Namawia mieszkańców wsi i wspólnot lokalnych, aby zakładali stowarzyszenia i sami załatwiali sprawy związane z tym wszystkim, co ich bezpośrednio dotyczy. Alina Kozińska-Bałdyga, prezeska Federacji Inicjatyw Oświatowych (FIO) jest przekonana, że modernizacja państwa wymaga modernizacji organizacji społeczeństwa, a dobra organizacja społeczeństwa powinna być oparta na samoorganizacji ludzi we wspólnotach sąsiedzkich.
Czym się Pani obecnie zajmuje?
– Wspieraniem powstawania stowarzyszeń przy szkołach zagrożonych likwidacją. Przypomnę, że jest 3417 szkół podstawowych i 600 gimnazjów, które mogą być przekazane stowarzyszeniom z racji posiadania do 70 uczniów. Część z nich, a także szkoły większe, będzie likwidowana po wyborach, bo tak zazwyczaj się to odbywa. Pogarsza się też sytuacja ekonomiczna samorządów, i dlatego myślę, że właśnie trzeba, aby ludzie organizowali się od dołu. Każda wieś czy sołectwo powinno mieć swoje stowarzyszenie jako narzędzie samoorganizacji i aktywizacji wspólnoty lokalnej. Stowarzyszenie daje im osobowość prawną, możliwość budowania własności, efektywniejsze wykorzystanie funduszu sołeckiego, prowadzenie działalności gospodarczej i pozyskiwanie dodatkowych środków – przekonuje.
– Chcemy też monitorować pracę wójtów i radnych, aby ich działania były zgodne z Konstytucją. W art . 4 zapisano, iż władza należy do narodu i może być sprawowana przez przedstawicieli, jak i bezpośrednio. Jeśli gminy odmawiają mieszkańcom wsi użyczenia budynku szkoły wybudowanego często na podarowanym przez prywatnego gospodarza placu, w czynie społecznym, to twierdzę, że jest to niezgodne z Konstytucją, choć zgodne z obowiązującą ustawą samorządową. Prawo bywa niespójne. W Polsce nie znamy naszej Konstytucji. I jeżeli jej nie szanujemy, to nie będziemy mieli państwa prawa. A to, co będzie stworzone w państwie, będzie chore. Dlatego tak ważne jest dla nas, aby osoby sprawujące władzę terytorialną wiedziały, jaką ogromną siłą dysponują, jeżeli mają na swoim terenie wiele małych stowarzyszeń, z którymi umieją dobrze współpracować. I że mogą je wykorzystać dla rozwoju lokalnego. W moim rozumieniu, sprawowanie władzy bezpośrednio następuje właśnie dzięki organizacjom pozarządowym. I dlatego pomagamy samorządom nawiązać taką współpracę z organizacjami. Dlatego współpracujemy na przykład z pismem samorządu terytorialnego „Wspólnota”. Jego ostatni monograficzny numer poświęcony edukacji przedszkolnej przygotowaliśmy wspólnie z kilkoma innymi organizacjami, aby właśnie wójtom i radnym pomóc tworzyć system edukacji przedszkolnej oparty na organizacjach pozarządowych. To są rozwiązania sprawdzone w świecie, bardziej ekonomiczne i zapewniające dobrą jakość pracy przedszkoli – dodaje.
Dlaczego Pani to robi?
– Nie chcę mówić o swojej tradycji rodzinnej, ale uważam, że moim obywatelskim obowiązkiem jest to, iż skoro wywalczyliśmy sobie wolność, to musimy tę wolność w mądry sposób zagospodarować. Myślę, że organizacje pozarządowe tworzą najpełniej tę sferę wolności, która wiąże się także z odpowiedzialnością za to, co się robi, mówi, odpowiedzialnością za ludzi – twierdzi. –Byłam też związana z księdzem Jerzym Popiełuszko. I jak się miało takiego nauczyciela, to trzeba realizować to, czego on uczył. Norwid pisał, że „Naród to jest prosty człowiek”, a w Polsce zapomniano, że właśnie prosty człowiek jest najważniejszy. Mówiłam już o Konstytucji. Przedstawiciele władzy zbyt często zawłaszczają tę władzę. Tymczasem właśnie ksiądz Jerzy w swoich kazaniach często mówił, iż władza to służba, i w związku z tym ci, którzy wygrywają wybory, mają przede wszystkim więcej obowiązków, ale nie wszyscy o tym pamiętają – dodaje.
Największy sukces
– Mój osobisty, to moje dzieci. A jeśli chodzi o działalność publiczną, to oczywiście każda uratowana mała szkoła i Federacja Inicjatyw Oświatowych. W tej chwili FIO ma stabilną sytuację, realizujemy duży projekt, mamy dalsze plany. Na pewno sukcesem jest to, że organizacja nie odeszła od swoich idei. Wciąż nie przestaję krytykować ministra oświaty, jeśli podejmuje niedobre decyzje, choć tak naprawdę mam świadomość, że może to uderzyć w organizację – tłumaczy. – Federacja idzie obecnie w kierunku federalizowania tych wszystkich stowarzyszeń, które prowadzą wiejskie szkoły. Podjęliśmy też decyzję, że założymy fundację. Myślę, że będzie się nazywała Obywatelska Alternatywa i będzie starała się tworzyć właśnie alternatywne propozycje dla istniejących rozwiązań. Obecnie koncentrujemy się na dwóch obszarach – edukacji oraz mieszkalnictwie. Przez wiele lat byłam prezesem spółdzielni mieszkaniowej założonej w ramach tzw. nowych inicjatyw w 1981 roku. Spółdzielnia kończy obecnie budować swoje osiedle. Bardzo dużo się nauczyłam sprawując społecznie tę funkcję. Przede wszystkim tego, że koncepcja organizacji opartej na współwłasności – własności spółdzielców – jest w tej chwili niedobra. Własność to fundamentalna kategoria. Jak ktoś mi mówi, że ekonomia społeczna będzie się rozwijała w Polsce w oparciu o spółdzielnie socjalne – to od razu odpowiadam, że nie miał on doświadczeń ze spółdzielczością. I myślę, że w przyszłości ekonomia społeczna będzie się w Polsce rozwijała w oparciu o stowarzyszenia i organizacje pozarządowe, a nie spółdzielczość socjalną – przekonuje.
Największa porażka
– W ciągu ostatnich lat zlikwidowano około 5 tys. szkół i przedszkoli, co w skali kraju daje 30% zlikwidowanych placówek oświatowych. W każdym kraju byłby to temat powszechnej debaty publicznej. Bo likwidacja szkoły na wsi, to jest przecież degradacja wsi. Każdy program społeczny, który miałby na celu przemianę cywilizacyjną na wsi, powinien być oparty o szkoły i przedszkola, które wyrastają z tej lokalnej społeczności i są w nią wrośnięte. Ale za likwidację szkół winię nie samorządy, choć MEN zawsze mówił, że to nie Ministerstwo likwiduje szkoły, a gminy. Za likwidację szkół odpowiedzialne są władze centralne, gdyż to one stworzyły system finansowania oświaty zachęcający do posiadania przez gminę jednej zbiorczej szkoły i żadnego przedszkola. Wszystko dlatego, że partie rządzące zabiegały o głosy związków zawodowych i nauczycieli. Rodzice, mieszkańcy wsi nie są zorganizowanymi wyborcami, więc się nie liczą. Pieniądze są, obok prawa, głównym narzędziem tworzenia polityki – przekonuje.
– Od 2000 roku każdemu ministrowi oświaty składaliśmy ofertę współpracy w ratowaniu szkół i stworzeniu rządowego programu wsparcia placówek oświatowych prowadzonych przez wiejskie stowarzyszenia, tworzonych w miejsce zlikwidowanych szkół samorządowych. Tylko minister Giertych szczerze powiedział, że to jest sprawa polityczna i powinniśmy zrozumieć, że się tym nie zajmie, inni nawet nie odpowiedzieli na naszą ofertę. Wielkie nadzieje wiązaliśmy z minister Hall, zwłaszcza gdy zaczęła pracę nad nowelizacją ustawy oświatowej i wprowadzeniem zapisu o przekazywaniu szkół innym organom prowadzącym. Ale to, co zostało wprowadzone przez MEN jest bublem. Próbowaliśmy wpłynąć na zapisy ustawowe na etapie prac sejmowych i senackich, ale nic z tego nie wyszło. Dlatego zmieniliśmy taktykę i bardziej niż z MEN-em liczymy na współpracę z samorządami. Myślę, że wspólnie – organizacje pozarządowe i samorządy przygotujemy propozycje alternatywnych zmian prawnych. Żadna wiejska placówka oświatowa nie powinna zostać zlikwidowana, nawet jeśli pracuje dla kilkorga dzieci. Powinna zostać przekazana wiejskiemu stowarzyszeniu, które powinno mieć wsparcie prawne i finansowe – tłumaczy.
– Potrzebny jest nowy model uczenia w szkole i model szkoły wiejskiej. Każda wiejska szkoła, samorządowa i prowadzona przez stowarzyszenie powinna być wielofunkcyjnym centrum rozwoju wsi, ośrodkiem, który będzie ściągał różnego typu nowinki społeczne, naukowe, ekologiczne, zdrowotne, kulturalne, ekonomiczne. Przy szkołach samorządowych powinny działać stowarzyszenia rodziców. Uważam, że każdy program rozwoju obszarów wiejskich może być wprowadzony do tego środowiska poprzez szkołę. Jeśli w kraju, w którym 38% społeczeństwa żyje na wsi likwidujemy 30% placówek, to jest to totalna głupota i skandal. A także przejaw braku od 20 lat perspektywicznego myślenia i spójnej polityki społecznej. Tylko organizacje społeczne są teraz w stanie pracować strategicznie, międzyresortowo i ponad podziałami politycznymi. Ministrowie się zmieniają, a Federacja Inicjatyw Oświatowych wciąż jest, podobnie jak wiele innych organizacji pozarządowych, w tym małych stowarzyszeń założonych w całej Polsce i prowadzących wiejskie szkoły czy placówki wielofunkcyjne – podkreśla.
Najbardziej Pani lubi…
– Pływać, bawić się, spotykać się z ludźmi. Bardzo lubię „rozmowy Polaków przy kuchennym stole”, gdy narzekając na władzę i trudne czasy szukamy nowych rozwiązań. Mam taki bardzo stary stół. Szkoda, że nie może opowiedzieć, kto i o czym przy nim rozmawiał – wzdycha. – Lubię romantyzm Polaków, nasze umiłowanie wolności i wielkich idei, ułańską fantazję, indywidualizm i ogromną innowacyjność.
Marzenia na przyszłość
– Uważam, że w Polsce powinny być dwa priorytety – edukacja i mieszkalnictwo. Edukacja, między innymi dlatego, żebyśmy się nauczyli demokracji zarówno w teorii, jak i w praktyce. Marzę o tym, aby reforma oświaty była przygotowywana i wdrażana w radosnej atmosferze, w prawdziwej współpracy, ponad podziałami politycznymi. Przecież wychowanie i edukacja dzieci powinny być, tak jak dla rodziców, tak i dla państwa najważniejszą, najbardziej fascynującą sprawą. Dzieci niosą ze sobą największą radość. I szkoła powinna być radosna nie tylko z nazwy – przekonuje.
– A jeśli chodzi o mieszkalnictwo, to chciałabym, aby w naszym kraju w mądry sposób było budowanych 450 tys. mieszkań rocznie – w osiedlach ze zwartą zabudową, w oparciu o racjonalne planowanie przestrzenne. Te 450 tys. to połowa tego, co proporcjonalnie do swojej liczby mieszkańców budowała Irlandia, często dzięki polskim robotnikom. To mniej niż budowały Niemcy po wojnie za Adenauera – wylicza. – Moim marzeniem, ale też i najważniejszym wyzwaniem jest także to, aby polityka mieszkaniowa stała się z jednej strony lokomotywą polityki gospodarczej, między innymi dlatego, że tworzy miejsca pracy. Chciałabym, aby mieszkalnictwo stało się także ważną częścią polityki społecznej. Jeśli będziemy mądrze budować, uwzględniając potrzeby ludzi starszych, których mamy coraz więcej, niepełnosprawnych, samotnych, rodzin wielodzietnych, to w oparciu o miejsce zamieszkania będziemy mogli dobrze zorganizować społeczeństwo. Małe osiedle mieszkaniowe może tworzyć zintegrowaną, pod wieloma względami samowystarczalną wspólnotę sąsiedzką. To nie utopia, to doświadczenia dawnych wsi, starych osiedli takich jak zniszczony przez komunę Giszowiec, czy przedwojennej Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Tak, moim marzeniem jest mądra polityka społeczna w takim głębokim, wielkoformatowym wymiarze – wyznaje.
– Pomagam także mieszkańcom pewnej małej wsi w gminie Rymanów, którzy kilka lat temu założyli stowarzyszenie, wzięli kredyt i wybudowali wyciąg narciarski, bo chcieli stworzyć miejsca pracy dla mieszkańców wioski. I to jest właśnie najlepszy przykład ekonomii społecznej. Teraz trzeba im pomóc, żeby stanęli na nogi, a nie zbankrutowali, bo mają dość trudną sytuację finansową. Bardzo bym chciała, aby powstał tam taki fantastyczny ośrodek ekonomii społecznej i mam nadzieję, że uda się to zrobić przy współpracy z innymi organizacjami pozarządowymi. FIO będzie wspierać tych ludzi jak tylko się da, bo uważam, że zrobili coś naprawdę fantastycznego. Jeśli ktoś też chce im pomóc, to zapraszam do współpracy – dodaje.
Alina Kozińska-Bałdyga
Urodziła się w 1955 r. w Warszawie.
Ukończyła archeologię, organizację i zarządzanie oraz Szkołę Nauk Społecznych przy IFIS PAN. W latach 1981-1994 była prezesem SBM ATRIUM.
W 1991 r. współzałożycielka szkoły społecznej STO na Chomiczówce. Nauczycielka etyki w Liceum Lelewela i Górskiego, wykładowca Kolegium Nauczycielskiego.
Źródło: inf. własna ngo.pl