Isht moah ma hek! Shish dha houta! To po czeczeńsku: „Nie krzycz tak!” i „Ustawcie się w pary”. Znajomość tych zdań przydaje się, kiedy dzieci z ośrodka trzeba uspokoić i gdzieś zaprowadzić. Ale dzięki zajęciom zorganizowanym przez Centrum Inicjatyw Międzykulturowych, dzieci czeczeńskich uchodźców zaczynają coraz lepiej rozumieć i mówić po polsku.
Gosia Klepacka jest prezesem Centrum Inicjatyw Międzykulturowych. Ale sama o sobie mówi, że bardziej czuje się koordynatorem projektów. Jest odpowiedzialna za ośrodek dla cudzoziemców na ul. Improwizacji 7.
Spotykamy się w świetlicy, na parterze ośrodka, który mieści się w dawnym hotelu robotniczym. Rozglądam się po kolorowych ścianach i wywieszonych na sznurkach rysunkach namalowanych przez dzieci, na kilku widzę flagę Czeczenii. - Jeszcze parę miesięcy temu było tu szare, wstrętne pomieszczenie z rozpadającymi się dwiema ławkami i poza tym nic – mówi Gosia. – Wyremontowałyśmy je za własne pieniądze, pomalowałyśmy ściany, musimy dokupić jeszcze jedną szafę i krzesełka. Wszystko będzie gotowe na wrzesień. Wtedy zacznie się nasz drugi projekt pomocy w aklimatyzacji w Polsce dzieciom czeczeńskich uchodźców.
Ale po kolei: pierwszy projekt, już na ukończeniu, to wakacyjny program adaptacji dzieci czeczeńskich. Ten projekt zaczął się już na wiosnę i był pierwszym, na który dostaliśmy dofinansowanie od Urzędu Miasta i Urzędu Wojewódzkiego. Wcześniej materiały potrzebne na zajęcia takie jak kredki czy zeszyty zdobywaliśmy z własnych pieniędzy.
Pierwszy września nie musi być straszny
Celem tego projektu jest przygotowanie dzieci z ośrodka, do rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej. W warszawskich ośrodkach dla uchodźców działamy od trzech lat. Zauważyliśmy, że dla czeczeńskiego dziecka pójście do szkoły i zetknięcie się z dziećmi polskimi, czyli zupełnie innym kręgiem kulturowym, jest strasznym szokiem. Takie dziecko zazwyczaj nie mówi ani słowa po polsku, nie wie, jak się zachować w codziennych sytuacjach. Nic dziwnego: pochodzą z zupełnie innego kręgu kulturowego i nagle trafiają do polskiej szkoły, do normalnej klasy.
Prawie wszystkie czeczeńskie dzieci mają problemy z nauką. Wcześniej staraliśmy się im pomagać w ten sposób, że prowadziliśmy „pogotowie lekcyjne”. Niestety, jeśli dziecko nie zna ani słowa po polsku, można za niego co najwyżej tę pracę domową odrobić. Stwierdziliśmy, że trzeba te dzieci – w przynajmniej elementarnym stopniu – przygotować do pójścia do szkoły. Dać im podstawowe narzędzia, żeby rozumiały, co się wokół nich dzieje i miały jakiekolwiek pojęcie o Polsce.
Dwa razy w tygodniu zabieramy dzieci na ul. Balcerzaka, do szkoły, do której zaczną chodzić od września. Tam się odbywają zajęcia adaptacyjno-językowe – nauka polskiego jest połączona z zajęciami praktycznymi. Dziękujemy Szkole Podstawowej nr 273 za to, że jest otwarta na takie inicjatywy i za darmo użycza nam sali na zajęcia.
Czy dziś jest wtorek?
Rano, przed zajęciami, chodzimy po ośrodku, pukamy do drzwi i zbieramy dzieciaczki. Musimy to robić – same nie przyjdą na umówioną godzinę. I to wcale nie dlatego, że brakuje im chęci, powód jest bardziej prozaiczny. Rodzice nie są w stanie przyswoić, jaki jest dzień tygodnia – dla nich wszystkie dni w ośrodku są takie same – i dlatego nie budzą dzieci w te nasze wtorki i czwartki.
Zajęcia w szkole to nie tylko lekcje polskiego, ale trzy godziny zajęć, nazwijmy je „przystosowawczych”, połączone z zabawą i ćwiczeniami. Wiadomo, że dzieci sześcioletnie nie potrafią się skupić na tak długo jak dorośli. Więc w elementy zabawy wplatamy naukę języka. Kiedy np. uczymy je o jedzeniu, przygotowujemy razem z nimi kanapki. Dzieciom bardzo się te zajęcia podobają, co traktujemy jako nasz sukces. Przed rozpoczęciem tego projektu bałam się, że może im się do końca nie podobać, że trzeba będzie je przekonywać przed każdym wyjściem do szkoły. Na szczęście nie ma żadnych problemów z frekwencją, dzieci bardzo chętnie chodzą do szkoły.
Z zajęć korzysta dwadzieścioro jeden dzieci od sześciu do dziewięciu lat, które jeszcze nigdy nie chodziły do szkoły. Najwięcej dzieciaczków mamy z rocznika 2003, czyli tych, które w tym roku powinny pójść do zerówki albo do pierwszej klasy. To one mają największe szanse na stuprocentową asymilację z dziećmi polskimi.
Maluchy zaczynają się otwierać, a Lizama się uśmiecha
Dzieci w ogóle nie znały języka, ale to nie był jedyny problem, który chcieliśmy rozwiązać. Przede wszystkim dzieci z ośrodka mają opóźniony rozwój społeczny i emocjonalny, nie potrafią pracować w grupie, nie potrafią się dzielić, są agresywne. Na tym polu widać bardzo duży postęp, dzieci zaczynają zupełnie inaczej się zachowywać. Nie jest to może jeszcze ideał, ale już widać znaczną poprawę. Wcześniej wybiegały na ulicę, w ogóle nas nie słuchały, a teraz potrafią na przykład spokojnie iść w parach. Niektóre dzieci nie potrafiły nawiązać kontaktu wzrokowego, nie reagowały na najprostsze polecenia, teraz – co prawda powoli – ale te złe przyzwyczajenia zaczynają znikać.
W grupie jest sześcioletnia dziewczynka, ma na imię Lizama. Jest śliczna jak laleczka, ale na początku nie było z nią żadnego kontaktu, na jej twarzy nie było widać żadnych emocji. Przez pierwszy miesiąc na nic nie reagowała, nic nie słyszała, nic nie mówiła. Ale w końcu zaczęła się otwierać i zauważyliśmy, że zaczęła robić miny – na jej buźce pojawia się teraz uśmiech, grymas, niezadowolenie… Coś, czego wcześniej nie było. Lizama potrafi podnieść rękę na zajęciach i odpowiedzieć na jakieś pytanie. Dla takich dzieci te zajęcia to prawdziwy przełom, dla nas to cud. To najlepsza nagroda za naszą pracę. Dzieci z ośrodka na pewno będą przeżywały jeszcze trudne sytuacje, kiedy od września usiądą w ławkach z polskimi uczniami, ale mam poczucie, że część tej przepaści kulturowej udało się nam zasypać. Był też chłopiec, którego mama skarżyła się, że nie chce myć zębów. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: po obejrzeniu filmu „Było sobie życie”, w którym zobaczył, jak bakterie drążą dziury w zębach, zaczął bez żadnych protestów myć zęby. Codziennie.
Postępy w znajomości języka są bardzo różne, ale dzieci w większości potrafią się już komunikować po polsku.
Siedem osób w pokoju
– Pani Margarita! Pani Margarita! – na korytarzu do Gosi podbiegają trzy dziewczynki i zaaferowane próbują jej coś powiedzieć. – Nie, teraz nie będzie zajęć na świetlicy, teraz rozmawiam z panią – tłumaczy spokojnie. Idziemy korytarzem ośrodka, po prawej i po lewej stronie drzwi do pokoi. Co chwila wychodzą w nich kobiety w chustach na głowach, a to z praniem, a to do kuchni, przygotować obiad. Przed każdymi drzwiami leży po kilka par butów, do środka wchodzi się na bosaka. Pytam się, dlaczego mówią na nią „Margarita”. – Gosia brzmi dla nich dziwnie, zwłaszcza, że kojarzą to imię z męskim: Gosza. Więc wołają na mnie: pani Margarita. W sumie, fajnie to brzmi – uśmiecha się.
W ośrodku mieszka około trzystu osób, są to rodziny wielodzietne, z czwórką-piątką dzieci. W pokoju, który ma mniej niż 20 metrów mieszka cała rodzina.
Wszystkie „mieszkania” wyglądają podobnie: stoją tam zazwyczaj dwa tapczany, szafa dzieląca przestrzeń, a za nią kolejne dwa tapczany. I w tych osiemnastu-dziewiętnastu metrach kwadratowych mieszka pięć, sześć, czasem siedem osób. Warunki są trudne. Łazienki i kuchnie są na korytarzu, oczywiście wspólne.
W tych trudnych warunkach mieszkają fantastyczni ludzie. Bo Czeczeni są bardzo gościnni, zawsze zapraszają na herbatę, chcą ugościć jak najlepiej potrafią. – Czasem dla nas może to wyglądać zabawnie – wyciągają z lodówki dosłownie wszystko co mają, a może to być na przykład kawałek kurczaka, kawałek chleba czy sera – mówi Gosia. – Mają naprawdę ogromne serca. Na koniec ramadanu jest wielkie święto i wtedy naprawdę można się przekonać, jak ważną sprawą jest dla nich gościna: raz z koleżanką przeszłam się pokojach i po trzecim ją rozbolał żołądek, a ja pękałam z przejedzenia. I chociaż inni też nas zapraszali, nie mogłyśmy zjeść już ani kęsa.
Ośrodek jak pułapka
Uchodźcy powinni przebywać w ośrodku pół roku, ale raczej zostają tu kilka lat, nawet cztery czy pięć. Nawet, jeśli dostaną decyzję, że mogą zostać w Polsce legalnie, często nie mają się gdzie wyprowadzić i wynajmują pokój w ośrodku. Dzieci czeczeńskie, jak tylko znajdą się na terenie Polski, mają obowiązek chodzić do szkoły. Niestety przez słabą znajomość języka, różnice kulturowe i zaniedbania edukacyjne, często są z nimi problemy. Jeśli dziecko idzie do pierwszej klasy, to jeszcze ma jakieś szanse, ale jak nastolatek trafia do gimnazjum, a nie zna języka, ma bardzo trudne przedmioty, do tego nie chodził przez kilka lat do szkoły, to bardzo trudno jest mu się odnaleźć w Polsce.
Dziewczynki, które towarzyszyły nam podczas spaceru po ośrodku, nie są zadowolone, że je zostawiamy przed drzwiami świetlicy. Jeszcze dobre parę minut wołają Gosię i proszą, żeby je wpuścić. O drugim projekcie realizowanym w ośrodku rozmawiam z Kingą i Agnieszką.
Nowe zajęcia od września
Agnieszka Kuc jest pedagogiem i będzie prowadziła zajęcia dla dzieci, Kinga Turkowska – koordynatorką projektu. – Mieliśmy już podobny program, ale nie był on tak profesjonalnie przygotowany jak teraz – zaczyna Kinga. – Wcześniej wolontariusze prowadzili zajęcia dla dzieci, ale za każdym razem robił to ktoś inny, dzieci nie mogły się z nimi bliżej związać i mieliśmy duże problemy z utrzymaniem dyscypliny. Teraz będą stałe grupy, z podziałem na dzieci młodsze i starsze. Zajęcia będą się odbywać od września do grudnia, cztery dni w tygodniu i będą trwać po cztery godziny. Po dwa dni zajęć dla dzieci 6-9 lat i 10-12. Oprócz tego raz w tygodniu odwiedzi nas terapeutka i będzie miała zajęcia z dziećmi, które potrzebują szczególnej pomocy.
Agnieszka jest z wykształcenia pedagogiem resocjalizacji. – Z dziećmi z innej kultury będę pracować pierwszy raz, więc i ja na pewno czegoś się od nich nauczę – mówi. Mam nadzieję, że to będą zajęcia, na których dzieci będą się uczyć poprzez zabawę. Będziemy ich uczyć o Polsce, o świętach, jakie mamy, o naszych zwyczajach i tym podobne, przydatne rzeczy. Chcemy raz w miesiącu przeprowadzać warsztaty kulturalne z przedstawicielami kultury polskiej i czeczeńskiej, na przykład wspólna kuchnia – polska i czeczeńska, albo pokaz tańców polskich i czeczeńskich.
Chodzi o to, żeby dzieciaki poznawały Polskę w przyjazny dla nich sposób, a nie tylko z książek. I żeby kiedyś poczuły, że tutaj są u siebie w domu.
Na zdjęciu od lewej: Kinga, Gosia, Agnieszka
Źródło: inf. własna ngo.pl