Największy kryzys humanitarny – dr Wojtek Wilk o sytuacji na granicy Sudanu i Sudanu Południowego
– Tego typu konfliktów, jak ten w Sudanie nie możemy zignorować, dlatego że Afryka widziała już zignorowane wojny domowe, które doprowadziły do absolutnie katastrofalnych przypadków – mówi dr Wojtek Wilk, prezes Fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, ekspert pomocy humanitarnej.
Właśnie wrócił pan doktor z Sudanu Południowego. W trakcie wizyty odwiedził pan m.in. Gordhim, gdzie PCPM prowadzi Centrum Dożywiania dzieci i matek. Jak wygląda obecnie sytuacja na miejscu?
Dr Wojtek Wilk: – Wiedzieliśmy, że sytuacja będzie trudna, ale szczerze powiem, nie spodziewałem się, że będzie tak źle. Głównym czynnikiem, który powoduje, że sytuacja i w Sudanie na północy, i w Południowym się pogorszyła, jest wojna domowa, która na nowo wybuchła rok temu w Sudanie na północy.
Z dzisiejszej perspektywy można by powiedzieć, że było oczywiste, że ten konflikt rozgorzeje na nowo. Mówimy o starciu pomiędzy armią wywodzącą się ze stolicy, a uzbrojoną przez armię bardzo potężną bojówką, która obecnie nazywa się Rapid Support Forces (RSF), czyli Siły Szybkiego Wsparcia, wcześniej znani pod nazwą dżandżawidzi. Czyli ci sami ludzie, którzy mordowali ludność cywilną w Darfurze, podczas wojny. A jeszcze wcześniej ludność cywilną na południu Sudanu podczas wojny o niepodległość Sudanu Południowego. Ta właśnie, wywodząca się z głębokiej prowincji, milicja w końcu zbuntowała się przeciwko swoim mocodawcom. Nowy konflikt spowodował, że Sudan, który jest bardzo dużym krajem, zamieszkałym przez prawie 50 milionów mieszkańców, praktycznie się rozpadł.
Cały czas są próby obydwu stron, żeby przejąć kontrolę nad całym terytorium, natomiast obecnie kraj jest podzielony mniej więcej na pół pomiędzy wojskiem a RSF.
To powoduje potężne wysiedlenia ludności, idące w miliony. Mówi się o 8 milionach uchodźców wewnętrznych w Sudanie, ale jeszcze nie wiadomo, jaka jest dokładna liczba. W Sudanie praktycznie wszystko przestało działać.
– Nie działa gospodarka, nie działają szpitale, szkolnictwo. Cały czas pojawiają się doniesienia o zbrodniach przeciwko ludności cywilnej na ogromną skalę. To też powoduje masową ucieczkę ludzi z Sudanu. W obawie przed przemocą, gwałtami i śmiercią szukają bezpieczeństwa w otaczających Sudan krajach.
Każde z państw sąsiadujących z Sudanem ma swoje własne problemy. Egipt po pierwsze ma zamkniętą i w dużym stopniu zaminowaną granicę z Sudanem i w ogóle uchodźców z Sudanu tak chętnie nie przyjmuje. Czad jest położony w samym centrum Afryki na pustyni. To kraj bardzo biedny, do którego już wcześniej trafiły setki tysięcy uchodźców z Sudanu. Mało kto chce tam uciekać. W tej części Etiopii, która przylega do granicy z Sudanem, obecnie trwają walki wewnętrzne.
Dlatego przynajmniej 600 tys. uchodźców z Sudanu uciekło do Sudanu Południowego, czyli do miejsca, w którym jeszcze niedawno, przed 2005 rokiem, toczyła się wojna o wyzwolenie spod panowania północy. Teraz ludzie z północy uciekają na południe, z nadzieją na bezpieczeństwo. To taki chichot historii.
Natomiast oprócz tych 600 tys. uchodźców z Sudanu w Sudanie Południowym, mamy do czynienia z setkami tysięcy, mówi się o kolejnych 600 tys. uciekinierów, którzy to byli mieszkańcami Sudanu Południowego, potem schronili się na północy w Sudanie, a teraz znowu wrócili.
I właśnie szczególnie ten ostatni aspekt napędza niesamowity głód, który zastaliśmy w regionie Bahr el Ghazal Północny Sudanu Południowego, gdzie pracujemy.
Wyjaśniając, rodziny południowo-sudańskie, które wróciły z wygnania po 30-40 latach, jadą do swoich domów i są, bo tak nakazuje tradycja, goszczeni w swoich rodzinach. Tylko że jeżeli rodzina ma żywność wystarczającą powiedzmy na 9-10 miesięcy roku, a przyjeżdżają do niej dwie inne rodziny, to w przypadku dwóch, trzech rodzin, żywność kończy się po 3 miesiącach. I potem te wszystkie trzy rodziny cierpią głód przez kolejne 9 miesięcy do kolejnych zbiorów.
Z uwagi na te wszystkie przyczyny, o których wspomniałem, notujemy niesamowity wzrost liczby dzieci, które są skrajnie niedożywione. A mówimy o skrajnym niedożywieniu, czyli sytuacji, w której dziecko – bez specjalistycznej pomocy żywnościowej – umrze.
PCPM od 2017 roku prowadzi Centrum Dożywiania dla dzieci i matek, które jest położone w północnej części Sudanu Południowego, tuż przy granicy z północnym Sudanem, z prowincją Darfur.
Patrząc na statystyki osób trafiających do Centrum Dożywiania w Gordhim, wcześniej to było parę procent, kilkanaście procent, a teraz tych skrajnie niedożywionych dzieci jest ponad pięćdziesiąt procent, ale za tymi historiami właśnie kryją się ludzie, którzy tam są. Kto podczas waszego pobytu zjawił się w Centrum?
– Właściwie każda historia jest trudniejsza, dlatego że tę dystrybucję żywności terapeutycznej prowadzimy raz w tygodniu. W jeden z dni tygodnia przychodzą matki z dziećmi, które są mierzone, ważone i te, które są niedożywione w stopniu średnim i ciężkim, otrzymują żywność terapeutyczną.
Rzeczywiście w poprzednich latach takich dzieci niedożywionych było około 20%, a takich ciężko niedożywionych może około 10%. Natomiast teraz dzieci w ciężkim stanie niedożywienia jest połowa. Do tego jeszcze niektóre z nich, 10-20% były niedożywiane w stopniu średnim, więc to już są absolutnie przerażające statystyki.
Mówimy tutaj o takich dwóch grupach osób. Z jednej strony to są kobiety z Sudanu Południowego, które przychodzą ze swoimi dziećmi, bo u siebie przyjęły rodziny, powracające z wygnania do Sudanu Południowego i zaczyna w tych domach już brakować żywności, a właściwie brakowało już wiele miesięcy temu.
Z drugiej strony mówimy tutaj o powracających uchodźcach, którzy szli setki kilometrów, przedzierali się przez busz i przybywają skrajnie wycieńczeni. I nie dość, że same matki są wycieńczone, to dzieci tym bardziej. Mówimy o dwu, trzylatkach lub młodszych dzieciach, które są na skraju bardzo ciężkiego stanu.
Jednym z takich przypadków jest mała dziewczynka, która ma 26 miesięcy, nazywa się Akoot i ważyła 5,9 kg. Jej matka uciekła przed wojną z Sudanu i sama była tak wycieńczona, że nie miała czym wykarmić dziecka. Matkę od razu przyjęliśmy do szpitala, żeby mogła nabrać sił. Dziewczynka z kolei była tak osłabiona, że nie była wstanie sama się poruszać. Na szczęście, po podaniu torebki z żywnością terapeutyczną zauważyliśmy, że zaczyna sama jeść. Gdyby i na to nie miała siły, jedyną szansą byłoby dożywienie przez sondę, a to w tamtejszych warunkach oznacza zaciętą walkę o życie, niekoniecznie wygraną. Mamy nadzieję, że dla Akoot żywność terapeutyczna będzie wystarczająca, by wyprowadzić ich ze stanu skrajnego niedożywienia.
Rodziny, które tu obserwujemy, cierpią niesamowite ubóstwo i są zakładnikami sytuacji, która rozgrywa się na wiele wyższych poziomach niż ten, na którym żyją.
Czy na miejscu widać efekty pracy Centrum?
– Tak, przyszła na przykład matka z pięcioletnimi bliźniakami, o bardzo tradycyjnych imionach plemienia Dinka: starszy syn powinien nazywać się Gerang i tak się nazywał, a młodszy to zawsze Deng. Pierwszy raz trafili do Centrum mniej więcej półtora roku temu byli skrajnie niedożywieni i groziła im śmierć głodowa. I właśnie przez to, że byli pacjentami naszego ośrodka dożywiania, w wieku pięciu lat wyglądają super i przede wszystkim są zdrowi. Jeszcze na pamiątkę od nas dostali piłkę, którą bardzo chcieli mieć.
Dlaczego w Gordhim przede wszystkim skupiamy się na małych dzieciach?
– W telegraficznym skrócie, organizm człowieka po piątym roku życia potrafi tworzyć białka z innych substancji odżywczych, więc nawet jeżeli dziecko, powiedzmy sześcio-, siedmioletnie je produkty bardzo słabej jakości, przykładowo papkę z liści czy gotowane korzenie, to mimo wszystko może rozwijać się prawidłowo.
Natomiast jeśli dzieci poniżej piątego roku życia nie otrzymują odpowiednich ilości odpowiedniego białka, to zaczynają „spalać” swoje mięśnie. To jest bardzo niebezpiecznie, bo dziecko wpada w spiralę śmierci, która najgorszym wypadku prowadzi do śmierci głodowej. Chyba że spirala zostanie zatrzymana poprzez podanie żywności wysokobiałkowej, która pozwoli dziecku wyjść z tego stanu.
Dlatego tak ważna jest żywność terapeutyczna, dlatego że ona jest zbudowana na bazie masła orzechowego, czyli bardzo dużej ilości białka, która pozwoli dziecku zatrzymać tę spiralę śmierci głodowej.
Sudan Południowy z perspektywy Europy wydaje się bardzo odległym krajem. Jednak z uwagi na to, co się dzieje wokół Sudanu Południowego, czyli wojnę w Sudanie, dalej kryzys na Bliskim Wschodzie, wojnę w Ukrainie, to wszystko jest bardziej powiązane i wpływa wzajemnie na siebie. Jakie widzi pan doktor scenariusze?
– Na początek krótka analiza, jak wygląda sytuacja w całym szeregu państw na południe od Sahary. Począwszy od Mali, Burkina Faso i Nigru, poprzez Czad, Republikę Środkowej Afryki, poprzez Sudan i w dużej mierze także Sudan Południowy, duży obszar Etiopii, Somalię, a kontynuując dalej na wschód – Jemen i Afganistan, mamy do czynienia z krajami, które w terminologii międzynarodowej nazywa się krajami upadłymi. To kraje, które możemy zobaczyć na mapie, ale w rzeczywistości nie istnieją. Rozpadły się. Duża część tych krajów jest poza kontrolą rządów centralnych. Działają różnego rodzaju grupy zbrojne. Nie funkcjonuje gospodarka, przez co zapewnienie nawet podstawowych usług dla ludności nie jest możliwe. Jednocześnie bardzo szybko rośnie ludność tych krajów.
Sytuacja w Sudanie jest jedną z najgorszych w tym całym pasie. O ile w innych tego typu krajach, przykładowo w Nigrze, Czadzie, czy w Republice Środkowoafrykańskiej mamy do czynienia z grupami zbrojnymi, które kontrolują jakieś obszary kraju, ale jest rząd centralny jako namiastka państwa, to w przypadku Sudanu mamy do czynienia z podziałem kraju niemal równo na pół. Jeden – kontrolowany przez Siły Szybkiego Wsparcia, drugi przez wojsko sudańskie. A wojsko sudańskie ma bardzo słabe umocowanie prawne. Jest bardzo możliwe, że Sudan stanie się państwem upadłym, a im dłużej tego typu sytuacja trwa, tym ciężej taki kraj z tego stanu rozpadu wyciągnąć. Jak Somalia, czyli państwo, które od początku wojny domowej z lat 90. się nie podniosło.
Ludność, a przede wszystkim rządzący przyzwyczajają się do tego, że stan wojny jest czymś, co trwa i zaczyna być stanem naturalnym. Przede wszystkim stanem, z którego mogą wyciągnąć znacznie większe korzyści materialne niż w przypadku pokoju i zwalnia ich z odpowiedzialności. To jest niestety bardzo niebezpieczna sytuacja, która się powtarza już w wielu krajach na świecie.
Jakie może mieć to konsekwencje dla Europy?
– Kilka dni temu zmroziła mnie informacja o tym, że Siły Szybkiego Wsparcia, wspierane przez Rosję i Zjednoczone Emiraty Arabskie, porozumiały się z generałem Haftarem, który kontroluje dużą część Libii. Wspólnie chcą ponownie uruchomić szlak tranzytowy pomiędzy Sudanem a Libią i zapewne zobaczymy, że z Sudanu i przez Sudan, nawet ogarnięty wojną, zaczynają docierać na wybrzeże libijskie kolejne tysiące migrantów.
Jeżeli na wybrzeże libijskie zaczną docierać uchodźcy z Sudanu, a zaczną, to w tym momencie Europa nie będzie miała żadnej możliwości odmówić im azylu, dlatego że to są ludzie autentycznie uciekający przed wojną.
W tego typu sytuacji pozwolę sobie na wyrażenie opinii, że o wiele bardziej efektywnie i łatwiej jest pomagać uchodźcom bliżej granicy kraju.
W Sudanie Południowym, gdzie PCPM pracuje, jesteśmy w stanie zapewnić dom uchodźcom za kwotę około 1000-1500 dolarów na rodzinę. Za tę kwotę jesteśmy w stanie postawić niewielki domek, w którym będą mogli bezpiecznie mieszkać.
Koszty niesienia pomocy medycznej czy żywnościowej są dużo mniejsze niż koszty różnego rodzaju utrzymania uciekinierów w obozach dla uchodźców w Europie.
Jednak trzeba też zaznaczyć, że nie wszyscy chcą uciekać. Niektórzy chcą być w bliżej granicy swojego kraju, bliżej domu i rodziny.
W kraju takim jak Sudan Południowy, który jest jednym z najuboższych krajów na świecie, pomoc humanitarna z Polski jest niesamowicie potrzebna. A dodam, że wsparcie z Polski jest bardzo doceniane.
Chciałbym Państwa zachęcić do przyjrzenia się pracy PCPM i wsparcia naszych działań. Zachęcam do odwiedzenia strony internetowej www.pcpm.org.pl/sudan, gdyż Sudan jest dotknięty największym obecnie kryzysem humanitarnym.
Dlaczego nie należy zapominać o tak odległych krajach, jak Sudan?
– Wiem, że wszyscy są skupieni na Ukrainie, na sytuacji w Gazie. I słusznie, ale tak ogromnej liczby osób wysiedlonych z domów i tego typu zbrodni, to świat już dawno nie widział.
Jednym z przykładów jest to, że podczas wojny domowej w Sudanie zginęło około 300 tys. cywilów, czyli tyle, ile zginęło w Gazie, więc to są konflikty, którzy są pod wieloma względami porównywalne.
Tego typu konfliktów, jak w Sudanie też nie możemy zignorować, dlatego że Afryka widziała już zignorowane wojny domowe, które doprowadziły do absolutnie katastrofalnych przypadków.
W latach 1978-2003 toczyła się wojna domowa w ówczesnym Zairze, teraz ten kraj się nazywa Demokratyczna Republika Konga. Zapewne wielu odbiorców w Europie nawet o tej wojnie nie słyszało.
Natomiast skutek tej pięcioletniej wojny zginęło ponad 5 milionów cywilów. Oczywiście to były osoby, które głównie zmarły ze względu na brak dostępu do opieki zdrowotnej czy głód. Jednak tego typu konsekwencje grożą w przypadku zapomnianych wojen, a na razie konflikt w Sudanie jest zapomnianą wojną. Poprzez naszą obecność na granicy Sudanu będziemy mogli też, mam nadzieję, przypomnieć o tych wyzwaniach. Nie tylko dlatego, że mogą kiedyś stanowić zagrożenie dla Europy, ale przede wszystkim ludzie tam naprawdę potrzebują naszej pomocy.
Źródło: Fundacja "Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej"