Maria się upiera, że odwiedzamy świat taki sam jak nasz. Zmienia się tylko kilka zasad. Ale mimo różnic, nie ma „tu” i „tam”.
Wyobraź sobie, że jesteś skazana. Konwój, Warszawa się oddala, zaczynają się pola, a ty wciąż nie wiesz, dokąd cię wiozą – mówi Maria Dąbrowska-Majewska.
Prowadzi z werwą, złości się, gdy klocki hamulcowe piszczą. Z tyłu siedzą pracujące z Marią w Fundacji Zmiana Weronika Majewska (córka Marii) i Zofia Iwanicka.
Wyobraźnia
Do wyobraźni Maria będzie się odwoływała często.
– Wyobraź sobie pokój, 12 metrów kwadratowych, cztery osoby, cztery łóżka, dzień za dniem, noc za nocą. Wspólna łazienka, wspólne opowieści.
– Wyobraź sobie, że pewnego dnia służba więzienna przychodzi rano, słyszysz: „Pakuj rzeczy”. Przenoszą cię. Wyjeżdżacie, choć nie wiesz, dokąd, nie wiesz, na jak długo.
– Wyobraź sobie, że do końca życia ktoś będzie gasił światło w twoim pokoju o 22.00.
Odwiedziny
Warszawa-Białołęka. Areszt śledczy. Niewielki parking, kilkadziesiąt samochodów. – Chyba trafiłyśmy na dzień odwiedzin – żartuje Maria. Przed bramą kilka osób pali papierosy. Wśród nich znajoma Weroniki i Zofii, która spotka się z więźniami po raz pierwszy. Za drzwiami wąski korytarz. Kilkanaście osób. Wchodzimy bez kolejki. Wszyscy tu Marię znają. Pierwsze kraty, dyżurka, kontrola dowodów osobistych. Mała szafka zamykana na klucz, w której zostawiamy telefony. Wykrywacz metali. Na taśmę do prześwietlenia toreb wjeżdżają trzy, jedna na kółkach. A w nich: 70 książek, w tym też te przywiezione na specjalne zamówienie, jak książka Jakuba Żulczyka. Notesy i ołówki, które Maria konsekwentnie wynosi z każdej konferencji. Wydrukowane wiersze Bolesława Leśmiana, każdy w kopercie, które chwilę później, jakby jedynie dla zasady, będzie przeglądał strażnik. Cztery obrusy, cztery duże chałki i cztery małe, sześć słoików powideł, deska. Wszystko zgłoszone, teraz sprawdzane.
Następne kraty.
Światy
Maria się upiera, że odwiedzamy świat taki sam jak nasz. Zmienia się tylko kilka zasad. Ale mimo różnic, nie ma „tu” i „tam”.
Jedynie niektóre słowa w jej opowieści nabierają innego znaczenia.
Na przykład słowo „wolność”. Tam, dokąd idziemy, wolność odkrywa się w damskiej torebce odwiedzających. Ma kształt szminki, zapach perfum, kolor biletu autobusowego.
Ludzie na wolności
Siedziałyśmy przy stole w praskim Centrum Kreatywności, tymczasowej siedzibie Fundacji Zmiana. Maria nie lubi tego miejsca. Ale lubi Pragę. To tu zakładała biblioteki sąsiedzkie, w remontach których biorą udział byli więźniowie. W Polsce jest ich siedem, a ona mówi, że tworzenie biblioteki sąsiedzkiej pozwala być skądś. Maria przywoływała pytania, które zadają jej ludzie na wolności; wiedząc, że spotyka się z więźniami.
Żartowała z niektórych pytań, z innych kpiła.
– Ktoś mnie ostatnio spytał, czy więźniowie są czyści. Czy są czyści! Otóż są, tak bardzo, że ja poproszę. Gdyby któryś się nie umył, zabiliby. Napisz koniecznie, że zabiliby. Bo co innego mogą zrobić więźniowie?
– Czy mają poczucie winy? – mówiła dalej Maria. – Mają. Wszyscy. Jest w nich głęboko, jak kamień. A ty nie masz? Mogę wymienić kilka osób, które skrzywdziłam. Ty pewnie też. My musimy z tym żyć, i oni muszą. Choć czasem pytają, kiedy ci, których skrzywdzili, zapomną. Mówię prawdę: wtedy, kiedy człowiek, któremu zabiłeś ojca, umrze.
– Kolejne pytanie: „Czy wiem, za co siedzą?” – wyliczała Maria.
Pamięta twarze więźniów i historie, które opowiedzieli być może tylko jej. Nigdy nie pyta, za co zostali skazani. Nie chce wiedzieć. – Nie ja jestem od osądzania – powiedziała.
Ale są też pytania, które nie padają. Na przykład o pamięć.
– A jak sądzisz, ile trwa pamięć o człowieku? – spytała Maria. – Rok? Dwa lata? Pięć? Nie, ludzi skazanych najchętniej nie pamięta się w ogóle. Sąsiedzi, znajomi rozmawiają o nich przez pierwsze dwa tygodnie. Współczują żonie, matce. Załamują ręce nad dziećmi. Rodzina pamięta dłużej, pół roku. Potem są paczki, listy, telefony, ale nie zawsze, nie często. Kiedy sobie przypominają? Tuż po wyjściu z więzienia. Nie daj Boże, odsiadujący wróci w dawne strony. Pojawi się na ulicy, zajrzy do sklepu, zamieszka w okolicy. To oznacza, że odtąd trzeba uważać.
Zamilkła. Wyszłyśmy na plac za Centrum. Stanęłyśmy obok dwóch uschniętych drzew w wielkich donicach.
– Chciałam ci pokazać kreatywność – powiedziała. – A jak sądzisz, kiedy więźniowie zapominają o tych, którzy żyją poza więzieniem? – pyta dalej, zapalając papierosa. – Po roku? Dwóch? A może pięciu?
W oczy patrzysz
Kolejne kraty. Dyżurka służby więziennej, pomieszczenia biurowe. Wchodzimy do dużej sali, przypominającej gimnastyczną. Rzutnik, kilka stołów, krzesła – wszystko przygotowane na spotkanie. Panowie schodzą się niewielkimi grupami, prowadzeni przez służbę więzienną. Nieskrępowani, uśmiechnięci. Oddział za oddziałem. Weronika i Zofia łączą stoły, rozkładają obrusy, dzielą chałkę, wyjmują książki. Maria nie uwalnia się z uścisków tych, których zna od kilku lat: sprawdza, czy mięśnie jednego z nich wciąż są tak twarde; przywołuje kogoś, by dać mu notesy i ołówki; innemu wpycha do kieszeni kilka kaw Nescafe 3 w 1; woła jeszcze kogoś, by sprawdzić, czy się ucieszy, że pamiętała o książce Żulczyka dla niego.
Z tymi, których widzi po raz pierwszy, wita się niespiesznie, patrzy w oczy.
– Wiesz, skąd wiadomo, że nie siedziałaś? – pyta Maria. – Bo w oczy patrzysz. Inaczej zapamiętałabyś: „Co się tak gapisz? Coś ci się nie podoba?”.
Za każdym razem są nowi. I za każdym razem jest ktoś, kogo Maria już zna, nawet dobrze. Kiedy ogłaszała swoje spotkania w Białołęce, postawiła tylko jeden warunek: mają być dobrowolne, na przekór wszystkiemu, co w więzieniu przymusowe. A gdy więziennik z 30-letnim doświadczeniem pyta, ile siedziała, traktuje to jak komplement.
Maria powtarza: „Ja maluję usta przed spotkaniem z wami, wy jesteście w najlepszej koszulce, jaką macie, gdy przychodzę”.
21 listopada na spotkanie z Marią przyszło ponad 30 więźniów.
Co słychać?
To pytanie Maria zadaje zawsze.
Oni mówią. Ktoś wyznaje, że zmarła jego matka, i nie ma już do kogo wracać. Ktoś inny wspomina, jak się ukrywał, i wtedy zjechał całą Andaluzję autobusem.
O tym, co oglądają, bo wiedzą, że Maria nie ma w domu telewizora. I o serialach. Wśród topowych jest „Detektyw” – dobrzy aktorzy, niezła historia, i klimat. Choć drugi sezon, przyznają, słabszy. „Wikingowie” – niezły, „House of Cards” – słaby. „Amerykańscy bogowie” – trzeba zobaczyć, nie tylko dlatego, że historia zaczyna się, gdy główny bohater wychodzi z więzienia.
Pokazują, co nowego w ich bibliotece (80 proc. książek przywiozła do niej fundacja Marii). Krzysztof chwali się tymi, które oprawiając odratował (wszystkie ułożone na specjalnej półce Marii). Mówi o smartfonie, którego nie potrafi obsługiwać, i Facebooku, na którym nie ma konta, i o tym, jak to będzie wrócić za 14 lat.
Niektórzy proszą o zrobienie zdjęcia ulicy, przy której mieszkali, by sprawdzić, co się zmieniło. Pytają: „Zobaczymy się jeszcze?”.
Książki w pudle
Pracę z więźniami zaczynała od kampanii „Książki w pudle czas rozpakować”. Zbierali książki do bibliotek w zakładach karnych. Przyjmowali od wszystkich, którzy chcieli je ofiarować: znajomych, organizacji, wydawców i kibiców Legii (zbierają je przed meczami).
Potem był program „Książki w pudle”, czyli cykle spotkań przygotowujących do wyjścia i ułatwiających pobyt w więzieniu. W końcu: dyskusyjny klub w więzieniu (bierze w nim udział 12 osób, wszyscy skazani na dożywocie).
Z programu „Powrót na prostą” mogli korzystać mężczyźni skazani na ponad 15 lat więzienia, którzy mieli wyjść na wolność w ciągu najbliższych trzech lat. Maria pomagała im poznać zapomniany świat. I nie wrócić za kraty.
Kiedy jeden z nich, Piotr, wyszedł, zamieszkał na kilka miesięcy z Marią i jej córką Weroniką.
– Książki są pretekstem do spotkania. Bo czy ktokolwiek dostał wyrok na dostęp do kultury? – pyta Maria.
Na początku woleli czytać biografię Nerona, rozmawiać o Hannibalu i żołnierzach niezłomnych. – Chcieli tych, którzy zabili więcej od nich, którzy byli gorsi.
Ale uparła się, by rozmawiali o tym, co tu i teraz. I o miłości.
– Co wy mi tu będziecie mówić, że nie kochaliście. Że nie kochacie, nie tęsknicie – przekonywała. – Chcę, żebyśmy myśleli tylko o dobrych rzeczach, które się przydarzyły. Bo dobre rzeczy wzbudzają wspomnienia. Pierwszy seks, pierwszy samochód, pierwsza rzecz, która była tylko moja.
Maria pyta, czy wiem, skąd się bierze czytanie książek w więzieniu. – Bo to jest sposób, żeby się odgrodzić od świata – mówi. – Żeby zostać samemu. Wieszasz szmatkę wzdłuż ramy łóżka, jeśli nie przeszkadza to służbie więziennej, kładziesz się na łóżku i czytasz. Jesteś w swoim świecie.
Po pół godzinie wirowania wokół stołu Maria siada przy jego centralnym miejscu, reszta obok, wpatrzona w nią.
Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu?
Czy jest wśród pieszczot choć jedna pieszczota,
Której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu?
Więźniowie czytają wiersz Leśmiana, a Maria opowiada im, że on też miał swoje za uszami, a jego wiersze mogą wysyłać żonie, dziewczynie i kochance, choć matka też się pewnie ucieszy.
– Zawsze pytam, co u dzieci, co u żony i kiedy było widzenie intymne. To jest opowieść o tym, co się dzieje w ich życiu. Opowieść na przyszłość – mówi.
Dożywotniaki
Pół roku zajęło Marii podjęcie decyzji, czy będzie pracować z osobami skazanymi na dożywocie. – To ja muszę się nauczyć ich patrzenia na świat, tylko wtedy się spotkamy – mówi. Domyśla się, że wszyscy zabili, a niektórzy po parę razy. Z blisko trzystu osób skazanych w Polsce na dożywocie Maria pracuje z dwunastoma.
Ludziom na wolności powtarza: „A ty nie masz dożywocia?”, „Nie jesteś w więzieniu?”.
Przywołuje spotkanie, podczas którego rozmawiali o wyprawie w Himalaje, i jeden ze skazanych spytał, ile kosztują bilety.
– Bo najgorsze jest pierwsze osiem lat – mówi Maria. – Na początku jesteś jeszcze ze światem zewnętrznym, ktoś przychodzi, pisze. Potem zostaje tylko to, co tu.
Święta
Święta Bożego Narodzenia to w więzieniu najgorszy czas, zwłaszcza dla osób z dużymi wyrokami. Wiedzą, że niektórzy pojechali do domu na 24 godziny, dwie doby albo na cały tydzień. Czują, że i służba więzienna jest w mniejszym składzie.
Maria przypomina sobie jedną wigilię. Umówili się wcześniej. Każdy z nich na kartce napisał, jakie prezenty chce dać swoim dzieciom. Były i gogle dla chłopca, który jechał na narty, i wymarzony misiek. Były kartki świąteczne, które mogli wypisać, i torby na prezenty.
24 grudnia o godzinie 14.30, bo dzień w więzieniu kończy się o 16.00, Maria przeszła przez bramę. Ciągnęła torby z prezentami, niosła ciasto. Na wszystko miała zgodę dyrektora. – Ja człowiek, ty człowiek. Wszyscy byliśmy szczęśliwi – opowiada. Pod koniec spotkania do sali przychodzi oddziałowy, mówi, żebyśmy już kończyli, bo musi więźniów odprowadzić do celi. I na koniec: nie ma zgody, żebyście prezenty wzięli do celi.
Maria: – Wiedziałam, że niczego nie udowodnię, bo pozwolenie leży u dyrektora na stole i u wychowawczyni, ale ich już dziś nie ma. I wtedy moi więźniowie na to, żebym dała spokój. Bo tylko dzięki temu będę mogła dalej robić, co chcę. I tego się trzymam.
Poznaj ludzi sektora pozarządowego, dowiedz się, kto jest kim w NGO. Odwiedź serwis ludziesektora.ngo.pl.
Pamięta twarze więźniów i historie, które opowiedzieli być może tylko jej. Nigdy nie pyta, za co zostali skazani. Nie chce wiedzieć.
Źródło: "Tygodnik Powszechny", nr 49/2017