Jakub Kiersnowski. Polskie władze zdecydowały za nas, że nie przesuniemy się na ławce życia
20 czerwca dwudziesty trzeci raz obchodzimy Światowy Dzień Uchodźców. Dzień ten ustanowiono w 50. rocznicę uchwalenia przez Organizację Narodów Zjednoczonych Konwencji dotyczącej statusu uchodźców. Siedemdziesiąt lat od tego wydarzenia wciąż musimy domagać się respektowania podstawowych praw osób w kryzysie uchodźczym, tych, którzy z powodu zagrożenia życia lub wolności podjęli decyzję o opuszczeniu swoich domów i uchodźstwie.
Żadne Umawiające się Państwo nie wydali lub nie zawróci w żaden sposób uchodźcy do granicy terytoriów, gdzie jego życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo ze względu na jego rasę, religię, obywatelstwo, przynależność do określonej grupy społecznej lub przekonania polityczne.
Konwencja dotycząca statusu uchodźców, art. 33, p.1
Przez lata w naszej części Europy mogliśmy żyć złudzeniem, że sprawa uchodźców jest odległa i nas nie dotyczy, że migracje powodowane przez wojny, prześladowania czy katastrofy naturalne, będące gdzieś na antypodach naszej uwagi, nie staną się wyzwaniem, z którym trzeba będzie się zmierzyć. Żyjemy jednak w czasach braku stabilności politycznej w wielu krajach świata i katastrofy klimatycznej, spowodowanej krótkowzrocznością i niepohamowanym pragnieniem konsumpcji (jeszcze więcej, jeszcze bardziej, jak najszybciej) i – chcemy, czy nie – zaczynamy spłacać dług, który zaciągnęliśmy u naszej planety.
Konsekwencją tych kryzysów są masowe migracje, ludzie, którzy w poszukiwaniu miejsc, w których da się jeszcze żyć, wyruszają w nieznane, zostawiając za sobą wszystko, co mieli.
To, w jaki sposób ich przyjmiemy, jak bardzo będziemy chcieli – jak mówi siostra Małgorzata Chmielewska – przesunąć się dla nich na ławce życia i zrobić im miejsce, będzie sprawdzianem z wartości, które jako Europejczycy, Polacy, demokraci, czy uczniowie Chrystusa wyznajemy.
Sprawdzian już się rozpoczął. I nie trzeba szukać w pamięci obrazów z Lampedusy, śródziemnomorskich plaż przykrytych ciałami tych, którzy przeprawiali się w poszukiwaniu bezpiecznego i godnego życia, czy nagrań, na których z łodzi straży przybrzeżnej funkcjonariusze wypychają w otwarte morze pontony z ludźmi.
Zaledwie kilkanaście dni temu na naszych oczach trwał dramat grupy dwudziestu pięciu uchodźców, głównie kobiet z dziećmi, z Syrii i Iraku, którzy przy zbudowanym przez polskie władze płocie na granicy polsko-białoruskiej prosili o azyl w naszym kraju. Polskie służby przez kilka dni ignorowały ich prośby, nie dopuszczając początkowo do nich także wolontariuszy z wodą, lekami i suchymi ubraniami. Będąc już na terytorium Rzeczypospolitej (płot znajduje się po polskiej stronie), grupa nie była wpuszczana dalej. Nie mogli się też cofnąć, bo w niedużej odległości stały służby białoruskie, które groziły, że jeśli grupa nie wejdzie do Polski, może zostać pobita i poszczuta psami.
To nie jest niestety wypadek przy pracy polskich pograniczników. Od niemal dwóch lat to przemyślana, dyktowana przez rząd, metoda działania polskich służb wobec uchodźców trafiających na granicę polsko-białoruską.
Od tego czasu zdążyliśmy przyjąć do naszego wspólnego domu – i pod nasze dachy – miliony uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy, nie chcemy jednak udzielić schronienia kilkuset, być może kilku tysiącom uchodźczyń i uchodźców, które należy im się choćby tylko na podstawie traktatów, na które umówiliśmy się sami ze sobą i z innymi narodami.
Polskie władze zdecydowały za nas, że nie przesuniemy się na ławce życia. Ceną tego uporu jest 46 potwierdzonych śmierci i setki osób, z którymi ich rodziny straciły kontakt.
Od początku kryzysu humanitarnego na granicy z Białorusią różnorodną pomoc niosą setki osób, przyjezdnych i lokalnych, zwyczajnych ludzi. Obecne są również wolontariuszki i wolontariusze Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Każda i każdy z nas pomaga bezpośrednio na granicy lub w inny sposób, na miarę swoich możliwości.
Łączy nas jednak przekonanie, że nie możemy tam nie być, że nie możemy nie pomagać, że naszym obowiązkiem jest stać przy słabszych, przy tych, którzy się „źle mają”.
Od sierpnia 2021 roku wiele mieszkanek i mieszkańców Podlasia, aktywistek i aktywistów, ludzi dobrej woli, jest w gotowości, by potrzebującym udzielić podstawowej pomocy medycznej, dać wodę i ciepłe jedzenie, suche ubranie. Spędzić z nimi trochę czasu, wysłuchać ich historii, przytulić, razem płakać, życzyć powodzenia. By próbować uratować godność i życie ludzkie.
Próbujemy zrozumieć, choć czy mamy prawo powiedzieć, że rozumiemy, co to znaczy zostawić dorobek całego życia, rodzinę, zebrać wszystkie oszczędności i wyruszyć do nieznanego kraju w poszukiwaniu nadziei, godnego życia, bezpieczeństwa, lepszej przyszłości? Co to znaczy uciekać przed głodem, biedą, prześladowaniami, wojną? Nie potrafimy tego zrozumieć, nie mamy prawa oceniać tych wyborów.
Wiemy jednak jedno – każde życie jest święte, każde życie zasługuje na ocalenie, każda i każdy z ludzi napotkanych w lesie niesie w sobie tę samą godność, którą my chcemy w sobie ocalić. I nikt nie zasługuje na to, by umierać w samotności i przerażeniu w lesie, z daleka od swoich bliskich.
Tym bardziej smucą i przerażają najnowsze pomysły rządzącej Polską prawicy, by wykorzystać ogłoszony w ubiegłym tygodniu przez Radę Europejską kompromis w sprawie nowego paktu migracyjnego jako część politycznej gry z opozycją parlamentarną i kolejny raz uprzedmiotowić uchodźców i migrantów, sprowadzając ich do roli straszaka w trakcie kampanii wyborczej.
Wbrew wyobrażeniom niektórych i pomimo wciąż wielu problemów i wyzwań w odniesieniu do wielu regionów świata żyjemy w stosunkowo zamożnym i stabilnym kraju. Powinno nas być stać na to, by „dzielić chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego (i bezbronnego), którego ujrzymy, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków” (za księgą proroka Izajasza 58,7-8).
To uniwersalne zaproszenie, skierowane nie tylko do podzielających wiarę w Boga, mogłoby stać się czytelnym drogowskazem, wskazującym odważne, ale przecież realistyczne, polityki życia społecznego. Póki co jednak chyba bliżej nam do starotestamentalnych mieszkańców Sodomy, dumnych, strzegących swoich dóbr, ślepych na los, który sami sobie zgotowali.
Oto taka była wina siostry twojej, Sodomy: odznaczała się ona i jej córki wyniosłością, obfitością dóbr i spokojną pomyślnością, ale nie wspierały biednego i nieszczęśliwego.
(księga Ezechiela 16,49)
Jakub Kiersnowski – od 2018 r. prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Z Klubem związany nieprzerwanie od 30 lat. Od 2017 r. uczestniczy w pracach zespołu Koordynującego Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich. Jeden z inicjatorów powstania Punktu Interwencji Kryzysowej KIK-u przy granicy polsko-białoruskiej oraz uruchomienia inicjatywy "Zranieni w Kościele", telefonu i środowiska wsparcia dla osób skrzywdzonych przemocą seksualną w Kościele. Mąż Marysi i tata Janka, Antka, Anielki i Józka.
współpr. Michał Buczek
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.