Zawsze uważałam, że najważniejsi w życiu są ludzie. Nie pieniądze, nie majątek. Najistotniejsze to mieć wokół siebie życzliwych, przyjaznych ludzi, i ja takich właśnie mam – mówi Irena Karpowicz, współzałożycielka Kluboteki Dojrzałego Człowieka.
Na motolotni i w Klubotece
Najtrafniej charakteryzują ją prezenty, jakie dostała na sześćdziesiąte urodziny: lot w tunelu aerodynamicznym, lot motolotnią, huśtawka między wieżami. Im bardziej coś szalonego, tym jest dla niej ciekawsze. – Myślałam też o skoku ze spadochronem, ale mąż powiedział, że dostanę dopiero na osiemdziesiąte urodziny, bo chciałby, żebym jeszcze trochę pożyła – śmieje się pani Irena.
Tu seniorzy odkrywają i rozwijają swoje pasje na licznych warsztatach: rękodzieła, decoupage’u, malarstwa, na zajęciach ze śmiechoterapii, warsztatach dramy, mogą też brać udział w różnorakich otwartych spotkaniach – z piosenką, poezją, z ciekawymi ludźmi czy dotyczących zdrowia. Pomysł stworzenia takiego miejsca narodził się między innymi z tego, że obie założycielki pochodzą z wielopokoleniowych rodzin.
– Kiedy zaczęło nam brakować tłumu wokół nas, stwierdziłyśmy, że potrzebne jest dla seniorów takie miejsce pełne ludzi, ciepłe, przytulne, taka namiastka domu – mówi pani Irena.
Sama wychowała się w Ciechanowie, w wielopokoleniowej rodzinie, gdzie był duży dom z ogrodem, pełen ludzi. Jej rodzice mieli zawsze dużo przyjaciół, wyrosła wśród babć, ciotek, bliższych i dalszych kuzynów, znajomych i przyjaciół rodziny. A kiedy ta rodzina rozpierzchła się po świecie, zaczęło jej brakować tłumu wokół.
– Zaczęłam tworzyć nowe miejsca, realizując kolejne pomysły, żeby taką gromadę ludzi mieć wokół siebie – tłumaczy pani Irena.
Odkąd pamięta, ciągle coś organizowała, nawet jeszcze pracując w szkole – pani Irena jest emerytowaną nauczycielką nauczania początkowego. Dla swoich uczniów, którzy nie wyjeżdżali nigdzie na ferie, organizowała wyjazdy do swojego domu rodzinnego w Ciechanowie, gdzie nieodpłatnie mogli spędzić wolny czas.
– Jeden pokój zaaranżowaliśmy na stołówkę i świetlicę, inne pokoje przeznaczone były dla dzieciaków, dla których organizowaliśmy ogniska czy wycieczki do okolicznych miejscowości, m.in. do Opinogóry – opowiada pani Irena.
„Po pierwsze Rodzina”, harcerstwo, teatry lalkowe
Niebagatelne znaczenie w jej życiu odegrało harcerstwo. Od dziecka była i jest nadal harcerką. – Lato bez obozu harcerskiego to lato stracone – mówi pani Irena.
Cała jej rodzina – ciotki, wujkowie, szwagier, kuzyni bliżsi i dalsi – wszyscy są harcerzami. – Moja córka poznała swojego męża na obozie harcerskim – mówi pani Irena. – Moja wnuczka była na pierwszym obozie pod namiotem, mając sześć miesięcy. Ma 5 lat i już nie wyobraża sobie wakacji bez obozu. Dla całej naszej rodziny harcerstwo jest czymś naturalnym – dodaje.
Jak podkreśla, to harcerstwo ją uformowało. – Kiedyś warunki życia na obozie były zupełnie inne niż dziś, nie było toi-toi, trzeba było wykopać sobie latrynę, kąpiele odbywały się w jeziorze, nawet wodę do gotowania braliśmy z jeziora – opowiada pani Irena. – Uczyliśmy się nawzajem od siebie, młodsi od starszych, i z każdym rokiem człowiek stawał się mądrzejszy, a swoją wiedzę przekazywał dalej młodszym – tłumaczy. Dla niej harcerstwo to była nauka życia i samodyscypliny.
Poza zaangażowaniem w harcerstwo pani Irena przez wiele lat prowadziła w szkołach teatry lalkowe. – Wciągnęłam w to całą rodzinę, bo trzeba było tworzyć wielkie kostiumy, dekoracje, mąż pomagał je montować, a ja sama szyłam stroje, od pacynek po kukiełki – opowiada pani Irena. – Do dziś mam wiele strojów, których szkoda mi wyrzucić, przydają się na różne okazje w Klubotece – mówi.
Od wielu lat pani Irena działa także w stowarzyszeniu „Po pierwsze Rodzina” dla dzieci z porażeniem mózgowym. Właśnie poprzez to stowarzyszenie poznała Magdę Dąbrowską, która stała się jej bratnią duszą i towarzyszką w pomaganiu innym, i z którą wspólnie założyły Klubotekę.
– Całe życie byłam wśród osób starszych, babć i dziadków, moich rodziców, mama długie lata chorowała na Alzheimera, więc problemy osób starszych były i są mi bliskie – opowiada pani Irena.
Jak mówi, tak naprawdę istnieje niewielka różnica między dziećmi, z którymi pracowała jako nauczycielka, a seniorami. I jedni, i drudzy potrzebują tego samego – ciepła, empatii, wsparcia, pochwalenia, przytulenia, potrzymania za rękę, wysłuchania, poświęcenia czasu.
Jednak założenie fundacji to wielkie wyzwanie i czas. – Potrzebna była akceptacja i wsparcie naszych rodzin, które otrzymałyśmy i otrzymujemy do dzisiaj – podkreśla pani Irena.
– Zawsze uważałam, że najważniejsi w życiu są ludzie. Nie pieniądze, nie majątek. Najważniejsze to mieć wokół siebie życzliwych, przyjaznych ludzi, i takich właśnie mam – podsumowuje pani Irena.
Powrót do korzeni
Jak sama mówi, w pewnym momencie zorientowała się, że angażując się w sprawy innych ludzi, za mało czasu poświęca własnej rodzinie. – Kiedyś przyszła do mnie moja córka, która była dobra uczennicą , i powiedziała, że dostała dwójkę z fizyki. A ja na to, że to przecież żaden problem – opowiada pani Irena. – I ona zrozpaczona stwierdziła, że jej kłopoty nie są dla mnie ważne. Wszystkimi się przejmuję, a jej problemami nie. Wtedy rzeczywiście wydawało mi się, że dwójka w szkole w porównaniu z poważnymi problemami innych to nie jest żadna tragedia, ale też dało mi dużo do myślenia – mówi pani Irena.
Dlatego postanowiła więcej uwagi poświęcić własnej rodzinie. – Przez długie lata wspólnie z rodzeństwem opiekowaliśmy się chorymi rodzicami. To był bardzo trudny i ciężki okres, a po ich odejściu powstała pustka, nadmiar wolnego czasu – opowiada pani Irena. Wtedy pani Irena wpadła na pomysł, by spisać dzieje swojej rodziny ze strony mamy.
– Jak zostawiam jedno, to zaraz wpadam w drugie – śmieje się pani Irena. – Cały czas muszę działać, muszę być wśród ludzi – dodaje.
Zaczęła szukać rodzinnych korzeni i w tych poszukiwaniach dotarła do 1812 roku. Przez półtora roku odwiedzała krewnych, przeszukiwała archiwa, zbierając materiały. Na ich podstawie napisała i samodzielnie wydała książkę ,, Dzieje Rodziny Wasilewskich”. Zorganizowała też zjazd rodzinny na 120 osób, wystawę zdjęć i pamiątek, koncert i ognisko. – I tak zamknęłam rozdział rodzinnego domu – podsumowuje pani Irena.
Odrobina szaleństwa
Od wielu lat Irena Karpowicz działa na rzecz seniorów, ale sama też jest babcią. A w dzisiejszych czasach to niełatwe zadanie. Choćby z powodu tego, że, jak mówi pani Irena, nie zdarzają się już wielopokoleniowe rodziny, które mieszkają w jednym domu, w jakim ona dorastała.
Babcia sadzała mnie na garnku, żeby mi było ciepło, zaprzęgała naszego psa do moich sanek
– Ja mieszkam w Warszawie, a moja wnuczka w Gdańsku i takich rodzin jest w dzisiejszych czasach bardzo dużo – zauważa pani Irena. Ale, jak dodaje, jeśli człowiek chce, to może wszystko. – Z moją wnuczką Julką potrafię bawić się w chowanego nawet przez telefon – opowiada. – Chcę pokazać, że jestem dumna z wnuczki, więc jadę na koncert, kiedy Jula gra na skrzypcach. Wstaję o szóstej rano, żeby na dziesiątą być w Gdańsku – dodaje.
Sama ma wspaniałe wspomnienia z czasów, kiedy opiekowała się nią babcia. – Sadzała mnie na garnku, żeby mi było ciepło, zaprzęgała naszego psa do moich sanek – opowiada pani Irena. – I ja, i pies byliśmy szczęśliwi. Z moją wnuczką bawię się podobnie – dodaje. – Moja córka mówi, zostawiając nas razem, że nie wie, która którą ma pilnować – śmieje się pani Irena.
Jak podkreśla, bycie babcią to nie tylko nakazy, zakazy, ale pokazanie, że w życiu potrzebna jest też odrobina szaleństwa.
Ja tylko łączę ludzi
Pani Irenie łatwiej mówić o swoich wadach niż zaletach. Wadą według niej jest to, że nie pozwala sobie pomagać, wszystko chce robić sama. – Często ludzie chcą mi pomóc, a ja uważam, że sama to zrobię najlepiej – mówi pani Irena. – To wynika z tego, że nie chcę nikogo obciążać realizacją moich zwariowanych pomysłów, bo skoro coś wymyśliłam, więc najlepiej, jak zrobię to sama – dodaje.
Za inną swoją wadę uważa zbytnie umiłowanie porządku. – Muszę mieć wszystko poukładane – mówi pani Irena. – W domu doprowadza to do śmiesznych sytuacji, kiedy mąż np. chce poczytać gazetę, wychodzi na chwilę po herbatę, a jak wraca, to już gazety nie ma, bo ja ją sprzątnęłam – śmieje się pani Irena. – Często udaje mi się coś tak dobrze schować, że sama nie mogę tego znaleźć.
Jeżeli ludzie widzą, że dawanie ma sens, to bardzo chętnie się dzielą
Elżbieta Panas z Kluboteki Dojrzałego Człowieka tak o niej mówi: Miła, cierpliwa, życzliwa, kontaktowa, otwarta, świetna organizacyjnie, idealnie nadaje się do pracy z ludźmi. Unika konfliktów, potrafi dogadać się z bardzo różnymi ludźmi. Umie komuś zwrócić uwagę, ale tak, żeby tej osoby nie urazić.
– Czasem trzeba kogoś skrytykować, sprowadzić do parteru, ale ona robi to tak umiejętnie, że ta osoba następnego dnia jeszcze jej za to podziękuje – dodaje pani Elżbieta. Jak podkreśla, dla pani Ireny nie ma rzeczy niemożliwych.
– Myślę, że moją zaletą jest to, że jak coś sobie postanawiam, to muszę doprowadzić to do końca – zgadza się pani Irena. – I muszę to zrobić na sto, albo sto dwadzieścia procent – dodaje. – Jeśli wiem, że nie dam rady czegoś zrobić, to się tego nie podejmuję, bo nie umiem robić czegoś po łebkach, to nie jest w moim stylu.
Naszym największym skarbem jest to, co mamy w sobie, w sercu, ile potrafimy dać z siebie innym
Irena Karpowicz mówi o sobie – ja tylko łączę ludzi: tych, którzy potrzebują, z tymi, którzy mają. Swoją działalność traktuje jako most między ludźmi. – Jest bardzo dużo osób, które chcą dawać – mówi pani Irena. – Nie tylko rzeczy materialne, bo nie każdy je ma, ale swój czas, swoją uwagę. Jeżeli ludzie widzą, że dawanie ma sens, to bardzo chętnie się dzielą – dodaje. Wie, że w Klubotece nie zrobiłaby niczego sama. Ogromna liczba ludzi daje tutaj sobie innym.
Jej autorytety to mama i babcia. – I jedna, i druga uważały, że są niezastąpione. Mam to po nich – mówi pani Irena. – Ale obie też angażowały się maksymalnie w to, co robiły. Czasami nawet wbrew sobie zachowuję się tak jak one. To od nich nauczyłam się, że pieniądze nie są ważne. Naszym największym skarbem jest to, co mamy w sobie, w sercu, ile potrafimy dać z siebie innym – podsumowuje pani Irena.
Źródło: inf. własna ngo.pl