Walczy o sprawiedliwość społeczną, odkrywa potencjał i szkoli, tych, którzy przestali wierzyć w siebie. Zmienia system i ludzi. Daje narzędzia, ale uczy samodzielności. Działa w imię zasady „Never do for people what they can do for themselves”.
Czym się zajmuje?
Strategia i taktyka
– Na początku pracy w LC moim celem było zorganizowanie własnego zespołu liderów-wolontariuszy (z ang. action team). Zajmowałam się pracownikami sektora hotelowego, a ponieważ najwięcej hoteli jest w zachodnim Londynie, ograniczyłam swoją pracę do tego obszaru. Członków zespołu rekrutowałam z instytucji, które już należały do LC. W kościołach, organizacjach pozarządowych, związkach zawodowych szukałam ludzi, którzy chcieliby poprzeć nasz projekt. Jak już udało mi się stworzyć grupę około 20 osób, ruszyliśmy ze strategią. Strategia ma kilka poziomów – po pierwsze musieliśmy dokonać analizy sił (z ang. power analysis) czyli zdefiniować, kto ma władzę do podejmowania decyzji, żeby zmienić to, co chcemy zmienić i w jaki sposób możemy się z tą osobą skontaktować. Kolejna analiza, polityczno-ekonomiczna, polegała na określeniu – kto kogo zna i na szukaniu sojuszników. W przypadku hoteli wiedzieliśmy, że będziemy musieli rozmawiać z głównymi menadżerami. Zdecydowaliśmy się na sieć hoteli Hilton – ze względu na prestiż i lokalizację. Musieliśmy również uzyskać wsparcie od pracowników tych hoteli, a więc praca mojej grupy polegała również na poszukiwaniu kontaktu z ludźmi zatrudnionymi w hotelach. Zbieraliśmy informacje na temat warunków pracy, szkoliliśmy potencjalnych liderów, którzy mogliby negocjować dla swojej grupy lepsze warunki pracy. W tym czasie na naszym poziomie uderzaliśmy w „górę”. Planowaliśmy rozmowy negocjacyjne na najwyższym szczeblu, co było dużym wyzwaniem. Jesteśmy przyzwyczajeni, że na początku bywamy ignorowani. Po przejściu odpowiednich procedur takich jak pisanie listów, telefony, umawianie się przez polecenie, przystępujemy do bezpośredniego działania.
Gotowi? Akcja!
– W takich sytuacjach podejmujemy niekonwencjonalne, często śmieszne akcje, które zbijają drugą stronę z pantałyku. Kiedy jeden z menadżerów hotelu nie chciał się z nami spotkać, zorganizowaliśmy tak zwaną akcję śniadaniową (z ang. breakfast action). Przez tydzień w kilka osób obsadzaliśmy dwa stoliki w restauracji hotelu i zamawialiśmy śniadanie. Uczestniczyłam w akcji pierwszego dnia. Siedziałam razem z siostrą zakonną w hotelowej restauracji. Jadłyśmy śniadanie i w pewnym momencie siostra Hilary zadzwoniła łyżeczką w szklankę i wstała. Nagle wszystkie rozmowy na sali ucichły. Siostra Hilary przeprosiła gości i zaczęła opowiadać o tym, co się dzieje w tym hotelu. Opowiedziała z jakiej jesteśmy organizacji i że od trzech miesięcy staramy się o rozmowę z głównym menadżerem na temat poprawy warunków pracy obsługi hotelu, a on nie chce się z nami spotkać. Hilary poprosiła osoby, które nie czują się w porządku z tym, że pracownicy hotelu zarabiają poniżej stawki minimalnej, mają niepłacone za nadgodziny i często pracują 12 dni z rzędu, o porozmawianie z menadżerem i przekonanie go, żeby się z nami spotkał. Po skończonym przemówieniu siostra Hilary podziękowała za uwagę i powróciła do śniadania. Za pierwszym razem obsługa hotelu była mocno zaskoczona. Skończyłyśmy śniadanie, zapłaciłyśmy i wyszłyśmy. Za 15 minut dokładnie to samo zrobił mój szef. Wtedy przyszło dwóch ochroniarzy i chciało go usunąć. Tylko za co? Na nasze akcje przychodzimy zawsze bardzo elegancko ubrani, nikt nie krzyczy ani nie robi tzw. zadymy. Posługujemy się taktyką i stylem bycia ludzi, z którymi chcemy nawiązać rozmowę i współpracę. Nie stawiamy siebie w opozycji do naszych rozmówców, ale dbamy o wizerunek zorganizowanej grupy profesjonalistów, którzy walczą o należne im prawa. Wszystkie działania, które organizujemy są zawsze legalne. Co ważne, do naszych akcji dobieramy ludzi zróżnicowanych wiekowo i etnicznie. To jest siła naszego działania – skonfundowanie drugiej strony, która nie wie, kim jesteśmy i skąd się wzięliśmy.
Uzbrojeni w humor
– Każda akcja jest dobrze zaplanowana i wyreżyserowana. Powtarzamy też naszym członkom, że zawsze musi być w tym element zabawy. Ostatnio w jednym z hoteli dziewczyny, które sprzątały, nie miały odpowiedniej liczby środków czystości. Do tego dochodziły: niskie zarobki i złe traktowanie. Wykorzystaliśmy ten fakt, żeby ośmieszyć zarządzających hotelem. Po raz kolejny w nasze działanie zaangażowaliśmy klienta – skoro pokojówki nie mają środków do sprzątania, to znaczy, że pokoje nie są odpowiednio wysprzątane. Menadżerowie nie przejmują się pracownikiem, który jest źle traktowany. Ten pracownik i tak będzie. Stwierdziliśmy, że wciągniemy w naszą akcję klientów, bo jeśli klienci będą źli, to się odbije na menadżerach. W określonym dniu parę osób weszło na różne piętra hotelu. Każdy z nas miał ze sobą płyn do mycia naczyń. Podchodziliśmy do sprzątających osób i dawaliśmy im środek czystości z komentarzem „Przyszedłem ci pomóc, bo słyszałem, że za dużo i za ciężko pracujesz”. Szybko zbiegła się ochrona zaalarmowana obrazem z kamer i sprowadzono nas wszystkich na dół. Po sprowadzeniu do hotelowego lobby, utworzyliśmy grupę, która jednym głosem mówiła, że jako wolontariusze przyszliśmy pomóc, bo hotelu nie stać na to, żeby zapewnić środki czystości oraz zatrudnić odpowiednią liczbę pokojówek. W tym czasie w recepcji zaczęli gromadzić się goście i przysłuchiwali się temu, co mówimy. Pytano: „O co chodzi? Kim są ci ludzie? I czemu ich wyrzucacie, skoro chcą pomóc?”. W końcu menadżer hotelu zgodził się na spotkanie z nami. Z Hiltonem było podobnie. Jeszcze zanim zaczęłam pracować w LC, długo i bezskutecznie próbowano umówić się na spotkanie z zarządem. Aż dowiedzieliśmy się, że ma być organizowany bal charytatywny i że Hilton inwestuje duże pieniądze w wizerunek instytucji przyjaznej społecznie. Zaangażowaliśmy w naszą akcję panie, które ubrały się w stroje wieczorowe i poszły na ten bal. W tym samym czasie studenci weszli do hotelu i zaczęli wrzucać ulotki pod drzwi pokoi hotelowych. Na materiałach było napisane, że pokojówki, które pracują w tym hotelu zarabiają 2,5 funta, kiedy pokój kosztuje przynajmniej 250. Tymczasem „nasze” panie (pochodzące z angielskiego „middle” i „upper class”), które wmieszały się w tłum na balu podczas rozmów z innymi gośćmi (tzw. „small talk”) płynnie przeszły do opowiadania, kim są, dlaczego przyszły i że reprezentują pokojówki, bo te nie mają prawa głosu w swoim miejscu pracy. W pewnym momencie ktoś wspomniał o policji, na co Lotty, 80-letnia arystokratka z Austrii zaoferowała się jako pierwsza do aresztowania. To dopiero byłby news dla dziennikarzy BBC, którzy czekali na nas na zewnątrz. Znowu odnieśliśmy sukces.
Dlaczego to robi?
– Moja praca to kontakt z ludźmi z całego świata, z różnych środowisk i kultur. To także działanie w ramach wartości religijnych i społecznych, na których się wychowałam. Ta praca wymaga sporo energii, ale daje mnóstwo satysfakcji.
Czasami myślę, że wszystkie drogi prowadziły mnie do London Citizens. Już na studiach angażowałam się w organizację konkursów, różnych wydarzeń, tworzenie gazetki. W Londynie zaczynałam jak większość: jako studentka i dziewczyna z coffee shopu. Po studiach uczyłam angielskiego, tłumaczyłam, a później zaczęłam pracować w wydawnictwie jako book designer. W tym samym czasie angażowałam się w działalność na rzecz polskiej społeczności. Pracowałam jako wolontariusz w ośrodku dla bezdomnych, zajmowałam się tłumaczeniami, pomagałam pisać cv i podania o pracę. Robiłam to przez rok. Później w wydawnictwie dostałam już pełen etat, więc musiałam ograniczyć swoją pomoc do jednego dnia w tygodniu. W międzyczasie zebrała się grupa młodych Polaków, którzy chcieli stworzyć organizację. Uznaliśmy wspólnie, że nowa fala emigracji potrzebuje swojej reprezentacji. Poza tym wiedzieliśmy, że jest dużo ciekawych osób z pomysłami, które chcą robić „coś” razem jako polska grupa. Tak zrodziło się Poland Street. Jedną z pierwszych naszych akcji była sprawa podwójnego opodatkowania. Zaczęliśmy pisać petycje i zorganizowaliśmy protest pod ambasadą polską. Dla angielskich grup społecznych to był pierwszy polski odruch obywatelski, kiedy Polacy potrafili zjednoczyć się we wspólnej sprawie, kiedy zwykli ludzie powiedzieli, czego chcą. Dla mnie działalność w Poland Street była odskocznią od pracy, od siedzenia przy biurku, zajmowania się rozmiarem czcionek i odstępami między linijkami. W momencie, kiedy zdecydowałam się zmienić pracę i działać w trzecim sektorze zawodowo, pojawiła się oferta pracy w London Citizens. Znałam organizację od ponad 4 lat i zawsze byłam pod wrażeniem tego jak działają, efektywnie, z energią, a zarazem z humorem.
Największy sukces
– Największą satysfakcję czerpię z faktu, że pomagam innym ludziom rozwijać się. Moja organizacja daje „wędkę, a nie rybę”. Naszym wewnętrznym mottem jest „Never do for people what they can do for themselves”. Osoby, które wcześniej czuły się bezradne wobec swojego problemu, dzięki spotkaniom i treningom w London Citizens, powoli nabierają wiary we własne możliwości, a ma to szczególne znacznie dla migrantów, z którymi pracuję. Działanie z nami daje im poczucie przynależności, bez rezygnacji z własnej tożsamości. To, czego uczymy ludzi o ich sile, przekłada się również na pozostałe aspekty ich życia. W pewnym momencie widzimy, że stają na nogi i zaczynają kwitnąć, bez względu na wiek czy pochodzenie.
Największa porażka
– Ostatnio w swojej pracy zawodowej przeżyłam nieprzyjemną historię z mediami. Po raz pierwszy zdarzyło się, żeby ktoś bez skrupułów wykorzystał moją pracę i dobrą wolę masy ludzi, którzy poświęcili swój czas i oddanie. Przez dwa miesiące byłam zaangażowana w tworzenie telewizyjnego materiału, w którym ostatecznie nazwa London Citizens, pojawiła się tylko raz, a dziennikarze przypisali sobie sukces całego projektu Nikt również nie podziękował nam za pomoc, która była niebagatelna. Po całej sprawie pozostał niesmak, ale też cenna lekcja na przyszłość.
Co lubi?
– Lubię być aktywna i przebywać wśród ludzi. Dużą przyjemność sprawia mi gotowanie dla przyjaciół i znajomych, no i oczywiście jedzenie. Relaksuje mnie bieganie i kontakt z naturą. Pochodzę z gór i jak wilka ciągnie mnie do lasu. W czasach liceum należałam do czechowickiego DKF-u i od tamtego okresu moją pasją jest kino. Brakuje mi czasu na tę przyjemność, ale moment, kiedy siedzę w kinie i rozpoczyna się film, jest nie do zastąpienia. Wtedy odpływam!
Plany na przyszłość
– Na pewno swoją przyszłość zawodową wiążę z pracą w trzecim sektorze – czy w Polsce, czy w Wielkiej Brytanii. Nie widzę siebie w niczym innym. Chcę tworzyć coś kreatywnego dla ludzi i z ludźmi.
Marzena Cichoń, od 2000 r., z przerwami, mieszka i pracuje w Londynie. Ukończyła filologię angielską we Wrocławiu oraz studia dla tłumaczy na University of Westminster w Londynie. Od 2008 r. pracuje w organizacji obywatelskiej London Citizens jako organizator więzi społecznych. Pochodzi z Czechowic-Dziedzic.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)