- Jest pewien „młody” projekt, w którym uczestniczę. Jestem współzałożycielem organizacji, która działa na Karaibach - zdradza Witek Hebanowski, szef "Innej Przestrzeni".
Czym się zajmujesz?
Jestem szefem Fundacji Inna Przestrzeń, która jest organizacją dość oryginalną, bo z jednej strony prowadzi projekty rozwojowe na Kaukazie, a z drugiej - zajmuję się projektami artystycznymi w przestrzeni publicznej. Zajmujemy się też np. prawami człowieka w Tybecie. Chcemy, żeby nasze działania miały charakter innowacyjny i jednocześnie, żeby powodowały zmianę. To może być zmiana w odbiorze miejsca, które nigdy wcześniej nie było wykorzystane do działań artystycznych. To może być przekonanie części kobiet rodzących w Azerbejdżanie, że można rodzić w godnych warunkach, że szpital w Azerbejdżanie nie musi być miejscem, w którym kobiety rodzące są niepotrzebnym dodatkiem do pracy lekarzy i położnych. Zrealizowaliśmy taki program w Azerbejdżanie we współpracy z Fundacją „Rodzić po ludzku” i m.in. Piotrem Pacewiczem z Wyborczej.
W 2007 roku zainspirował nas także… jakby to ująć dyplomatycznie… brak pomysłu na promocję polskiej kultury w Gruzji. Postanowiliśmy zrobić tam własny projekt razem z Magdą Nowakowską, która zrobiła już dużo ważnych rzeczy w Gruzji, m.in. stworzyła festiwal etniczny ArtGen i radio dla cudzoziemców, była też korespondentką Gazety Wyborczej w czasie Rewolucji Róż. Usiedliśmy zatem w zadymionej, alternatywnej tbiliskiej knajpce i napisaliśmy jednostronicowy konspekt. Od tego zaczął się projekt, który realizujemy w Tbilisi i który całkowicie nas pochłania – Strefa Artystyczna Polska-Tbilisi. Projekt składa się z siedmiu modułów, z czego sześć odbędzie się w przestrzeni publicznej. Pięć powstaje specjalnie na potrzeby tego wydarzenia. Twórcami są często zespoły polsko-gruzińskie. Działania w ramach Strefy będą bardzo różne: Joanna Warsza zrealizuje miejski projekt z Gruzinami, Komuna Otwock, Klinika Lalek i Akademia Ruchu razem z gruzińskim Teatrem Ruchu zrobią w centralnej przestrzeni miasta wspólne otwarcie finału tego festiwalu. Teatr Ósmego Dnia pokaże swoją „Arkę”. Tego rodzaju projektów do tej pory w Tbilisi nie było. Nikt nie pojawił się tam dotąd w przestrzeni miejskiej z taką „infrastrukturą”, jaką ma Teatr Ósmego Dnia.
Ważne są dla nas także działania, o których jeszcze ci nie mówiłem – te związane z prawami człowieka. W zeszłym roku robiliśmy projekt, który nazywał się Monitor Olimpijski i był poświęcony zagadnieniu przestrzegania praw człowieka, w kontekście Olimpiady w Chinach. Zdarzyły się rzeczy, których nikt nie przewidywał – w marcu wybuchły zamieszki w Tybecie, które zmobilizowały opinię publiczną i spowodowały, że wszystkie organizacje pro-tybetańskie na świecie rzuciły wszystkie inne projekty i zaczęły zajmować się tą sprawą i walczyć o to, aby poprzez to ogromne wydarzenie, jakim są Igrzyska Olimpijskie, zwrócić uwagę świata na brutalne łamanie praw człowieka w Tybecie i w Chinach. Najbardziej „widocznym” z działań, które podjęliśmy była wspólna akcja z Gazetą Wyborczą, czyli dołączenie do każdego numeru Gazety flagi Tybetu i wspólna fotopetycja.
Dlaczego to robisz?
Robię to, co robię od samego początku mojego dorosłego życia… a właściwie wcześniej. Mój tata jest plastykiem i kiedy byłem mały chodziłem na różne wernisaże, z drugiej strony – moja mama bardzo często zabierała mnie na demonstracje antykomunistyczne. Pamiętam np. msze księdza Popiełuszki, które gromadziły i inteligencję, i prostych ludzi, wierzących i niewierzących. Te doświadczenia miały na mnie wpływ. Szybko zauważyłem, że cokolwiek się wymyśli, to jeżeli jest grupa ludzi, która chce działać, to taka grupa jest w stanie zrobić wszystko. Wystarczy mieć w sobie konsekwencję i nie poddawać się po porażkach, bo dopiero po jakimś czasie nabywa się wiedzę, jak np. zdobywać fundusze na działania. Najważniejsze to mieć własną wizję tego, co chce się zrealizować. Często dobre projekty tak się rozrastają, że daleko wykraczają poza tę wizję. Tak było z maratonem pisania listów Amnesty International. Napisaliśmy propozycję do innych grup Amnesty w Polsce, potem napisaliśmy o tym pomyśle do grup na całym świecie. W efekcie, dostawaliśmy zdjęcia z Pakistanu, z Mongolii, z Japonii, znad Niagary, ze Stanów, z Afryki, z Karaibów i z Australii. Mieliśmy poczucie stworzenia czegoś, co potem zupełnie nas przerosło. Te maratony pisania listów przynoszą co roku efekty – konkretni ludzie wychodzą z więzień, inni – unikają kary śmierci.
Twój największy sukces
Nie mam jednej odpowiedzi na to pytanie, ale może właśnie maraton pisania listów Amnesty International nazwałbym największym sukcesem. Udało nam się zmobilizować ogromną liczbę osób na całym świecie. Ta akcja trwa już siedem lat. Źródłem satysfakcji jest dla mnie też Festiwal Transkaukazja, który od początku tworzymy razem Beatą Szczęśniak. Ciągle robię to, co mnie inspiruje i nie zamierzam przestawać. Jak mówił Jacek Kuroń: lepiej umrzeć mając sto rozpoczętych projektów niż mając poczucie, że się już wszystko zrobiło. Do tego, wizja Warszawskiego Centrum Wielokulturowego staje się rzeczywistością – udało nam się pozyskać środki na pilotaż tego projektu.
Największa porażka
Porażek jest dużo – często nie udaje się pozyskać środków i zrobić pewnych rzeczy tak, jak mogłyby być zrobione. W tej pracy wiele zależy od samozaparcia ludzi – myślę, że nie wszyscy, którzy chcieli coś z nami robić byli usatysfakcjonowani, bo nie mieli poczucia własności tego, co robią. To traktuję jako porażkę.
Największe marzenie
Nie ma czegoś takiego, na czym mi bardzo zależy, a nad czym nie mógłbym w tej chwili pracować… Choć jest pewien „młody” projekt, w którym uczestniczę. Jestem współzałożycielem organizacji, która się nazywa NGO Development Foundation i działa na Karaibach. Ona robi coś, czym w Polsce zajmują się organizacje infrastrukturalne jak Centrum Szpitalna, to znaczy wzmacnia ruch pozarządowy. Na Karaibach jest bardzo dużo ludzi z charyzmą i doświadczeniem w pracy charytatywnej, ale organizacje pozarządowe mają tam bardzo słabą pozycję. Chciałbym, żeby ten projekt stał się motorem do mobilizowania społeczników na wyspach od Barbadosu po Jamajkę.
Źródło: inf. własna