Na swoim blogu piszą: „Grupa Okołofotograficzna to animatorzy kultury, którzy pragną choć trochę zmienić sposób patrzenia ludzi na świat”. W 2006 roku połączyła ich fotografia, a właściwie, zgodnie z filozofią grupy, należałoby powiedzieć: spotkali się dzięki fotografii. Na warsztatach fotograficznych Juliusza Sokołowskiego w Instytucie Kultury Polskiej UW. I tak już zostało.
Dlaczego OKOŁO?
– Nie zajmujemy się samą fotografią, tylko działaniem związanym z nią – mówi Ola Stańczuk, jedna z okołofotograficznych animatorek. – Służy nam ona raczej jako narzędzie, jako medium. Nie jest celem samym w sobie, lecz środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest szeroko pojęte Spotkanie.
Kamila Szuba: – A jeśli już chodzi o samą fotografię, to moje myślenie o niej, działanie za jej pomocą, ma zwrócić uwagę nie tylko na nią samą jako na dziedzinę sztuki, technikę czy szkołę, ale również na jej wymiar antropologiczny.Za tym działaniem stoi chęć skłonienia ludzi do myślenia o fotografii nie tylko jako o dobrych zdjęciach, ale bardziej ogólnie. Że to coś więcej niż tylko wspaniały kadr, kompozycja, odpowiedni kontrast, ziarno itp. Dla mnie najcenniejsze w fotografii jest to, że niesie ona ze sobą zawsze jakąś opowieść.
Fajnie by było, gdyby ludzie zaczęli się nad tym zastanawiać. Czasem produkujemy setki takich samych obrazków, z którymi nic potem nie robimy, bo nawet nie chce nam się ich oglądać. A my, jako Grupa Okołofotograficzna, chcielibyśmy pokazać, że w fotografii wciąż ważny jest przedmiot – zdjęcie, odbitka czy nawet wydruk albo też ten jeden, wyselekcjonowany i „przemyślany” obraz.
Grupa Okołofotograficzna jest grupą nieformalną. Nie jest ustrukturyzowana, nie ma ani stałych spotkań, ani wyłonionego zarządu, a koordynatorzy zmieniają się w zależności od przeprowadzanej akcji. – Po prostu jesteśmy znajomymi. Na co dzień pracujemy i działamy w różnych stowarzyszeniach i organizacjach, ale jak coś się dzieje, ktoś z nas ma jakiś pomysł i potrzebuje pomocy albo realizatorów – to działa Grupa OF. Nieformalnie, ale skutecznie – podsumowuje Ola.
Największą akcją Grupy była tygodniowa seria właśnie okołofotograficznych atrakcji na krakowskim Kazimierzu. W ramach projektu „Wspólna Przestrzeń” powstało przenośne fotograficzne atelier, odbywały się gry miejskie, warsztaty dla dzieci, powstawały subiektywne mapy miasta, a wszystko to z wykorzystaniem zdjęć. Jednak głównym celem projektu było, poprzez te właśnie działania okołofotograficzne, nawiązanie kontaktu i przełamanie anonimowości między mieszkańcami krakowskiego Kazimierza, a coraz liczniej odwiedzającymi go turystami. Czyli znowu Spotkanie.
Najnowsza akcja – „Licznik Poparcia”
Ostatnim wyzwaniem, z którym zmierzyła się Grupa Okołofotograficzna, była integracja mieszkańców Warszawy z Wisłą. Tu też, w pewnym sensie, potrzebne jest spotkanie i przełamanie pewnej bariery. Akcja „Licznik Poparcia” odbyła się 11 września, w ramach Festiwalu Sztuki nad Wisłą „Przemiany”.
Kamila, związana zarówno z Grupą Okołofotograficzną, jak i z festiwalem „Przemiany” mówi: – Wisła jest zaniedbana, odwrócona od miasta i zamiast łączyć – dzieli je na dwie strony. Fajnie by było, gdyby ludzie z tych obu stron zaczęli się nad Wisłą spotykać i żeby wreszcie zaszła tam jakaś stała zmiana! Owszem, niech powstają tam różne ciekawe instalacje czy akcje artystyczne, ale powinny też powstać zwykłe miejsca spotkań.
W tym celu, w czterech punktach miasta: pod Pałacem Kultury od strony Alej Jerozolimskich, na Placu Zbawiciela, na Saskiej Kępie oraz przy katedrze św. Floriana na Pradze rozstawione zostały stanowiska portretowe. Fotografowano przechodniów, mieszkańców Warszawy i zadawano im pytania na temat ich stosunku do Wisły: Czy lubisz chodzić nad Wisłę? Co ci się tam podoba? Co byś tam zmienił? Wybrane portrety przechodniów wraz z wypowiedziami zostaną zaprezentowane 3 października, podczas finału Festiwalu Przemiany, w postaci bannera rozciągniętego wzdłuż mostu Świętokrzyskiego. W ten sposób mieszkańcy Warszawy symbolicznie połączą (ze) sobą dwa brzegi Wisły.
Dlaczego właśnie Wisła?
– Wisła to ogromny potencjał, który jest zupełnie niewykorzystany – mówi Ola Stańczuk. – Taka woda w mieście to prawdziwy skarb! Niestety została oddzielona od miasta trasą, która jest bardzo trudna do przekroczenia. Ale i tak (a może właśnie dlatego!) warto tam robić coś, co przyciągnie ludzi i zmieni oblicze Wisły. Mamy nadzieję, że nasze działania choć trochę przyłożą się do tego „odsłaniania” Wisły i odwracania jej ku miastu. Jeśli 300-metrowy banner zawiśnie na głównym moście Warszawy, to na pewno zwróci on uwagę, a to już pierwszy krok do sukcesu!
– Trzeba też przyzwyczajać ludzi do tego, że warto nad Wisłę chodzić, że może to być doskonałe miejsce do spacerów, jazdy na rowerze, ale też wzięcia udziału w ciekawych inicjatywach czy po prostu posiedzeniu przy kawie i odpoczynku od miejskiego zgiełku – dodaje Kamila Szuba. – To już powoli zaczyna się dziać, ale cały czas trzeba coś robić, żeby się nie rozeszło po kościach. Taka sonda społeczna jak „Licznik Poparcia” na pewno jest krokiem wprzód. Mimo różnych, często krytycznych głosów, na temat festiwalu „Przemiany”, nad Wisłę przychodzi dość dużo ludzi, więc warto to podtrzymywać i działać dalej.
Jaka jest w oczach Grupy OF Warszawa Marzeń?
Ola Stańczuk: –W Warszawie powinno być jak najwięcej miejsc spotkań. Oczywiście one są, ale są rozproszone, a też sporo jest takich, o których wie mała, określona grupa ludzi. Brakuje przestrzeni otwartych, do których takie grupy jak nasza, która jest nieformalna i nie ma własnego lokalu, mogłyby przyjść i po prostu coś zrobić. Bardzo fajna inicjatywa „Kawiarni Obywatelskich” w ramach Warszawskich Dni Organizacji Pozarządowych, musiała wykorzystywać do tych spotkań właśnie przestrzenie kawiarni. Owszem, takie było założenie, ale niestety po zakończeniu takiej akcji nie ma gdzie kontynuować idei integrowania środowiska NGO-sowego.
Kamila Szuba: – Brakuje u nas miejsca, w którym można by było spotkać się ze znajomymi, a które jednocześnie nie byłoby knajpą. Czegoś w rodzaju … domu kultury dla dorosłych. Takiego Arts Labu – przestrzeni twórczej, w której zainteresowani mogliby się spotykać i wymyślać czy realizować swoje pomysły. Czegoś, pod względem działalności kulturalnej, podobnego do squatów, tylko że funkcjonującego w normalnych warunkach lokalowych i nie tak bardzo kojarzonego z alternatywą.
W ogóle czasem mam wrażenie, że kultura w Warszawie funkcjonuje tylko w miejscach z odzysku. Co z jednej strony jest fajne, ale z drugiej staje się pewnego rodzaju przymusem. Mam wrażenie, że u nas jest samo podziemie, a nie ma czegoś takiego jak piętro czy parter. I nie chodzi mi tutaj tylko o przestrzeń budynku w sensie architektonicznym.
Chciałabym, żeby coś się pod tym względem zmieniło i żeby razem z tymi przystępnymi, różnorodnymi miejscami wytworzył się w Warszawie pewien poziom artystyczny, który nie będzie odstraszał, ale przyciągał odbiorców.