Kilkanaście osób – jako stowarzyszenie działają od początku 2007 roku, ale każde z nich od lat realizuje się w przestrzeni sztuki i kultury. Znają się z offowych teatrów, warsztatów – z tych spotkań działań narodził się pomysł stworzenia wspólnej inicjatywy. Dziś warszawskie Stowarzyszenie Praktyków Kultury to rozpędzona, kolorowa lokomotywa pełna dobrych praktyk.
Umiejętności przeciw wykluczeniu
Dwa słowa klucze przychodzące na myśl w przypadku Praktyków to
umiejętności i wykluczenie. Pierwsze – są tym, czym animator
może podzielić się na wstępie, z czym przychodzi do grupy i co
sprawia, że dzieci z praskich podwórek, nastolatki z ośrodka
wychowawczego czy dzieci uchodźców przyłączają się do nich. „W
naszej pracy sięgamy po narzędzia teatru, tańca i muzyki. Najpierw
wyciągamy szczudła a dopiero potem idziemy dalej” – mówi Daniel
Brzeziński. Tym, czemu stają na drodze, jest wykluczenie społeczne,
wykluczenie z kultury - obecne, paradoksalnie, nie tylko poza
granicami wielkich miast, ale często w samym centrum.
Wyraźnie pokazują to dwa realizowane obecnie w ramach
Stowarzyszenia projekty. W pierwszym biorą udział młode mieszkanki
Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego w
Warszawie-Falenicy, w drugim – młodzi Czeczeni, w większości –
mieszkańcy warszawskiego ośrodka dla uchodźców. „Stworzyliśmy
Stowarzyszenie z potrzeby wolności w realizowaniu naszych pomysłów.
Przyświeca nam idea propagowania kultury czynnej oraz wrażliwości
społecznej. Animacja kultury jest dziedziną stosunkowo młodą, która
wymaga otwartości umysłu i elastycznej postawy. Wciąż jesteśmy
zmuszeni szukać nowych rozwiązań i sposobów wprowadzania ich w
życie. SPK daje nam możliwość dojrzewania wraz z kolejnymi
wyzwaniami, jakie przed sobą stawiamy” – mówią o sobie
Praktycy.
Chodzi o budowanie wspólnoty
Uchodźcy z Kaukazu mieszkają w dwudziestu z dwudziestu jeden
państwowych ośrodków dla uchodźców w Polsce. Ośrodki wyglądają
często podobnie – szary blok, na oknach butelki z mlekiem a na
schodach, korytarzach i w pokojach – dzieci. Jest ich mnóstwo – z
Czeczenii uciekają całe wielodzietne rodziny, kolejne maluchy rodzą
się w Polsce, gdzie ich rodzice czekają na status uchodźcy lub
(najczęściej) przygotowują się do dalszej drogi na zachód – za
pracą, mieszkaniem, rodziną której już udało się jakoś urządzić.
Tym, co spaja i umacnia rozpędzone wojną społeczeństwo, jest język
(w którym jednak, choć mówią prawie wszyscy, niewielu potrafi pisać
tak, jak po rosyjsku) oraz taniec. Na obczyźnie podwójny wysiłek
musi być włożony w to, by nie doszło do wygaśnięcia tożsamości, by
kultura mogła przetrwać.
W tym wszystkim muszą odnaleźć się dzieci – z jednej strony
wrośnięte w narodową kulturę, z drugiej – chodzące do polskich
szkół, uczące się (często z trudem i zbyt wolno jak na wymogi
szkoły) nowego języka. I druga strona medalu – ich polscy koledzy
reagujący z niechęcią, jeśli nie wrogością, nauczyciele nie
potrafiący z nimi pracować. Stowarzyszenie Praktyków Kultury
powołało do życia projekt „Cafe Kaukaz” niejako w odpowiedzi na
luki po obu stronach. „W procesie edukacji istotne jest rozbudzenie
ciekawości, chęci poznania tego, co znajduje sie poza czterema
murami „własnego domu”, uwrażliwienie na problemy innych. Naszym
zdaniem nowoczesne społeczeństwo otwarte potrzebuje osób nie tyle
tolerancyjnych, ile szukających płaszczyzny porozumienia z
„innym”. Nie chodzi bowiem jedynie o przyzwolenie na
odmienność, ale o budowanie wspólnoty” – mówią Katarzyna Regulska i
Daniel Brzeziński, koordynatorzy tego projektu.
Emkal znaczy wielbłąd
Zadanie wydawałoby się – co najmniej szalone: polscy animatorzy
wchodzą w środowisko uchodźców czeczeńskich, mieszkających w
ośrodku na warszawskich Bielanach i razem z ich dziećmi
przygotowują spektakl oparty na tradycyjnej czeczeńskiej baśni.
Dzieci grają po polsku i czeczeńsku. Projekt obejmuje również
wystawę fotografii Jana Brykczyńskiego z komentarzem Agnieszki
Wójcińskiej pt. Niewidzialni (na temat losów uchodźców z
Czeczenii), warsztaty tańca prowadzone przez tancerzy kaukaskich
oraz spotkanie na temat kultury i historii Kaukazu z udziałem
artystów i badaczy.
Jednak na początku mowa jest głównie o zabawie – ubiegłe wakacje
Praktycy spędzają m.in. ucząc bielańskie dzieci chodzenia na
szczudłach. Potem z tej w miarę stałej grupy dzieci biorących
udział w spotkaniach klaruje się zespól teatralny. Część z nich to
mieszkańcy Bielan, kilkoro mieszka już poza ośrodkiem – tak jak
czwórka rodzeństwa, których mama od początku bardzo wspiera
projekt. Szyje kostiumy, podczas wspólnego wyjazdu warsztatowego
gotuje, a gdy trzeba – pokrzykuje po czeczeńsku, co czasem jest
jedynym sposobem opanowania żywiołu. Później do pomocy włączy się
wujek jednego z chłopców – w ten sposób projekt nabiera nowego
wymiaru. Już nie tylko organizuje dzieciom czas, ale dorosłym
pokazuje możliwe drogi działania na polu ich własnej kultury.
Integracja i aktywizacja musi odnosić się nie tylko do
najmłodszych, ale również – do ich rodziców.
Powstaje spektakl „Opowieści z Doliny Terek” na podstawie
tradycyjnej czeczeńskiej legendy. Początkowo dzieci na scenie czują
się co najmniej niepewnie – grają za zrobionymi własnoręcznie
maskami, są jak pojawiające się i znikające figury. Teatr to dla
nich przestrzeń obca – zupełnie inaczej niż tradycyjny taniec
czeczeński, którym kończy się spektakl. Ten jest żywiołowy,
nieśmiałość i napięcie znikają w nim w jednej chwili. Dziś, po
wielokrotnym graniu spektaklu, mali aktorzy są nie do poznania - na
scenie skupieni, ale i swobodniejsi. Daniel Brzeziński śmieje się:
„My nie rozumiemy prawie nic po czeczeńsku, ale wyłapujemy już
pojedyncze słowa. Wiemy, że „emkal” to „wielbłąd”, bo dzieciaki
często myliły się w tym miejscu, mówiąc właśnie o wielbłądzie,
zamiast o koniu, jak faktycznie było w treści bajki”.
Ogromne znaczenie ma tu publiczność. Są nią Polacy i Czeczeni.
Spektakl miał swoją premierę w grudniu 2008 r. w warszawskim
Centrum Kultury Łowicka, teraz jeździ po Polsce. Odwiedził ośrodki
dla uchodźców na Lubelszczyźnie, wystąpi podczas Spotkań
Teatralnych w Teremiskach i w czasie festiwalu Wioska Teatralna w
Węgajtach. Przede wszystkim jednak będzie pokazywany w polskich
szkołach, w których uczą się dzieci czeczeńskie. „Jednym z
najlepszych sposobów walki z wykluczeniami i patologiami są
działania w sferze kultury. Aktywne uczestnictwo w kulturze
sprawia, że nawiązanie dialogu staje się możliwe. Ważne jest też
dla nas zwrócenie za pomocą tych działań uwagi opinii publicznej na
możliwość ograniczania negatywnych aspektów związanych z integracją
uchodźców” - mówią Praktycy. To działanie „do zewnątrz” uzupełniane
jest warsztatami kompetencji międzykulturowych z uczniami oraz
nauczycielami takich szkół.
Ćmy i kołysanki
Pomysł brzmi zadziwiająco prosto: poprowadzić z grupą dziewczyn
warsztaty śpiewu. Jeśli jednak dodać do tego, że dziewczyny są
mieszkankami Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego w
Warszawie-Falenicy, a piosenki, których się uczą, to tradycyjne
pieśni polskie śpiewane tzw. białym głosem – widać wyzwanie. Lena
Rogowska, autorka projektu „Ćmy i kołysanki” wspomina: „Praca szła
początkowo opornie. Przez kilka pierwszych miesięcy było naprawdę
ciężko, dziewczyny wygłupiały się, odrzucały te pieśni. Jednak z
czasem zaczęły się w to coraz bardziej angażować”. Efekty swojej
pracy dziewczyny zaprezentowały podczas koncertu plenerowego,
powstał również film dokumentujący przygotowania.
Trudno w tym momencie nie zadać sobie pytania o ten szczególny
rodzaj prawa, jakie nadaje sobie animator decydując się na wejście
z danym działaniem w konkretną grupę – prawa do stanowienia o tym,
co według niego dla tej grupy będzie dobre, choć budzić może jej
opór czy początkową niechęć. Lena nie ma tu wątpliwości: „Muszę
mieć pewność, że dostęp do tej kultury – „kultury wyższej”, który
proponuję dziewczynom, jest wart ich i mojego wysiłku. Wierzę w
sens powolnego, stopniowego przełamywania ich oporu bo istnieje we
mnie głębokie przekonanie o tym, że pewne wartości, kategorie,
pewna wiedza o kulturze jest niezbędna do pełnego w niej
uczestnictwa. Dziewczyny mają w tym ogromne braki. Zajęcia, śpiew,
spotkanie z tym, co początkowe obce i śmieszne, pomagają im
przełamywać opór, otwierać się coraz bardziej. To ma również
działanie terapeutyczne”. Jedna z dziewcząt powiedziała kiedyś „Te
pieśni są brzydkie, ale kiedy je się śpiewa, to chce się
płakać”.
Ordonka w rytmie rap
Praca nad „Ćmami i kołysankami” sprowokowała kolejne zadania.
Teraz dziewczyny z Falenicy biorą udział w pięciomiesięcznych
warsztatach wokalno-tanecznych. 6 czerwca – premiera musicalu.
Projekt „Błękitny Express” to chęć połączenia kultury muzycznej
międzywojnia i współczesności. Tango i przedwojenne piosenki pod
patronatem Ordonki spotykają się tu z hip-hopem, beatboxem i tańcem
współczesnym. Wszystko po to, by ukazać uniwersalność języka
sceny – tańca i śpiewu, który zdolny jest przenikać granice
stylistyk i epok. Ale znów trzeba sięgnąć głębiej – kolejny raz
podopieczne Leny sięgają w przestrzenie dotąd dla nich niedostępne.
Śpiewają „Piosenkę o zgubionym sercu”, ćwiczą kroki tanga, a
rapując – sięgają po stylistykę do tej pory sobie bliższą. Przy
jednej okazji poznają kulturę polskiego Międzywojnia i słuchają
innego niż zazwyczaj języka opowiadania o uczuciach. W czasie
ćwiczeń rapują… Norwida i teksty śpiewane przez Ordonkę.
Stara prawda
Jedną z najważniejszych lekcji, jaką ze swych działań wyciągnęli
animatorzy ze Stowarzyszenia Praktyków Kultury jest ta
mówiąca o cierpliwości i pokorze. Nigdy nie wiadomo czy cel, który
się założy czy „wpisze we wniosku” uda się osiągnąć – porażki są tu
więcej niż pouczające. „Pokazują, że nie da się przewidzieć finału
i nie o niego w gruncie rzeczy chodzi. Sam proces dochodzenia do
niego, ze wszystkimi momentami uniesień i zwątpienia jest tu
najistotniejszy, zarówno dla nas, jak i osób, z którymi się w tych
działaniach spotykamy” – mówi David Sypniewski. Opór czasami
okazuje się być nie do przełamania, ale wnioski płynące z takiej
lekcji są nie do przecenienia. Mogą stanowić silny punkt odbicia.
„Nie wyobrażamy sobie zatrzymania się w połowie drogi” -
podkreślają Praktycy.
Źródło: inf. własna