Konsultacje społeczne Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Łodzi od jakiegoś czasu wzbudzają szczególne zainteresowanie. Między innymi dlatego, że proces dialogu z mieszkańcami od samego początku pozostawia wiele do życzenia.
Studium – przyszłość Łodzi
Miasto Łódź konsultuje z mieszkańcami Studium uwarunkowań - najważniejszy dokument planistyczny w mieście. Wyznaczy on tereny pod inwestycje, wskaże obszary chronione, określi rozwój polityki transportowej i budowlanej, wskaże drogi rozwoju miasta. Pierwsza wersja projektu dostępna była w wakacje ubiegłego roku. Wtedy też mieszkańcy mogli składać do niego swoje uwagi. Drugim etapem konsultacji miała być debata publiczna, oparta na nowej wersji dokumentu, z wcześniej wprowadzonymi zmianami. Jej termin wyznaczono na dwa dni przed wigilią.
Bez entuzjazmu
Wybierając się na debatę poświęconą studium zastanawiało mnie wiele kwestii. Oprócz niezwykle kontrowersyjnej treści dokumentu planistycznego, najbardziej chyba sam proces przebiegu konsultacji. Czyli to, jak władza rozmawiać będzie z mieszkańcami. W jaki sposób przedstawi strategię dla miasta, jak moderować będzie dyskusję, na ile brać będzie pod uwagę zgłaszane postulaty, jak wytłumaczy zasady składania uwag do studium. Moje oczekiwania w tym względzie nie były jednak wygórowane. Wszystko wskazywało na to, że konsultacje studium są przeprowadzone tylko dlatego, że takie są wymogi ustawowe. Spotkanie było zupełnie niewypromowane (informacji o nim nie było nawet na stronie Urzędu Miasta), organizowane nie dość, że w terminie przed samą wigilią, to jeszcze w godzinach pracy (godz. 15ta). Do mieszkańców nie trafił żaden program spotkania, ani regulamin prowadzonych rozmów. Ludzie przychodzili więc „w ciemno”. Mało tego, najnowsza wersja dokumentu (studium ma kilkaset stron) wyłożona została do publicznego wglądu pięć dni przed debatą. Próżno było więc liczyć, że łodzianie w tak napiętym, przedświątecznym czasie zapoznają się dokładnie, z tym niełatwym przecież dokumentem i żwawo pędzić będą do bram Urzędu Miasta, by wziąć udział w dyskusji.
Każdy może zapytać
Jak się jednak okazało, tego dnia sala urzędu była niemal pełna. Około 80 osób przyjechało by wziąć udział w konsultacjach społecznych. Sam zająłem miejsce i zapoznałem się z materiałami informacyjnymi. Na recepcji otrzymałem również formularz do zgłaszania pytań. Mogłem zamieścić na nim każdą uwagę dot. tematu dyskusji, zgłosić prowadzącym i czekać na przydzielenie głosu. W oczy rzucił mi się pogrubiony napis – „głos zabrany w dyskusji nie jest traktowany jako uwaga do studium….”. Czy to oznacza, że cokolwiek nie powiem, nie ma szansy wpłynąć na treść dokumentu? - pomyślałem.
Spotkanie prowadził Dyrektor Miejskiej Pracowni Urbanistycznej – Krzysztof Bednarak. Jako pierwszy głos zabrał Prezydent Kropiwnicki. Mówił, że spotkanie jest przewidziane prawem i władza musi przywiązywać do niego wagę. Wskazał rząd ławek z urzędnikami i specjalistami z Urzędu Miasta Łodzi – to oni mieli odpowiadać na pytania i zapewniać słuchaczy o nieskazitelności studium. Sam uprzedził również obecnych, że niedługo prawdopodobnie opuści salę, jak też się stało.
Panie Bald, ale o co chodzi?
Do mikrofonu podszedł Kazimierz Bald - autor nowego studium. Opowiadał o zawartości tego strategicznego dla miasta dokumentu. To już drugi raz w ciągu czterech dni, kiedy miałem okazję oglądać prezentację autora studium. Teraz, podobnie jak za pierwszym razem, nie zrozumiałem zbyt wiele. Nie mając zaawansowanej wiedzy nt. architektury i urbanistyki, nie byłem w stanie wiele z tej prezentacji „wyciągnąć”. Ciężko było mi również odnieść się do fachowych map i zestawień tabelarycznych, które w połączeniu ze specyficznym urzędniczym przekazem wprowadziły raczej mętlik w mojej głowie niż wyjaśniły cokolwiek. Dowiedziałem się, że nowe studium to dokument „na miarę wyzwań i realiów”, usłyszałem o konieczności stworzenia dogodnych warunków dla inwestorów, bo to stymuluje rozwój miasta.
Przyszedł czas na dyskusję. Ludzie składali swoje kartki z pytaniami i proszeni byli na mównicę. Pierwsza głos zabrała Pani Janina i zapytała – Jaki jest plan zagospodarowania przestrzennego ogrodu na ul. Elektronowej 8a?. Na Sali zapadła cisza. Po chwili, usłyszała - studium nie odnosi się do każdej działki, więc trudno się ustosunkować. Podobną informację otrzymało kilka kolejnych osób pytających o przeznaczenie ich działek i nieruchomości. Widzieliśmy dyskusję, w której masa pytań dotyczyła problemów indywidualnych, a nie spraw nawiązujących do wizji czy strategii rozwoju całego miasta. Ludzie przyjechali do urzędu miasta nie tylko nieświadomi tego ile czasu potrwa spotkanie, według jakich zasad będzie prowadzone, ale przede wszystkim, na jakiego rodzaju pytania mogą uzyskać odpowiedź.
Odpowiedzi bez odpowiedzi
Pytania o całokształt miasta jednak padały. Mirosław Wiśniewski, autor obecnie obowiązującego studium, przedstawił zarzuty wobec zwiększenia objętości terytorialnej Łodzi, które przewiduje nowe studium. Uznał takie posunięcie za niebezpieczne, gdyż Łódź cały czas nie ma pomysłów i środków na wykorzystanie tego co ma, w tym podupadającej przestrzeni śródmiejskiej. Autorom zabrakło wyobraźni co do potrzeb miasta – powiedział. Jakub Polewski z Fundacji Ulicy Piotrkowskiej miał wątpliwość, dlaczego autorzy studium piszą o rozwoju zrównoważonego transportu, proponując jednocześnie cztery obwodnice wprowadzające dodatkowych ruch samochodowy w centrum. Pytał również o komunikację tramwajową, która według wrześniowej wersji studium miała być znacznie zredukowana. Teraz na mapach widać tylko stan obecny, czy to znaczy, że autorzy studium nie planują żadnych zmian dla systemu tramwajowego w przyszłości – zapytał. Kazimierz Bald przekonywał, że musiało wyniknąć pewne nieporozumienie. - My nigdy nie proponowaliśmy likwidacji większości linii tramwajowych w mieście – zapewnił. Dodał również, iż nie warto zapisywać w studium nowych fragmentów tras tramwajowych. Miasto, niezależnie od zapisów studium powinno sporządzać program rozwoju komunikacji publicznej i na jego podstawie sporządzać strategie jej rozwoju – zakończył. Innego zdania był Jarosław Ogrodowski ze stowarzyszenia Fabrykancka. – Gdzie jak nie w studium powinny się znaleźć założenia polityki transportowej, w tym również, komunikacji tramwajowej? – kontynuował wątek. Na to, jak i kilka innych pytań odpowiedzi nie usłyszał. Urzędnicy jeśli odpowiadali, nie udzielali odpowiedzi na pytania. W ich wypowiedziach było mnóstwo nowomowy, oraz okrężnych interpretacji nie dających zainteresowanym konkretnego obrazu sprawy.
Czy można było zrobić to inaczej?
Kiedy rozpoczynała się piąta godzina spotkania, wyszedłem z sali. Na swoją kolejkę czekała jeszcze blisko połowa zgłoszonych do dyskusji osób. Towarzystwo dotrzymywali im już jedynie sami urzędnicy. Sam, zastanawiałem się czy nie można było zorganizować tych konsultacji inaczej. Nasuwały się pytania, dlaczego dyskusji o tak trudnym dokumencie nie podzielono na kilka spotkań z podziałem na tematy? Czemu nie zorganizowano debat na osiedlach i nie poświęcono ich np. poszczególnym częściom miasta? Dlaczego nikt nie zdecydował się przybliżyć treści studium mieszkańcom, otwierając chociażby punkt informacyjny poświęcony temu dokumentowi? Propozycji rozwiązań dla konsultacji mogło być wiele. Tak jak wiele jest metod partycypacji społecznej na całym świecie, tak i tu można by znaleźć przynajmniej kilka propozycji. Ale nikt ich nie szukał. Chociażby dlatego, że ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym, choć oczywiście nie zabraniała ich wprowadzenia, nie wymuszała organizacji czegoś bardziej wymagającego, niż zwykła debata.
Inne miasta już wiedzą
Dla dobra obywatela
Wiele miast w Polsce już wie, że dialog społeczny z mieszkańcami jest konieczny. Prowadzi się go przeróżnymi sposobami od: warsztatów projektowych, grup fokusowych, sondaży deliberatywnych, badań ankietowych, przez nowe techniki informatyczne, po wiele, wiele innych metod. Władze robią to, bo przynoszą on korzyść. Nie tylko w postaci lepszego wydatkowania środków publicznych (skonsultowany projekt bardziej odpowiada potrzebom mieszkańców), ale przede wszystkim uczy ludzi demokracji i poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne. To z kolei przekłada się na zadowolenie mieszkańców z życia w swoim otoczeniu i przywiązanie do miasta. A zadowoleni obywatele niechętnie opuszczają miejsce swojego zamieszkania. Zyskiwać może na tym chociażby budżet miejski, gdyż dzięki temu mieszkańcy zapewniają mu stałe wpływy z podatków lokalnych. Aby jednak rozwijać mechanizm konsultacji w Łodzi, trzeba mieć do tego chęci. I muszą mieć je również, a może przede wszystkim, urzędnicy. Chęci działania dla dobra mieszkańców, chęci poznania ich potrzeb i oczekiwań. Tego niestety, póki co, w Łodzi nie widać.
Prosząc o zbyt wiele
Na około tydzień przed debatą przesłałem do Miejskiej Pracowni Urbanistycznej (organizatora) informację, iż przeprowadzę podczas konsultacji społecznych badania ankietowe wśród uczestników. Chciałem poznać zdanie ludzi na temat dialogu społecznego, zapytać o znajomość tematu, dowiedzieć się innych propozycji na konsultowanie takiego dokumentu jak studium. Wyniki chciałem przekazać również urzędnikom, aby dowiedzieli w jaki sposób można udoskonalać konsultacje, by te odpowiadały na potrzeby mieszkańców. Odpowiedź otrzymałem półtorej godziny (sic!) przed debatą, wraz z informacją, iż W związku z brakiem podstawowych informacji o charakterze i celu ankiety nie widzę możliwości przeprowadzenia przez Pana wnioskowanej ankiety….
Zdziwiło mnie to o tyle, gdyż treść ankiety wysłałem wraz z mailem. Skąd więc nagle brak informacji o jej charakterze? No cóż, czytałem dalej - Proszę o kontakt w tej sprawie z rzecznikiem prasowym Prezydenta. Zadzwoniłem więc do rzecznika. Ten zdziwił się, że ktoś wskazuje jego jako osobę odpowiedzialną w tej sprawie. Zapewnił jednak, że dowie się o co chodzi. Dowiedział się. Dyrekcja Miejskiej Pracowni Urbanistycznej zabroniła. Na pocieszenie usłyszałem tylko - Gdyby wysłał Pan ankietę miesiąc przed debatą na pewno udałoby się coś zrobić. Mimo szczerych chęci ciężko by mi było, gdyż informacja o debacie zawisła na stronie MPU 1 grudnia, czyli na 21 dni, przed wydarzeniem. Swoją drogą, zgodnie z ustawowym minimum…
Cały przypadek, może jest błahy, ale pokazuje, że jednostce prowadzącej konsultacje społeczne obojętne są potrzeby i opinie osób, dla których konsultacje prowadzi. Jeśli tak jest, próżno jest liczyć na chęć znalezienia wspólnej płaszczyzny porozumienia. Chyba najwyższy czas zmienić podejście i uczyć się od innych.
Źródło: inf. własna lodzkie.ngo.pl