Działania organizacji pozarządowych dyktowane są niemal wyłącznie wymogami sponsorów – uważają Jan Grzymski i Maciej Kassner. Głos politologów wpisuje się w debatę na temat NGO-izacji trzeciego sektora w Polsce, która toczy się na łamach Gazety Wyborczej.
„(…)Think tanki działają w obrębie rozumu sponsorowanego. Chodzi o to, że nie każdą myśl stać na sponsora. Doświadczenie krajów anglosaskich wskazuje, że organizacje badawcze reklamowane jako "niezależne" często angażują się w politykę nie tylko poprzez debatę publiczną, ale również ingerując w wewnętrzną walkę partyjną. Upada zatem popularny mit - wyrażony przez Bodnara i Kucharczyka - zgodnie z którym think tanki są koniecznym pośrednikiem między światem akademii a debatą publiczną. W istocie żargon produkowany przez thinktankowych ekspertów bardzo często wypiera rzetelną refleksję akademicką” – piszą Jan Grzymski i Maciej Kassner.
Ich zdaniem polska społeczna obojętność „wzbudza w ekspertach-misjonarzach irytację, rozczarowanie, bezradność lub zwyczajny koniunkturalizm i cynizm. Bo mimo braku efektów zawsze w końcu znajdą się jacyś sponsorzy, którzy będą chcieli "stymulować", "aktywizować" i "ożywiać" społeczeństwo obywatelskie”. Naukowcy pytają, „czy jest w ogóle zapotrzebowanie na "misje" wielu organizacji pozarządowych?”.
Zauważają także, że społeczeństwo obywatelskie rozwija się bujnie jedynie w raportach końcowych z projektów: „zamiast realnego wpływu na rzeczywistość pojawia się przed think tankami i NGO-sami groźba figuranctwa. NGO-sy, mimo przekonania o doniosłości własnej misji, często wywierają bardzo niewielki wpływ na rzeczywistość. Istnienie NGO-sów, watchdogów i think tanków stanowi formę alibi dla władzy publicznej, rządu, partii, ale także UE. W sytuacji tzw. deficytu demokracji organizacje pozarządowe uczestniczą w "konsultacjach społecznych" jako "profesjonalni" przedstawiciele i "głos obywateli". Zdarza się jednak, że NGO-sy realizują scenariusz napisany dla nich przez sponsora projektu, któremu może chodzić o nagłośnienie jakiegoś problemu lub po prostu o nieformalny lobbing. To kolejny wymiar figuranctwa Trzeciego Sektora. O tyle groźny, że za samozwańczym "głosem obywateli" nie stoi demokratyczny mechanizm, tylko subiektywne poczucie "misji". NGO-sy nie mają przecież żadnej demokratycznej legitymizacji.”
Jan Grzymski i Maciej Kasser uważają, że najwyższy czas, aby „działalność NGO-sów, think tanków, watchdogów i grantodawców stała się przedmiotem publicznej dyskusji”, ponieważ instytucje te zasługują „na tyle samo krytycznej uwagi ze strony opinii publicznej, co inicjatywy polityków i partii”.