„Panie Marcinie, wygrał pan konkurs”. Ja mówię: „Jak to?”. „No tak, od dwóch tygodni wisi to w BIP-ie”. Nie zakładaliśmy, że wygram! Obawialiśmy się, że to jest próba zrobienia listka figowego w Urzędzie. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Tak się zaczęło – ngo.pl rozmawia z Marcinem Wojdatem o 10 latach bycia Pełnomocnikiem Prezydenta Warszawy ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi tuż przed przekazaniem tej funkcji nowej osobie, która zostanie wybrana w konkursie.
Alina Gałązka: Wiosną mija 10 lat, odkąd zostałeś Pełnomocnikiem Prezydenta Warszawy ds. organizacji pozarządowych. To kawał czasu. Szybko zleciało?
Marcin Wojdat: – 10 lat to naprawdę dużo. I rzeczywiście: strasznie szybko zleciało.
To podsumujmy. Trzy najważniejsze sukcesy… Co się udało?
M. W.: – Trudno jest wskazać trzy najważniejsze w skali tych 10 lat, dlatego że każdy rok był inny. Najpierw byłem Pełnomocnikiem bez zespołu, potem Pełnomocnikiem z zespołem, jednak nie byłem do końca ich przełożonym, potem powstało Centrum Komunikacji Społecznej, którego byłem dyrektorem. I wreszcie: byłem też Pełnomocnikiem jako Sekretarz Miasta.
Czyli możemy powiedzieć, że wzmocnienie strukturalne roli Pełnomocnika było sukcesem. Nie jest urzędnikiem niskiego szczebla, tylko raczej wysokiego…
M. W.: – Można tak to ująć. Dla mnie ważne jest jednak to, że każdy z tych okresów miał inną dynamikę, inne wyzwania i ja miałem inne możliwości. Na przykład strona internetowa – dzisiaj powiedzenie, że sukcesem jest podstrona dla NGO na stronie Urzędu Miasta, nie brzmi poważnie. Nie ma się czym chwalić. A jednak to było coś: jedno z pierwszych w Polsce tak rozbudowanych miejsc informacyjnych dla NGO na stronach administracji samorządowej. W pierwszym roku urzędowania wiele miesięcy zajęło mi wewnątrz Urzędu samo namawianie do tego i uzgadnianie jej zawartości.
Czyli możemy powiedzieć, że miejska strona dla NGO to też sukces, choć z dzisiejszej perspektywy widzimy to jako sukcesik. Co dalej?
M. W.: – Później, jako dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej miałem znacznie bardziej rozszerzone zadania. Uważam, że miało to dobre strony: udało mi się zbudować silny, merytoryczny zespół, który zajmował się współpracą z NGO. Powstanie CKS doprowadziło ponadto do tego, że zakres spraw związanych z sektorem pozarządowym się rozszerzył: dziś mówimy o komunikacji społecznej czy dialogu obywatelskim. Powstał też zespół do spraw konsultacji z mieszkańcami. Trzeba przypomnieć, że pierwsze zagadnienia, akty prawne, które Miasto konsultowało, odnosiły się właśnie do trzeciego sektora. To był nasz poligon doświadczalny. Potem W CKS-ie pojawiły się nowe tematy. Wynajmowanie lokali na cele społeczne, inicjatywa lokalna, budżet partycypacyjny…
Czyli trzeci sukces to upowszechnienie konsultacji.
M. W.: – Tak, chociaż to jest jak ze stroną internetową: dziś to nie sukces, tylko standard. Przynajmniej ja chciałbym, aby tak konsultacje z mieszkańcami były postrzegane jako stały element planowania.
Na tamte czasy był to sukces.
M. W.: – Tak. Na tamte czasy sukcesem było także to, że wypracowaliśmy z organizacjami pozarządowymi model współtworzenia przez obie strony dokumentu prawnego – corocznego programu współpracy. Nie chciałem, by było tak, że urzędnik coś przy biurku napisze, coś skonsultuje i już. Może dlatego, że wywodzę się z organizacji i z nawykiem pracy zespołowej wszedłem do Urzędu. Od samego początku coroczny program współpracy wypracowywał wspólny zespół. I potem wspólny zespół przyjmował – lub nie – uwagi, który napływały w konsultacjach.
Ja osobiście uważam, że to największy sukces, choć tak mało widoczny.
M. W.: – Cieszy mnie to, że ten model wspólnej pracy zastosowaliśmy przy tworzeniu
Programu Rozwoju Współpracy do roku 2020 (PRW). W rezultacie mamy dobrze przygotowany, przekonsultowany, owskaźnikowany Program, który określa nasze cele w dłuższej perspektywie. 10 lat temu ani ja, ani nikt z moich kolegów, koleżanek z organizacji, nie przypuszczaliśmy, że taki sposób współpracy jest możliwy – chyba tylko odważnie marząc. I udała się jeszcze jedna rzecz: do tego Programu przypisany jest budżet.
Za mały w stosunku do założonych w nim celów.
M. W.: – Właśnie! I co mówi obecny dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej,
Krzysztof Mikołajewski? „Muszę poszukać więcej pieniędzy”. To zmiana! Bo nie mówi, że musi zmienić cele czy że wskaźniki są wywindowane. Szuka innych rozwiązań. Według mnie to świadczy o tym, że jest inna jakość pracy w Urzędzie i współpracy z NGO. Szkoda, że środowisko pozarządowe tak tylko trochę to docenia…
Część docenia. Jednak to niemożliwe, by te, powiedzmy że dziesięć tysięcy, warszawskich organizacji współtworzyło dokumenty strategiczne…
M. W.: – Wiem. Dlatego cieszę się z tego, że organizacje coraz chętniej biorą udział w konsultacjach, jak wskazują badania to 37%. [Więcej o kondycji warszawskiego sektora:
czytaj].
Jest jeszcze jedna rzecz w mojej historii bycia pełnomocnikiem, wydaje mi się, wartościowa. Urząd Miasta systemowo wspiera rozwój organizacji pozarządowych. Trzeba to odróżnić od realizacji zadań publicznych Miasta, które dofinansowujemy poprzez konkursy dotacyjne. Często to podkreślam: to nie jest żadne wsparcie trzeciego sektora tylko doprowadzenie do tego, że zadania własne gminy są realizowane przez organizacje pozarządowe. Mówiąc „wsparcie” mam na myśli to, że zbudowaliśmy „oprzyrządowany mechanizm” dla NGO. Na pewno trzeba go rozwijać. Ale już teraz mamy: konkursy na dofinansowanie stron internetowych organizacji, na drobne remonty, na szkolenia dla wolontariuszy, ale też profilowane konkursy na wynajem lokali dla organizacji (np. lokal na kulturę), a poza tym: inkubator dla młodych NGO, szkolenia, poradnictwo, konsultacje dla organizacji pozarządowych, miejsca na spotkania – czyli bezpłatny system wsparcia
SCWO. Organizacje dostają też wsparcie promocyjne – miasto udostępnia im nieodpłatnie przestrzeń informacyjną w metrze, tramwajach i autobusach.
Czyli udało się sporo rzeczy. A jakie sprawy są ciągle do załatwienia?
M. W.: – Po 10 latach pracy nie mam już złudzeń co do tego, że będzie taka chwila, że wszystkie sprawy będą uporządkowane. Jedną z tych niekończących się historii jest aktualizacja tzw. „
procedury konkursowej” [tj. dokumentu opisującego zasady ogłaszania konkursów dotacyjnych, przyznawania dotacji i ich rozliczania – przyp. red.]. A to zmienia się rozporządzenie, program, a to ustawa jedna czy druga, czy sami chcemy coś usprawnić.
Czyli lokalne, warszawskie „przepisy wykonawcze” do dotacji. Co jeszcze?
M. W.: – Podczas prac nad Programem Rozwoju Współpracy pojawił się jeszcze jeden temat: relacje Urząd – organizacje pozarządowe i ci „inni”, niesformalizowani. Nazwijmy ich społecznikami czy aktywnymi warszawiakami. Nie powinno być tak, że część tych ludzi – czy to urzędników, czy z NGO, czy tych „społeczników” uważa się wzajemnie za konkurencję. Szczególnie mam na myśli NGO i „społeczników”. To duże wyzwanie, by ułożyć te relacje.
Moim zdaniem przyczynia się do tego Urząd, który tak to rozgrywa. Stawia na mieszkańców, ostentacyjnie pomijając pozarządowe ciała dialogu. Najpierw było to widać przy programie rewitalizacji, teraz przy tworzeniu Strategii Rozwoju Warszawy.
M. W.: – Nie. Nie zgadzam się. Urząd na pewno, na sto procent tak tego nie rozgrywa. To nie jest celowe, ani przemyślane działanie Urzędu.
Hm… To jak skomentujesz to, co się dzieje podczas spotkań Warszawskiej Rady Pożytku?
M. W.: – Nie, powtarzam: to nie jest przemyślane ani celowe działanie ze strony Urzędu. Powody są zupełnie inne. Modelu współpracy trzeciego sektora z Urzędem w kontekście współtworzenia dokumentów strategicznych – o którym mówiliśmy przed chwilą – nie da się tak łatwo przenieść na inne obszary, które nie dotyczą wyłącznie organizacji pozarządowych. A organizacje by chciały, aby ten model zastosować w tworzeniu strategii rozwoju całego miasta.
Chyba nie do końca. Organizacje chciałaby mieć „zaklepane” miejsca w grupach roboczych i w komitecie sterującym. Bo są – przypomnę definicję z PRW – kluczowym partnerem Miasta.
M. W.: – W zespołach roboczych będą, a komitet sterujący składa się tylko z urzędników – z nikogo więcej.
To jest zły pomysł, zła konstrukcja komitetu.
M. W.: – To twoja ocena. A ja patrzę na to od innej strony. Samo tworzenie Strategii Warszawy jest na wielu etapach uspołecznione. Osoby z organizacji współpracują przy jej powstawaniu jako eksperci. To bardzo dobrze. Po tylu latach pracy w Urzędzie wiem, że zmiana jest procesem, wymaga czasu i otwarcia się osób, które się danymi sprawami zajmują. Jeśli do tej pory dokumenty strategiczne były tworzone w innym modelu, eksperckim czy urzędniczym, a głównie tak były tworzone, to zmiana tego nie nastąpi jednocześnie na wszystkich etapach.
Pamiętam taką sytuację. Kiedy jako dyrektor CKS-u wprowadzałem konsultacje społeczne, spotkałem się z oporem, a może z niezrozumieniem wśród burmistrzów i dyrektorów – nie wiedzieli po co mają przedłużać proces podejmowania decyzji o pytanie o zdanie mieszkańców. Już myślałem, że to się nie uda. Że sprawa polegnie. Jednak po pierwszym cyklu konsultacji przyszedł do mnie burmistrz, który do tej pory był oponentem, i powiedział: „ja mam jeszcze jeden temat, który też bym chciał zrobić w tym modelu konsultacji”.
I jak będzie dalej z tą Strategią?
M. W.: – Mam nadzieję, że będzie nowy Pełnomocnik, który będzie dbał o relacje sektora pozarządowego z Urzędem, także w kontekście tworzenia Strategii. A ja jako Sekretarz Miasta będę robił swoje. Jestem zaangażowany w pracę jednego z zespołów.
To pomówmy o Pełnomocniku. Miasto ma ogłosić, dawno zapowiadany zresztą, konkurs na to stanowisko. Jakie cechy powinna mieć Twoim zdaniem osoba, która je obejmie? Czy nie obawiasz się, że Twoja silna osobowość może być przeszkodą, piętnem?
M. W.: – Rzeczywiście, mimowolnie mogę zostawić na tym stanowisku swoje piętno. Tak było poprzednio: w harcerstwie, w Banku Żywności, w CKS-ie. I ta osoba będzie oceniana przez pryzmat Wojdata. Chciałabym, aby ta osoba była na to odporna, chociaż może być to ciężkie.
Jednak domyślam się, że część osób się ucieszy i odetchnie z ulgą, gdy pojawi się nowy Pełnomocnik i nie będą już musieli ze mną współpracować. I faktycznie, zmiany są potrzebne w instytucjach. Zwłaszcza na stanowisku, które zajmuje osoba będąca „lokomotywą”, liderem. A tej części współpracowników, partnerów, która się zmartwi, mówię: nie martwcie, może przyjdzie ktoś, kto będzie miał fajniejsze spojrzenie.
Będziesz chciał pilnować spraw pozarządowych?
M. W.: – Moja strategia jest raczej taka: jak ktoś do mnie przyjdzie, to ja zawsze pomogę, porozmawiam. Ale inicjatywa musi być po stronie tej osoby. Nie będę się wtrącał, bo to jest bez sensu. Dlatego zarekomenduję pani Prezydent, by do Rady Pożytku na moje miejsce powołała nowego Pełnomocnika.
Nie będziesz tęsknił za gorącymi dyskusjami, za pozarządówką?
M. W.: – Nie będę tęsknił z jednego prostego powodu: zrobię coś, czego nie robiłem od 10 lat. Dlatego, że uważałem, że mi nie wypada jako pełnomocnikowi, dla przejrzystości. Po prostu zaangażuję się w pracę jakiejś organizacji pozarządowej. Brakowało mi tego. Nie wiem jeszcze, w jakim charakterze. Jestem człowiekiem do wzięcia w tej kwestii, chociaż mam już jakiś pomysł.
Wróćmy zatem do nowego Pełnomocnika. Czego jeszcze byś od takiej osoby oczekiwał?
M. W.: – Myślałem o tym, co było dla mnie najtrudniejsze w tych 10 latach. I były to dwie rzeczy. Po pierwsze to na samym początku nie wiedziałem, kim jestem. Mówiąc „my” – przez pierwszy okres – myślałem: „my, organizacje pozarządowe”. Dość długo to trwało. Dzisiaj mówiąc „my” w tym kontekście, myślę „my razem – organizacje i Urząd”. Oczekiwałbym, że nowy Pełnomocnik w miarę szybko wejdzie w ten tryb myślenia bez względu na to, jaką przeszłość zawodową ma za sobą.
Druga rzecz, która była dla mnie trudna, to oczekiwania większości organizacji, że będę ich przedstawicielem. A tak nie jest! I nie ma się co oszukiwać. Zadaniem Pełnomocnika jest doprowadzać do takiej sytuacji, kiedy się myśli „my, razem”. Oczekiwałbym, że ta osoba szybko się w tym odnajdzie i będzie umiała ustawić te relacje, co jest trudne. Pełnomocnik będzie atakowany różnymi oczekiwaniami z jednej i drugiej strony.
Myślę też, że to powinna być osoba, która umie słuchać. Tupanie nogą nie przyniesie żadnej zmiany. Zbyt szybko w takich sytuacjach i w Urzędzie, i na zewnątrz tworzy się opozycja. Zmiana może trwać kilka lat, więc trzeba być cierpliwym i otwartym na kompromis. Czasem trzeba sobie powiedzieć: „dobra, poczekam”. Zmiana musi być akceptowalna dla obu stron i Pełnomocnik musi umieć je połączyć.
Masz na myśli jakieś konkretne zmiany?
M. W.: – Plan prac nowego Pełnomocnika wyznacza Program Rozwoju Współpracy. To jest bardzo komfortowa sytuacja – gdyż ten plan pracy zaakceptowała Rada Miasta. Do tego jest przypisany konkretny budżet. Mam nadzieję, że to będzie osoba, która uczestniczyła w procesu tworzenia tego dokumentu na jakimś etapie, że to nie będzie ktoś zupełnie oderwany od rzeczywistości. Ponadto Pełnomocnik ma partnera: komitet sterujący (PRW), który jest mieszanym, urzędniczo-pozarządowym gronem. Bo ważne jest, by miał z kim rozmawiać o tym, co robi. Wiem o tym, bo sam spotkałem w pracy niezwykle pomocnych i ważnych partnerów z urzędu i spoza, którzy recenzowali moją pracę, mówili: to fajne, to nie za bardzo. To było niesamowite wsparcie. Życzę nowemu pełnomocnikowi lub nowej pełnomocniczce przede wszystkim tego, by miał lub miała takie osoby.
To przypomniało mi o jeszcze jednej ważnej rzeczy: ważne jest, aby ta osoba rozumiała, na czym polega zarządzanie organizacją pozarządową albo dużymi projektami, które są współfinansowane ze środków budżetowych. Pełnomocnik powinien umieć popatrzeć na rzeczywistość ze strony pozarządowej. Na przykład: powinien wiedzieć, że to nie jest takie proste: ułożyć budżet organizacji.
Oj, trudne.
M. W.: – Tak. Dużo trudniejsze niż ułożyć budżet biura w Urzędzie. Dyrektor biura wie, jakie ma pieniądze i po prostu ma je poukładać. A w organizacji pozarządowej trzeba pomyśleć nie tylko o tym, jak ułożyć te pieniądze, które się ma, ale i co zrobić, żeby mieć te pieniądze, i po drugie jak ułożyć pieniądze, których się nie ma. Trzeba ponieść ryzyko, że rozpocznie się coś, chociaż się nie ma zagwarantowanych środków na skończenie. Zatem znajomość tych spraw to bardzo ważna cecha.
Poza tym nie mam większych wymagań. Niech się nie podda szybko (śmiech). To nie jest łatwe, ale za to przynosi niesamowitą satysfakcję.
A z czego ta satysfakcja?
M. W.: –To jest stolica kraju. Największa liczba organizacji pozarządowych skumulowana na terenie jednego samorządu. Największy w skali kraju budżet, na który Pełnomocnik będzie miał wpływ. I przed wszystkim: najbardziej dojrzali partnerzy po stronie pozarządowej. Rozwinięte organizacje wspierające. Jak się wprowadzi innowacyjne rozwiązanie, to wpływa to na inne samorządy, bo jak Warszawa mogła to znaczy, że można. Słowem: można dużo zdziałać. Jak się chce. Jak obie strony chcą.
Warszawa rzeczywiście jest niezłym miejscem dla organizacji. Według mnie w ogóle jest niezłym miejscem do życia.
M. W.: – 10 lat temu wcale nie myślałem, że Warszawa to jest to miasto, w którym ja chcę żyć.
Jak to? Urodzony warszawiak? (w klapę marynarki wpięta Syrenka, godło Warszawy)
M. W.: – Tak to. Może chciałem zobaczyć coś innego? Nie było takiego schematu w mojej głowie. Dzisiaj nie mam w ogóle wątpliwości. Zmieniłem się. Zobaczyłem wiele miejsc i miast. I teraz wiem: to moje miasto. Kiedyś nie nosiliśmy tych syrenek. I to się zmieniło w Urzędzie jako instytucji. Ludzie, którzy tu pracują, są dumni z tego, że są urzędnikami w tym Ratuszu.
Mówię to z całą świadomością tego, że Urząd nie działa idealnie we wszystkich obszarach. Duże miasto, dużo metrów kwadratowych do ogarnięcia i dziur w asfalcie, awarii elektryczności i problemów w zakresie szeroko rozumianej polityki społecznej. A jednak: ludzie chcą tu, w Urzędzie, pracować. Wśród nowych urzędników, coraz częściej pojawiają się osoby spoza urzędniczego świata. I ci ludzie wprowadzają kulturę nieurzędniczą. Ja też się starałem to robić. CKS funkcjonował trochę jak organizacja pozarządowa.
Tego się obawiam, że po Twoim odejściu nastąpi atak zwolenników formalizacji i biurokratyzacji.
M. W.: – Akurat na to jako Sekretarz Miasta mam wpływ. Bez względu na to, czy ten proces dotyczy organizacji pozarządowych, czy innych to jednym z wyzwań, jakie sobie postawiłem, jest to: upraszczać, upraszczać. Mniej papierów. W granicach prawa. Zresztą nowy Pełnomocnik też – mam nadzieję – wprowadzi nową, świeżą jakość.
Skoro tak lubisz pozarządową kulturę pracy, to dlaczego zacząłeś pracować w Urzędzie?
M. W.: – Zaczęło się tak, że został ogłoszony konkurs na nowego pełnomocnika. Tomasz Tracz, Pełnomocnik Prezydenta Warszawy, Lecha Kaczyńskiego, odchodził do innej pracy. Dzień przed albo dwa dni przed terminem składania ofert spotkaliśmy się z ekipą z Forum Dialogu Społecznego – pamiętam, że był Piotr Todys, chyba Witold Klaus, różne inne osoby… Zastanawialiśmy się, co z tym zrobić. Wyszło na to, że trzeba wystawić kandydata – i potem zobaczymy. Byłem wtedy przewodniczącym Forum Dialogu Społecznego. Jakiś czas wcześniej organizowałem konferencję prasową informującą o proteście przeciwko decyzji prezydenta Miasta o obniżeniu środków na dotacje w zakresie bezdomności. I ekipa z Forum, z organizacji powiedziała: „wiesz co, ty się na tym najlepiej znasz, siedzisz w tym Forum, więc wystartuj ty”. Napisałem aplikację, opisałem, jak sobie wyobrażam zadania pełnomocnika. Ktoś z tego grona jeszcze ją zdążył przeczytać. Poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną. I zapomniałem o sprawie. Miesiąc później na jakimś spotkaniu podchodzi do mnie zastępczyni Biura Prezydenta. Mówi tak: „Panie Marcinie, czy dzwoniły do pana kadry?”. Ja w ogóle nie zrozumiałem, co ona do mnie mówi. „Jakie kadry? O co chodzi?”. „Jak to, to nie dzwoniły? Wygrał pan konkurs”. Ja mówię: „Jak to?”. „No tak, od dwóch tygodni wisi to w BIP-ie”. Złapałem za telefon i zaraz w tym samym gronie spotkaliśmy się, by obgadać, co z tym zrobić. Nie zakładaliśmy, że wygram! Obawialiśmy się, że to jest próba zrobienia sobie przez Urząd listka figowego. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Zdecydowaliśmy, że próbujemy. Najwyżej można odejść.
A nie był to listek figowy?
M. W.: – Na początku? Wszystko wskazywało, że trochę tak. Chociażby ten proces budowania strony internetowej – był taki mozolny. Pytano: „A po co ta strona? A kto będzie zatwierdzał, a kto redagował?”. Gdy już brakowało mi argumentów, mówiłem, że przecież złożyłem to w ofercie konkursowej i zostało to przyjęte.
I tak się to wszystko zaczęło. Wkrótce zmienił się prezydent. I też nie było jasne, czy pani Prezydent będzie chciała, by pełnomocnik poprzedniego Prezydenta był jej pełnomocnikiem. Zdawałem sobie z tego sprawę, że ma do tego prawo i całkowicie bym to uszanował. Ale udało się przekonać Urząd do tych wszystkich pomysłów i w końcu później powstał CKS. Ciekawe, co?
Informacja o ogłoszonym konkursie na stanowisko Pełnomocnika Prezydenta ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi w Urzędzie m.st. Warszawy jest
tutaj.