Dzień bez zakupów obchodzimy w tym roku 27 listopada, tuż po szaleństwie Black Friday. To dobra okazja, by zastanowić się nad różnymi aspektami konsumpcjonizmu i nad tym, co można zrobić, by chociaż trochę go ograniczyć. Z korzyścią zarówno dla nas samych, jak i planety.
Katastrofa klimatyczna nie tyle puka do naszych drzwi, co dziarsko przez nie przeszła i zaczyna pustoszyć coraz większą część naszego domu, Ziemi. Jednym z istotnych je składowych jest konsumpcjonizm, kupowanie coraz większej liczby rzeczy, często bez zastanowienia się, czy rzeczywiście ich potrzebujemy.
Wiążą się z tym najróżniejsze problemy – od konieczności wydobywania ropy naftowej, z której powstaje plastik, aż po ogromne ilości odpadów, które zanieczyszczają środowisko, destabilizują bioróżnorodność, a także przedostają się do tego, co spożywamy.
Ilustracją, z jak wielkim wyzwaniem – i jak bardzo nieefektywnym systemem – mamy do czynienia może być informacja, że tylko jeden (z dwudziestu czterech) magazynów Amazona w Wielkiej Brytanii w ciągu roku utylizuje miliony całkowicie sprawnych produktów, których nie udało się sprzedać. Albo niedawne obrazki z pustyni Atacama w Chile, na którą trafiają tony ubrań, które nie znalazły nabywców. Co jakiś czas słyszymy też zresztą o kolejnych pożarach składowisk odpadów w naszym kraju. Czy jednak ktokolwiek cokolwiek z tym robi? Czy wolimy odwracać wzrok? Dlatego też odpowiedź na pytanie, czy da się polepszyć sytuację niestety nie jest proste.
Przerzucanie się odpowiedzialnością
Tym bardziej, że nie jest to też do końca nasza wina. Większość z nas ma na głowie tyle zajęć i tak mało czasu wolnego, że zwyczajnie brakuje przestrzeni do refleksji. Nie ma też dużego, systemowego wsparcia. W szkołach edukacja klimatyczna jest raczej wyjątkiem niż normą. Zasady segregacji i odbioru odpadów zmieniają się jak w kalejdoskopie i kojarzą się bardziej z dodatkowymi obowiązkami oraz rosnącymi opłatami, niż z ochroną środowiska. A irytacja, czy wręcz gniew – i łączące się z nimi od pewnego momentu zniechęcenie – mogą być jeszcze wzmacniane przez narrację, która przerzuca odpowiedzialność z wielkich korporacji na konsumentki i konsumentów.
– Z tą odpowiedzialnością jest tak, że przerzucamy się nią w tę i we w tę, przez co nic z tego nie wynika. Faktem jest, że firmy – jeśli się ich nie zmusi – nie będą chciały ponosić konsekwencji swoich działań, a politycy robią za mało. Wydaje mi się jednak, że najwyższy czas przyznać, że wszyscy mamy jakiś wpływ na to, co się dzieje, tylko oczywiście w różnym stopniu. Konsumentki i konsumenci też jednak mogą mieć wpływ – mówi Joanna Kądziołka z Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste.
– Mnie też nie podoba się zwalanie winy na konsumentki i konsumentów, aczkolwiek mają oni możliwość zmiany nawyków, co przełoży się na komunikat skierowany do korporacji, a efekt skali w którymś momencie spowoduje, że zostanie on odczytany – dodaje Marysia Huma z Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie.
Wiele rzeczy oczywiście dzieje się zdecydowanie za wolno. Często jest tak, że organizacje pozarządowe przez wiele lat sygnalizują jakiś problem, ale mało kto ich słucha. Później jednak przebija się to do świadomości ludzi, niekiedy coś staje się wręcz modne, dzięki czemu udaje się, jeśli nie rozwiązać, to przynajmniej ograniczyć dany problem.
Przykładem tego może być unijna dyrektywa mająca na celu wyeliminowanie jednorazowego plastiku w postaci dziesięciu najbardziej popularnych produktów, takich jak łyżeczki czy patyczki. Chociaż to, że nastąpiło to dopiero niedawno może być frustrujące, daje jednocześnie nadzieję, że wciąż warto coś robić na rzecz zmiany.
Brak wsparcia i brak świadomości
Przy czym nie jest to oczywiście łatwe, bo niekiedy na każdy krok do przodu przypada też i ten do tyłu. Wynika to chociażby z niezbyt skoordynowanej polityki, czy to urzędów centralnych, czy samorządów. Idealnym tego przykładem niech będzie wspomniana już gospodarka odpadami. Przykładowo w Krakowie przez pewien czas był podział na dwie frakcje, suchą i mokrą, co według Marysi Humy miało sens, bo i tak potem to, co trafiało do tej pierwszej trzeba było dodatkowo posortować. Aczkolwiek warto wspomnieć, że niekiedy dochodziło do zanieczyszczenia materiałów, przez co potem nie można było ich poddać recyklingowi. Obecnie, jak w całym kraju, koszy jest pięć. Nie zostało to jednak poprzedzone dużą kampanią informacyjną.
Marysia Huma opowiada na przykład, że podczas gdy ona stara się rozdzielać wszystko, co może, odrywać plastik od papieru, to jednak większość mieszkanek i mieszkańców jej bloku nie zwraca na to uwagi, a w pomieszczeniu z kontenerami na śmieci panuje totalny chaos.
Joanna Kądziołka zauważa, że na przykład w Krakowie podmiotem odpowiedzialnym za kampanię edukacyjną było Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania, które wyręczając się administratorami doprowadziło do tego, że najczęściej edukacja kończyła się wywieszeniem plakatu na klatce lub wrzuceniem ulotki do skrzynki. A to zdecydowanie za mało.
– Z jednej strony ludzie nie mają świadomości, jak wygląda gospodarowanie odpadami. Nie wiedzą, że przez lata wysyłaliśmy odpady m.in. do Chin, notabene to, że nazywaliśmy to recyklingiem to śmiech na sali. W końcu Chiny powiedziały, że mają dość, nie będą przyjmować więcej naszych odpadów, a że i tak wszystko drożeje, to i opłaty poszły w górę. Do tej pory były one na wręcz krytycznie niskim poziomie, całkowicie niedoszacowane – mówi Joanna Kądziołka. – Z drugiej strony, jeśli chcemy wymagać od mieszkanek i mieszkańców, żeby zaczęli zwracać na to wszystko większą uwagę, musimy im coś dać. Mam na myśli zarówno edukację, jak i możliwości.
Nie chodzi mi o to, że każdy musi umieć samodzielnie zrobić mydło, ale dobrze by było na przykład stworzyć jak najwięcej miejsc, w których można kupić różne tego typu produkty bez opakowań lub naprawić zepsuty sprzęt w kawiarence naprawczej.
No i, chociaż będzie to mało popularne, konieczne jest jednak wprowadzenie systemu nagród i kar – dodaje.
Proste początki…
Jak zostało wspomniane, ludzie często nie mają czasu i siły na to, by jeszcze dodatkowo myśleć o tym, ile odpadów wytwarzają. Jednocześnie jednak może być to opłacalne, bo jeśli zacznie się kupować mniej, to i pieniędzy będzie się mniej wydawać. Przede wszystkim początek nie musi być trudny, wystarczy kilka prostych obserwacji i nawyków. Joanna Kądziołka w którymś momencie zauważyła, że kupuje rocznie kilkaset plastikowych butelek wody. Uznała, że skoro w Krakowie w kranach jest dobra woda, którą spokojnie można pić, kupi butelkę stalową. Poza tym, skoro pamięta się o tym, żeby wychodząc z domu wziąć komórkę, to równie dobrze można zabrać ze sobą siatki lub pudełka na zakupy.
Tego typu rzeczy jest oczywiście więcej, schody zaczynają się później, kiedy już zrealizuje się podstawowe rzeczy. Organizacje pozarządowe starają się więc oferować zarówno informacje, jak i warsztaty, których celem jest pokazanie dodatkowych rozwiązań. Przykładem może być Laboratorium Dobrej Konsumpcji Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie.
– Chcemy pokazać, że można konsumować w inny sposób, nie wszystko trzeba kupować, można korzystać z tego, co się ma, wymieniać, naprawiać.
Zwłaszcza to ostatnie musi wejść ludziom bardziej w nawyk. A raczej musimy wrócić do tego, co było. Jak mojej babci zepsuł się płaszcz, to go naprawiała, w życiu nie wyrzuciłaby ubrania, które dobrze jej służyło przez prawie trzydzieści lat. Za to ktoś mi ostatnio opowiadał o studencie, który po tym, jak oderwał mu się guzik w kurtce stwierdził, że musi kupić nową. To szokujące – mówi Marysia Huma.
… Trudniejsze efekty na wyższym poziomie
Chociaż wciąż są to działania jednostkowe, to jednak mające znaczenie, zwłaszcza wtedy, kiedy wykonuje je coraz więcej ludzi. Bo jak mówi Joanna Kądziołka –
nie potrzebujemy kilku osób, które działają wedle idei zero waste w sposób idealny, tylko milionów takich, które robią coś nieidealnie, ale robią.
Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli chcielibyśmy osiągnąć prawdziwą zmianę, którą mogłaby być gospodarka obiegu zamkniętego, konieczne są zmiany także na wyższych poziomach.
Marysia Huma zajmuje się tematem konsumpcjonizmu od piętnastu lat i – jak mówi – coraz częściej ma wrażenie, że na dobrą sprawę zmienić trzeba byłoby cały system, zacząć niemal od początku. Przez cały ten czas słyszy dużo sformułowań wytrychów, jak zrównoważony rozwój, które zakładają, że trzeba wprowadzić tylko kilka korekt, żeby móc dalej rozwijać się i generować zyski, bez patrzenia na różnorakie koszty. Tymczasem nie jest to możliwe, bo nasza planeta ma ograniczone i skończone zasoby, których w pewnym momencie po prostu zabraknie. Jednak zamiast opamiętania, firmy ciągle zachowują się, jakby możliwa była zasada business as usual. Dobrym tego przykładem jest branża odzieżowa, w której aż 99% surowców jest marnowana, bo ubrania w zdecydowanej większości albo trafiają na wysypiska, albo są palone. To ogromne marnotrawstwo.
Dlatego też konieczne są duże zmiany w prawie i ich efektywne egzekwowanie, bo czas przestać się oszukiwać, że wolny rynek sam się wyreguluje. Korporacje, jeśli nie zostaną zmuszone, będą odwlekać w czasie wzięcie odpowiedzialności tak długo, jak to tylko możliwe. Zarówno Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, jak i Fundacja Kupuj Odpowiedzialnie stara się więc walczyć i na tym polu.
Ta pierwsza organizacja od ponad dwóch lat działa na rzecz wprowadzenia w Polsce systemu kaucyjnego. Początkowo wyglądało, że uda się to zrobić w miarę szybko i to pomimo tego, że trzeba pogodzić ze sobą różnorakie interesy wielu podmiotów. Politycy zresztą byli zainteresowani, ale – jak się okazało – tylko deklaratywnie, więc zmiany wciąż są odsuwane w czasie. W efekcie system kaucyjny pojawi się pewnie najwcześniej w 2025 roku, a do tego momentu producenci nie będą musieli się niczym przejmować.
Polskiemu Stowarzyszeniu Zero Waste zależy także na jak najszybszym wprowadzeniu Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta, która zakłada, że odpowiedzialność za ich produkty nie kończy się w momencie, gdy je sprzedadzą, ale obowiązuje również potem – powinni zadbać albo o to, by można je było w razie potrzeby naprawić, albo poddać odpowiedniemu recyklingowi.
Z kolei Fundacja Kupuj Odpowiedzialnie jest częścią międzynarodowej koalicji NGO na rzecz uchwalenia w Unii Europejskiej dyrektywy o obowiązkowej należytej staranności przedsiębiorstw w zakresie praw człowieka. Zwrócenie uwagi na ten problem miała na celu akcja Ukryty składnik – chodziło o pokazanie, że często nie wiemy, w jaki sposób, w jakich warunkach zostało wyprodukowane to, co kupujemy.
→ Tajemnicze naklejki na produktach w sklepach. Aktywiści wzięli sprawy w swoje ręce
Jak mówi Marysia Huma, mamy do czynienia z globalizacją produkcji, outsourcingiem, co powoduje, że firmy zlecają kolejne etapy produkcji mniejszym podmiotom i nie biorą odpowiedzialności prawnej czy to za warunki pracy, czy koszty środowiskowe. A to powinno się zmienić, bo dzięki temu łatwiej będzie też wtedy wpływać na korporacje, by działały w sposób bardziej etyczny. Niestety dyrektywa póki co utknęła – miała być ogłoszona wiosną, obecnie jej treść ma być znana w grudniu. Nikt jednak nie wie, czy zapisy nie zostaną – wskutek lobbingu firm – rozwodnione.
Różnego rodzaju regulacji może i powinno być oczywiście o wiele więcej. Walka o nie jest jednak trudna, długa i wymagająca. Często też zwyczajnie frustrująca, tym bardziej, że chociażby kwestia odpadów elektronicznych została wyłączona z postanowień końcowych ostatniego szczytu klimatycznego COP26 w Glasgow.
– Brałam udział w COP w Kopenhadze w 2009 roku. Pamiętam, że już wtedy była atmosfera, że „jeśli czegoś nie zrobimy, to przyjdzie katastrofa, mnóstwo ludzi ucierpi”. I w sumie od tego czasu niewiele się zmieniło, częściej chyba wręcz zaczynamy się adaptować do coraz trudniejszych warunków, zamiast im przeciwdziałać. Niby nadzieja umiera ostatnia i trzeba wyjść z poczucia, że jest stabilnie i bezpiecznie. Nie jest i nie będzie. Ale może jeszcze zdążymy, coś zrobić, by chociaż ograniczyć negatywne skutki. Tylko trzeba naprawdę zacząć działać. Natychmiast – podsumowuje Marysia Huma.
Źródło: informacja własna ngo.pl