CAL to nie tylko stowarzyszenie działające w lokalu na Mazowieckiej, ale przede wszystkim metoda, którą kształcą agentów do zmian lokalnych. Czasem śmieją się, że są jak sekta, bo łączy ich specyficzny rodzaj porozumienia – otwartości na drugiego człowieka. Z ich programów edukacyjnych skorzystać mogą między innymi członkowie organizacji pozarządowych, lokalni liderzy, pracownicy OPS-ów czy instytucji kulturalnych.
Dawno, dawno temu… Tak właściwie można by zacząć opowieść o Stowarzyszeniu CAL. – Paweł Jordan, prezes Stowarzyszenia BORIS, stworzył ten program po spotkaniu ze mną. Zobaczył, że w Polsce dzieją się już takie rzeczy jak aktywność lokalna, chociaż wtedy nie do końca nawet funkcjonował u nas ten termin – wspomina Grażyna Gnatowska, dzisiaj wicreprezeska CAL-a, którą „swoi” nazywają matką chrzestną.
Był 1997, kiedy w BORIS-ie powstał program edukacyjny skupiający różne osoby ze społeczności lokalnych. Pilotażowa grupa osób przeszła wspólnie edukacyjną ścieżkę, podczas której rozmawiali o tym, jaką rolę pełni lider i kim właściwie jest animator. Próbowali postawić diagnozę lokalnej społeczności. Debatowali nad rolą wolontariatu, znaczeniu budowania partnerstw, wypracowywali standardy, które obowiązują do dzisiaj. – Z tego programu urodziło się duże ogólnopolskie stowarzyszenie, które istnieje już prawie dziesięć lat – wspomina pani Grażyna.
Animacja rozwoju
Stowarzyszenie CAL tworzy i realizuje programy edukacyjne wspierające aktywizację i rozwój różnych społeczności lokalnych. Zależy im przede wszystkim na animowaniu rozwoju – tchnięciu ducha w ludzi, instytucje, grupy, środowiska, społeczności lokalne. Nie tworzą nowych struktur, lecz działają w oparciu o partnerską współpracę z regionalnymi i lokalnymi instytucjami samorządowymi i organizacjami pozarządowymi.
Z czego skorzystają pracownicy lub wolontariusze organizacji pozarządowych czy instytucji samorządowych, pukając do ich drzwi? – Przede wszystkim z naszych cykli szkoleniowych, podczas których zapoznają się z metodą aktywizacji społeczności lokalnych – mówi Grażyna Gnatowska. – CAL uczy łączenia, współdziałania z wieloma organizacjami. Kształci animatorów, którzy dzięki nabytej wiedzy inspirują do zmian w danym środowisku: w gminie, dzielnicy, miejscowości. Uczą się tu także, jak skutecznie kierować procesem animacyjnym. CAL przygotowuje ich do świadomego nawiązywania więzi, łączenia ludzi we wspólne inicjatywy, które przeobrażają się w trwałe partnerstwa – dodaje. Od pracowników CAL-u, wśród których jest cała gama doświadczonych psychologów czy socjologów, uczestnicy szkoleń nie tylko poznają odpowiednie narzędzia wypracowanej metodyki, ale też przekonują się, jak ważne jest chociażby podstwowe słowo „dziękuję”, które, jak mówi Grażyna, zdziałać może cuda podczas pracy z grupą.
Teatr zwany CAL
Metoda CAL opiera się na kompleksowym wdrażaniu aktywizujących form pracy w środowisku (mapa potrzeb, samopomoc, strategia mobilizowania, partnerstwa, projekt animacyjny) i na ukierunkowaniu jej na rozwój społeczności lokalnych. – Najlepszym sposobem poznania tej metody jest zaś stworzenie grupy, w której znajdą się przedstawiciele Ośrodków Pomocy Społecznej, szkół, instytucji kultury, organizacji pozarządowych. Jednym słowem: różni aktorzy lokalnej sceny jakiegoś określonego terytorium – wylicza Grażyna Gnatowska. – Bardzo często zdarza, że przedstawiciele OPS-ów dopraszają do udziału w szkoleniach na przykład przedstawicieli organizacji pozarządowych. Na tym to właśnie polega, bo metoda CAL sprawdza się najlepiej, jeśli grupie znajdzie się jak najwięcej przedstawicieli reprezentujących różne organizacje – wyjaśnia.
Do szkoły czy na Akademię?
Swoje działania, pracownicy CAL-u realizują poprzez cztery główne programy: Centrum Aktywności Lokalnej – sieci CAL, Szkołę Animacji Społecznej, Aktywne Społeczności i Instytut im. Radlińskiej, w którym metodę CAL bada się naukowo, wręcz laboratoryjnie. Sporą popularnością cieszy się też niedawno utworzona Akademia Inicjatyw Sąsiedzkich.
– Czasami śmiejemy się, że my CAL-owicze to jak sekta, ponieważ łączy nas pewne charakterystyczne porozumienie, łączy nas ta idea, określone wartości, różne określenia, które składają się na słowo „animator” z prawdziwego zdarzenia.
Najtrudniejszy pierwszy krok
Pytam Grażynę Gnatowską, co jest najtrudniejsze w codziennej pracy CAL-owicza. Chwilę się zastanawia: – Myślę, że obszarów trudnych jest kilka. Dopiero kiedy zaczniemy świadomie prowadzić pracę animacyjną w danym środowisku, puzzle zaczynają układać się w całość – mówi. – Podstawową trudnością jest zrozumienie, że animator nie może brać wszystkiego na siebie. Jego zadaniem jest stworzenie podstaw współpracy i dalsze delegowanie zadań – mówi.
Podkreśla, że prawdziwą sztuką jest właśnie przechodzenie od roli lidera do animatora. – Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie grupę, z którą się pracuje, trzeba zostawić, a ludzie, których się na to odpowiednio nie przygotuje, mogą poczuć się porzuceni, osieroceni – wyjaśnia. – Trzeba w odpowiednim momencie zrobić odpowiednie cięcie – dodaje. Wspomina, że nauczyła się tego na własnym błędzie: – W 94 była na Ochocie inicjatywa Klub Miłośników Życia. Była to propozycja ludzi, którzy czuli się samotni, chcieli poznać sąsiadów, stworzyć taką grupę samopomocową. Już na samym początku zaznaczyłam, że nie będę prowadziła ich cały czas, niemniej jednak chyba zbyt szybko ich puściłam – wspomina. – Działałam wtedy bardziej intuicyjnie. Po mniej więcej dwóch miesiącach, od kiedy pozwoliłam Klubowi „żyć własnym życiem” inicjatywa upadła.
Kolejną trudnością jest też łączenie ludzi z różnych pokoleń, środowisk i wspólne inicjowanie wydarzeń, zanim jeszcze wypracuje się odpowiednią kulturę współpracy. O wiele łatwiej jest coś zdziałać, jeśli pracuje się z grupą, która ma już za sobą doświadczenia tego typu. – Jeśli to pierwszy raz, animator musi mieć świadomość, że tylko praca metodą stawiania małych kroczków może przynieść satysfakcjonujące efekty – mówi, podkreślając jednocześnie, że raz popełniony błąd może zaowocować brakiem chęci do dalszej współpracy danej społeczności przez bardzo długi okres.
Wczoraj, dziś, jutro
Dzieckiem Grażyny Gnatowskiej jest także ochocki Klub Osiedlowy SURMA, w którym od lat pracuje z lokalną społecznością. Pytana o projekt, który wspomina najmilej, zaczyna wyliczać: „Stara szafa”, „Pierwszy kroczek”, „Dzień Sąsiada”… – Moja praca zaskakuje mnie właściwie codziennie. Często jestem naprawdę zaskoczona samymi rozmowami z ludźmi i uświadamiam sobie, że jeśli sama miałabym wymyślać, jak tchnąć życie w SURMĘ, to pewnie połowa pomysłów byłaby nietrafiona. Ze szczególnym chyba sentymentem wspominam projekt „Moje osiedle wczoraj, dziś i jutro”. Wszystko zaczęło się od inicjatywy młodzieży, która chciała założyć osiedlową gazetkę – wspomina i dodaje: – Już samo to mnie zdziwiło, bo przecież mogliby to zrobić we własnych szkołach. Ale oni chcieli taką bez dyrektorskiej cenzury. Co więcej – sami zaproponowali, by do jej tworzenia zaprosić osoby starsze. Jedna z mieszkanek bloku napisała artykuł o tym, jak osiedle wyglądało w latach 50. I tak machina ruszyła. Gazetka rozeszła się natychmiast, a kolejne egzemplarze „dodrukowywali” na ksero. Był festyn, spotkania, rozmowy, historia sama unosiła się w powietrzu…
Obok niej w CAL-u pracują tacy sami pasjonaci – pasjonaci drugiego człowieka. I tą pasją zarażają w całej Polsce, bo choć ośrodek „fizycznie” stoi w stolicy, to siatkowicze czyhają wszędzie.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)