” projektu „Obywatele decydują”, dotyczącą obietnic wyborczych?
R.G.: – Tak. Ale jak mówię, te dwie sytuacje przydarzyły się komisji być może na szczęście, ponieważ one czegoś uczą. W każdej dyskusji o kampanii bierze udział trzech przedstawicieli organizacji i czterech Radia. A w tych konkretnych przypadkach nawet dwóch przedstawicieli organizacji. Te przykłady pokazały mi, że w sytuacjach spornych nigdy nie mamy szans, żeby z Radiem wygrać.
A.Z.: – Tutaj pojawia się pewna nieścisłość, ponieważ każda ze stron jest reprezentowana przez trzech przedstawicieli. Owszem, w spotkaniach brała także udział czwarta osoba ze strony Radia, jednak pełniła ona wyłącznie rolę sekretarza i nie brała czynnego udziału w głosowaniach. Tak zresztą stanowią reguły wypracowane przez Radę Działalności Pożytku Publicznego: połowa składu komisji to przedstawiciele Polskiego Radia, a druga połowa osoby wskazane przez RDPP. W przypadku równego rozłożenia głosów decydujący głos należał do przewodniczącego, którym faktycznie był przedstawiciel Radia.
M.R.: – Prawdą jest, że przedstawiciele Radia zawsze głosowali tak samo. Po stronie Radia właściwie tylko jedna osoba wypowiadała się w kwestiach merytoryki spotów i jedna osoba w kwestii technikaliów, na przykład poziomów szumu. Ale w sprawach merytorycznych tam zawsze była zgodność.
A.Z.: – Tutaj znów się nie zgodzę. Nie można stwierdzić, że przedstawiciele Radia zawsze głosowali tak samo. Nie chcę się odnosić do konkretnych przypadków, ale – podobnie jak w naszym gronie – istniały mniejsze lub większe rozbieżności, zdarzały się również sytuacje „wstrzymywania się” od głosu. Można zastanawiać się, jakie procedury i ścieżki działania należałoby wprowadzić, aby z jednej strony, głosy członków Zespołu miały równoważną wartość, z drugiej zaś – w sytuacji równomiernego rozłożenia głosów, nie dochodziło do zupełnego zablokowania procesu decyzyjnego. Być może, funkcja przewodniczącego Zespołu powinna mieć zatem charakter rotacyjny. To kwestia do ewentualnego przemyślenia.
R.G.: – Gdy zablokowano spot INSPRO, sam zacząłem się zastanawiać, czy mamy wpływ. I na co mamy wpływ? Gdy wszyscy się zgadzamy, jest ok. Ale gdy tylko pojawi się jakaś sporna, bardziej kontrowersyjna rzecz, która dzieli też opinię publiczną, to jesteśmy na straconej pozycji.
Jestem za tym, żeby media publiczne były silne. Chciałbym, żeby wykonywały swoją misję publiczną. Płacę abonament i cenię sobie radio publiczne. Natomiast są momenty, w których sprawdzamy, kto i jak wykonuje tę misję publiczną. Warto poddać to głębszej refleksji.
To jest pytanie na przyszłość, czy nie powinno jednak być jakiejś możliwości odwołania się od negatywnej decyzji. Może nie, może powinno zostać, jak przy wnioskach grantowych u części sponsorów. Nie ma odwołania, koniec, musimy się z tym pogodzić.
Mam nadzieję, że w naszej sytuacji rzeczywiście chodziło „tylko” o tę obsceniczność. Chociaż Michał wskazywał, że w słowniku PWN słowo „olewanie” wcale nie musi być traktowane jako obsceniczne.
M.R.: – Słownik mówi, że jest to słowo pospolite. Nie wulgarne. Nie wypowiadam się co do spotu, ale moim zdaniem strona mediowa przekroczyła tu swoje uprawnienia.
R.G.: – Pojawia się pytanie, jeżeli organizacja, która zajmuje się tematami politycznymi, w sensie dbania o dobro wspólne, chce wyemitować kampanię dotyczącą tematów dość drażliwych na poziomie debaty publicznej czy politycznej, to czy ona ma w ogóle szanse zaistnieć w tym bezpłatnym czasie antenowym? Wierzę, że to była decyzja podyktowana względami językowo-estetycznymi, a nie interesami politycznymi. Ale to jest jakiś niepokojący sygnał.
Co ciekawe, przy tej sprawie Radio zamówiło swoją ekspertyzę na temat naszej kampanii. Jako członek komisji poprosiłem o nią, żeby mieć wgląd do całości, ponieważ została nam ona przedstawiona tylko we fragmentach i to ustnie. Dostałem informację, że nie mam prawa do wglądu, ponieważ jest to własność Polskiego Radia. Cytuję: „Nie widzę podstaw do udostępnienia ekspertyzy przygotowanej dla Polskiego Radia S.A.”. Zastanawiamy się, co z tym zrobić. Czy nie skorzystać z trybu dostępu do informacji publicznej.
Czy jako strona społeczna w komisji mieliście jakieś wsparcie ze strony Rady Działalności Pożytku Publicznego? Bo jako przedstawicie tejże Rady tam zasiadaliście.
R.G.: – Na takim poziomie bardzo pragmatycznym to pamiętam, że na początku były deklaracje, że członkowie komisji spoza Warszawy będą mieć zwrot kosztów podróży. Powiem szczerze, że może przez własną indolencję, o to nie zabiegałem i ich nie miałem. Natomiast myślę, że dla przyszłych członków komisji przydałoby się taka pomoc. Poza tym nie kojarzę innych form wsparcia. Ale bardzo dziękujemy, że Rada nas wybrała.
A.Z.: – Członkowie Zespołu, dojeżdżający na spotkania spoza Warszawy, mogli ubiegać się o zwrot kosztów podróży i zasadniczo nie było z tym problemów. Udział w pracach Zespołu miał charakter społeczny. O innych „formach” pomocy nic mi nie wiadomo.
Pan Rafał Górski wspomniał o ekspertyzie zamówionej przez Radio. Może stronie społecznej też przydałaby się pomoc w dostępie do ekspertów?
R.G.: – W sytuacjach spornych, jak najbardziej.
M.R.: – Albo w sytuacjach, gdy coś proponujemy i dowiadujemy się, że to jest strasznie skomplikowane i właściwie lepiej tego nie ruszać. Pewnie są wśród organizacji ludzie, którzy znają ustawę o radiofonii na wyrywki i mogliby pomóc, to byłoby cenne.
A.Z.: – Na pewno dostęp do ekspertów, przede wszystkim z obszaru prawa i ekspertyz jest istotnym elementem, wpływającym na pracę Zespołu. Zgadzam się z przedmówcami, stawiając na 100 % przejrzystość działań i równowagę stron, tworzących Zespół, przedstawiciele strony społecznej również powinni mieć dostęp do takich form wsparcia. Być może na tym także powinna polegać rola Rady Działalności Pożytku Publicznego – na udzielaniu niezbędnego wsparcia swoim przedstawicielom w zakresie dostępu do specjalistycznych ekspertyz.
A jakieś porady, wskazówki dla następców? Z czym się muszą liczyć? Czy to jest bardzo obciążająca praca?
R.G.: – Nie jest obciążająca, bo spotkania miały być nie częściej niż raz na miesiąc. A praktyka pokazała, że przeważnie odbywały się co dwa miesiące. Właściwie większość spraw daje się załatwiać w głosowaniach internetowych, co też było pewnym uproszczeniem.
Myślę, że warto kontynuować politykę małych kroków. Mimo wszystko dążyć do dalszych ułatwień, być może jeszcze raz zawalczyć o inne anteny. To jest moja osobista porażka, że nie przeprowadziliśmy tego. Poza tym być może warto jednak zastanowić się nad formułą ewentualnego odwoływania się w sytuacjach spornych.
M.R.: – Stronie mediowej można by zaproponować, aby przesyłała plan posiedzeń z parodniowym wyprzedzeniem. Abyśmy wiedzieli, jakie spoty będą głosowane. Wtedy można się trochę lepiej przygotować. W 95% kampanii właściwie nie było żadnych wątpliwości, więc głosowanie było szybkie. Jednak w sytuacjach spornych, jako strona społeczna, mieliśmy jednak ograniczone możliwości szybkiej reakcji.
A.Z.: – Same spotkania i procedury podejmowania decyzji nie są zbyt absorbujące, także dzięki możliwość kontaktowania się on-line. Z pewnością możliwość pracy w Zespole i oceniania kampanii społecznych jest ciekawym doświadczeniem. Ubolewam jednak nad tym, że w ciągu naszej kadencji liczba zgłoszonych kampanii była koniec końców niewielka, stąd ich ocena również nie była dużym obciążeniem. Wolałbym, i tego życzę kolejnym Zespołom, żeby zainteresowanie bezpłatnym czasem antenowym było dużo większe, a w efekcie, czas poświęcony na dyskusję nad poszczególnymi kampaniami bardziej intensywny.
Kampanii, w których akcent byłby położony na zmianę społeczną było mało. Być może ta dysproporcja jest wyzwaniem…