Zazwyczaj, kiedy myślimy o harcerstwie, stają nam przed oczami obrazy naszych własnych gromad i drużyn – jednostek z dużych ośrodków miejskich, podzielonych na zastępy i szóstki, prowadzonych przez młodych prężnych instruktorów, którzy wyrośli w działających od lat środowiskach.
Myślimy o drużynowych – ambitnych, gotowych do pełnienia powierzonej służby, do poświęceń i ciężkiej pracy na rzecz organizacji harcerskiej. Widzimy w nich przyszłych komendantów, namiestników, instruktorów hufca i wyższych struktur organizacyjnych. Na co dzień nie myślimy o drużynach z małych miasteczek, wsi, Polski powiatowej czy gminnej. Przypominamy sobie o istnieniu takich jednostek, kiedy szukamy noclegu na rajdzie czy miejsca na biwak. Często, spotykając harcerzy ze wsi czy małego miasta, oceniamy ich według przyjętych przez nas standardów, nie biorąc pod uwagę uwarunkowań, w jakich przyszło im działać.
Małe społeczności rządzą się innymi, często dla nas niezrozumiałymi prawami. Wyznają inne wartości i priorytety. Idea harcerska, jednakowa przecież dla wszystkich, staje wobec poważnego wyzwania wobec konieczności zaadaptowania jej do rzeczywistości wiejskiej. Różnice dostrzegamy w całej rozpiętości organizacyjnej od zucha do instruktora, od pojedynczej zbiórki aż po akcję letnią.
Najistotniejszą jest swoista „nieciągłość” harcerstwa wiejskiego – przekonanie, że przynależność do organizacji ma pewną datę ważności i po jej upływie po prostu przestaje się w niej być. Tą cezurą jest wiek około siedemnastu lat, kiedy osiąga się „roboczą” dorosłość. Kiedy obowiązki w domu, szkole i gospodarstwie wypierają czas na harcerstwo, a presja młodzieży nieharcerskiej wzrasta aż do momentu przełamania i porzucenia służby. W oczach rolników harcerstwo jest jedynie rozrywką, z której można i należy zrezygnować na rzecz pracy przy żniwach czy podczas wykopków, a nie ideą, procesem wychowawczym. Dla rówieśników zaś wiąże się często z niewygodnym obciążeniem zasadami związanymi z Prawem Harcerskim. Drugim aspektem problemu jest migracja młodych do większych miast – do pracy, na studia czy do szkół policealnych.
Harcerstwo na wsiach pozostaje więc bez dorosłej kadry wychowanej w drużynach czy gromadach. Opiera się na nauczycielach oraz młodzieży gimnazjalnej i w mniejszym stopniu licealistach. Oddalenie od miast powoduje separację od jednostek nadrzędnych, powodując poczucie osamotnienia, to zaś prowadzi do braku ciągłości jednostek, ich upadania i na nowo odradzania się wokół poszczególnych osób, które wezmą na siebie całą odpowiedzialność za podjęte działania.
Problem braku kadry jest nierozwiązany już od kilkudziesięciu lat. Udało mi się znaleźć fragment nagrania ze zjazdu instruktorów z 1981 r., który dotyczył tylko sytuacji harcerstwa na terenach wiejskich. ZHP powołało nawet specjalną komisję do spraw harcerstwa na wsiach z siedzibą w Warszawie, jednak mimo starań i wielu zmian pokoleniowych, gospodarczych i metodycznych problem nadal jest aktualny.
Harcerstwo na wsiach znajduje jednak większe niż kiedyś zrozumienie i pomoc w szkołach, parafiach i gminach. Uznawany jest jego etos wychowawczy, a instruktorzy – nauczyciele cieszą się uznaniem społecznym. Inaczej ma się sprawa w przypadku nielicznych wychowanków obejmujących funkcje instruktorskie – rodzi się wątpliwość wśród rodziców, czy młodzież powinna wychować dzieci i co ona właściwie może przekazać młodszym. Brakuje jakichkolwiek autorytetów. Problemem jest też brak funduszy na mundury, sprzęt czy wyjazdy. Drużyny radzą sobie z nim poprzez zbiórki pieniędzy, akcje zarobkowe czy organizowanie o wiele tańszych nieobozowych akcji letnich w miejscu zamieszkania. Wakacje są też w zasadzie czasem wytężonej pracy w jednostkach. Pozwalają na regularne leśne zbiórki, na które brak czasu w czasie roku szkolnego. Jest to związane także z rozbiciem terytorialnym jednostek – jeden zastęp/szóstka działa w jednej wsi, a drużyna/gromada w szkole, w małym miasteczku pomiędzy kilkoma wsiami.
Małe społeczności często wspierają harcerzy poprzez pozwalanie na budowę baz, użyczanie miejsc na harcówki czy organizację wydarzeń. Z drugiej strony obciążone są plotkarstwem i uprzedzeniami, gdzie pojawienie się jednego nowego harcerza w drużynie może spowodować „zabranie” z drużyny pozostałych na skutek złej opinii o rodzinie czy wątpliwych wydarzeń z przeszłości. Na wsiach religia i tradycja chrześcijańska mają dużo wyższą pozycję niż w miastach, stąd pojawia się pewna łatwość i nośność wartości propagowanych przez ruch skautowy, a często brak innej oferty dla dzieci stawia harcerstwo w uprzywilejowanej pozycji.
Niewątpliwe ograniczenia wynikające z braku kadry, niedoinwestowania oraz często niesprzyjających warunków nie przekreślają szans wiejskiej gromady czy drużyny na realizację przygód rodem z „Antka Cwaniaka” czy „Skautingu dla chłopców” – a myślę, że dla wielu z nas, instruktorów, jest to spełnienie marzeń. Naturalną formą pracy stają się leśne zbiórki, podchody, zakładanie baz i skrytek w starych drzewach. Drużynowy czy zastępowy staje się szefem ferajny gotowych na przygody dzieciaków z okolicy. Działalność jednostek opiera się na zdobywaniu sprawności, zabawie i nabywaniu nie tylko pożytecznych umiejętności, ale poszerzaniu horyzontów. Jednostka tym samym uczy, jak w mądry i odpowiedzialny sposób kształtować swój charakter, podnosić umiejętności i dostrzegać świat, który wcale nie kończy się na najbliższej miedzy, aktywizuje młodych ludzi, popychając ich do edukacji, uczy wiary w siebie i daje wzorce, z jakimi rzadko spotykają się w rodzinnym domu. Kiedy następnym razem przyjdzie mi spotkać harcerzy działających na wsi, podam im braterską dłoń i uczynię to z uśmiechem i podziwem, gdyż wiem, ile pracy i szczerej woli potrzebują, by tymi harcerzami być.
Źródło: inf. nadesłana