Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Fundacja Ostoja z Opoczna od wielu lat udowadnia, że „ostoja” w nazwie to nie tylko dobrze brzmiące słowo. Trudno sobie dziś wyobrazić, jak wyglądałaby sytuacja wielu osób w Opocznie i jego okolicach, gdyby nie praca fundacji. Cieszymy się, że Centrum KLUCZ mogło dołożyć swoją cegiełkę do realizacji ich ambitnych planów. Rozmowa z Agnieszką Sobol, prezes Fundacji oraz Małgorzatą Pasterczyk, wolontariuszką.
Fundacja Ostoja im. Siostry Klaryski Stanisławy z Opoczna od wielu lat udowadnia, że „ostoja” w nazwie to nie tylko dobrze brzmiące słowo. Trudno sobie dziś wyobrazić, jak wyglądałaby sytuacja wielu osób w Opocznie i jego okolicach, gdyby nie otwartość, przedsiębiorczość i gotowość do pomocy osób, które w pracują w fundacji.
Reklama
Cieszymy się, że Centrum KLUCZ mogło dołożyć swoją cegiełkę do realizacji ich ambitnych planów. O tym, jak jest ważna i jak to się dzieje, że biznes społeczny fundacji rośnie jak na drożdżach, rozmawiałyśmy z Agnieszką Sobol, prezes Fundacji oraz Małgorzatą Pasterczyk, wolontariuszką. Rozmawiałyśmy, nomen omen, przy pysznym cieście drożdżowym, jednym z pokazowych produktów sprzedawanych przez Fundację :)
Aleksandra Podkońska: – Od kiedy działa Fundacja Ostoja i jak to się stało, że powstała?
Agnieszka Sobol: – Od 1998 r. pracowałam w Stowarzyszeniu działającym na rzecz osób niepełnosprawnych, w ramach którego działały Warsztaty Terapii Zajęciowej. W statucie stowarzyszenia nie było zapisu dotyczącego pomocy osobom w trudnej sytuacji życiowej, a chcieliśmy otworzyć Magazyn Żywności. Wpadłyśmy z koleżanką na taki pomysł, że założymy fundację, która będzie działała na rzecz osób niepełnosprawnych, w trudnej sytuacji życiowej, uzależnionych, opuszczających zakłady karne. Fundacja została założona w 2004 r. i od tej pory wszystkie te cele realizujemy.
Współpracujemy z sądem, kierowane są do nas na odbycie kary osoby, które coś „przeskrobały”. Od 2005 r. prowadzimy Magazyn Żywności, od 2006 r. Środowiskowy Dom Samopomocy (ŚDS). W międzyczasie, ponieważ potrzebne były środki finansowe, uruchomiłyśmy działalność gospodarczą. Jest to Jadłodajnia i punkt gastronomiczny w szpitalu. A w tej chwili, dzięki wsparciu z INSPRO, otworzyłyśmy kolejny punkt gastronomiczny przy ulicy Piotrkowskiej w Opocznie – „Opoczyńską Pyzę”.
Kto zakładał fundację?
A.S.: – Fundatorami, oprócz mnie, są moi przyjaciele, znajomi, pracownicy telewizji lokalnej, z którymi współpracujemy od 2000 r.
W jaki sposób pozyskałyście takich partnerów do działań społecznych?
A.S.: – Razem z koleżanką przedstawiłyśmy nasze plany i pomysły dotyczące działalności fundacji. Zyskały one aprobatę wszystkich. Następnie wspólnie opracowaliśmy statut i rozpoczęliśmy procedury rejestracyjne. Dzięki współpracy z telewizją i prasą lokalną organizowaliśmy różnego rodzaju festyny, festiwale, akcje społeczne. Ludzie mogli poznać osoby niepełnosprawne i je zaakceptować.
Pierwszym celem statutowym, jaki realizowała i nadal realizuje fundacja, jest prowadzenie Magazynu Żywności Unijnej. Obejmujemy opieką 6000 najuboższych mieszkańców powiatu opoczyńskiego. A dzięki wsparciu fundatorów oraz władz lokalnych, w roku 2006 powstał z inicjatywy fundacji Środowiskowy Dom Samopomocy.
Opowiedzcie proszę o nim. Kim są osoby, które spędzają tutaj czas?
A.S.: – Nasz dom przeznaczony jest dla osób ze wszelkimi typami schorzeń, także dla osób starszych. W tej chwili mamy 45 uczestników i nie narzekamy na brak zainteresowania. Jest coraz więcej osób po udarach, wylewach, które potrzebują tego rodzaju aktywności, jakie tutaj zapewniamy.
Bardzo ważne jest to, że mamy świetny zespół. To młode otwarte, wykształcone osoby, które lubią swoją pracę, bardzo dbają o swoich podopiecznych, nie tylko w godzinach pracy. Chodzą z podopiecznymi do lekarza, stomatologa, pomagają załatwiać urzędowe sprawy.
Przykładem pomocy oraz zaangażowania naszej kadry jest historia podopiecznego. Chłopak w młodości doświadczył traumatycznego przeżycia, był świadkiem gwałtu oraz morderstwa na własnej matce, którego dopuścił się jego rodzony brat. To wydarzenie spowodowało w nim ogromną traumę, zamknięcie w sobie, postępujące problemy ze wzrokiem. Dzięki pomocy opiekunów miał możliwość przejścia skomplikowanych zabiegów, które poprawiły jego wzrok. A nasza codzienna praca nad jego psychiką zaowocowała tym, że dziś czuje się znacznie lepiej. Do pracy z osobami niepełnosprawnymi trzeba mieć nie tylko kwalifikacje, predyspozycje, ale przede wszystkim dobre serce. Nie każdy się do tego nadaje. Jestem pełna podziwu i uznania dla pracowników Środowiskowego Domu.
Małgorzata Pasterczyk: – Jeżeli widzą, że u któregoś naszego podopiecznego coś jest nie tak, to od razu interweniują. Ja jestem tutaj trzeci rok i widzę, jak oni angażują się w ich życie, sama mam poczucie, że żyję ich życiem. Jak ktoś ma problem, to w domu też się myśli, co zrobić, żeby mu pomóc.
A.S.: – Miałyśmy nawet taki przypadek, że pisałyśmy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To było małżeństwo, obydwoje chorzy, brali kredyty, leczyli się, ratowali. Mąż umarł, żona była bardzo zadłużona, zrozpaczona, nie chciała już dłużej żyć. Najpierw dałyśmy jej żywność, ale nie wiedziałam, co zrobić, żeby dać jej jeszcze jakąś nadzieję. Nikt jej nie chciał pomóc i wpadłam na pomysł, że napiszemy do prezydenta, dowiemy się, co można zrobić. Dwa miesiące nie było odpowiedzi, aż w końcu sekretarz prezydenta nam odpisał, podał odpowiednie przepisy, gdzie należy się udać, co trzeba zrobić. I udało się pomóc tej kobiecie, chociaż ja w ogóle nie wierzyłam, że to się uda, nie chciałam tylko, żeby się zupełnie załamała.
Jesteście wieloma instytucjami w jednej instytucji, bo i trochę kurator, i trochę sąd, policja i pomoc społeczna, wsparcie materialne, psychologiczne… Realizujecie swoje działania na coraz większą skalę, wchodząc także w rolę przedsiębiorstwa. Wiele organizacji nawet nie myśli, aby iść tą drogą, a u was to się rozwija od wielu lat. Skąd wziął się ten pomysł?
A.S.: – W pierwszych latach naszej działalności miałyśmy bardzo dużą pomoc od darczyńców biznesowych, ale w międzyczasie powstało dużo nowych organizacji, które też takiego wsparcia potrzebują. My mamy kilku stałych darczyńców biznesowych, którzy nas od początku wspierają i są wręcz naszymi przyjaciółmi, ale jest głupio chodzić, prosić. Lepiej jest samemu zarobić i cieszyć się z tych pieniędzy.
Czyli chodzi o taki komfort i niezależność finansową. A dlaczego zdecydowałyście się akurat na jadłodajnię?
A.S.: – Może dlatego, że organizowałyśmy bardzo dużo bali charytatywnych i same przygotowywałyśmy na nie posiłki. Weszłyśmy we wprawę, to nam sprawiało przyjemność. Pojawiła się możliwość pozyskania sali w podziemiu kościoła i wtedy zdecydowałyśmy się na jadłodajnię. Wtedy jeszcze brakowało takich usług na rynku. Dopiero potem zaczęły powstawać kolejne takie miejsca.
I to wtedy rozpoczęła się też współpraca z proboszczem?
A.S.: – Tak. Wcześniej nasze biuro znajdowało się w Domu Kultury. Gdy przyszłyśmy do księdza, przyjął nas bardzo miło. Najpierw miałyśmy biuro na plebanii, a potem udostępnił nam pomieszczenia na dole kościoła. Zbudowałyśmy tam taką wiejską chatę i zaczęłyśmy od organizowania spotkań dla społeczności lokalnej. Gdy były jakieś popularne imieniny, to zapraszałyśmy na przykład Anny, wręczałyśmy drobne upominki wykonane przez uczestników zajęć w ŚDS. Przy jakiś innych okazjach, uroczystościach kościelnych organizowałyśmy festyny parafialne. Powoli wkradałyśmy się w łaski parafian.
Organizujemy dwa razy w roku badania mammograficzne, przyjeżdża do nas mammobus z Łodzi. Były badania słuchu, wzroku, krwi. Na dole działa też ośrodek działań integracyjnych, popołudniami spotykają się tam osoby niepełnosprawne. Malują, są zajęcia z muzykiem. Raz na jakiś czas prezentują się na uroczystościach w kościele, na przykład śpiewają kolędy, prezentują ozdoby, które wykonują z okazji świąt.
M.P.: – Organizujemy kiermasz świąteczny przed kościołem, sprzedajemy prace naszych podopiecznych, a zysk przeznaczony jest na ich letni wypoczynek.
Czyli u podstaw waszego stylu działania jest to, żeby najpierw dużo od siebie dać, przekonać w ten sposób ludzi do siebie. A to procentuje potem przy działaniach nakierowanych na wynik finansowy. Jak rozwija się wasz biznes?
A.S.: – Najpierw powstała jadłodajnia, potem powstał punkt gastronomiczny w szpitalu, z którego korzystają przede wszystkim pielęgniarki, lekarze. Można tam też kupić prasę, artykuły spożywcze, napoje, dowozimy też obiady przygotowywane w jadłodajni. Na dole w kościele organizujemy też komunie, stypy. I ostatnio otworzyłyśmy „Opoczyńską Pyzę”.
M.P.: – Dostrzegłyśmy, że jest bardzo duże zapotrzebowanie na usługi cateringowe, dużo osób indywidualnych zamawia potrawy przed świętami czy na jakieś imprezy. Przy Piotrkowskiej znalazł się dobry punkt i chciałyśmy to wykorzystać. Miejsce znalazło się zupełnie przypadkowo. Zamykała się w nim inna działalność i moja znajoma powiedziała mi, że uważa, że właściciel chętnie by nam to wynajął. Zna nas i wie, że robimy coś dobrego. I jak już wiedziałyśmy, że będzie można wynająć ten punkt, uruchomić działalność gastronomiczną, to zdecydowałyśmy się wziąć udział w drugim naborze wniosków o dotację w INSPRO.
Udało wam się stworzyć dzięki niej sześć nowych miejsc pracy. W sumie zatrudniacie teraz ponad 30 pracowników. Powiedzcie, kim są te osoby?
A.S.: – Przede wszystkim są to osoby skierowane do nas z Powiatowego Urzędu Pracy. Z urzędem dobrze się nam współpracuje, panie czasem do mnie dzwonią i proszą o przyjęcie do pracy kogoś, kogo nikt inny nie chce zatrudnić. Tak było ostatnio w przypadku dziewczyny chorującej na schizofrenię. Z kolei, kiedy my widzimy, że komuś trzeba pomóc, też zawsze możemy do nich zadzwonić. Przez tyle lat współpracy nabraliśmy do siebie zaufania.
Co do naszych pracowników, to są to przede wszystkim osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ze schorzeniami psychicznymi, po 50. roku życia, czyli takie osoby, którym na rynku pracy trudno się odnaleźć.
I jak ich oceniacie jako pracowników?
M.P.: – Różnie. Na początku zawsze muszą się wdrożyć. Praca w kuchni jest ciężka, zwłaszcza przy tak dużym zapotrzebowaniu, jakie jest w tej chwili. Dla wielu osób taka praca nie jest atrakcyjna. Ale ostatnio przyszła do nas młoda dziewczyna, powiedziała, że bardzo lubi pracę w kuchni, chciałaby się jeszcze czegoś nauczyć. Nie odstraszyło jej to, że czasem trzeba zostać po godzinach, czasem trzeba przyjść w sobotę. Zobaczymy, jak sobie poradzi, ale na razie jesteśmy zadowolone z takiego podejścia. Ono nie jest wcale takie częste.
Gdybyście popatrzyły wstecz, od początku istnienia fundacji. Co by było, gdyby ona nie powstała? Czego by nie było w Opocznie, albo co by było?
A.S.: – Na pewno o wiele później powstałby Magazyn Żywności i tym samym osoby potrzebujące nie otrzymywałyby żywności od tylu lat, od ilu już otrzymują. Poza tym na pewno nie byłoby Środowiskowego Domu Samopomocy. Być może to wszystko zaczęłoby powstawać dopiero teraz. Włożyliśmy wiele starań, aby ten Dom mógł powstać. Zdobyliśmy materiały budowlane, cegły, farby, wydeptaliśmy wiele ścieżek do Urzędu Miasta, Urzędu Wojewódzkiego, Starostwa, aby pozyskać sprzymierzeńców zainteresowanych powstaniem ŚDS.
Co cztery lata przystępujemy do konkursu ogłoszonego przez Urząd Miasta na prowadzenie Domu. I co cztery lata drżymy z niepokoju, że znajdą się osoby, które odbiorą nam jego prowadzenie. Jest to niesprawiedliwe, bo tworzymy z osobami niepełnosprawnymi jedną wielką rodzinę, która po tylu latach wspólnej pracy nie wyobraża sobie rozstania. Jesteśmy potrzebni naszym podopiecznym. Chcielibyśmy, aby decydenci, podejmując decyzje w sprawie osób niepełnosprawnych, kierowali się sercem i rozumem, biorąc przede wszystkim pod uwagę ich uczucia.
M.P.: – Pomagamy nie tylko podopiecznym ŚDS, ale również ich rodzinom. Ludzie otrzymują pomoc żywnościową, pracę, opiekę, pomagamy rozwiązywać różne sytuacje życiowe. Czasem wystarczy dobre słowo i trochę otuchy lub fakt, że ma kto ich wysłuchać.
Opowiedzcie o swoich planach na przyszłość.
A.S.: – Mamy plany związane z zagospodarowaniem terenów wiejskich w pobliskiej gminie. I tak naprawdę te plany zrodziły się przez przypadek. Pojechałam porozmawiać z wójtem o innej sprawie. Już miałam wychodzić, ale zapytałam jeszcze, czy wójt nie ma na terenie gminy jakiś wolnych budynków, gospodarstwa. Okazało się, że ma takich miejsc bardzo dużo. „A co by pani chciała robić?”. Zaczęłam mu opowiadać i bardzo mu się spodobało. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, a w nawiązaniu formalnej współpracy z gminą pomogli nam doradca prawny i doradca biznesowy z INSPRO, pani Agnieszka Krawczyk i pani Dorota Pieńkowska.
M.P.: – Chcielibyśmy zorganizować tam warsztaty z wypiekania chleba, wikliniarstwo. Pracowałyby tam osoby niepełnosprawne oraz osoby bezrobotne zamieszkałe na terenie tej gminy. Myślimy o hipoterapii, o miejscach noclegowych dla turystów. W najbliższej perspektywie planujemy budowę domków, najpierw na potrzeby planowanych warsztatów.
A.S.: – W pierwszej kolejności chcemy utworzyć punkt doradczy dla mieszkańców. Chcemy, żeby w tej gminie powstało miejsce, do którego wszyscy będą mogli przychodzić, zwłaszcza osoby niepełnosprawne, ale też organizacje, koła gospodyń wiejskich. Chcemy stworzyć miejsce, gdzie można byłoby organizować imprezy. Dzieci z tej gminy na wakacje wyjeżdżają do innych miejscowości. Planujemy stworzyć dla nich ofertę na miejscu, półkolonie, warsztaty, różne ciekawe zajęcia.
Staramy się pozyskać na to wszystko środki, składamy wnioski, w tej chwili chyba już w pięciu konkursach. Jeśli się nie uda ich wygrać, to zainwestujemy własne środki fundacji, żeby coś zorganizować, żeby coś się tam działo.
To są bardzo duże plany. Jakie według was są trzy kluczowe czynniki sukcesu, które pomagają w realizacji takich planów?
A.S.: – Praca, praca i jeszcze raz praca. Najpierw trzeba się ciężko napracować. Jak otwierałyśmy jadłodajnię, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, to wracałam do domu o drugiej w nocy, a już na piątą byłam z powrotem w pracy. Tak zaczynałyśmy, wszystko robiłyśmy same, żeby wydać jak najmniej pieniędzy. Nasza strategia na początku polegała na tym, że miałyśmy bardzo atrakcyjną cenowo ofertę, na przykład obiady w cenie 6,50 zł. Zainteresowanie było bardzo duże i trzeba było gotować właściwie na trzy zmiany.
To kto jest waszym klientem?
A.S.: – Jeśli chodzi o cateringi, to cała społeczność: osoby starsze, zakłady pracy, na przykład banki. Uruchomiłyśmy niedawno stronę internetową i tam także umieszczamy bieżące informacje, mamy też ulotki.
Bardzo dużo się u was dzieje i nie widać, żeby to się miało skończyć. Gdzie widzicie siebie za jakieś pięć, dziesięć lat?
M.P.: – Ja chciałabym wygrać szóstkę w totolotka. Żebyśmy mogły sobie wybudować swoje własne lokum, swoje miejsce, żebyśmy były niezależne.
A.S.: – Kilka lat temu zagrałam w totolotka i mąż mnie pyta, co zrobię z tymi wygranymi milionami. Powiedziałam, że chciałabym utworzyć rodzinę zastępczą, żeby jeszcze pomóc jakimś dzieciom.
To co w takim razie wam sprawia największą przyjemność w tym wszystkim co robicie?
M.P.: – Ja się najbardziej cieszę z tego, że mogę tu przychodzić. Dwadzieścia lat pracowałam w domu, bo opiekuję się niepełnosprawną córką. Ona się tutaj odnalazła, bardzo chce tutaj być. To jest tak, że każdy przychodzi i „pani Małgosiu, taki obrazek zrobiłem”. Szukają docenienia i sami nas też doceniają. Chłopak, który zajmuje się ogródkiem, mówi do mnie „pani kierownik od ogródka”. Może dla innych to nic takiego, ale dla nas to jest bardzo ważne. Ja jestem matką podopiecznej i mogłabym przychodzić sobie tutaj od czasu do czasu, ale to daje tyle radości… Wreszcie odnalazłam swoje miejsce i swój cel w życiu. Bo zawsze, jeszcze w czasach, gdy chodziłam do szkoły, starałam się pomagać innym.
A.S.: – Ja najbardziej jestem szczęśliwa, jak przychodzę tu, do naszego domu, i nasi podopieczni wybiegają, przytulają mnie. Mogę mieć najgorszy humor, a zapominam o wszystkich trudnościach. Dbają o mnie, wyczuwają, jak jestem zdenerwowana, pytają, co mogą zrobić, czy herbatę podać… Oni nie są otwarci, nie do każdego się uśmiechną, nie każdego przytulą, pocałują. Są bardzo wdzięczni za każdy prosty gest. Na przykład o szóstej rano mam telefon: „ciociu, kocham cię”. I czy to nie jest piękne?
Piękne i nie da się tego przeliczyć na żadne pieniądze. Dziękujemy za rozmowę.
Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Podkońska, animator w Centrum KLUCZ – Ośrodku Wsparcia Ekonomii Społecznej Wysokiej Jakości, prowadzonym przez Instytut Spraw Obywatelskich (INSPRO) w Łodzi.
Ten tekst został nadesłany do portalu. Redakcja ngo.pl nie jest jego autorem.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.